Dziękuję za gratulacje i życzenia. 10-tą rocznicę ślubu świętowaliśmy rodzinnie. Rano wręczyłam mężowi drobny upominek - słodycze, kawa, kosmetyki. A po południu pojechaliśmy razem z dziećmi do restauracji. Wszystko było fajnie, tylko Faustynka, która początkowo była bardzo podekscytowana, speszyła się w lokalu i odmówiła jedzenia, choć wcześniej tak ochoczo planowała co zje.
No jest u niej spory problem z jedzeniem. Odrzuciła sery, mleko, masło, ziemniaki i ryby. Wędlin nigdy jeść nie chciała. Martwię się, bo kromka chleba z keczupem czy płatki Nesquik to nie jedzenie. Przynajmniej je makarony, ryż i kaszę gryczaną z mięsem oraz pomidorową i rosół.
W małżeństwie układa nam się bardzo dobrze. Widzę jak mąż w ostatnich latach dojrzał i bardzo mi się to podoba. Spędzamy razem dużo czasu, bo wraca wcześnie z pracy. Czerpiemy radość z tych chwil całymi garściami. Właściwie to nawet nie pamiętam kiedy się ostatnio kłóciliśmy. Chyba rok temu.
Rybki mają się dobrze. Poza neonami, których nie udało się wyleczyć i padły z powodu kulorzęska. Faustynka mnie zaskoczyła mówiąc:
"Mamusiu, nie przejmuj się. To dobrze że zdechły, nie będą gryzły Goldi płetwy".
A skoro przy płetwie jesteśmy, odrosła molinezji ta zjedzona płetwa.
Tylko powiedzcie mi,
Czy ona jest w ciąży?
Zaczął mi się spóźniać okres, choć wyraźne objawy PMSu były. Czekałam na niego niecierpliwie, bo raczej miał tendencję do pojawiania się przed czasem, nie po. A piersi już mnie tak bolały, że myślałam że wybuchną. Jednak nawiedził mnie 3 dni później i był bardzo skąpy i właściwie niebolesny. Podejrzewam, że przez aktywność fizyczną i jakby nie było, dość ubogą dietę.
Ćwiczę na orbitreku codziennie powyżej godziny. Zdaża się nawet dwie jedyny ciągiem. Podczas gotowania maszeruję aby nabić jak najwięcej kroków. Zawsze to jakieś dodatkowo spalone kalorie, niż jakbym miała tylko stać i mieszać w garze.
W ostatnim czasie już byłam bliska strzelenia tym wszystkim w cholerę, bo efektów nie widzę, a doszły wyrzuty sumienia, że tyle czasu marnuję na siebie zamiast pograć z dziećmi w Warcaby czy poodkurzać mieszkanie.
Waga uparcie utrzymywała się na 56,5 kg, a w ostatni weekend to zawet wzrosła i w poniedziałek pokazała 57 kg. Koło południa dostałam miesiączkę i dziś rano ważyłam 55,8 kg. Wiem, że często tak bywa, że pod koniec cyklu kobieta może przybrać 1-2 kg, ale zdziwiłam się, bo nigdy wcześniej mi się to nie przydarzyło.
Dziś mam totalny kryzys. Ćwiczyłam tylko 30 minut, bo nie dałam rady więcej. Jestem potwornie zmęczona. Nie wiem czy to ta paskudna pogoda (u nas dziś leje), czy ten cholerny komar co mnie całą noc podgryzał i nie dał się złapać. Przebiegły krwiopijca! A może organizm już ma dość codziennych ćwiczeń i diety. Choć pewnie wszystko na raz.
Rano ogarnęłam z grubsza mieszkanie i przykleiłam w oknach moskitiery. Niestety już mi zabrakło do kuchni i do większego okna w salono-sypialni. Później odhaczyłam te 30 minut na orbitreku i próbuję coś naskrobać na blogu, a przez te ćwiczenia brakuje mi czasu na pisanie, więc sorry, że nic ciekawego u mnie nie przeczytacie i że rzadko Was odwiedzam.
Kupiłam sobie kieckę za 19,99 zł! To się pochwalę.
Nie wiem czy te guziki tak mają być asymetrycznie czy jednego brakuje, choć rozstaw pomiędzy tymi dwoma jest inny niż odległości pomiędzy tymi z drugiej strony, ale za taką cenę, co tam. Najwyżej doszyję jednego.
Włosy mi już podrosły i udaje się już je zaczesać w kok. Nie spodziewałam się, że tak szybko będę cieszyć się różnymi fryzurami. W końcu jeszcze rok temu miałam całkiem krótkie, a tu
Pozwólcie, że na tym skończę ten wpis.
Buźka 😘