Z góry przepraszam, że się tak rozpiszę, ale wiele mi leży na sercu i po prostu muszę o tym opowiedzieć.
Nie mogę, nie potrafię tego wszystkiego wytrzymać. Tak bardzo bym chciała się wyprowadzić. Wynająć choćby mały pokoik gdzieś w mieście gdzie pracuje mój mąż. Przecież moglibyśmy tam na jakiś czas zamieszkać. Wynajęcie pokoju to nie jest jakiś kosmiczny wydatek. Poza tym mąż zaoszczędziłby na paliwie, a i ja mogłabym zarobić na drobne wydatki udzielając korepetycji jak dawniej. Wiadomo, w ciąży nikt mnie do pracy nie przyjmie, choć bardzo bym chciała, bo dodatkowa kasa bardzo by się przydała, więc chociaż udzielając lekcji zarobiłabym sobie, jak to się mówi, na waciki i nie musiałabym prosić męża o pare groszy na to czy tamto, a nie ukrywam, nie czuję się z tym dobrze. Jest to dla mnie bardzo krępujące, więc nie chodzę na zakupy, a jeśli coś sobie kupuję, to bardzo rzadko i staram się aby było to w miarę tanie. Żałuję teraz, że nie podjęłam pracy jak M skończył rok. Trzeba było zapisać go do żłobka i znaleźć pracę. Jakąkolwiek pracę, nie mam wymagań odnośnie tego, żeby to była praca w zawodzie. Skończyłam studia wyższe i mam tytuł magistra, ale jeśli nie było by w danym czasie nic lepszego, to i w sklepie mogłabym sprzedawać. No takie czasy, że o pracę ciężko, choć wydaje mi się że jak się bardzo chce, to się pracę znajdzie. Myślałam wtedy "M jest jeszcze za mały", "Nikt nie zajmie się moim dzieckiem tak dobrze jak ja", "Skończy 2 latka to pójdę do pracy". Na przełomie czerwca i lipca, kiedy M kończył półtora roku stwierdziłam, że jest na tyle samodzielny i lubi bardzo dzieci, że jesteśmy gotowi na żłobek. Byłam zdecydowana, że od września poślę synka do żłobka i jeżeli będzie do niego z chęcią uczęszczał, to sama pójdę do pracy. Końcem lipca zaczęłam się spóźniać, myślałam że to stres związany z trzydniówką M, kiedy to nie mogłam zbić gorączki i ta ciągle przekraczała 40 stopni. Jednak po wszystkim okresu nadal nie dostałam. Spodziewałam się różnych przedziwnych chorób, bo przecież się zabezpieczaliśmy. Zrobiłam test, okazało się że jestem w ciąży. Widać, nie zawsze jedna metoda antykoncepcji wystarczy. Na początku był to dla mnie szok, bo jeszcze jedno dziecko nie wyrosło z pieluch, a tu następne w drodze. Widocznie tak miało być. Szkoda tylko, że przed ciążą nie podjęłam jakiejś pracy. Póki co pracowałabym, a później myślę że udało by mi się uzyskać płatny urlop macierzyński. No tu zawaliłam. Po prostu nie spodziewałam się że "wpadnę". Wpadka chyba nie jest odpowiednim słowem, bo w końcu jesteśmy po ślubie, ale ciąża okazała się zaskoczeniem. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło: M będzie miał rodzeństwo, będzie się na pewno bardzo cieszył. Obecnie jestem w 19 tygodniu ciąży, tylko bardzo się boję, bo nie wiem jak poradzę sobie z dwójką dzieci. A M jest dość niesfornym i niesamowicie aktywnym chłopcem, za którym ciężko nadążyć, bo nie potrafi spokojnie chodzić, ciągle tylko biega i skacze, a ja non stop za nim, bo się boje, że jak się potknie to jeszcze głowę sobie o coś rozbije. Może jestem przewrażliwiona, już nie wiem sama. Może to przez to, że M jest moim pierwszym dzieckiem, tak się boję o niego. A może po prostu go tak mocno kocham. Trzeba mieć przy nim oczy dookoła głowy i nie spuszczać go z oczu ani na sekundę, bo ma 100 pomysłów na minutę, a w miejscu nie usiedzi dłużej niż 5 minut. No, ale dzieci takie są. Tylko moja teściowa nie rozumie dlaczego M ciągle biega, co chwile płacze, twierdzi że on jest niedobry, a ja oczywiście jestem złą matką, bo jej dzieci, faszerowane lekami uspokajającymi od urodzenia, siedziały cały czas w miejscu i się potrafiły jedną zabawką zająć na 2 godziny, poza tym ciągle spały po tych lekach, więc ona miała święty spokój. Już nie wspomnę że w wieku 3 lat nie potrafiły się sprawnie poruszać, tylko ciągle nogi się im plątały i się przewracały, no ale w końcu nie ma się co dziwić skoro pierwsze 2 lata życia spędziły w chodziku, wózku lub kojcu. Mały M chce być po prostu samodzielny, wszystko chce sam. Kiedy próbuję go złapać i wziąć na ręce wyrywa się, kładzie na podłodze, zaczyna płakać, krzyczeć, tupać nóżkami, gdy uda mi się go podnieść, gryzie mnie, szczypie i bije. On ma dopiero 21 miesięcy a ja już miałam 5 razy przez niego oko podbite. Teściowej przeszkadza że on jest głośno, za głośno się bawi, za głośno się śmieje, za głośno tupie, itp. itd. A on ma po prostu tak dużo energii, że musi się wybiegać. Poza tym jak czegoś chce to będzie krzyczał i płakał póki tego nie osiągnie, a ja żeby teściowa nie gadała jaką to złą matką jestem robię lub daję mu to co chce, żeby nie płakał. Wiem że robię duży błąd, ale póki mieszkamy u teściów nie bardzo mogę inaczej, albo raczej nie mam siły, bo teściowa jak mi dziecko zapłacze to tylko chodzi i gada do wszystkich, że mi pewnie wypadł, albo nie pilnowałam i spadł z czegoś i że zamiast go wziąć na ręce to ja leżę, a on ryczy. A to wszystko nie prawda. Jak M tylko zaczyna płakać, to go uspokajam, noszę na rękach, próbuję zabawić, odwrócić uwagę, a gdy wszystko zawodzi, to mu daję to co chce, a sama dostaję palpitacji serca, bo tak bardzo się boję teściowej i tego co ona znowu wymyśli. Była niedawno taka sytuacja, że M zaczęła wychodzić piątka. Nie wiem czy już wspominałam, że on bardzo boleśnie ząbkuje, być może się powtórzę. Wychodzenie każdego ząbka było straszne, zawsze dużo płaczu i gorączka, teraz nie było inaczej. Wybudził się o północy z wielkim płaczem, nosiłam, tuliłam, uspokajałam, nawet mąż go wziął na ręce i próbował uspokoić, babcia mojego męża przybiegła i też starała się pomóc. Podaliśmy Ibum i nosiłam dziecko aż ból minął. Oka nie zmrużyłam tylko czuwałam całą noc przy nim, bo ja nie potrafię zasnąć jak się coś mojemu dziecku dzieje. A rano jak mój mąż ojca swojego do pracy odwoził, to teść z pretensjami czego żeśmy dziecka nie wzięli i nie bawili tylko się tak darło pół nocy, bo już mu teściowa nawciskała bzdur. Jak mi to mąż opowiadał to miałam ochotę wziąć tłuczek do mięsa i pójść teściową walnąć nim w łeb, a później ją wziąć na ręce i nosić i jej zabawki pokazywać i bym się zapytała czy przestało boleć jak ją wzięłam na ręce. M nie ma bardzo możliwości wyszaleć się w domu, więc jak najczęściej wychodzimy na spacery. Ostatnio tak mnie przegonił, że jak wróciliśmy do domu to ja miałam język na brodzie, a M nadal skakał i się cieszył, mimo że całą drogę przeszedł na własnych nóżkach :) Niestety nie zawsze pogoda dopisuje na takie szaleństwa, a wtedy teściowa się czepia i nas ucisza, bo np u najmłodszej siostry mojego męża - C jest nauczycielka (nauczanie indywidualne) i wtedy synek nie może się bawić autkiem czy grać ze mną w piłkę, co tak uwielbia, no bo się tłucze, nie może chodzić, bo tupie, a ja już nie mam pomysłu na zabawę, która by teściowej nie przeszkadzała, bo telewizor mojego M nie interesuje w ogóle, chyba że lecą reklamy i dobrze, bo najgorzej to jak nie można dziecka odciągnąć od telewizora czy komputera. Jak C ma lekcje to o zejściu na dół nie mam nawet co marzyć, więc jak nie zdążę przed przyjazdem nauczycieli, to nie mogę zejść np, zrobić śniadania, czy dziecku umyć rączek. Choć nie wiem co by przeszkadzało wejście do kuchni czy łazienki jak lekcja odbywa się w pokoju i tak siedzimy w naszym pokoju na górze jak w więzieniu. Wczoraj jeszcze teściowi odwaliło, bo on ma to szkolenie i za tydzień ma mieć egzamin, a od zdania tego egzaminu zależy czy będzie od nowego roku nadal pracował w danym miejscu i się wczoraj wieczorem zaczął uczyć (ma oczywiście w razie czego możliwość kolejnego podejścia w razie niezdania, co dwa tygodnie do końca stycznia są terminy). Mały M bawił się piłką, przyszła do nas prababcia i się zaczęła też z M bawić, otworzyła duży pokój, żeby dziecko miało więcej miejsca i za chwile przybiegł teść z pyskiem, że ma być spokój, bo on się uczy, a jak mały skacze, to się na dole lampy trzęsą. A potem zamknął ten pokój na klucz i piłka M tam została. Dzisiaj się nie mogę od rana doprosić, żeby nam tą piłkę oddali. Przykro mi, bo to jakby nie było, ulubiona zabawka mojego dziecka. Nie dziwię się, że mój synek nie akceptuje swojego dziadka i na jego widok reaguje płaczem, jak on tylko potrafi się wydzierać na nas. A to że się uczy... No ludzie, ja studia w nie takich warunkach kończyłam. Tutaj się wszyscy awanturują ze wszystkimi od 6 rano do północy. Kiedy byłam w pierwszej ciąży i mieszkaliśmy już u teściów, to akurat byłam na ostatnim, piątym roku i nawet nie miałam żadnej poprawki, wszystko w terminie i nawet jak już dziecko na świat przyszło i na prawdę było mi ciężko, bo nikt mi nie przypilnował syna ani 5 minut żebym się mogła pouczyć, czy pracę pisać, a M jak nie spał musiał być cały czas na rękach, bo inaczej płakał, to jakoś sobie poradziłam i pracę obroniłam. No ale ja zawsze byłam ambitna i uczyłam się systematycznie, poza tym dużo pamiętałam z wykładów, a że studia wybrałam związane z moimi pasjami i zainteresowaniami, to nie było trudne nie mieć nigdy poprawki i wszystko zaliczać przez wszystkie lata studiów w terminie. Kiedy zamieszkaliśmy u teściów, nie było że ja się uczę i że ma być cisza. Z resztą nawet by mi do głowy nie przyszło kogoś uciszać. Siostry mojego męża się kłóciły i biły każdego dnia, z resztą do dzisiaj tak jest, chyba nigdy z tego nie wyrosną. Do tego pyskują strasznie do swojego ojca i każdy każdego wyzywa od rana do nocy. Tak każdy dzień. A teść żeby odreagować to się wyżywa tylko na synu swoim czyli moim mężu i na mnie, bo wie że my mu nie napyskujemy i może nami podłogę pozamiatać, a najbardziej to dziecko cierpi jak słyszy to wszystko. Do nas to cwaniakuje, a swojej żony to się boi jak ognia. Ciągle ją do mojego męża obgaduje, ale do niej to się zwraca "Niunia". Swoją drogą to mnie mdli jak to słyszę, żeby do kobiety w tym wieku się tak zwracać, przecież to nie dziecko, no i gabaryty też nie pasują do takiej nazwy, ale niech im będzie. A jeszcze co mi się bardzo nie spodobało po tej sytuacji jak teść wpadł mi dziecko uciszać, to mój mąż przypadkiem usłyszał jak jego ojciec gada do matki: "Leży z nim na dywanie" "- z kim? Z B? (w sensie że ze mną)", "-nie", "- z A?(siostra męża-średnia)", "-nie", "- to z kim?", "- z tą lochą (na swoją teściową)". Ja tak sobie w duchu pomyślałam: "Jakby nie ta locha to ty byś zdechł z głodu". Bo jakby nie było, to matka mojej teściowej gotuje im obiady. Moja teściowa jest prawie 30 lat po ślubie, ale nigdy nic nie ugotowała. Powinni być wdzięczni tej starszej kobiecie, że im tak pomaga, gotuje, sprząta, pierze, psa wyprowadza, wnuki odchowała, śniadania, kolacje, wszystko ona robi, wyprawia rano A do szkoły. Szkoda mi często tej kobiety, ale i ona potrafi na złość zrobić i tak coś powiedzieć że w pięty pójdzie (oczywiście nie swojej córce, bo moja teściowa jest nietykalna i się jej wszyscy boją).
Nie potrafię męża nakłonić do podjęcia takiej decyzji związanej z przeprowadzką. Tyle razy próbowałam i zaczynałam ten temat, ale jemu jest dobrze tak jak jest. Niby ma dosyć swoich rodziców, tych awantur i tej atmosfery tutaj, niby ich nie znosi, ale jednak wciąż trwamy w tej chorej sytuacji i nadal mieszkamy u teściów. Tak, rozumiem argumenty mojego męża. Nie wydając pieniędzy na wynajem szybciej wyprowadzimy się do własnego domu. Liczę, że w sierpniu, a najpóźniej wrześniu będziemy na swoim i zdaję sobie sprawę, że wynajmując mieszkanie czy pokój termin wprowadzenia się we własne mury wydłuży się o być może rok. Ale czy nie warto było by się nad tym jeszcze raz zastanowić, bo może lepiej było by żyć w dobrej atmosferze naszej trójce, niedługo czwórce wynajmując coś przez 2 lata niż żyć u teściów, którzy nas chyba tak na prawdę nienawidzą i męczyć się tutaj, cierpieć tak przez najbliższy rok. Ja żyję w ciągłym stresie, jestem podenerwowana, zmęczona, niewyspana, jest mi tu naprawdę bardzo źle. Czy mój mąż tego nie widzi? Słabo mi się robi na samą myśl, że będę drugi raz przechodzić przez teściową to co po urodzeniu M. Boje się, że znowu się będzie wtrącać w karmienie, pępek, ubieranie dziecka czy wychodzenie z nim na dwór. Nie wiem czy dam radę to znieść. A może w końcu wybuchnę i dam jej przez łeb, wtedy wszystko rozwiąże się samo. Teść nas na pewno wygoni za pobicie mu Niuni, a ja będę w końcu spokojna i znowu zacznę się uśmiechać. Szkoda tylko że to ja wyjdę na tą złą.
Chyba wylałam wszystkie swoje żale i być może zostanę przez to skrytykowana. Ktoś napisze, żeby się wyprowadzić od teściów, że sama jestem sobie winna, że trzeba było od razu liczyć na siebie, a nie się zwalać komuś na głowę, że teściowie nie mieli obowiązku nas przyjąć, że nie trzeba było rodziny zakładać jak się nie ma warunków, że trzeba było iść do pracy a nie się pchać w pieluchy i wiele wiele innych tekstów.
Ja to wszystko wiem i dzisiaj jestem mądrzejsza o moje doświadczenia. Po prostu nie zdawałam sobie wcześniej sprawy jaki świat potrafi być okrutny, a ludzie wredni. Myślałam że rodzina to rzecz święta i mamusia i tatuś to najwspanialsi ludzie, którzy kochają swoje dzieci i są zawsze chętni aby im pomóc. Myślałam że najpierw rodzice wychowują dzieci i im pomagają, a kiedy oni się odkują to pomagają rodzicom i opiekują się nimi do śmierci. Ale powiem Wam że tak jest w wielu rodzinach, tylko my jakoś tak pechowo trafiliśmy. Moi rodzice mnie nie kochali, nie zaakceptowali mojego wybranka i w rezultacie nie mamy z nimi kontaktu, a teściowie też nie zachowują się jak rodzice mojego męża. Teściowa nie musi mnie lubić, często tak jest że teściowe i synowe się nie cierpią, różnie to bywa, czasami z winy jednej, czasami drugiej, a często i z winy ich obu. Zazwyczaj to z miłości matki do syna, teściowa nie potrafi zaakceptować drugiej ważnej kobiety w życiu jej oczka w głowie i zawsze będzie uważała, że żona jej syna nie jest dla niego wystarczająco dobra, ale tu jest inaczej. Moja teściowa własnemu synowi potrafiłaby wbić nóż w plecy. Smutne, ale prawdziwe. Mój mąż wychowany był przez swoją babcie, więc jego własna matka była raczej jak rodzeństwo i po prostu nie ma między nimi tej więzi jaka być powinna. Tylko nie potrafię zrozumieć jeszcze jednej rzeczy. Skoro teściowa tak nas nie znosi i co za tym idzie na pewno by chciała żebyśmy się stąd wynieśli, to jednak za wszelką cenę próbuje nam utrudnić i opóźnić budowę domu, żebyśmy się jeszcze jednak nie wyprowadzali. Jaki w tym cel? Wiem że teściowie mają pewnego rodzaju korzyści z tego że u nich mieszkamy, ale nie na taką skalę, żeby mimo nienawiści do nas nie chcieć abyśmy się wyprowadzili.
Ja tu nie chciałam powtarzać sytuacji już wcześniej przeze mnie opisanych, ale chciałam poprosić osoby, które nie znają mojego bloga, żeby nie napadały na mnie tak od razu nie czytając poprzednich wpisów.
poniedziałek, 28 października 2013
środa, 2 października 2013
Dziewczyny, ja to wszystko wiem. Rozmawiałam z mężem nie raz. Obiecywał, że wróci wcześniej, że spędzimy razem trochę czasu, a i tak zawsze wychodzi na to samo. Już mam dosyć tego zabiegania o byle minutę tylko dla nas. Jestem już znerwicowana i sfrustrowana. Pod jednym dachem z teściową wariatką, siostrą męża idącą w ślady matki, bez wsparcia i pomocy i to w chwilach w jakich tego najbardziej potrzebuję. Ta ciąża to dla mnie na prawdę bardzo trudny okres i bardzo potrzebuję teraz męża, a jednak jestem ciągle sama. Jestem przemęczona i wiecznie niewyspana. Sypiam nie więcej niż 4 godziny na dobę. Mam, domyślam się że to właśnie przez to, silne bóle głowy. Jestem osłabiona, ale nie ma się co dziwić, jak przez cały pierwszy trymestr ciąży wymiotowałam. Bardzo brakuje mi wsparcia bliskiej osoby. Choćby chwili rozmowy. A domyślam się, że jak urodzi sie nasze drugie dzieciątko, to będzie jeszcze gorzej. Mąż wiecznie zastawia się pracą, budową domu, a próby rozmowy traktuje jako atak na swoją osobę. Ja nie chcę się z nim kłócić, ja tylko chcę żeby był przy mnie w swoim wolnym czasie.
Ostatnio zaczynam też wątpić w to że za rok będziemy na swoim. Od kilku tygodni mąż nie zaglądał na budowę, a przecież teraz to ostatni dzwonek na zrobienie jeszcze czegoś przed zimą. Okna mieliśmy zamówić końcem wakacji. Nie rozumiem dlaczego mąż to tak odklada. Do tej pory były by już wstawione.
Magda pisze bym mężem wstrząsnęła i jak wróci z zakupów to dała mu na ręce syna i wyszła do koleżanki. Ja oczywiście mogę tak zrobić, ale po pierwsze, to mąż odniesie Małego M swojej babce bo sam musi zrobić niby to niby tamto, a po drugie to ja wyjdę na tą złą ku uciesze teściowej. Bo przecież mam wszystko, to co jeszcze chcę.
Napiszę Wam jeszcze o ostatniej sobocie. Teść zaczął jakieś szkolenie, ktore m.in. obejmuje soboty od 8 do 15. Mój mąż już w piątek coś zaczął planować, że może byśmy z ojcem pojechali. Ja się pytam czy sie mu będzie chciało rano wstać tym bardziej że druga jego siostra organizowała piżamowe party. A poza tym przecież miał coś w naszym domu robić. Temat się uciął, ale w sobotę przed poludniem mąż się uparł, że jedziemy i ojca ze szkolenia odbierzemy. No to zebrałam szybko siebie i małego, ale teściowa zaczęła chisteryzować, że mamy dziecko zostawić, bo zmarznie, rozchoruje się (ale oczywiście one się nim nie zajmą, więc ja też muszę zostać). Nie puści go i już. Mąż jednak jej nie słuchał i wsadził M. do samochodu. Pojechaliśmy, pochodzilismy po sklepach, oglądaliśmy sprzęty AGD, kupiłam sobie bluzę, a M kupiliśmy buty. Później pojechaliśmy po teścia, ale mąż musiał jeszcze coś załatwić, więc teść poszedł do galerii robić jakieś zakupy. Wróciliśmy po niego o 17 i on zaczął marudzić, że chce do domu, że od rana jest na nogach, że glodny, a mój mąż chciał jechać do Auchan. Nie mogli się dogadać, ale w końcu pojechaliśmy do hipermarketu. Zrobiliśmy zakupy i mieliśmy wracać autostradą prosto do domu, co by zajęło z tego miejsca raptem 10 minut. Zadzwoniła teściowa za szpulkami do maszyny, bo ona będzie szyć i sie zesra jak nie będzie miała. Mój mąż się wkurzył, bo te szpulki muszą być z Praktikera, a żeby się tam dostać trzeba się wrócić przez całe miasto wojewódzkie, a była już prawie 19 godzina. Już teść nagle nie był ani zmęczony, ani głodny. Muszą być szpulki i już. Pojechaliśmy. Potem ona jeszcze dzwoniła i stawaliśmy przy niemal każdym sklepie i nagle nie było że M zmarznie, że też już jest zmęczony. Już się wnukiem nie przejmowała, bo ona tu jest najważniejsza. Wróciliśmy do domu po 21. I tak to właśnie z moją teściową wygląda. Ja tylko jednego zrozumieć nie potrafię. Ma prawko, ma swój samochód, to czemu sobie nie podjedzie do sklepu za swoimi pierdołami. Ja za bluzą pojechałam, a jak ona chciała spodnie to teść chodził i jak kupił i przymierzyła w domu, to trzeba było następnego dnia je oddać bo były za ciasne. O takich sytuacjach można by pisać i pisać.
Ostatnio zaczynam też wątpić w to że za rok będziemy na swoim. Od kilku tygodni mąż nie zaglądał na budowę, a przecież teraz to ostatni dzwonek na zrobienie jeszcze czegoś przed zimą. Okna mieliśmy zamówić końcem wakacji. Nie rozumiem dlaczego mąż to tak odklada. Do tej pory były by już wstawione.
Magda pisze bym mężem wstrząsnęła i jak wróci z zakupów to dała mu na ręce syna i wyszła do koleżanki. Ja oczywiście mogę tak zrobić, ale po pierwsze, to mąż odniesie Małego M swojej babce bo sam musi zrobić niby to niby tamto, a po drugie to ja wyjdę na tą złą ku uciesze teściowej. Bo przecież mam wszystko, to co jeszcze chcę.
Napiszę Wam jeszcze o ostatniej sobocie. Teść zaczął jakieś szkolenie, ktore m.in. obejmuje soboty od 8 do 15. Mój mąż już w piątek coś zaczął planować, że może byśmy z ojcem pojechali. Ja się pytam czy sie mu będzie chciało rano wstać tym bardziej że druga jego siostra organizowała piżamowe party. A poza tym przecież miał coś w naszym domu robić. Temat się uciął, ale w sobotę przed poludniem mąż się uparł, że jedziemy i ojca ze szkolenia odbierzemy. No to zebrałam szybko siebie i małego, ale teściowa zaczęła chisteryzować, że mamy dziecko zostawić, bo zmarznie, rozchoruje się (ale oczywiście one się nim nie zajmą, więc ja też muszę zostać). Nie puści go i już. Mąż jednak jej nie słuchał i wsadził M. do samochodu. Pojechaliśmy, pochodzilismy po sklepach, oglądaliśmy sprzęty AGD, kupiłam sobie bluzę, a M kupiliśmy buty. Później pojechaliśmy po teścia, ale mąż musiał jeszcze coś załatwić, więc teść poszedł do galerii robić jakieś zakupy. Wróciliśmy po niego o 17 i on zaczął marudzić, że chce do domu, że od rana jest na nogach, że glodny, a mój mąż chciał jechać do Auchan. Nie mogli się dogadać, ale w końcu pojechaliśmy do hipermarketu. Zrobiliśmy zakupy i mieliśmy wracać autostradą prosto do domu, co by zajęło z tego miejsca raptem 10 minut. Zadzwoniła teściowa za szpulkami do maszyny, bo ona będzie szyć i sie zesra jak nie będzie miała. Mój mąż się wkurzył, bo te szpulki muszą być z Praktikera, a żeby się tam dostać trzeba się wrócić przez całe miasto wojewódzkie, a była już prawie 19 godzina. Już teść nagle nie był ani zmęczony, ani głodny. Muszą być szpulki i już. Pojechaliśmy. Potem ona jeszcze dzwoniła i stawaliśmy przy niemal każdym sklepie i nagle nie było że M zmarznie, że też już jest zmęczony. Już się wnukiem nie przejmowała, bo ona tu jest najważniejsza. Wróciliśmy do domu po 21. I tak to właśnie z moją teściową wygląda. Ja tylko jednego zrozumieć nie potrafię. Ma prawko, ma swój samochód, to czemu sobie nie podjedzie do sklepu za swoimi pierdołami. Ja za bluzą pojechałam, a jak ona chciała spodnie to teść chodził i jak kupił i przymierzyła w domu, to trzeba było następnego dnia je oddać bo były za ciasne. O takich sytuacjach można by pisać i pisać.