Jestem.
Fizycznie, bo psychicznie jeszcze nie doszłam do siebie.
Do napisania mam dużo, ale nie wiem czy wszystko pamiętam, bo już w dzieciństwie nauczyłam się szybko wypierać negatywne emocje czy zdarzenia.
Nie było tak źle, choć męcząco, szczególnie dla mojej psychiki, która jest wykończona.
We wtorek mój najdroższy mąż pojechał jak zawsze na 7:00 do pracy i gdy dojechał, mając jeszcze trochę czasu, zaczął sobie tam trochę ogarniać auto, szyby przecierać, ot taka kosmetyka. Kątem oka rzucił na samochód ojca zaparkowany w innym miejscu niż zazwyczaj i przez chwilę nie dowierzał temu co widzi. Babka.
Zdziwił się, ale podszedł do niej i pyta co ona tu robi, a ona że przyjechała do nas. Szkoda tylko że tak bez zapowiedzi. No ale nic, zanim ją przywiózł zdążył jeszcze do mnie zadzwonić, więc zdążyłam naszego śpiocha - Faustynkę doprowadzić do porządku.
Też byłam w szoku, bo nic nie zapowiadało przyjazdu babci do nas. Przecież mąż dzień wcześniej rozmawiał z nią przez telefon i ni słowem nie pisnęła o swoich planach.
A to było tak.
Sytuacja w rodzinnym domu męża była już od jakiegoś czasu napięta. W sumie to zawsze jest napięta. Żadna nowość. W każdym bądź razie pisałam o tej chorej, nieadekwatnej zazdrości mojej teściowej o Panią Krysię i tych wyimaginowanych zdradach urojonych w głowie matki mojego męża.
W poniedziałek rano babcia zrobiła Agniesi kanapki, ona się zaczęła wściekać, że chce bułkę a nie chleb i rzuciła tymi kromkami przez całą kuchnię, domagając się bułki. Teść tłumaczył swojej córce, że nie ma bułek, bo są suche jeszcze z soboty, ale ją to nic nie obchodzi, bo ona ma mieć bułkę. No to przyniósł jej to czerstwe pieczywo, na co ona chwyciła tą bułkę i nią w niego rzuciła. No to on w nią rzucił tą bułką. Gorzej jak dzieci. Parodia.
Babka się na niego nagadała, że ja pierdziu, o to że nie kupił dziecku bułki. Dziecku... Ona ma 18 lat! Teoretycznie mogła ruszyć dupę i pójść do sklepu po tą bułkę, a nie drzeć mordę jak wariat i czekać że ojciec jej tę bułkę wyczaruje spiesząc się rano do pracy. Z resztą skoro dzień wcześniej była niedziela niehandlowa, to mogła sobie wieczorem taką bułkę nawet upiec w piekarniku, bo i tak sklepy były zamknięte, jak chciała na rano mieć. Oczywiście teść jest skurwysyn i cham i lejba i w ogóle wszystko co złe. Agniesia święta.
Nie mam słów na to wszystko.
Czarę goryczy przelała kolejna awantura, po której babka zadecydowała, że do nas przyjedzie. Otóż gdy Claudia się darła o to gdzie ma wyprane majtki i babka jej pokazuje, że w komodzie, to ta się ponoć na babkę rzuciła z pięściami i za włosy ją wytargała, obijając o meble, po czym wszyscy się na babkę obrazili jakby to ona była winna sytuacji. Chociaż kto ich tam wie jak było naprawdę.
I tak we wtorek z samego rana babka znalazła się u nas i opowiedziała to wszystko. Mąż miał tego farta, że sobie wrócił do pracy, a ja słuchałam zszokowana tych rewelacji.
Babcia już na wstępie zaznaczyła, że by coś zjadła, bo nie jadła w domu śniadania. Ja zerkam do lodówki a tam oprócz światła tylko parówki 😅 😂
Kompletnie nie byłam przygotowana na przyjęcie gości, ale ugotowałam te parówki, po czym wyszłam na szybkie zakupy. Dzieciaki były tak podekscytowane przyjazdem prababci, że nawet nie zauważyły mojej nieobecności. Jednak zanim wróciłam to babcia zdążyła przeglądnąć zawartość większości szafek. Skąd wiem? Szuflady w komodzie i bieliźniarce były nie po domykane.
Chyba nie lubię niespodzianek.
Padniecie jakie "prezenty" prababcia wnukom przywiozła.
Miała ze sobą kilka zabawek, takich drobnych z Kinder Jajek, z HappyMeali i nie byłoby w tym nic niestosownego, gdyby nie to, że to były nasze stare zabawki, które już tam zostały, bo albo były uszkodzone i wyrzucone do kosza, albo zniknęły w niewyjaśnionych okolicznościach. Oprócz tego miała też dwie sukieneczki z lumpeksu i jakieś majtki może z sióstr męża, a może z lumpeksu.
Masakra ile się nasłuchałam na teściów i siostry męża. Mało mi łeb nie eksplodował. Już połowy nie pamiętam. Jeszcze mi się dymi pod beretem. W kółko o tym, że jej nie szanują, że ją wyzywają, a ona tyle pomogła, wszystkie raty im płaci, a oni tak jej za wszystko dziękują. Stary (mój teść, a jej zięć) wiecznie grosza nie ma i na nią woła.
Początkowo żal mi babci było i nawet się cieszyłam, że u nas sobie odpocznie, tyle że jej obecność z każdym dniem stawała się bardziej męcząca. A właściwie nie tyle obecność, co jej gadanie - narzekanie, wieczne niezadowolenie i obgadywanie. Ona potwornie obgaduje ludzi. Dowiedziałam się masy rzeczy, które mnie kompletnie nie obchodzą. Większości tych ludzi nawet nie znam. Nie mam też fizycznie czasu na takie siedzenie z nią i wysłuchiwania tego, a ona właśnie tego ode mnie oczekiwała. Straszna nienawiść od niej bije i to nie tylko przez tą sytuację w domu, ale ogólnie do wszystkich ludzi jest wrogo nastawiona. Obgadała na przykład taką znajomą, że dużo schudła, będzie z kilkadziesiąt kilogramów. Bardzo mi się to nie spodobało, więc delikatnie się wtrąciłam, że może chorowała i musiała schudnąć. Na to usłyszałam z wściekłością. "Nie! Ona nie choruje. Młódkę chce kropić!". No to ja nie dałam za wygraną i mówię, że przy otyłości na pewno zdrowa nie była. Może miażdżyca, może cukrzyca, to tak nie można zakładać, że każdy jest zdrowy, tylko one schorowane. A ona dalej swoje: "Ona tam ma dyrektora młodego w pracy, to do niego". Ta jasne. Obie z moją teściową wszędzie widzą romanse i intrygi. Rzygać się już tym wszystkim chce. Wellmanowej też wpierały romans z Prokopem, bo razem program śniadaniowy prowadzą.
Swoją drogą to o mnie też pewnie cała miejscowość, w której poprzednio u teściów mieszkaliśmy, trąbi o tym, że mam romans, bo schudłam 😋
W każdym bądź razie próbowałam babcię podnieść na duchu, ale ona jest jednym wielkim zaprzeczeniem. Ty mówisz w tą, to ona w tamtą, Ty mówisz w tamtą, to ona w tą. No po prostu tragedia. A może komedia?
Śmiać mi się chciało, bo czepiła się Faustynki, a właściwie jej jedzenia. Zrobiłam młodej bułę z żółtym serem - porcja ogromna jak na wątłą 5latkę, która ma teraz wakacje i praktycznie nie spala energii. Dziecina opucowała prawie całość, zostały dosłownie dwa małe kęsy. Babka histeryzuje: "Ty nic nie zjadłaś/ No jedz!/ Ona nic nie zjadła/ Będzie głodna/..." i to nie było jednorazowe, powtarzało się dosłownie przy każdym posiłku przez cały jej pobyt. To taka pierdoła. Myślę sobie, jakoś przeżyję. Niech se pogada. Przeważnie teściowe takie jaja odstawiają, widać przejęła tu tę rolę, jednak jako, że ja gorsze rzeczy ze swoją teściową przeszłam to takie bzdety mnie nie ruszają.
W kolejnych dniach już jej się chyba zatęskniło za domem, bo już nie gadała na córeczkę, którą tak na początku obsmarowała, że nierób nic tylko leży i ma dwie lewe ręce, udaje, że słabuje, ale jak skoczy to by zabiła drugiego gołymi rękami tyle ma siły. Na oczy przejrzała tylko na chwilę, bo później włączył się syndrom sztokholmski i już wszystkie były dobre - córunia, Agniesia, Claudusia, tylko mój teść niedobry.
Jakieś tam drobne uszczypliwości puszczałam mimo uszu, choć na przykład nie spodobało mi się, jak powiedziała, że sobie posprzątam raz na tydzień i mam czysto, bo dzieci od rana do nocy w przedszkolu, to nie ma kto nabrudzić 😡 Po pierwsze kto normalny trzyma dzieci w przedszkolu od rana do nocy? Po drugie przecież widzi, że dzieci mam cały czas w domu, bo mają wakacje. A po trzecie jakbym sprzątała raz w tygodniu, to bym wolała w ogóle nie sprzątać, bo mając czysto tylko jeden dzień w tygodniu nie specjalnie było by widać różnicę.
Babcia była u nas tydzień z hakiem.
Noo, trochę długo biorąc pod uwagę, że nie mamy dużego mieszkania i babcia spała w łóżku Maciusia w pokoju z Faustynką, a syn musiał spać z nami w łóżku i nie powiem, że było nam wygodnie, bo z takim koniem, to już trochę ciasno.
Mąż się wkurzył, bo babcia chciała żeby jej jakieś badania odebrał, więc napisałam jej stosowne upoważnienie i mąż z tym pojechał, gdzie ona go pokierowała. Wystał się w korkach w jedną, w drugą stronę. Na miejscu się okazało, że badania są dawno odesłane do tej przychodni, gdzie badania zlecił lekarz. No to ona zaczęła jojczeć żeby ją tam zawiózł, że ona pójdzie do lekarza się zapytać o te badanie. To jej tłumaczymy, że jej tak z ulicy nie przyjmie, że się trzeba zarejestrować. Ona dalej się upiera przy swoim, że musi pojechać. Chciałam ją zarejestrować, to ona że nie bo to tylko do 16. Było za kwadrans, to przecież i tak nie dojedzie. Nie wiadomo było w końcu co ona chce.
Babcia strasznie narzekała na kręgosłup. Pamiętacie jak pisałam o tym jej ostatnim upadku przed domem? Trochę się wtedy poobijała, ale w szpitalu jej nie chcieli zostawić na obserwacji, bo nic się nie stało, mimo, że ona bardzo chciała i nawet prosiła lekarza. I w kółko to samo, że mimo to ją poniewierają, że wszystko ona musi zrobić, nikt jej nic nie pomoże. Ale powiedzieć jej, żeby nie robiła, to ona z pretensjami, że jak ma nie robić, jak tam przecież mieszka, musi robić. Ooo... i tyle. Pozamiatane.
No ale tak niby się źle czuła, taka schorowana i obolała, ale ją nosiło jak diabli i się włóczyć chciała po sklepach, aptekach i na spacery. Ja już rady nie dawałam, szczególnie w sobotę gdy dostałam okres i myślałam że zdechnę, tak się źle czułam. Najgorsze było to, że wszędzie chciała ze mną iść a nie z moim mężem, a to on jest przecież jej wnukiem, nie ja i to raczej on powinien ją oprowadzać po okolicy. W ogóle w sobotę już się trochę obraziła, bo ciągle dopytywała kiedy ona wreszcie pójdzie na swoje zakupy, a męża nie było, bo z synem pojechali kilka technicznych rzeczy kupić w sklepach bardziej budowlanych. Ja ledwie żyłam i czekałam na chłopaków. Ona zrzędziła. W końcu wieczorem poszła z moim mężem na zakupy. Nakupiła sobie warzyw, owoców i produktów mlecznych, bo ją w domu odcinają od jedzenia, a tam ma za daleko do sklepu. Już była zadowolona.
Młoda się tak rozbestwiła, że ja aż w szoku byłam. Popisywała się przed prababcią, wymuszała, odstawiała, cudowała, nie chciała jeść, kazała się karmić, nie chciała sprzątać. Wszystko było na nie. Nawet kąpać się nie chciała, a przecież to uwielbia. Jakby mi ktoś dziecko podmienił. Ja do Faustynki mówię, żeby pozbierała swoje zabawki, bo jej odkurzacz wciągnie, a ona udaje, że nie słyszy. Zaraz widzę, że babka zbiera zabawki i pytam się córki: "To babcia Ci zabawki sprząta? Jak to tak?". A babcia: "Razem się bawiłyśmy, to razem sprzątamy (szkoda, że bez udziału Faustynki)". Chwilę później dałam Maćkowi odkurzacz żeby swój dywan odkurzył i faktycznie wziął się za to. Zaraz patrzę, a babka mu rurę wzięła i odkurza. Noo... i ona się pyta czemu jej nikt w domu nie szanuje i ona wszystko musi sama robić... No to ma odpowiedź! No ale nic. Kilka dni i pojedzie. Tyle, że gdy kilka zamieniło się na tydzień, to poważnie zaczęłam się martwić, że mi dzieci uszkodzi na stałe. A młoda miała wielkie pole do popisu, bo na każde próby wymuszenia, gdy następowała moja reakcja i te same słowa co zwykle, że "Na mnie to nie działa i nie tędy droga", babcia wkraczała dumie do akcji z tekstem, że "Wszystko dla dziecka". Tak? Wszystko dla dziecka? To niech fundusz założy na rzecz kształcenia/przyszłości/czy co tam jeszcze... skoro wszystko dla dziecka. A jak w któryś dzień córa chciała skakankę żeby jej babcia kupiła albo zegarek w jednym ze sklepów, to ukochana babunia zaczęła rozradzać, że to wcale nie jest takie ładne i że może kiedy indziej w innym sklepie znajdą ładniejsze, to wtedy kupią. Nie żeby chodziło mi o prezenty. Wkurza mnie to bałamucenie i obiecywanie gruszek na wierzbie i ta cała dwulicowość.
A jaki cyrk był, bo Faustynka sobie ubzdurała, że pojedzie do babci na wakacje na 8 dni. Czekaj aż Cię tam ktoś potrzebuje - pomyślałam. A babka jej nie wyprowadzała z błędu, więc dziecko się coraz bardziej nakręcało i już drugiego dnia spakowało ubrania i zabawki do plecaka. Myślałam, że oszaleję, bo próbowałam jej to delikatnie wybić z głowy.
W niedzielę mąż miał urodziny, więc świętowaliśmy razem z babcią. Zrobiłam imprezę full wypas z konkretnym obiadem, kompotem z sezonowych owoców, upiekłam też pyszny sernik z rodzynkami na owsianym spodzie, przygotowałam sałatkę jajeczną. Oczywiście podczas obiadu Faustynce coś odwaliło i się uparła, że nie będzie sama jadła, potem, że nie będzie jadła przy stole, potem, że mam ją karmić, zaczęła beczeć i uciekła do drugiego pokoju. Zachowywała się jak nigdy, widocznie widziała, że teraz może. Wkurzyłam się na nią, poszłam za nią i mówię spokojnie, ale stanowczo, że jak tak się zachowuje, to już dzisiaj nie będzie nic innego do jedzenia i że jak nie jest głodna, to zje dopiero śniadanie w poniedziałek. Babcia pobiegła z talerzem za prawnusią. Oczywiście ja wyszłam na wyrodną matkę. Cóż, przyzwyczaiłam się. Większe jaja zaczęły się w nocy, bo babcia najadła się jak na weselu i ją żołądek męczył, niedobrze jej było, na wymioty brało. Jak się okazało lekarz jej zabronił jeść jajka, a ona sobie zapomniała i się najadła. Teraz będzie, że babkę otruć chciałam. W poniedziałek babcia sobie przypomniała o tym lekarzu i od rana znowu chciała żeby ją zawieźć. Nie rozumie, że mąż jest w pracy, że jak wróci to korki będą, no i przede wszystkim, że musi się umówić bo jej tak lekarz nie przyjmie. W końcu zadecydowałam, że ja zadzwonię i ją umówię. No to ona, że to się nie da tak, że już próbowały nie raz i że nikt nie odbiera, Bo ją tak córka umawia na wizyty, żeby nie umówić. A potem gada, że się nie da. Ona nie wie jaki lekarz, nie zna numeru. No to jej tłumaczę, że przecież jest wszystko na internecie. Odszukałam, zadzwoniłam, umówiłam termin na drugą połowę września, bo nie było innych terminów. Pani doktor jest cały sierpień na urlopie i po co było tyle jęczeć już od piątku. Dało się? Dało się. Babka jest zamotana, nie wie co, nie wie gdzie. Ma mieć rtg, nie wie kiedy, gdzie, myślała że to wizyta a to prześwietlenie. Masakra z nią. Ma 73 lata. To jeszcze nie jest chyba wiek na taką nieporadność i niesamodzielność społeczną. Tak się uzależniła w tych sprawach od córki, że masakra. Bez jej pozwolenia nie pierdnie nawet.
Po nocnych ekscesach wprowadziłam babci lekkostrawną dietkę, w ogóle to w końcu trzy zupy ugotowałam, bo nie wiedząc jakie babcia ma problemy z wątrobą, w niedzielę na noc namoczyłam fasolę i tak babci ugotowałam delikatną zupę jarzynową, chłopakom fasolkę po bretońsku, a młodej rosół musiałam specjalnie gotować, bo zdziwiała. Babcia stwierdziła, że nie może jeść fasoli, ale jak zjadła swoją zupę, to i tak dobrała tej fasoli, a ja się bałam że jej znowu coś będzie.
Wieczorem rąbnęłam sobie kielicha, jak nigdy. Normalnie nie piję wódki nawet okazjonalnie, bo zwyczajnie nie lubię, ale to była wyjątkowa sytuacja po takim tygodniu.
W którymś z ostatnich dni babcia brozpaczała, że ją źle w domu traktują, no i czemu tak jest, no czemu tak się dzieje? Czemu musi wszystko za nich robić? No to jej mówię wprost - "To się zaczęło już jak Ela (moja teściowa) była mała". Ona się jeszcze bardziej rozpłakała: "No bo za to, że nie miała ojca". Tak jej chyba chciała ten brak wynagrodzić. Elka była cwana. U matki wywoływała wyrzuty sumienia gadając, że się z niej śmieją w szkole, że sierota. Nikt się nie śmiał, bo sierotą nie była, ojca miała, tylko we Francji i była w lepszej sytuacji niż wszyscy jej rówieśnicy, bo miała wszystko co chciała i jeszcze robiła co chciała, bo nikt tego nie kontrolował. No i takie są efekty. Potem się wzięła na sposób i udawała choroby, a babka lamentowała, że "Elunia jest bidna/Elunia słabuje" i wszystko za nią robiła. A i tak Elunia zawsze będzie święta i cacy, bo to jej córka. To już taka toksyczna relacja.
Obgadywanie ludzi nie miało końca, nie oszczędziła nawet naszych sąsiadów, ani całkiem obcych ludzi na ulicy. Wszystko jej nie pasuje. Nawet to jak kto jest ubrany. Ja mam swoje rzeczy do zrobienia, nie mogłam jej adorować non stop, a to obiad ugotować, odkurzyć, zmyć, zakupy zrobić, a to dzieci ogarnąć, wykąpać, okna musiałam umyć, bo co chwile szyby spaprane tłustymi paluchami, a to Pani terapeutka miała przyjść, to trzeba było się w konkretnym czasie ze wszystkim zmieścić, a książeczki poczytać, a piosenki odśpiewać, pewne stałe rytuały trzeba było odprawić. A babcia w tym czasie przestała w oknie i gapiła na ludzi, których potem do mnie obgadywała. Serio? Takie rzeczy je na co dzień zajmują? Razem z teściową tak mogą całe dnie do nocy przeleżeć w łóżku w sypialni i każdego obsmarować.
A ile na mnie się nagada do córuni. Niech się tylko pogodzą. Już się na pewno pogodziły, bo listonosz wczoraj emeryturę babce przyniósł i sama mówiła, że musi już pojechać sobie przypilnować, żeby jej pieniędzy nie zabrali, ale też powiedziała, że będzie musiała im od razu dać 300 zł żeby było dobrze, za stówkę sobie jakieś leki pokupi, jeszcze raty popłaci, z reszty Agniesia ją oskubie i zaraz znowu będzie nienawiść, bo jak jej się kasa skończy, to ją będą poniewierać.
Na odchodne wypytała się moich dzieci co im kupić jak będzie następnym razem jechać do nich. I po co im robi nadzieję?
Jeszcze cyrk odstawiła, bo mój mąż umówił się z ojcem że we wtorek po południu podjedzie do nas po babkę i miał zadzwonić do mojego męża jak będzie pod blokiem. Ja już przez okno dostrzegłam kiedy podjechał i poinformowałam babcię, a ona leżąc na łóżku założyła ręce za głowę i z uśmiechem na twarzy oznajmiła, że nie pójdzie dopóki nie przyjdą po nią pod drzwi zadzwonić. Brak słów, po prostu brak słów. Jednak gdy teść zadzwonił do mojego męża, to w końcu wstała, zebrała się i poszła.
Boję się tylko, że teraz za każdą kłótnią babcia będzie nas nawiedzać, bo już sobie autobusy obczajała jak dojechać do nas.