piątek, 24 lutego 2017

Mój sposób na trądzik różowaty

Kurcze... gdybym wpadła na to wcześniej wiele bym zaoszczędziła na maściach i kremach na tą nieatrakcyjną przypadłość.

Poszukiwania innych metod niż zalecane przez dermatologa zaczęłam w momencie, gdy prawie półroczna terapia przyniosła znikome efekty, a mój lekarz dermatolog chciał przepisać mi antybiotyk i pewnie bym bez zawahania się na to zgodziła, gdyby nie pytanie lekarza: "Czy wyraża Pani zgodę na leczenie tym antybiotykiem?". Zapaliła mi się czerwona lampka i pytam o skutki uboczne. Pomruczał pod nosem i wypisał skierowanie na próby wątrobowe i jak zwykle receptę na Rozex i Soolantrę, które prawie wcale nie pomagają, a jednak kosztują. O tym antybiotyku poczytałam i stwierdziłam, że za żadne skarby go stosować nie będę. Już wolę mieć ten trądzik do końca życia niż żeby mnie wynieśli nogami do przodu. Zaczęłam szukać innych rozwiązań.

Znalezione obrazy dla zapytania zielona herbata

Twarz przemywam naparem z ZIELONEJ HERBATY. Po dwóch dobach po czerwonych, grudkowatych krostach zostały jasnoróżowe niewielkie plamki, a skóra gładziutka jak pupka niemowlęcia. I tak sobie właśnie stosuję dwa-trzy razy dziennie tonik z zielonej herbaty. Dwie torebki zielonej herbaty zalewam odrobiną wrzątku, czekam aż się zaparzy i przestygnie. W jeszcze ciepłym naparze moczę wacik kosmetyczny i przemywam nim twarz. Drugi i trzeci wacik tak samo. Różnica kolosalna. I pomyśleć że wydawałam stówę miesięcznie na te wszystkie mazidła zalecane przez dermatologa. W ogóle niepojęte jest dla mnie, że nie zlecał badań od razu i nie tylko próby wątrobowe, ale wydaje mi się że jakieś testy np na nużeńca, albo poziom hormonów, to rzeczy jakie powinien na pierwszej wizycie zlecać. Ale lepiej jest przecież przepisać standardowo Rozex, jak nie pomoże to Soolantrę, do tego drogie kosmetyki, a później antybiotyki. Chyba większość dermatologów leczy właśnie w ten sposób - metodą prób i błędów.

Mało tego dotarłam do artykułów również zagranicznych gdzie łączy się trądzik różowaty z endometriozą i mięśniakami macicy.  Wszystko pasuje. Dopóki nie uporam się z rozwichrowanymi hormonami, trądzik nie zniknie. A najśmieszniejsze jest to, że pytając dermatologa czy trądzik różowaty może wystąpić przez zachwianą gospodarkę hormonalną, usłyszałam, że "nie, hormony nie mają z tym nic wspólnego".

Mnie zielona herbata pomogła. Może komuś też pomoże. Prócz zielonej herbaty są i inne naturalne specyfiki, które mogą pomóc, np. rumianek, lukrecja, kurkuma, płatki owsiane, olejek z drzewa herbacianego, olejek lawendowy...

Moim pierwszym wyborem była zielona herbata i akurat mi pomogła. Jak pisałam - plamki zostały, ale to nic w porównaniu do tego co było wcześniej.

wtorek, 14 lutego 2017

Jajka faszerowane pastą z łososia

20170213_171624



Dziś przedstawię Wam mój przepis na wyśmienite jajka faszerowane pastą z łososia.

Składniki:

- jajka (6-10 sztuk w zależności od ilości porcji jaka nas interesuje)

- wędzony łosoś w plastrach

- cebula

- czosnek

- oliwa z oliwek

- ketchup

- sól

- pieprz

- szczypiorek/natka pietruszki/koperek ja użyłam wszystkich naraz.

- mieszanka meksykańska Bonduelle w puszce

- ogórki konserwowe

- czerwona papryka

- majonez

- śmietana

- mielona ostra papryka



Przygotowanie: ugotować jajka na twarto, zdjąć skorupki, podzielić jajka na połówki, wyjąć żółtka.

Pasta:

Plasterek wędzonego łososia (lub jak kto woli kawałek pieczonego łososia) doprawić pieprzem i solą. Następnie potraktować blenderem dodając połowę niedużej cebuli, ząbek czosnku, łyżkę oliwy z oliwek, łyżkę ketchupu i żółtka ugotowanych na twardo jaj. Gdy ze składników utworzy się jednolita masa można dodać posiekaną natkę pietruszki, koperek i szczypionek. Wymieszać.

Tak przygotowaną pastę nakładamy na ugotowane na twardo połówki jaj.

Wersja dla zabieganych: można kupić gotową pastę z łososia i rozmieszać ją z rozgniecionymi żółtkami jaj oraz szczypiorkiem, natką, koperkiem. Następnie nafaszerować nią jajka.

Przygotowałam również szybką sałatkę:

Wystarczy połączyć ze sobą: mieszanka meksykańska Bonduelle w puszce, dwa posiekane jajka na twardo, dwa ogórki konserwowe, jedna trzecia czerwonej papryki pokrojona w drobną kostkę, szczypta soli, szczypta, pieprzu, posiekany szczypiorek, łyżka śmietany, dwie łyżki majonezu. Zamieszać i gotowe!

Ułożyć sałatkę i jajka na talerzu. Posypać ostrą czerwoną mieloną papryką i posiekanym szczypiorkiem.

Dla osób na diecie: sos majonezowo-śmietanowy zastąpić można jogurtem naturalnym.

SMACZNEGO!

piątek, 10 lutego 2017

Jestem z siebie dumna

Chcę się pochwalić że egzamin praktyczny na prawo jazdy zdałam za pierwszym razem. Da się?  Da się!  To nie prawda że teraz zdaje się po kilkanaście razy. Jak ktoś potrafi a raczej jak zostanie dobrze nauczony (zależy od OSK oraz podejścia kandydata na kierowcę) to zda bez problemu. Tylko nie może się denerwować a raczej nie dać się egzaminatorowi wyprowadzić z równowagi. Ja zdawałam przedwczoraj o 10:30. Miałam zdawać końcem stycznia ale nas straszna angina rozłożyła - na moje oko to była grypa. Dzieci ni stąd ni z owąd dostały 40 stopni gorączki na kilka dni przed planowanym terminem egzaminu. Mąż nie mógł wziąć urlopu a i mnie rozłożyło. Zaczęłam źle się czuć, ale wytłumaczyłam sobie że przy chorych dzieciach jak nie zmrużyłam oka przez dwie doby to normalne że nie tryskam energią. Zakręciło mi się w głowie i upadłam na podłogę ale nie straciłam świadomoćci. Położyłam Małą na drzemkę i położyłam się obok niej. Pochwili miałam straszne dreszcze i już nie dałam rady wstać. Próbowałam Maciusia nakłonić żeby mi podał termometr, wodę, przyprowadził babcię, ale on nie rozumiał co ja w ogólę od niego chcę. Miałam straszne zawroty głowy i tłukło mną z zimna. Gdy Faustynka się obudziła podała mi termometri a ja  miałam 41 stopni. Nie mogłam podnieść się z łóżka. W pewnym momencie przyszła do nas babcia jakby z pretensjami dlaczego nie gotuję dzieciom obiadu. Poprosiłam ją żeby mi podała z przedpokoju Ibuprom bo mam gorączkę i zaraz wstanę. Podała mi i zapytała się (nerwowym tonem bo pewnie myślała że mam 37,5 i udaję chorą bo przecież ja nie mam prawa się rozchorować) ile mam tej gorączki. Ja odpowiadam że 41 a ona w te pędy odwróciła się na pięcie i tak uciekała aż się kurzyło żeby się nie zarazić. Razem z teściową i Claudią zabarykadowały się na dole. Zostawiły mnie na pastwę losu, jak z resztą zawsze gdy jestem chora. A ja i dzieci nie mieliśmy wstępu na dół. Dopiero mąż po pracy kupił jakiś suchy prowiant żeby dzieci mogły coś zjeść. Mojemu mężowi też nie pozwalali wejść do kuchni żeby zarazy nie roznosił.

Wracając do prawa jazdy. Musiałam przełożyć egzamin. Udało się że zwolnił się termin na 8 lutego. Dokupiłam sobie godziny 6 i 7 lutego na nowym Hyundaiu bo kurs robiłam na starym. Poszłam na egzamin - zrobiłam płynnie łuk (ale to dzięki panom instruktorom od nowego Hyundaia bo oni mnie nauczyli jak to robić bezbłędnie na linie w lusterkach, a nie na pachołek jak uczyli w Osk gdzie robiłam kurs), wzniesienie też ok oraz włączenie do ruchu, a później już poszło z górki. Egzaminator do miłych nie należał. Dobrze że nie mam pamięci do nazwisk bo krążą o nim legendy. Faktycznie bardzo nieprzyjemny człowiek. Miałam wrażenie że szuka na mnie haka. Egzamin trwał długo bo do 11:28 czyli godzina bez dwóch minut. W pewnym momencie gdy podczas jazdy zwolniłam przed przejściem dla pieszych (i tak za przejściem miałam skręcić w prawo) ponieważ widziałam pieszego poruszającego się bardzo pewnie w stronę pasów, egzaminator krzyknął na mnie po co zwalniam. Odpowiedziałam że pieszy a ten mi nie dał dokończyć tylko z mordą że chyba wiem że jak się jedzie to się ma jechać a nie zwalniać, bo utrudniam ruch innym kierowcą. Ja na to: "Komu? Przecież nikt za mną nie jedzie. Chyba pan wie jak piesi chodzą. A gdyby mi wtargnął..." Jak się na mnie wkurzył: "A co mnie to obchodzi?! To jego problem!" Bardzo nerwowy i niemiły człowiek z tego egzaminatora. Dynamikę jazdy pokazywałam za każdym razem gdzie mogłam, ale gdzienie mogłam byłam ostrożna. Uważam że nie utrudniłam ruchu, bo nawet w tym momencie nie miałam komu. Nie zmienia to jednak faktu że ten człowiek mnie bardzo zestresował i dalej jechałam już wielce roztrzęsiona. Parkowanie, zawracanie bezbłędnie tylko raz znów mu nie spasowało że zwolniłam przed znakiem "Ustąp pierwszeństwa". Znowu chamska, opryskliwa reakcja egzaminatora. Zrozumiałam że mam z wariatem do czynienia i przestałam się denerwować twierdząc że on na pewno mnie obleje i już nie mam co liczyć że zdam. Jadę dalej już bez stresu. W końcu zbliżamy się do Wordu ale nie kazał mi skręcić w drogę która prowadzi Ośrodka Ruchu Drogowego. Ja już zrezygnowana i spocona myślę sobie: "Co on jeszcze chce?" Jednak zjechaliśmy do Wordu tylko podjazdem do wzniesienia znajdującym się po drugiej stronie. Zastanawiam się czemu mnie nie wywalił skoro dwa razy się tak na mnie wydarł i czy zdałam czy nie. Mój egzamin  podsumował: "Pani jazda może się bardzo spodobać. Jestem pod wrażeniem Pani rozwagi i opanowania. Jeździ Pani bardzo rozważnie. Gratuluję zdała Pani część praktyczną egzaminu..." Ja sobie myślę: "Ty stary grzybie wredny" i powiedziałam mu "Proszę Pana! Ja mam dwoje dzieci, ja muszę jeździć rozważnie (wtedy po raz pierwszy się uśmiechnął), ale to. Nie zmieniap faktu że Pan powinien być milszy dla kursantów, bo młodzież w poczekalni się na prawdę bardzo stresuje". Kazał mi się podpisać, to się podpisałam roztelepaną ręką, podziękowałam i poszłam. Zadzwoniłam od razu do męża żeby się pochwalić, a następnie do właściciela szkoły w której dokupiłam kilka godzin. Pogratulował mi że zdałam. Zapytał kto mnie egzaminował. Powiedziałam że jakiś na "j", że próbował mnie wyprowadzić z równowagi,  ale się nie dałam. Instruktor pyta "Jakubowski?" -"tak", -"to tym bardziej gratuluję, bo to największy sku*** w Wordzie, mało kto u niego zdaje". Zauważyłam, że sku***, niestety.

Niemniej jednak zdałam i jestem z siebie dumna. Mało kto zdaje za pierwszym razem :)