środa, 31 lipca 2019



Dimash Kudaibergen 

Chyba więcej pisać nie muszę. 
Sami posłuchajcie.





niedziela, 28 lipca 2019

Niedzielne śniadanko


Przy takiej wadze, 


można się nażreć 😜



Domowa zapiekaneczka z serem, szynką, pieczarkami i masą warzyw 😃



Dopisane o 16:30:

Jako że na śniadanie się nażarłam,
Obiadek wyglądał tak 😉


piątek, 26 lipca 2019

Katharsis

Wczoraj wieczorem zainicjowałam oczyszczającą rozmowę i bardzo cieszę się że się powiodła.

Nie, on nie jest potworem. Rozumiem jego złość. Nie powinnam wypominać mu starych błędów. Jednak potrzebowałam  wyjaśnienia. 
Potrzebowałam wybaczyć aby siebie samą uzdrowić.
Nie, to nie były jakieś straszne rzeczy, choć dla mnie bardzo ważne. Ale ja jestem inna.
Jednak żeby wybaczyć musiałam widzieć żal, jakieś wyrzuty sumienia. 

Jest dobrze.
Bardzo dobrze.
Bardzo go  kocham. 

A jedna kłótnia w roku to jeszcze nie tragedia. Tak myślę. 

środa, 24 lipca 2019

9 lat!


Dzisiaj 9-ta rocznica naszego ślubu!

Właśnie z tej okazji piekę ciasto o nazwie "Bogini Wenus".

Korzystałam z tego oto przepisu pochodzącego ze strony www.mojeciacho.pl:

SKŁADNIKI NA BISZKOPT:

  • 6 jajek
  • 1 szklanka cukru
  • 1 1/2 szklanki mąki
  • 1 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia

SKŁADNIKI NA MASĘ SEROWĄ:

  • 1/2 kg sera białego
  • 0,7 l śmietany 30 lub 36 %
  • 2 galaretki cytrynowe
  • 5 – 6 łyżek cukru pudru (dałam 8 łyżek)

SKŁADNIKI NA POSYPKĘ:

  • 3 łyżki masła
  • 3 łyżki cukru
  • 200 g wiórków kokosowych

PONADTO:

  • ulubiony dżem (ananasowy)

WYKONANIE:

Biszkopt: Nagrzewamy piekarnik do 180 st.C Białka ubijamy na sztywną masę. Ciągle mieszając dodajemy cukier, żółtka, mąkę oraz proszek do pieczenia. Wszystko delikatnie mieszamy i wylewamy na blachę (25 x 35 cm) wyłożoną papierem do pieczenia . Pieczemy przez ok. 30 minut. Wyjmujemy i studzimy.
Posypka kokosowa: Na małym ogniu na patelni smażymy masło, cukier oraz wiórki kokosowe aż się zrumienią. Studzimy.
Galaretki rozpuszczamy w 2 1/2 szklanki gorącej wody, ostudzić.
Biały ser zmielić. Do zmielonego sera dodać lekko tężejącą galaretkę i wymieszać (ja całość potraktowałam na końcu blenderem, by pozbyć się ew. grudek serowych).
Śmietanę ubijamy z cukrem pudrem. Do ubitej śmietany dodajemy masę serową. Całość porządnie miksujemy (ja mieszałam ręcznie ser z ubitą śmietaną).
Ostudzony biszkopt kroimy na 2 części. Na pierwszą cześć wykładamy masę serową, przykrywamy ją drugą częścią biszkoptu.
Na wierzch ciasta smarujemy dżemem i wykładamy posypkę. Ciasto schładzamy w lodówce.



Mam nadzieję, że moje ciacho będzie wyglądało równie smacznie. Jako że piekę je w tortownicy o średnicy  24 cm, pomniejszyłam ilość składników na biszkopt. Biszkopt piekę przeważnie z 5 jaj i 5 łyżek cukru oraz 6 łyżek mąki. Dodaję odrobinę oleju i łyżeczkę proszku do pieczenia i zawsze wychodzi mi idealny. 
Właśnie studzę galaretkę, ale nie cytrynową, bo miałam jedynie brziskwiniową i takiego też dżemu użyję ;) A więc w moim wydaniu będzie to "Brzoskwiniowa Bogini".


niedziela, 21 lipca 2019

Taki fotograficzno-kulinarny wpis

W piątek fachowcy nie przyszli. A zależało nam aby pozabierali swoje klamoty: kontener na gruz itp., bo chcemy sprzątnąć już to pobojowisko. I tak co się dało upchnęliśmy do przedpokoju. Mąż zafugował płytki w łazience, przykręcił gniazdko i pomalował sufit w salonie oraz dokończył malowanie ścian, które po tym całym kurzeniu wymagały odświeżania.

Następnie zaczęliśmy ogarniać burdel i nawet zabawnie było gdy podszas mycia okien skończyło mi się krzesło. Nas szczęście zasłony wieszał już mąż ;)
W ogóle mąż się fajnie wykazuje w domu. Nie spodziewałam się, że po przeprowadzce porządki zaczną go cieszyć. I  tak już co bądź w domu zrobi, chociaż gotowanie i zmywanie to moja działka. Lubię to, ale przyznam się, że gdy muszę wyjść na dłużej to stresik  jest, że dzieciaki może głodne. Taki już los przewrażliwionej i rozhisteryzowanej mamuśki. 
Młoda wie gdzie talerze, więc chleb z żółtym serem i ketchupem zawsze jest w stanie sobie przygotować, czy też nasypać  płatki do miseczki. Ona sama to robi, nikogo o pomoc nie prosi. Dzieciaki są coraz bardziej samodzielne i mnie to bardzo  cieszy. 

A Maciuś tak oswoił się z kąpielą że już nawet sam się ładnie umyje, a nawet wyłoży się na całą wannę. Super! Tylko to mycie włosów to ciągła walka, ale tyle to już pikuś. 

Gdy patrzę na niektórych nastolatków, a daleko wzrokiem sięgać nie muszę, bo przecież mąż ma młode siostry, to mnie załamka bierze i zastanawiam się jak sobie poradzą w życiu. Mniejsza o to.

Jak już się uporamy z porządkami i dołożymy te kilka paneli w wejściu do salonu to może jakieś foto wrzucę na bloga ;)

A tym czasem kilka pyszności:


Zupa z cukinii a'la Leczo



Serniczek z polewą czekoladową 



Zupa z ciecierzycy - moja ulubiona



Serniczek z rodzynkami, polewą kajmakowo-kakaową i wiórkami kokosowymi 



Koktajl bananowo-gruszkowy z natką pietruszki (uwielbiam zielone)



Bigos z cukinii



Zapiekanka warzywna z serem i pieczarkami



Makaron z potrawką z cukinii



Nasz nudny, cichy blok zaczął tętnić życiem za sprawą wakacji. Pisałam, że bardzo u nas spokojnie? Otóż w koło same starsze małżeństwa, ale gdy tylko zakończył się rok szkolny, do dziadków zjechały się wnuczęta. I nie nie. Absolutnie mi to nie przeszkadza, wręcz przeciwnie. Tylko za sprawą naszych doświadczeń myślałam że dzisiejsi dziadkowie przeżywając drugą młodość nie chcą się zajmować wnukami, a kontakty z nimi ograniczają do minimum lub dla własnej wygody nie kontaktują się wcale. Jednak nie wszyscy jak widać. 
No i tu się pojawia smutek.
Pamiętam moich dziadków. Gdy miałam 6 lat matka wylądowała w zakładzie psychiatrycznym. Oni wówczas przyjechali się mną zająć przez okres kilku miesięcy. Później na wakacjach ja pojechałam do nich na miesiąc. Dawniej to było naturalne. Miałam koleżankę z drugiego końca Polski, która każde wakacje spędzała u naszej sąsiadki, a jej babci. 
Przeraża mnie wizja, że gdyby coś mi się stało, to nie będziemy mieli wsparcia i pomocy od nikogo. A o takich wakacjach (choćby jednodniowych) moich dzieci u dziadków to nawet nie marzę. Nigdy by się na coś takiego nie zgodzili, a nawet jeśli to przez wzgląd na bezpieczeństwo dzieci sama bym się nie zgodziła, bo wiem jacy oni potrafią być nieodpowiedzialni i agresywni.

No cóż, nie ma się co zamartwiać na zapas. Trzeba dbać o siebie i dzieci ;)

Jest mi dobrze :)




środa, 17 lipca 2019

Fachowcy od siedmiu boleści

Co to za fachowiec, który nie zna się na swoim fachu?

To tak jakbym ja, pianista, nie znała nut, a na ucho nadepnął by mi słoń!
Albo informatyk, który nie potrafi włączyć komputera?
Kierowca bez prawa jazdy?

No Kurwa! Co jeden to lepszy!
Idzie się załamać... Co za ludzie!
Narzekaliśmy na alkoholika, który płytki nam układał od listopada do lutego (raczej się z płytkami pierdolił niż układał, bo ponad 3 miesiące to lekka przesada na tak małym metrażu), ale przynajmniej ułożył je prosto. A ten człowiek,  który przyszedł wczoraj, miał do przyklejania 9 płytek w łazience. Efekt? Każda płytka sobie. Tak krzywo ułożonych płytek w życiu nie widziałam! Można by je określić płytkowym sudoku! 

A Panowie, którzy nam wejście do salonu wyburzali? Porażka! Zakurzyli pyłem ceglanym całe mieszkanie mimo pozakładanych wszędzie folii. No po prostu zdolni. 

Jeden rozwalał, drugi w tym czasie trzymał odkurzacz techniczny i wciągał pył i odłamki, ale... Tamten się drze: "No jak ten odkurzacz trzymasz?! No przybliż!  W górę, w prawo, tu, tu... No co Ty kurwa odpierdalasz z tym odkurzaczem? Nie widzisz jak się kurzy?" Drugi mu odpowiada: "Nie będę tego kurwa trzymał, bo się na mnie kurzy!"

Już nie wspomnę jak mi nowiutkie, wymuskane, wylizane panele zasrali. Człowiek każdy mebel filcem podkleja, chodzi w skarpetkach, pilnuje żeby żadna ryska nie powstała, a  tacy przyjdą i w dupie mają czyjąś podłogę. Suwają maszyny, kontenery z gruzem... Słabo mi...

I to firma remontowa! 

A wczoraj najlepiej. Przyszedł jeden już za kwadrans 8. Pobiegł do łazienki. Zesrał się i uciekł. Wrócił po 8 z drugim i maszyną do cięcia płytek, którą przy wnoszeniu walnęli w ścianę w salonie i pozostawili dwie wielkie grafitowe rysy. Więc jeszcze malowanie nas czeka. Jednak Panom już podziękujemy i sami ten remont dokończymy, bo w innym wypadku remont wykończy nas!

Jeden plus w tym wszystkim. Przynajmniej nie gadali o dupczeniu. 

Dziś rano przyjechał ich szef. Taki trochę nasz znajomy, dlatego też się spodziewaliśmy, że lepiej to wszystko będzie wyglądać. I mówię mu że płytki w łazience są krzywo. A on, że to za szafką, to nie będzie widać.
To po co my te płytki w ogóle dajemy za szafką skoro nie będzie widać? Trzeba było beton zostawić i chuj!

Żałuję że nie nakręciliśmy "Usterki". Było by się z czego pośmiać w przyszłości.

sobota, 13 lipca 2019

Takie tam lepsze i gorsze nowinki.

PMS właśnie sprowadził mnie do parteru.
Tak strasznie boli mnie brzuch, jest mi strasznie słabo, oblewa mnie pot, a do tego ta biegunka. Okres się spóźnia. Miesiączka miała się pojawić w czwartek, a ja od czwartku cierpię.
Zimne dreszcze... znowu.
Migrena.
Piersi tak napęczniały jakby miały zaraz wybuchnąć.
Te dni kiedy przeklinam  swoją kobiecość.

A już tak dobrze było.
Poprzednich dwóch miesiączek  niemal nie odczułam, a tu znowu endometrioza mówi "Dzień dobry" i spogląda na mnie szyderczym wzrokiem spod kapelusza.

Oddychaj...
W takich chwilach nawet to jest za trudne.


Naszło nas na mały remoncik. Taa... mały. Remont może i mały, ale syf taki, że już żałuję, że cokolwiek ruszaliśmy. W końcu dopiero co pół roku temu zakończyliśmy prace remontowe tego mieszkanka. Oby efekt był zadowalający.


W planach mam kupno pianina :D
Nareszcie! Jupi!
Ciekawe czy pamiętam jeszcze jak się gra. W końcu 7 lat nie dotykałam instrumentu.
Nie będzie to pianino akustyczne, bo doszliśmy do wniosku że nie wiemy jak sąsiedzi zareagują na moje rzępolenie, dlatego bardziej odpowiednie będzie cyfrowe + słuchawki.


Zbliża się 9ta rocznica naszego ślubu. I jeszcze się nie pozabijaliśmy, więc chyba jest dobrze, mimo tego wszystkiego co przeszliśmy.
Powiem więcej. Od prawie roku przeżywamy swój miesiąc miodowy.
Prawie tyle samo czasu nie widziałam teściowej. Co za radość.

Lipiec zaczął się dość chorowicie, bo końcem czerwca dopadł syna wirus żołądkowy i potem po kolei wszyscy polecieli jak domino. A tydzień temu córę rozłożyło ostre zapalenie gardła, ale już jest ok.

piątek, 5 lipca 2019

Tydzień cudów i "fontanna rozkoszy"

Zacznę niechronologicznie, bo od wydarzenia ze środy. 
Jakiś czas temu, widząc, że Maciuś daje tacie troszkę podcinać nożyczkami włoski, umówiłam dzieciaki do fryzjera w całkiem nowym gabinecie niż do tej pory chodziłam z młodą. No i nadeszła ta środa - 3 lipca. Normalnie trzeba ją w kalendarzu zapisać jako wielkie święto rodzinne. Oczywiście Faustynka na pierwszy ogień, zażyczyła sobie podcinanie grzyweczki, bo resztę zapuszcza na wzór Roszpunki. Maciuś siedział na sofie tak zestresowany, że cały się trząsł (cud że w ogóle wszedł do gabinetu, tu już byłam pozytywnie zszokowana) i nawet kaszkietówki nie chciał ściągnąć, ale tłumaczyłam mu, że jak się nie uda, to go Pani tylko poczesze grzebieniem i obiecałam, co już wcześniej ustaliłam z Panią fryzjerką, że nie będzie do strzyżenia używana maszynka. Na fotelu usiadł święcie przekonany, że czeka go tylko czesanie grzebieniem. Fryzjerka podeszła do niego naprawdę rewelacyjnie, pytała się go nawet czy może zwilżyć mu włosy. Maciuś się nie zgodził, więc Pani nie nalegała. Zaczęła młodego zagadywać i obcinać nożyczkami. Udało się, a ja myślałam, że popłaczę się ze szczęścia!  Nie potrafię nawet opisać swojej radości! Nie ma takich słów, które oddały by to co czuję. 

W poniedziałek i we wtorek była u nas nowa terapeutka. Super! Naprawdę  nie spodziewałam się, że będzie tak profesjonalna. A obawiałam się, że po poprzedniczce będzie miała bardzo pod górkę. Od progu tak Maciusia zagadała, że nawet nie zauważył kiedy usiadł do biurka i zaczął pracę. Poza tym była przygotowana do zajęć, miała ze sobą materiały, po prostu wiedziała co ma z nim robić, a co za tym idzie zainteresowała go zajęciami.  Pani zachwycona, my pod wrażeniem. Rewelacja! Oby tylko nam się nie zmieniła. 

A teraz werble.
Wiem, bardzo osobiste i intymne wydarzenie. Być może nie powinnam o tym pisać, ale chciałabym normalnie krzyczeć o tym!
W sobotę tuż przed północą miałam swój pierwszy w życiu orgazm! Tak, pierwszy w życiu. Nie jestem zdolna do orgazmów łechtaczkowych, gdyż ta część mojego ciała jest przeczulona w takim stopniu, że jej dotykanie odczuwam jako łaskotanie lub ból. A to był mega, mega, mega orgazm punktu G, tzw. mokry orgazm/ kobieca ejakulacja. W życiu, w życiu bym się tego nie spodziewała. Myślałam, że cierpię na anorgazmię. A tu taka niespodzianka! Ale jaja... Orgazm  po którym  długo nie mogłam się uspokoić i dojść do siebie. Ja pierdzielę... Niesamowite. 


A z rzeczy mniej przyjemnych, a wręcz bardzo nieprzyjemnych mam dużo do napisania. 
Ale mi się nie chce. Rodzinka męża daje czadu, ale jestem tak podekscytowana ostatnim tygodniem, że spływa to po mnie ;)