Tydzień temu w piątek mąż przywlókł z pracy jakieś dziadostwo - w sensie, jakiegoś wirusa. Gorączka 39, straszny kaszel i ból gardła. Wyleżał się cały weekend i mu przeszło. W poniedziałek jeszcze dziwiłam się, że nas nie pozarażał, no ale - "Nie chwal dnia przed zachodem słońca".
We wtorek wszystko jeszcze rano wydawało się dobrze, syn miał katarek - ot nic takiego. A nagle, pod wieczór, dowaliło mu ponad 39 stopni. O cholerka! Kuźwa, że też padło na Maćka! Już nie raz pisałam jak to u niego z chorobami - nie przyjmuje doustnie żadnych leków. Nie wypije żadnego syropu, czy to przeciwgorączkowego czy wykrztuśnego, żadnych witamin nie weźmie. Nie otworzy ust. Na siłę nie ma możliwości mu nic podać, bo tak mocno zaciska szczękę. Jak kiedyś miał antybiotyk, to pogryzł mnie po palcach do krwi, a na koniec jak udało się wlać część dawki i tak wszystko zwrócił. Po prostu jedna wielka masakra. Najbardziej to mnie teściowa zawsze rozwala - "To czemu mu nic nie poda?", "Dziecko wykończy", "A czemu on się tak drze? Pewnie go pobiła", "Boi się mu syrop dać". Stara wariatka! Nie widzi a komentuje! Pojęcia nie ma o czym mówi. Ona dalej sobie nie zdaje sprawy czym jest autyzm, jakie są objawy, jak zachowuje się takie dziecko. Nic się nie potrafiła chorobą wnuka zainteresować, a wielka znawczyni wszystkiego. Ta, która jak jej dzieci chorowały, to uciekała ze szmatą na twarzy do sypialni i zamykała się tam na klucz, żeby się nie zrazić! To jest matka? Tak robi matka? Dziecko na pastwę losu zostawia, żeby się nie zarazić? Trzecią noc nie spałam, bo Młodemu gorączka rosła 3 godziny po podaniu czopka. Dziś już mu nie rośnie. Został tylko kaszel i katar, ale za to Faustynka wczoraj wieczorem też tak nagle dostała wysokiej, ponad 39 stopni, gorączki. I tak całą noc czuwałam przy dwójce dzieciaków. Gorączka, płacz, wymioty. Mała na szczęście bez problemu wypija syropy, więc przynajmniej z nią nie muszę się siłować. Normalne dziecko.
Padam mordą na pysk! Chyba każda matka to zna (może za wyjątkiem mojej teściowej). Zastanawiam się tylko kiedy mnie dopadnie. Kaszel już mam. Nażeram się od wtorku witaminami z nadzieją, że mnie ominie. Jak ostatnio byłam chora i miałam te 41 stopni, to piekło przechodziłam. Zero pomocy skądkolwiek. Mąż wolnego w pracy nie weźmie, bo nie. Babć do pomocy nie mam. Urwij se matko łeb. Dzieci chore ale jak lepiej się poczuły to szalały, skakały po mnie gdy chciałam się na chwilę położyć. Musiałam pilnować, żeby się nie pozabijały. Ledwo żyjesz, a wszystko jest i tak na twojej głowie. A teraz czeka mnie powtórka z rozrywki. O tak, żeby za nudno nie było.
KOBIETA - dla niej nie ma rzeczy niemożliwych. TO MY KOBIETY JESTEŚMY TWARDZIELKAMI! Facet z katarem leży i nie może dosięgnąć pilota. Dlaczego?
A Wy jakie macie doświadczenia? Partnerzy coś pomagają? Jak są przeziębieni, to też leżą obłożnie chorzy? Macie chociaż jakieś wsparcie babć, cioć?
-----------------------------------------------------
Dodane 3 godziny później:
Ale mi Młoda stresa zafundowała. 40 stopni gorączki, a godzinę po podaniu dawki Ibumu Forte 40,5! Jezu! Okłady letnie na czoło, kark, nogi i pod pachy - nie chciała, ale jak mus to mus. Opadło na 40,1. Odczekałam jeszcze i podałam paracetamol w czopku. Po 30 minutach spadło na 38,8.
Przy tym wstrętnym choróbsku ibuprofen sobie nie radzi, a zawsze było odwrotnie.
Teraz przyniosłam Faustynce miskę z chłodną wodą i kąpiemy lalki.
Mnie głowa boli, ale nie z gorączki (37,1), raczej z niewyspania.