sobota, 27 sierpnia 2011
Odnośnie ostatnich komentarzy
Chciałam podziękować serdecznie za komentarze pod ostatnim postem. A w szczególności Pani Halince, która jako jedna z nielicznych zrozumiała treść.
Przykro mi, że wiele osób, które odwiedziły mojego bloga w ostatnim czasie nie potrafi czytać ze zrozumieniem.
Gdybyście czytali ze zrozumieniem, to wiedzielibyście, że zdaję jedynie relacje z przygotowań do ślubu a nie ubolewam nad sobą i całą sytuacją.
Poza tym skąd takie komentarze kiedy nie zna się sytuacji. Jeśli nie wiesz o co chodzi, nie czytałeś pierwszej części - w tytule wyraźnie zaznaczone "część 2", to nie komentuj, bo to co piszesz jest bez sensu.
I jakie nasze "wpadki"? Nie było żadnej wpadki, więc nie rozumiem skąd taki obraźliwy komentarz.
Skąd stwierdzenie, że jak ktoś nie ma pieniędzy to nie jest gotowy na ślub?
Co ma piernik do wiatraka? Jeśli ktoś nie ma pieniędzy, to nie jest gotowy na zorganizowanie wesela. Na ślub byliśmy gotowi już dużo wcześniej. Po prostu nie chcieliśmy robić przykrości rodzinom - czy to takie trudne do pojęcia?
Jak już pisałam - wesela miało nie być, a ślub miał odbyć się w tajemnicy. Jednak traktowaliśmy moich rodziców jak normalnych ludzi. Mieliśmy nadzieję, że się wszystko ułoży. Nie chcieliśmy tak stawiać wszystkiego na ostrzu noża i się od nich odwrócić. Pisałam również że jestem jedynaczką, więc jedyną osobą, która może im w przyszłości pomóc. A jakby to wyglądało i jak ja sama miałabym się czuć, mówiąc "No dobra... To my bierzemy ślub a wam jak nie pasuje to nie przychodźcie. W ogóle nie chcemy mieć z wami już nic wspólnego". Fakt, to by było najprostsze rozwiązanie po tym co przez nich przeszliśmy - oczywiście teraz też nie wiecie o co chodzi bo nie czytaliście cz. 1. Jednak my ciągle mieliśmy nadzieję, że będziemy żyć z rodzicami w zgodzie.
Kto nie był w takiej sytuacji, to nie zrozumie.
Do osób, które napisały, że trzeba było porozmawiać z rodzicami - rozmawiałam. Z moimi rodzicami jednak się rozmawiać nie da! Odsyłam do komentarza od - kwiatekk
Do osób, które piszą, że trzeba było ze ślubem poczekać i odłożyć kasę - myślicie, że później to by jakoś inaczej było? Przecież mieliśmy sami zapłacić za swój ślub i byliśmy na to przygotowani, ale mimo wszystko matka się wtrącała, a jak się z nią nie zgadzaliśmy to groziła, że na ślub nie przyjdzie i jej cała rodzina również.
A teraz coś w rodzaju morału:
Kiedy dwoje ludzi jest w sobie zakochanych, to nic innego dla nich się nie liczy i liczyć nie powinno. Bo to nie świecidełka są ważne, nie bogactwo czy inne rzeczy materialne. Jednak czytając wasze komentarze widzę tylko - "Ja bym sobie nie pozwoliła żeby się ktoś wtrącał w ślub" albo "jakby moja matka mi wybrała suknię to bym odwołała ślub". Wybaczcie, ale to wam na sukienkach zależy?
Boże. A gdzie podziała się w tym wszystkim miłość?
Już kiedyś to na tym blogu pisałam, ale się powtórzę.
***
Zauważyłam, że dla większości osób planujących ślub dużo większe znaczenie ma wesele i to co się dzieje dookoła tej najważniejszej chwili w życiu, a nie ona sama.
Ja tego nie rozumiem.
Ale niestety tak jest.
Dzieci przed I Komunią zamiast cieszyć się tym wyjątkowym spotkaniem z Bogiem, wyczekują z wypiekami na twarzy powrotu do domu z kościoła i chwili, w której wreszcie rozpakują prezenty.
To są dzieci - można im to wybaczyć. Niestety, niektórzy z tego nie wyrastają.
Niektóre z moich koleżanek, które również planują ślub zawracają ogromną uwagę na koszty. Wszystko było by dobrze gdyby zależało im na zaoszczędzeniu, ale tu jest wręcz przeciwnie.
~ suknia ślubna - 6 000 zł
~ obrączki - 5 000 zł
~ lokal - najlepiej jakiś zamek
Kiedy słuchałam opowieści koleżanki (22 lata) na temat jej wymarzonej ślubnej kreacji - zbladłam.
"To musi być princessa, mocno rozszerzona dołem z trenem od tej ściany do drzwi (wskazana odległości to około 4 metry)[...] Niestety u nas nie ma takiej sukni. Będę musiała pojechać do Wrocławia lub Lwowa".
Mnie zależy tylko na ślubie. Pragnę zostać żoną mojego Przyszłego Męża. I nie ważne czy będę miała na sobie suknię ślubną czy jeansy, nie ważne czy będzie wesele czy nie.
Ja Jego KOCHAM i to na Nim mi zależy najbardziej na świecie!!!
***
Ja może pozwoliłam się wtrącać, bo nie zależało mi na pierdołach. Nie pomyśleliście o tym? W ostatnim poście nie robiłam wyrzutów rodzicom! Jak napisałam na początku, jedynie relacjonowałam wydarzenia.
Ja swój ślub wspominam bardzo dobrze, bo nie przywiązuję uwagi do mało istotnych rzeczy :) Jestem nareszcie w pełni szczęśliwa wiedząc że mam u swego boku wspaniałego mężczyznę - mojego męża i to jest dla mnie najważniejsze. A wesele? Co tam wesele - my nareszcie jesteśmy szczęśliwi.
ZANIM DODASZ KOMENTARZ ZAPOZNAJ SIĘ Z:
--> CZ. I.
--> CZ. II.
piątek, 19 sierpnia 2011
Moja historia cz. 2. - czyli o przygotowaniach do ślubu z tej drugiej,gorszej strony.
W "Moja historia cz. 1." obiecałam że napiszę o przygotowaniach do ślubu. A dokładnie o tym jak było w rzeczywistości i dlaczego teraz jest tak a nie inaczej - czyli o skłóconych rodzinach.
Jak już wcześniej wspominałam, ślub miał odbyć się w tajemnicy. Tylko my i świadkowie. To nie nasze "widzimisię", to sytuacja nas zmusiła, a mianowicie nie akceptacja naszego związku przez rodziców, moich rodziców. Owszem, wolelibyśmy mieć normalny ślub, na który zaprosilibyśmy nasze rodziny. Szczególnie zależało nam na rodzinie męża, wówczas narzeczonego, ponieważ jego rodzice nie mieli nic przeciwko temu abyśmy się pobrali. Jakby to wyglądało przed męża rodzicami, chrzestnymi, dziadkami i resztą rodziny. Myśleliśmy również o tym aby zaprosić tylko rodzinę męża, ale jak wytłumaczymy się z braku mojej rodziny? Jednak byliśmy zdecydowani na potajemny ślub. W 2008 roku już wszystko zaplanowaliśmy, ale pod koniec roku zmarł mój wujek. Wydarzyło się wtedy coś niemożliwego, coś zadziwiającego. Po śmierci wujka moja ciotka, a siostra mojej matki została sama. Sama w wielkim, pustym domu. Miała córkę, starą pannę, mieszkającą daleko od domu rodzinnego, która po śmierci ojca zaczęła częściej odwiedzać matkę, ale jednak z niczym sobie nie radziły, ponieważ wszystkim zajmował się zawsze wujek. Nawet rachunki okazały się problemem, a co dopiero inne rzeczy. Ciotka żaliła się do mojej matki, a ta się przestraszyła. Tak jak kuzynka jestem jedynaczką. Matka pomyślała, że gdyby coś się stało ojcu, będziemy w tej samej sytuacji i nagle zmieniła zdanie odnośnie ślubu, do którego tak usilnie nie chciała dopuścić. To był po prostu cud. Mimo iż do tej pory robiła co mogła aby zniszczyć nasz związek, to początkiem 2009 roku zmieniła znanie i sama wręcz wspomniała o ślubie.
Zaczęliśmy pędem szukać sali, aby się rodzice nie rozmyślili. Jednak wybór, jak się okazało, nie należał do nas. Salę wybrała moja matka twierdząc, że oni dają na to pieniądze i my nie mamy nic do gadania. Tak było ze wszystkim. Próbowałam z rodzicami rozmawiać, że to mój ślub i powinnam mieć coś do powiedzenia w tej sprawie, ale to było jak grochem o ścianę. Były jakieś zgrzyty, próby dyskusji, drobne awantury, ale odpuściłam. Bo tak na prawdę zależało mi tylko na tym aby wyjść za mąż za ukochanego mężczyznę. Całą oprawa nie miała dla mnie znaczenia, tak samo mogłam iść do ślubu w podartych jeansach, bo uważam że to nie takie rzeczy są ważne.
Matka wtrącała się we wszystko i mnie szantażowała. Mówiła że ona płaci i wszystko ma być tak jak ona chce. Gdy powiedziałam że niechcemy od nich pieniędzy i że zorganizujemy wesele po swojemu za swoje pieniądze, wpadła w szał. Zagroziła że ona i ojciec nie przyjdą i nastawią całą rodzinę przeciwko nam. Odppuściłam. Po zarezerwowaniu sali zaczęła wybierać zespół - bo jaka to ona jest muzykalna, normalnie nikt się na muzyce nie zna tak jak ona. Na szczęście zespół jest jedną z nielicznych rzeczy jaką udało się nam wybrać, ale musiałam matce wmówić, że wszyscy członkowie tego bandu są absolwentami akademii muzycznych. Później problem z kamerzystą i fotografem, bo ona musiała postawić na swoim. Ktoś jej doradził drogiego kamerzystę i tak samo fotografa, których nagrania/zdjęcia nie zasługiwały na tak wygórowaną cenę. A co najgorsze matka mówiła, że mamy sobie za wszystko zapłacić sami. No to my na to, że w takim razie nie może się wtrącać i robimy wesele po swojemu, to zmieniała zdanie, że oni za wszystko płacą więc my nie mamy nic do gadania. I tak cały czas, niemal do dnia ślubu.
Lista gości - kolejny szok. Matka naliczyła ponad 200 osób i to nawet takich co my w ogóle ich nie znamy. Jak pomyślałam, że mamy sami za wszystko zapłacić to zbladłam. Oczywiście nie mogłam zaprosić swoich koleżanek, matka za to zapraszała swoje.
Godzina ceremonii ślubnej - w tajemnicy wybraliśmy się do księdza i ustaliliśmy 15. Matka za wszelką cenę chciała jak najwcześniej - 13 a najlepiej to w ogóle 12.
Suknia ślubna - katastrofa. Nie mogłam nawet zmierzyć modelu jaki mi wpadł w oko. Musiałam mierzyć to co się jej podobało. Najgorsze, że to były same princeski. Wyglądałam w tym fatalnie jak piłka w falbankach. Panie ekspedientki tylko mi współczuły takiej matki. Jestem niska i drobna więc źle wyglądam w tego typu sukniach. Ale przecież nie ja jestem ważna. Poza tym nie mogę przyćmić urody moich kuzynek - oczek w głowie mojej matki. W końcu kompromisem wybrałyśmy w miarę fajną sukienkę, chociaż podobały mi się inne i dużo tańsze (matka do dziś mi wypomina te 2200zł).
Buty ślubne - kupiłam sama. Po powrocie do domu usłyszałam od niej: "Nie o takich butach marzyłam". Zadarła w górę nos i wyszła obrażona.
Obrączki - no oczywiście, że też nie takie. To co kupiliśmy z narzeczonym sami zawsze jej nie pasowało.
Zaproszenia ślubne - bez słowa informacji zakupiła i przyniosła do domu. Moim zdaniem tandetne i drogie - gdzie indziej te same widziałam 50% taniej. Ale niech jej będzie.
Świadkowie - również wybrani przez moją matkę i poinformowani o tym za naszymi plecami.
Rodzice narzeczonego byli bardzo zaniepokojeni, ponieważ moja matka tak wszystko ustala, decyduje się na najdroższe rzeczy i raz mówi że za wszystko zapłaci a innym razem, że młodzi sami mają zapłacić, więc zorganizowaliśmy rodzinne spotkanie.
Na owym spotkaniu teściowie próbowali rozmawiać o ślubie, choć moi rodzice ciągle zmieniali temat. W końcu przyszły teść zapytał wprost jak to z tym płaceniem. Na co mój ojciec, że sobie popłacimy z prezentów. Teść się bardzo zdenerwował i powiedział, że to nasze pieniądze i nie będziemy z nich płacić, bo to nasz prezent. Poza tym takich rzeczy nie mówi się na kilkanaście dni przed ślubem. Teściowie odjechali bardzo zdenerwowani, ponieważ moi rodzice udają milionerów, a jak przyszło co do czego to jedyne dziecko - córkę chcą oskubać ze ślubnych pieniędzy.
Wersja jaka została ustalona, to taka że rodziny płacą po połowie, tak żeby nikt nie był poszkodowany. Jednak moja matka zaczęła swoje: "orkiestra należy do młodego, wodka należy do młodego, kamerzysta i fotograf do młodego, kościół do młodego, bukiety też do młodego, a goście, czyli opłata za salę... po połowie". Teściowa się wkurzyła, bo jak to tak? No to jak tradycyjnie to za gości płacą rodzice młodej. W końcu wyszło, że narzeczony musiał płacić za wszystko. Teściowa zadzwoniła na kilka dni przed ślubem do mojej matki i wynikła z tego awantura. Oczywiście moja matka odwróciła kota ogonem, że to teściowa nie chce za nic zapłacić i się ojciec uniósł dumą, że jak tak to zapłaci za wszystko.
Od tamtej pory rodziny się do siebie nie odzywają.
Na ślubie moja matka miała minę jak na pogrzebie i rozpowiadała do całej rodziny swoją wersję i wypytywała kto ile nam dał do koperty. Próbowała zepsuć atmosferę weselną, ale jej się nie udało. W rezultacie sama wyszła na idiotkę, bo nawet do zdjęć stała ze zbolałą miną. Oczywiście też obgadała rodzinę mojego męża w całej naszej miejscowości, więc ludzie źle o nas myślą. Nie przejmujemy się tym bo wiemy jak było na prawdę.
Jestem już rok po ślubie, a ojciec mi wypomina, że wydał na wesele 40 tys. zł i że mamy mu to zwrócić. Po pierwsze - jakie 40 tys? Najwięcej kosztowali goście weselni, 140 zł od osoby. Osób było 96. Czyli 13,5 tys. Za alkohol, samochód, organistę i fotografa płacił mój mąż. A mój ojciec 2 tys za orkiestrę, 1 tys za kamerzystę i 500 zetów na księdza. Dodając do tego suknię ślubną z dodatkami - czyli jakieś 2500 zł, kosmetyczkę i fryzjerkę - nie więcej niż 200 zł cena jaką zapłacił za wesele nie przekracza 20 tys zł. Skąd mu się wzięło drugie tyle?
Aaa... chyba zaczynam rozumieć. Matka przed ślubem szastała pieniędzmi na prawo i lewo, wydają je na firanki, zasłonki, dywaniki i inne zbędne pierdoły jakimi się chciała pochwalić gdy przyjadą goście w dniu wesela. Ale goście nawet nie zajrzeli do domu, tylko podczas błogosławieństwa czekali na dworze. Ona musiała wszystkie te pierdoły podciągnąć pod mój ślub, a ojciec gówno z tego wie.
O ślubie i weselu to by było na tyle.
Następnym razem kilka słów o tym jak było po ślubie.
Jak już wcześniej wspominałam, ślub miał odbyć się w tajemnicy. Tylko my i świadkowie. To nie nasze "widzimisię", to sytuacja nas zmusiła, a mianowicie nie akceptacja naszego związku przez rodziców, moich rodziców. Owszem, wolelibyśmy mieć normalny ślub, na który zaprosilibyśmy nasze rodziny. Szczególnie zależało nam na rodzinie męża, wówczas narzeczonego, ponieważ jego rodzice nie mieli nic przeciwko temu abyśmy się pobrali. Jakby to wyglądało przed męża rodzicami, chrzestnymi, dziadkami i resztą rodziny. Myśleliśmy również o tym aby zaprosić tylko rodzinę męża, ale jak wytłumaczymy się z braku mojej rodziny? Jednak byliśmy zdecydowani na potajemny ślub. W 2008 roku już wszystko zaplanowaliśmy, ale pod koniec roku zmarł mój wujek. Wydarzyło się wtedy coś niemożliwego, coś zadziwiającego. Po śmierci wujka moja ciotka, a siostra mojej matki została sama. Sama w wielkim, pustym domu. Miała córkę, starą pannę, mieszkającą daleko od domu rodzinnego, która po śmierci ojca zaczęła częściej odwiedzać matkę, ale jednak z niczym sobie nie radziły, ponieważ wszystkim zajmował się zawsze wujek. Nawet rachunki okazały się problemem, a co dopiero inne rzeczy. Ciotka żaliła się do mojej matki, a ta się przestraszyła. Tak jak kuzynka jestem jedynaczką. Matka pomyślała, że gdyby coś się stało ojcu, będziemy w tej samej sytuacji i nagle zmieniła zdanie odnośnie ślubu, do którego tak usilnie nie chciała dopuścić. To był po prostu cud. Mimo iż do tej pory robiła co mogła aby zniszczyć nasz związek, to początkiem 2009 roku zmieniła znanie i sama wręcz wspomniała o ślubie.
Zaczęliśmy pędem szukać sali, aby się rodzice nie rozmyślili. Jednak wybór, jak się okazało, nie należał do nas. Salę wybrała moja matka twierdząc, że oni dają na to pieniądze i my nie mamy nic do gadania. Tak było ze wszystkim. Próbowałam z rodzicami rozmawiać, że to mój ślub i powinnam mieć coś do powiedzenia w tej sprawie, ale to było jak grochem o ścianę. Były jakieś zgrzyty, próby dyskusji, drobne awantury, ale odpuściłam. Bo tak na prawdę zależało mi tylko na tym aby wyjść za mąż za ukochanego mężczyznę. Całą oprawa nie miała dla mnie znaczenia, tak samo mogłam iść do ślubu w podartych jeansach, bo uważam że to nie takie rzeczy są ważne.
Matka wtrącała się we wszystko i mnie szantażowała. Mówiła że ona płaci i wszystko ma być tak jak ona chce. Gdy powiedziałam że niechcemy od nich pieniędzy i że zorganizujemy wesele po swojemu za swoje pieniądze, wpadła w szał. Zagroziła że ona i ojciec nie przyjdą i nastawią całą rodzinę przeciwko nam. Odppuściłam. Po zarezerwowaniu sali zaczęła wybierać zespół - bo jaka to ona jest muzykalna, normalnie nikt się na muzyce nie zna tak jak ona. Na szczęście zespół jest jedną z nielicznych rzeczy jaką udało się nam wybrać, ale musiałam matce wmówić, że wszyscy członkowie tego bandu są absolwentami akademii muzycznych. Później problem z kamerzystą i fotografem, bo ona musiała postawić na swoim. Ktoś jej doradził drogiego kamerzystę i tak samo fotografa, których nagrania/zdjęcia nie zasługiwały na tak wygórowaną cenę. A co najgorsze matka mówiła, że mamy sobie za wszystko zapłacić sami. No to my na to, że w takim razie nie może się wtrącać i robimy wesele po swojemu, to zmieniała zdanie, że oni za wszystko płacą więc my nie mamy nic do gadania. I tak cały czas, niemal do dnia ślubu.
Lista gości - kolejny szok. Matka naliczyła ponad 200 osób i to nawet takich co my w ogóle ich nie znamy. Jak pomyślałam, że mamy sami za wszystko zapłacić to zbladłam. Oczywiście nie mogłam zaprosić swoich koleżanek, matka za to zapraszała swoje.
Godzina ceremonii ślubnej - w tajemnicy wybraliśmy się do księdza i ustaliliśmy 15. Matka za wszelką cenę chciała jak najwcześniej - 13 a najlepiej to w ogóle 12.
Suknia ślubna - katastrofa. Nie mogłam nawet zmierzyć modelu jaki mi wpadł w oko. Musiałam mierzyć to co się jej podobało. Najgorsze, że to były same princeski. Wyglądałam w tym fatalnie jak piłka w falbankach. Panie ekspedientki tylko mi współczuły takiej matki. Jestem niska i drobna więc źle wyglądam w tego typu sukniach. Ale przecież nie ja jestem ważna. Poza tym nie mogę przyćmić urody moich kuzynek - oczek w głowie mojej matki. W końcu kompromisem wybrałyśmy w miarę fajną sukienkę, chociaż podobały mi się inne i dużo tańsze (matka do dziś mi wypomina te 2200zł).
Buty ślubne - kupiłam sama. Po powrocie do domu usłyszałam od niej: "Nie o takich butach marzyłam". Zadarła w górę nos i wyszła obrażona.
Obrączki - no oczywiście, że też nie takie. To co kupiliśmy z narzeczonym sami zawsze jej nie pasowało.
Zaproszenia ślubne - bez słowa informacji zakupiła i przyniosła do domu. Moim zdaniem tandetne i drogie - gdzie indziej te same widziałam 50% taniej. Ale niech jej będzie.
Świadkowie - również wybrani przez moją matkę i poinformowani o tym za naszymi plecami.
Rodzice narzeczonego byli bardzo zaniepokojeni, ponieważ moja matka tak wszystko ustala, decyduje się na najdroższe rzeczy i raz mówi że za wszystko zapłaci a innym razem, że młodzi sami mają zapłacić, więc zorganizowaliśmy rodzinne spotkanie.
Na owym spotkaniu teściowie próbowali rozmawiać o ślubie, choć moi rodzice ciągle zmieniali temat. W końcu przyszły teść zapytał wprost jak to z tym płaceniem. Na co mój ojciec, że sobie popłacimy z prezentów. Teść się bardzo zdenerwował i powiedział, że to nasze pieniądze i nie będziemy z nich płacić, bo to nasz prezent. Poza tym takich rzeczy nie mówi się na kilkanaście dni przed ślubem. Teściowie odjechali bardzo zdenerwowani, ponieważ moi rodzice udają milionerów, a jak przyszło co do czego to jedyne dziecko - córkę chcą oskubać ze ślubnych pieniędzy.
Wersja jaka została ustalona, to taka że rodziny płacą po połowie, tak żeby nikt nie był poszkodowany. Jednak moja matka zaczęła swoje: "orkiestra należy do młodego, wodka należy do młodego, kamerzysta i fotograf do młodego, kościół do młodego, bukiety też do młodego, a goście, czyli opłata za salę... po połowie". Teściowa się wkurzyła, bo jak to tak? No to jak tradycyjnie to za gości płacą rodzice młodej. W końcu wyszło, że narzeczony musiał płacić za wszystko. Teściowa zadzwoniła na kilka dni przed ślubem do mojej matki i wynikła z tego awantura. Oczywiście moja matka odwróciła kota ogonem, że to teściowa nie chce za nic zapłacić i się ojciec uniósł dumą, że jak tak to zapłaci za wszystko.
Od tamtej pory rodziny się do siebie nie odzywają.
Na ślubie moja matka miała minę jak na pogrzebie i rozpowiadała do całej rodziny swoją wersję i wypytywała kto ile nam dał do koperty. Próbowała zepsuć atmosferę weselną, ale jej się nie udało. W rezultacie sama wyszła na idiotkę, bo nawet do zdjęć stała ze zbolałą miną. Oczywiście też obgadała rodzinę mojego męża w całej naszej miejscowości, więc ludzie źle o nas myślą. Nie przejmujemy się tym bo wiemy jak było na prawdę.
Jestem już rok po ślubie, a ojciec mi wypomina, że wydał na wesele 40 tys. zł i że mamy mu to zwrócić. Po pierwsze - jakie 40 tys? Najwięcej kosztowali goście weselni, 140 zł od osoby. Osób było 96. Czyli 13,5 tys. Za alkohol, samochód, organistę i fotografa płacił mój mąż. A mój ojciec 2 tys za orkiestrę, 1 tys za kamerzystę i 500 zetów na księdza. Dodając do tego suknię ślubną z dodatkami - czyli jakieś 2500 zł, kosmetyczkę i fryzjerkę - nie więcej niż 200 zł cena jaką zapłacił za wesele nie przekracza 20 tys zł. Skąd mu się wzięło drugie tyle?
Aaa... chyba zaczynam rozumieć. Matka przed ślubem szastała pieniędzmi na prawo i lewo, wydają je na firanki, zasłonki, dywaniki i inne zbędne pierdoły jakimi się chciała pochwalić gdy przyjadą goście w dniu wesela. Ale goście nawet nie zajrzeli do domu, tylko podczas błogosławieństwa czekali na dworze. Ona musiała wszystkie te pierdoły podciągnąć pod mój ślub, a ojciec gówno z tego wie.
O ślubie i weselu to by było na tyle.
Następnym razem kilka słów o tym jak było po ślubie.