Nie pojechaliśmy dzisiaj z synem na terapię, bo większe pół nocy nie spał. Miał straszny katar i coś przeżywał. Nie miał gorączki, a jakby majaczył. Zostaliśmy w domu, więc pomyślałam, że zrobię z rana pranie, zanim Claudia będzie miała lekcje.
Babka do mnie rano skoczyła z tekstem czy wypiorę do 9 i to takim wnerwionym tonem. W ogóle od wczoraj jest strasznie uszczypliwa.
Ja wkładając pranie do pralki mówię, że tak (był dopiero kwadrans po 7). A ona "Bo się potem panie nerwują" (Niby na lekcji u Claudii. Tylko że: A. Claudia jeszcze śpi i przewraca się dopiero na drugi bok. B. Do 9 jest bardzo dużo czasu, więc w ogóle nie rozumiem skąd to pytanie. C. Pralka stoi w końcu domu, w kącie w kuchni, za zamkniętymi drzwiami. A żeby dotrzeć do pokoju Claudii, który jest umieszczony przy drzwiach wejściowych trzeba pokonać dwa przedpokoje i kolejne drzwi od pokoju. Wiem, że pralki tam nie słychać, bo już w przedpokoju jej nie słychać. D. W życiu nie uwierzę, że któraś Pani powiedziała, że jej pralka przeszkadza, bo po pierwsze teściowa mi jak coś wydziera kabel z gniazdka zanim Pani wejdzie do domu, nawet jeśli do końca prania zostało tylko 10 minut, więc się nigdy nie zdarzyło żebym prała przy nauczycielce. Po drugie: ja też jestem taką Panią i też u uczennic bywałam i nigdy nie robiłam problemów, nawet ucząc dziewczynę w salonie z aneksem kuchennym, w którym prała pralka czy zmywarka. Domownicy zachowywali się naturalnie. Matka gotowała obiad 2 metry od nas w tym samym pomieszczeniu. Nigdy mi to nie przeszkadzało i nigdy by mi do głowy nie przyszło się o to rzucać. Po trzecie: jak babka robi pranie przy Paniach to Paniom wtedy nie przeszkadza).
To że się moja teściowa tak zachowuje to już dawno zaakceptowałam, ale że babka do mnie startuje w złości o coś takiego, to już nie potrafię zrozumieć. A dopiero wczoraj była pożyczyć ode mnie pieniądze, bo Agnieszka nie miała 15 zł na ognisko klasowe. Teść powiedział, że nie ma (zawsze tak gada i zawsze daje babka), a babka nie chciała jej dać całej stówy, bo by reszta nie wróciła (jak zawsze). I dzisiaj tak samo. Najpierw się rzuca, a za chwilę przyszła ze swoim telefonem do mnie żeby jej tam do kogoś numer wybrać, bo ona jeszcze nie wie jak. A potem jeszcze do mnie przychodzi, że nie może Claudusi na Panią dobudzić. Dochodzi 9 a Claudusia, ani nie myśli wstać. Zapukałam do niej, wchodzę i pytam czy wstanie na Panią. Powiedziała, że wstanie, więc wyszłam. Temat zamknięty. Ona zawsze wstaje w ostatniej chwili, więc nie ma się co denerwować. Wie, że ma wstać. Już setki razy tak było, że nie wstawała do ostatniej chwili. Teściowa dzwoniła do nauczycielki 10 minut przed lekcją z jakąś ściemą, że Claudia się źle czuje. Odwoływała lekcje, a się okazywało, że Claudia jest już na nogach, gotowa do lekcji. Tu bym się wkurzała na miejscu Pani, że mi dzwonią jak jestem w drodze, a jadę np. 20 km na tą lekcję.
Z resztą co się tu dziwić, że Claudia nie może wstać o 9 rano, jak się kładzie o 4-5 nad ranem dopiero, bo siedzi całą noc na necie. Ja wstaję codziennie przed 5, więc widzę, ze ona nie śpi. W pokoju świeci się duże światło, a ona się huśta na łóżku do rytmu muzyki. I tam o prąd to się nie ma kto odezwać. Tylko do nas po pieniądze się przychodzi. Jak kiedyś w trosce o nią zwróciłam na dole uwagę, że ona nie śpi całe noce to usłyszałam od babki: "A bidne dziecko, nie może spać, a te Panie ją tak męczą i nachodzą". Nie żadne bidne dziecko, bo jakby miała problemy ze snem i cierpiała na bezsenność, to i w dzień by nie spała. A w weekendy potrafi spać do 18. Nikt jej nie budzi, bo tak każdemu wygodnie. Ma tylko przestawiony zegar biologiczny i wystarczy raz ją zedrzeć o 7 i nie dać spać do wieczora. Ale czyja to wina? Moja teściowa sama tego chciała, sama do tego doprowadziła faszerując dzieci lekami uspokajającymi i nasennymi od urodzenia, żeby tylko spały, bo jej się nie chciało zająć. Babka i moja teściowa nie wiedzą, że dzieci (nawet noworodki) się w nocy budzą, że mogą coś chcieć. Od urodzenia spały od 21 do 9 rano i po przebudzeniu dostawały po łyżce Hydroxyzyny, żeby siedziały jak lalki w kojcach i się nie ruszały. Normalne dziecko w okolicy roczku bez problemu potrafi z łóżeczka wyskoczyć, a siostry mojego męża do 4 roku życia tak przesiedziały. Do szkoły się ich nie chciało wozić, bo moja teściowa o 7 nie wstanie. To siedziały wszystkie w domu i spały. Od czasu do czasu je zawiozła jak już musiała, bo się Panie złościły, że dziewczyny mają ponad 50% nieobecności. A i tak mój mąż je odwoził wiele razy jak byliśmy przed ślubem, a on jeszcze studiował. Claudusi się spodobało spanie do południa i do szkoły ani nie myślała chodzić. Więc załatwili tok indywidualny z powodu, że dziecko cierpi na nerwicę. I tak jedzie na tej wymyślonej chorobie już kilka lat. Co chwilę zmieniają szkołę, bo panie złe przyjeżdżają, za dużo wymagają (30% tego co dzieci w szkole się uczą), lekcję są stresujące, bo w cztery oczy (to chyba lepiej się tak uczyć, to tak jakby miała korepetycje za darmo). Rok szkolny się już kończy więc i nerwice się kończy. W weekendy Claudia jeździ na koncerty. Wieczorami z ojcem do McDonalda czy pizzerii. Ale żeby pójść do szkoły to ma nerwicę. Kasę od babki codziennie dostaje na zakupy w Rossmannie, H&Mie, na fryzjera, na paznokcie. Żyć nie umierać. A co potem? Liceum i studia też tak zrobi? Ona nic się nie uczy, nie wie nic. Ostatnio ksiądz się wkurzał, że dzieci do bierzmowania już dawno pytania pozdawały a Claudia nie wie nic. Nic nie umie. Jak poszedł to się tylko z moją teściową pośmiały z księdza i luz.
A o Agnieszce już nawet nie wspomnę, co ta dziewczyna wyprawia. W ogóle jej w domu nie ma.
Swoją drogą: kogut, który pieje pod oknem Claudii i szczekający pies nie przeszkadzają Paniom, tylko pralka której nie słychać. Śmieszne...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz