środa, 11 lutego 2015

Masakra jakaś totalna

Dzieci się ode mnie zaraziły.

Sama ledwo żyję, w niedzielę zemdlałam w kuchni podczas gotowania obiadu, jestem bardzo osłabiona, nie mam nikogo do pomocy. W poniedziałek byłam u lekarza, ale powypisywał mi tak ciulowe leki że nic nie pomagają, a dziś w nocy dzieciom dowaliła gorączka prawie 39 stopni. Teściowa tylko leży i nic jej nie obchodzi, a ja się boję żeby nie zasłabnąć na schodach niosąc na rękach Faustynkę.

Jak mąż w niedzielę poszedł pożyczyć od matki ciśnieniomierz, to wiecie co powiedziała? Że jej przedtem też się ciemno przed oczami zrobiło i też hukła. Jasne... Ona jakby zemdlała to by 5 karetek zaraz wezwała. Na pewno mnie jeszcze obgadała, że to było omdlenie artystyczne, bo jam mi coś dolega, to ona zawsze twierdzi że ja udaję.

Tak się mną suka przejmuje, a ja głupia jej herbatki nosiłam, jak rok temu babka była w szpitalu, bo gadała że słabuje.

Nienawidzę jej! I przysięgam, że jak naprawdę będzie kiedyś potrzebowała pomocy, to nigdy jej nie pomogę. Ona mi nie pomogła.

Do lekarza wolne numerki dopiero na koniec następnego tygodnia. A tu jeszcze pracę zaczynam od wtorku.

sobota, 7 lutego 2015

Nadrabiam zaległości

Od czego zacząć? Minęło sporo czasu od mojego ostatniego wpisu, więc jest co nadrabiać. Postaram się zbytnio nie rozpisywać, a napisać zwięźle i na temat.

Z mężem się pogodziliśmy i póki co jest dobrze.

Nadszedł czas wielkich, jak dla mnie, zmian - dostałam pracę. Tak ni stąd ni z owąd. Zadzwoniła znajoma ze studiów, że szuka kogoś na swoje miejsce, bo dostała ofertę pracy na cały etat w innym miejscu i chciała oddać mi te pół etatu, gdzie pracowała dotychczas. Powiedziałam, że porozmawiam z mężem i jak najszybciej dam odpowiedź. Mąż się o dziwo zgodził. Nawet był bardzo zadowolony, bo akurat go ojciec w ostatnich dniach nieziemsko denerwował i mój mąż zaczął się poważnie zastanawiać nad wynajęciem mieszkania. A wiadomo, że co dwie wypłaty to nie jedna. Praca jest popołudniowa, godziny ustalam sama, ponieważ są to zajęcia dodatkowe dla dzieci, więc mogę je prowadzić od poniedziałku do piątku od 16 do 20 (16.30-20.30) albo od 17 do 20 + sobota.

Zgodziłam się. Rozmawiałam z dyrektorem i zaczynam po feriach. Początkowo będzie to 1/4 etatu (10 godzin w tygodniu), a czy będzie więcej zależy od liczby chętnych. Dobre i to. Od czegoś trzeba zacząć, a że nie mam nikogo do opieki nad dziećmi taka liczba godzin mi odpowiada i męża zanadto nie obciąży mam nadzieję.

Jestem bardzo pozytywnie nastawiona. Mąż jest bardziej zestresowany ode mnie. Najbardziej cieszy mnie perspektywa wyprowadzki, dlatego teraz czekam już tylko na to kiedy mąż się zdecyduje wynosić z tej dziury. Jeżeli dostanę większą liczbę godzin, to nie będzie innego wyjścia jak się przeprowadzić, bo dojazdy przy dwójce dzieci to najgorsze wyjście, jeżeli musiałabym zapakować dwójkę do autobusu, odwieźć na godzinę 15 mężowi do pracy i jechać na 16 do swojej.

Teściowie póki co nie wiedzą nic. I będziemy to jak najdłużej próbowali ukryć (tak się składa, że wciąż nie wybrałam zabiegów na kręgosłup, wiem wiem, wstyd i hańba, nie powinnam się nawet przyznawać, ale moją pracę podciągniemy póki co pod rehabilitację), bo mnie oskubią z wypłaty, bo nagle trzeba będzie nie tylko te 200 zł się do prądu dokładać, a jeszcze gaz, a woda (po śmierci dziadka, matka mojego teścia przestała mu opłacać rachunki za wodę).

Dwa tygodnie temu dopadło nas przeziębienie i się ciągnie i ciągnie ta zła passa. Zaczęło się niegroźnie. Trzydniowy, uciążliwy katar i tak przeszłam ja, Maciuś, Faustynka i mąż. W między czasie teść przywlókł z pracy wirus żołądkowy, oczywiście teściowa go wyrzuciła do dużego pokoju na górę, żeby jej nie zaraził (lepiej przecież żeby zaraził 10cio miesięczne niemowlę). I tak po kolei przemęczyło Maciusia, prawie całą noc wymiotował, w pakiecie gorączka 38,5, mnie, męża, ominęło jakimś cudem Faustynkę.  Kiedy już się wydawało że choróbska dobiegły końca, to mnie znów wzięło przeziębienie i chodzę ledwo żywa. Wkurzam się, bo żeby zdobyć numerek do lekarza rodzinnego należy się rejestrować prawie tydzień wcześniej. No ale nie jestem jasnowidzem, żeby przewidzieć że wtedy czy wtedy mnie lub dzieci dopadnie jakaś infekcja.

Teściowa oczywiście zamknięta w sypialni, do której można się dostać jedynie przez salon, oczywiście zamknięty na klucz. Drze się tylko przez drzwi żeby jej przynieść to czy tamto, a jak już musi wyjść to z mokrą szmatą na mordzie.  Widok uciekającej przed nami teściowej - bezcenny. Do tego je tylko kleik ryżowy żeby się za wczasu zatkać, a potem będzie leżeć i narzekać że ma zaparcia. Jej matka chciała w któryś dzień pojechać do lekarza i się uparła, że jedzie rano z moim mężem. No to teściowa zrobiła cyrk, bo bez mamusi w domu nie zostanie, ale babka postawiła na swoim, to teść do roboty nie poszedł, musiał zostać i Niuni herbatki nosić do sypialni, bo ona "słabuje". Babka narzeka na wątrobę, ale sama jest sobie winna. Nie stosowała się do diety, leków nie przyjmowała regularnie, to co się spodziewała. Sama jest sobie wina, a płacze teraz że ma naczyniaka na wątrobie i dostała skierowanie do chirurga. Całe życie się fatalnie odżywiała, jak i reszta domowników, ale nadal nikt sobie nic z tego nie robi, potem wszyscy będą płakać.

27 stycznia Maciuś skończył 3 latka!!! Sto lat Syneczku!!! Nie robiliśmy przyjęcia, bo nas wszystkich rozłożyło, a prezent kupiony był już wcześniej więc mieliśmy można powiedzieć Piżamowe Party pod kołdrą z pociągającymi nosami.

I tak mimo że pożegnaliśmy grypę żołądkową, ja zmagam się z cieknącym nosem, zapchanymi, bolącymi zatokami, migreną i bolącym gardłem i modlę się żeby dzieci nie zarazić.

We czwartek do siostry męża, Agnieszki, przyjechała koleżanka na kilka dni. Bałam się że będą szaleć całe noce, ale na szczęście, zachowywały się w miarę znośnie. Wybudzały Faustynkę z drzemek, więc mnie krew zalewała, ale przynajmniej w nocy siedziały cicho. Przed chwilą pojechała do siebie. Ta Kinga jest o wiele lepiej ułożona niż siostry mojego męża, więc widzę że nie wszystkie nastolatki są takie popieprzone. Ona dziś pojechała do domu, bo po południu do niej siostrzeńcy przyjeżdżają i musi pomóc. Poza tym jak mąż raz do niej zawoził Agnieszkę, to widział jak Kinga sama robi masę na sernik. Ona tam nie woła żeby jej herbatę ktoś zrobił. To widać kwestia wychowania, a nie dzisiejszych czasów.

Trzymajcie kciuki za moją pracę i żeby się zima wreszcie skończyła, bo u nas śniegu co niemiara i końca zimy nie widać, a liczę że wreszcie otynkujemy wnętrza w naszym domu. Jeżeli jesteście wierzący to pomódlcie się za nas, bo będziemy przeżywać trudny czas o którym nie chcę pisać na blogu przez wzgląd na osoby, które nigdy nie powinny się o tym dowiedzieć, bo mogły by nam wyrządzić wiele złego. Mam nadzieję, że wszystko dobrze się zakończy i okaże że wszystko jest w porządku.

Niedługo Walentynki, więc życzę wszystkim zakochanym dużo, dużo miłości i cudownie spędzonych razem chwil.