sobota, 4 grudnia 2021

Pechowy listopad

Młoda po tygodniu kwarantanny wróciła do szkoły i o dziwo jest zadowolona. Może dlatego że mało dzieci przychodzi. Pewnie się covid roznosi.

Chyba muszę zbadać przeciwciała.

Maciek nie chodził do szkoły 3 tygodnie, bo jak nie zapalenie ucha to angina, to za chwilę zapalenie spojówek.  Makabra! 

Ja i mąż po źle leczonej anginie dostaliśmy drugi antybiotyk. Teraz niby dobrze, choć mi został straszny kaszel. Jak mnie dopada to końca nie widać, mało płuc nie wypluję. Przepona mnie tak potwornie boli, że zaczynam się zastanawiać czy coś mi się tam nie oberwało.

Nie podoba mi się, że wielu rodziców wysyła do szkoły dzieci z objawami.  Spotkałam się nawet z tym, że jedna matka  dziecko normalnie na antybiotyku prowadziła chore do przedszkola. Dopiero gdy się wdały powikłania po chorobie i zagrożenie szpitalem to została z nim w domu i kolejny antybiotyk. Jednak w międzyczasie zdążyły pozarażać innych. Właściwie i my się przez to już miesiąc bujaliśmy z chorobą. 

Tak się składa,  że ta matka pracuje z dziećmi  i  ma obecnie zapalenie spojówek i chodzi normalnie do pracy i dalej roznosi jakiegoś wirusa. 

Ja rozumiem,  że trzeba pracować, ale żeby praca była ważniejsza od dziecka?  Szczególnie gdy rodziców jest dwoje i do pomocy dwie babcie. Z resztą też mają starszą córkę, która mogłaby te kilka godzin z młodszą w domu posiedzieć, jak już nie mogą sobie pozwolić na opiekę. 

I takich rodziców jest naprawdę wielu.

Inny przypadek: matka podejrzewa u siebie covid, ale testu nie zrobi żeby nie mieć kwarantanny. A dzieci (zakatarzone i kaszlące)  tatuś prowadzi codziennie do przedszkola i szkoły. To już by chyba mogli się odizolować na te kilka dni, tym bardziej że on pracuje zdalnie, a dzieci do tej pory nie chorowały i nie miały nieobecności.

A ja głupia jak moje kataru dostają, to w domu zostawiam, bo niby takie wytyczne, że z katarem nie można do szkoły odprowadzać. 

Nawet wychowawczyni, która kaszle tak potwornie, że ledwo mówi i miała kontakt z osobą z pozytywnym wynikiem na covid, ale że jest zaszczepiona to ją kwarantanna nie obowiązuje,  prowadzi normalnie w szkole zajęcia. 

A i u męża w pracy też z różnymi objawami chodzą i zarażają, ale tak to jest jak się załatwiało chorobowe, żeby przedłużyć wakacje, to teraz z prawdziwą chorobą się idzie do pracy. 

Coś tu jest nie halo.


A jak u was zdrówko? 

---------------------‐--------------------------

Dopisane 5.12.2021

Zamówiliśmy oczyszczacz powietrza i wczoraj właśnie dotarł. Maciek cudownie przestał kaszleć i przespał spokojnie noc, a i mnie jakoś mniej męczyło. Zbieg okoliczności czy to naprawdę tak działa?

Do zakupu skłoniło nas to, że potwornie zbiera się nam w mieszkaniu kurz, mimo iż jeździmy na szmacie co drugi dzień, a odkurzam nawet codziennie! Generalne porządki z odsuwaniem mebli, sprzątaniem pod łóżkami, wycieraniem półek z bibelotami co tydzień. Idzie się wykończyć. W mieszkaniu mamy sucho, że w gardle ciągle drapie i może przez to się goić nie chce. Na dworze smród z okolicznych kopciuchów. Pod wieczór przewietrzyć się nie da. Pomyśleliśmy, że może przez zanieczyszczone powietrze nie możemy się wykurować.

Spodziewaliśmy się że wskaźnik w urządzeniu zaświeci na czerwono. A gdzie tam. Niebieski. Wszystko ok. Myślałam, że może oczyszczacz nie działa. Zapaliłam świeczkę, ale po zdmuchnięciu dalej nic się nie zmieniło. Zapaliłam w końcu 4 i wykryło. Wskaźnik zaświecił na czerwono i urządzenie oczyściło powietrze informując o tym zmianami koloru z czerwonego na żółty, po kilku minutach na zielony i w końcu na niebieski. No to jednak działa. Wygląda na to, że powietrze mamy ok. Może tylko o ten kurz się rozchodzi. Nie mamy dywanów, kocy, polarowych, milusich sweterków. Wszystko już dawno powyrzucaliśmy. Jednak mamy w sypialni tapicerowane łóżko,  które i tak chcemy zmienić, bo już się kilka razy pod nami załamało 😅 Zamówiliśmy drewniane z zagłówkiem z ecoskóry. 


Macie dla mnie jakieś rady odnośnie tego uporczywie wracającego kurzu? Może jakieś specjalne płyny do sprzątania? Jakieś Pronto czy coś? 

.............................................

Za oknem pada śnieg.  Jest pięknie. 

środa, 24 listopada 2021

Kwarantanna

Dopiero co młoda wróciła po chorobie do szkoły i już trafiła na kwarantannę,  bo jakieś dziecko z klasy ma pozytywa. 

Przynajmniej cała klasa jest na zdalnym, więc nie ma nieobecności.

No to teraz czekamy kiedy objawy covida. 

----------------------------------------------

26.11.2021

22:56

Covid srowit!

My dalej chorzy. Po antybiotykoterapii nawrót objawów: ból gardła, kaszel tak zajebisty, że mało płuc nie wypluwamy, stan podgorączkowy, zapchane zatoki,...

Mąż zrobił dziś test, bo lekarka przez teleporadę stwierdziła, że skoro antybiotyk nie pomógł, to na pewno covid.

Gówno! Nie covid.

Wynik negatywny!

Zdechniemy przez powikłania po innym nieleczonym dziadostwie, bo od dwóch lat tylko covid na tapecie. 



wtorek, 16 listopada 2021

Dance, dance, dance, dance...

Angina, angina

Ten tydzień nam zaczyna.

Angina, angina...

Uhuu, yeah, ehh....

🤸‍♂️💃🤸‍♀️🕺🤸

Chyba gorączka bije mi do łba.


niedziela, 14 listopada 2021

No szpital w domu

Faustynce przeszło, jeszcze został suchy kaszel.

Natomiast ból ucha pojawił się w piątek  u Maćka. Dziś doszło mu zapalenie spojówek. Co to za dziadostwo?

Dzisiaj  ja mam gorączkę, silny ból gardła, głowy oraz uszu. Jeszcze mąż został na chodzie. 


U nas w ogóle jakaś inwazja. Wszystkie dzieci łapią zapalenie spojówek! 

‐-----------------------------------

Dopisek:

Męża rozłożyło w poniedziałek. 

piątek, 5 listopada 2021

Urodziny udane. Zapalenie ucha.

Wygląda na to, że oczko Faustynki się zaleczyło. Ufff... Co za ulga.

Niestety żeby nie było tak pięknie, to dwa dni po moim ostatnim wpisie na blogu, przeczołgała nas jelitówka.  Tak się zastanawiam teraz czy to nie przypadkiem ta sławna Delta, bo podobno objawia się często dolegliwościami od strony układu pokarmowego. No ale nic, jakoś to przetrwaliśmy.

Gdy się już wydawało, że najgorsze mamy za sobą, Faustynka wróciła do szkoły i o ile się zaczęło dużymi stresami, tak  każdy kolejny dzień był lepszy, to dziś w nocy obudziła się z silnym bólem ucha i podwyższoną temperaturą. Na szczęście szybko udało się ją umówić do lekarza. Pani doktor przepisała Amotax. Ktoś to jeszcze wypisuje? Byłam w trzech aptekach i nie mieli. W końcu zadzwoniłam do lekarza i zapytałam czy może coś innego wypisać, ponieważ nie ma Amotaxu w aptekach. Ona się mnie pyta: "A co mają?". Może Amoksiklav? Przepisała. Oby pomogło. 

Biedne dziecko się tyle nacierpi w tym roku. Ciągle coś.

Przynajmniej urodziny u koleżanki udane. Byłyśmy w niedzielę i się córcia wybawiła z dziewczynkami. Zadowolona, że hoho.

Prezent trafiony. Na szczęście solenizantka jeszcze nie miała Lego Friends Salon Fryzjerski. Od innych osób dostała gry: 5 sekund, Scrabble i lalkę Barbie oraz słodycze od wszystkich.  

Jednego nie rozumiem i co mi się nie podobało. Dzieciaki dostały do zabawy te świecące bransoletki Glow Stick, a nie sądzę, żeby to się nadawało dla 6-letnich dzieci. Dowiedziałam się o tym dopiero (dzieci bawiły się w innym pokoju) gdy mama solenizantki powiedziała, że jej córce jedna pękła i się jej wylała na bluzkę i hahaha, hihihi, bo sobie rozsmarowała i jej się koszulka teraz świeci w ciemności... 

A ja się pytam: "Ale jak to? To nie jest szkodliwe?", 

w odpowiedzi usłyszałam: "Nie nie, wszystko ok. Może jakby zjadły to by im co było, ale tak to nie".

Ja na to: "No właśnie przecież tam jedzą, wydotykały rękami substancję chemiczną i biorą teraz ciastka. Każ im chociaż ręce umyć". 

"A no tak masz rację".


Sorry, ale ja nie rozumiem jak można dać do zabawy coś co świeci bez baterii. Ale nawet jak z bateriami, to trzeba uważać z jakimi. No nie rozumiem. Chociaż rodzice są różni. Już dawno temu mój mąż widział na własne oczy jak jakieś małe dziecko tłukło młotkiem matrycę od starego laptopa i obok matka siedziała i nic na to. A później dziecko wymiotowało i miało biegunki, aż do szpitala trafiło. 


niedziela, 17 października 2021

Zmiana planów

Być może zostałam źle zrozumiana ostatnio, więc chciałam się zreflektować. Z tymi wycieczkami, chodziło mi o wyjścia w szkole, nie w przedszkolu. Dzieciaczki w wieku przedszkolnym oczywiście jak najbardziej powinny spędzać dużo czasu na powietrzu, ale ja pisałam o swoich dzieciach, które są już szkolne. Faustynka zaczęła w tym roku pierwszą klasę. Nie chodziło mi o  to że wszyscy powinni nie wychylać nosa z domu. Miałam na myśli to, że w szkole jest plan zajęć, program do zrealizowania i że odbieranie jednego dnia z pięciu w tygodniu na wycieczkę to spora przesada. Do tego u córki ta gradówka o którą drżę aby się nie zaziębiła.  Gdyby to było przedszkole to pewnie bym i na miesiąc młodą w domu zostawiła, ale w szkole za 50% frekwencji może nie zostać sklasyfikowana i jeśli nie ma przeciwskazań, to nie powinnam jej trzymać w domu. Jeśli o aktywność fizyczną chodzi, to jestem jak najbardziej za. W szkole są na to przeznaczone 3 godziny wf-u. Poza tym młoda uczęszcza dwa razy w tygodniu na tańce. 


Co do urodzin koleżanki. Solenizantka się bardzo pochorowała. Dziewczynka dostała już drugi antybiotyk. Urodziny są przełożone na 31 października.

Prezent już kupiłam. Wybraliśmy zestaw Lego Friends. Właściwie to Faustynka wybrała twierdząc, że ta koleżanka o tym konkretnym zestawie marzy. Mam nadzieję, że go jeszcze nie dostała, bo będzie mieć dwa. Do tego wykonamy własnoręcznie kartkę urodzinową i pewnie jakieś słodycze (wiem że jej rodzice nie zabraniają, po prostu nie dadzą młodej zjeść wszystkiego na raz). Z mamą tej dziewczynki znam się długo, bo jeszcze ze szkoły artystycznej. W ostatnich latach gdy się okazało, że nasze pociechy są w tym samym przedszkolu, odnowiłyśmy kontakt. I takim sposobem i mamy i córki zadowolone.  

Prezent co prawda wykracza za te standardowe 50 zł, ale to trochę dlatego, że mam wrażenie, iż ta rodzina próbuje się za wszelką cenę wpisać w klasę wyższą. To nie jest moja sprawa i ja nie zamierzam oceniać, ale domyślam się, że inne prezenty mogą być bardziej wypasione i obawiałam się czy nie poczują się urażeni, a że dziewczynki się lubią, to chciałabym aby tę przyjaźń kontynuowały. Pisałam wcześniej, że od mamy tej dziewczynki wiem, że każdy kto do nich przyjdzie przynosi zestaw PlayDoh, a z tego co się orientuję, to te zestawy stoją po 70-80 zł. 

----------------------------------------------------------

Dopisane wieczorem:

Nie napisałam przedtem o pewnej ważnej sprawie.

Wczoraj babcia męża zadzwoniła do niego z płaczem, że Agnieszka, jego młodsza siostra ją pobiła i są w domu wojny o nas. I znowu nas w coś wmieszali. Teściowa podpuściła swoją córkę Agnieszkę, że babcia nam dała 2 tys na łóżko,  co oczywiście nie jest prawdą, ale Aga teraz wojuje do babki, że też jej ma dać pieniądze na nowe łóżko,  bo nam niby dała. Tylko że babcia jej dała dopiero 500 zł na czesne na uczelni i się zobowiązała, że jej będzie co miesiąc płacić i nie ma teraz takiej kasy na łóżko. To Aga ją pobiła bo się chce wprowadzać z nowym chłopakiem i chcą robić remont. No super, chcą robić remont, ale czyimiś pieniędzmi. 

W ogóle mój teść to już ledwo żyje, żeby to wszystko uciągnąć. Teściowa nadal z domu nie wychodzi i nikogo nie wpuszcza. Siedzi sama wyzamykana przed pandemią. Cały parter zapuściła, zagrzybiła, bo od początku pandemii nawet nie wietrzy, żeby wirus nie wleciał. 

W ogóle to mam tyle zaległości w tych sprawach. Chciałabym Wam opowiedzieć  co tam i jak tam, ale czasami nie mam na to wszystko siły. To co się tam wyprawia przechodzi ludzkie pojęcie. Przejmuję się strasznie, choć wiem że nie powinnam, bo ciągle pamiętam co sama w tamtym domu przeszłam. Jednak nie potrafię mieć tego gdzieś. 

Nie zdziwię się jeśli jutro babcia zapuka do naszych drzwi. 


poniedziałek, 11 października 2021

Najbliższy weekend zapowiada się imprezowo.

Powieka u Faustynki się już prawie zaleczyła. W czwartek miała kontrolę w okulisty. Pani doktor poleciła nie spieszyć się z zabiegiem wycinania.  Przepisała znów Dexamytrex, ale póki co robimy Młodej przerwę, bo ile można smarować oko antybiotykami. W końcu od lipca ciągle czymś smarujemy. Bardzo uważamy, żeby nie przeziębić powieki, tylko że Faustynka wróciła do szkoły, no i tam już nie mam za bardzo wpływu na to. Jak się będą włóczyć na spacerki, to znów może pojawić się stan zapalny.  A włóczą się intensywnie niemal każdego dnia, zarówno u córki w szkole jak i u syna. Nie rozumiem po co. U Maćka nie było jeszcze tygodnia, żeby nie jechali na jakąś wycieczkę, czy do kina, czy schroniska dla zwierząt. No fajnie. Dzieci się cieszą, ale wolałabym jednak żeby realizowali program nauczania, a wycieczki zostawili na czerwiec. 

Faustynka została zaproszona na urodziny do rok młodszej koleżanki. Dziewczynka kończy 6 lat. Jak myślicie? Jaki prezent będzie odpowiedni i w jakim przedziale cenowym? Pierwszy raz idziemy na urodziny i kompletnie nie mam pojęcia co się dzisiaj kupuje i jaką kwotę na to przeznaczyć. Czy prezent do 100 zł jest ok? 

No lalki są oklepane, poza tym domyślam się, że dziewczynka ma ich aż nadto. W końcu ma dwie babcie, które ją zasypują prezentami. Raz mama dziewczynki mi mówiła jak to każdy kto przyjdzie przynosi zestaw PlayDoh i nie mają już tego gdzie trzymać, więc to też odpada.  Boję się też że kupię coś co już ma.

Macie jakiś pomysł?


piątek, 1 października 2021

Jak nie urok, to... gradówka

Dzisiaj trochę z naszej codzienności.

Dzieciaki dosłownie tydzień pochodziły do szkoły i się pochorowały.  Choć pochorowały, to może za duże słowo. Przeziębiły się. Lekko podwyższona temperaturka i duży katar. A że w obecnych czasach z katarem się siedzi w domu, to siedzieliśmy. Na szczęście po kilku dniach przeszło.

Za to powrót do szkoły dla Faustynki okazał się trudny, mimo iż początek roku zaczęła w rewelacyjnym nastroju i nawet po kilku dniach twierdziła, że jest lepiej niż w przedszkolu, chociaż może trochę nudno na lekcjach. Kurczę, radość nie trwała długo, bo gdy trzeba było po przeziębieniu wrócić do szkoły, pojawił się stres. Biedulka, znowu płacz i ból brzuszka. Na szczęście z każdym dniem mniejszy, ale...

Od połowy lipca leczymy gradówkę. 

Pierwsza maść od lekarza rodzinnego nietrafiona. Totalny niewypał.

Do okulisty termin na 7 października! 

Pod koniec sierpnia powieka Faustynki spuchła. Dzwoniłam do okulisty czy nie zwolnił się jakiś wcześniejszy termin. Pani w rejestracji powiedziała, że choćby się zwolnił, to będzie nasza pierwsza wizyta i nie może zostać przyspieszona, bo pierwszeństwo mają stali pacjenci, ale doradziła żeby przyjść następnego dnia pomiędzy godziną 9 a 12 i zapytać Pani doktor czy przyjmie. 

W sumie to jednego nie rozumiem, bo jak się potem okazało, siedzą tam obydwie obok siebie w gabinecie, więc mogła się jej od razu zapytać, ale dobra.

Następnego dnia wyruszyłam z dziećmi do przychodni. Przed godziną 11 zajęłam miejsce w mega kolejce do Pani okulistki. Nie chciałam się tak wbijać, że to tylko po receptę, bo i tak by mnie pewnie inni pacjenci zjedli. Wyczekaliśmy się, że hoho. Gdy nadeszła nasza kolej (no nasza-nie nasza) i weszliśmy do gabinetu, zapytałam grzecznie czy nas Pani doktor przyjmie i nawet nie dała mi dokończyć, tylko w połowie zdania zaczęła się drzeć i tak się darła, że mnie nie przyjmie, że ona jest po urlopie, dopiero wróciła, ma zaległości, nie ma czasu  i tak przez 10 minut się na mnie darła. Gdy wreszcie udało mi się wtrącić, że to nie chodzi o mnie, tylko o receptę dla dziecka, bo ma gradówkę, to ona jeszcze ze złością: "Jaką receptę?!", "Jaką gradówkę?!". Powtarzam spokojnie, że córka ma gradówkę na powiece i jej teraz ta powieka spuchła, a maść od lekarza rodzinnego nic nie pomogła, a jesteśmy tu umówieni dopiero na październik. Spojrzała na Faustynę: "No faktycznie, ma gradówkę" i wypisała maść Dexamytrex i kazała moczyć rumiankiem, co nie trwało dłużej niż 30 sekund. Powiedziała też, że jak nie pomoże to trzeba będzie zrobić zabieg. 

Nie bardzo rozumiem po co było się tak drzeć, szargać zdrowie swoje, no i moje. Mogła normalnie powiedzieć, że nas nie przyjmie, ale pewnie gdyby od razu dała mi dokończyć zdanie, to byśmy wyszli stamtąd 10 minut wcześniej z tą receptą.

I tak widzę plus w tej sytuacji. Kilka lat temu bym pewnie wyszła stamtąd z płaczem, a teraz widzę, że mam coraz bardziej wyjebane na takich szajbusów, o przepraszam, choleryków. 


Dexamytrex pomagał. Było widać sporą poprawę, ale jakby nie do końca, bo ciągle ta grudka, choć malutka, była na powiece.  Tydzień temu w piątek powieka znowu spuchła! Zjeździliśmy kilku okulistów, ale nigdzie nie chcieli przyjąć Faustynki. W końcu w szpitalu się zlitował jeden okulista,  popatrzył i od razu umówił zabieg wycięcia gradówki w znieczuleniu ogólnym na za tydzień, bo wg niego nie ma ujścia z kanalików i tu już nic nie pomoże. 

Teraz to mi się wydaje, że po prostu nie mają pacjentów na tego typu zabiegi (a co za tym idzie kasy) skoro tak szybko znalazł się termin. 

W sobotę pojechaliśmy do Ambulatorium Okulistycznego aby skonsultować to z innym okulistą, tym bardziej, że ta nabrzmiała powieka córkę bolała. Wyczekaliśmy się pół dnia, ale było warto, bo w końcu zeszłą do nas młoda Pani doktor, wybadała DOKŁADNIE Faustynę, wysłuchała jakie leczenie do tej pory zastosowaliśmy i powiedziała, że musimy wygrzewać, masować, cisnąć mocno gradówkę, bo jest ujście JEST UJŚCIE z kanalików i trzeba mocno ściskać, a wydzielina będzie wypływać. NIE ROBIĆ MOKRYCH OKŁADÓW! Wygrzewać za pomocą ciepłej łyżki lub przykładać buteleczkę z gorącą wodą. Przepisała całkiem inną maść, do tego krople i jeszcze specjalistyczne chusteczki do higieny powiek. 

Cały weekend znęcaliśmy się intensywnie nad powieką, która była spuchnięta, aż fioletowa. Zaczęła wyciekać ta ropka ciupinkę. Czyli jednak ujście jest. 

Młoda od tygodnia nie chodzi do szkoły, żeby nie zaziębić powieki. Wygrzewamy non stop i masujemy. 4x dzienie maść, 4x dziennie krople, rano i wieczorem chusteczki. Biedne dziecko.  I tak że ona daje sobie wciskać tą maść pod powiekę i te krople zakrapiać, bo gdyby to Maćka spotkało, to ja sobie nie wyobrażam... 

Rano powieka wygląda na zupełnie zdrową. Może jest po nocy wygrzana? W kąciku ma też zebraną ropkę, co widocznie w nocy lepiej schodzi. Natomiast w ciągu dnia tą grudkę pod powieką wybija mimo tych wszystkich zabiegów. Aż się boję, że trzeba będzie to w szpitalu usunąć, co wcale nie daje gwarancji, że po wyłyżeczkowaniu za chwile znów się w tym miejscu nie pojawi gradówka, więc jaki w tym sens? 


Macie jakieś doświadczenia z gradówką? Co pomogło?

Ja raz w życiu, na studiach, miałam gradówkę i niespecjalnie się nią przejmowałam. Trochę masowałam złotą obrączką, ale z tego co wiem, to z tym złotem zabobon, chodzi o masaż po prostu. Trzy miesiące żyłyśmy tak sobie w symbiozie zanim trafiłam do okulisty. Pani doktor też wtedy mówiła, że tylko zabieg, bo to za długo się utrzymuje, ale zapisała jakąś maść i krople, których nazwy nie pamiętam i pomogło jak ręką odjął. 


Z moją insulinoopornością zastój na razie. Nie robiłam dodatkowych badań, nie wybrałam się jeszcze do endokrynologa. Na razie na tapecie gradówka. Choć powiem Wam, że testuję takie "czary-mary". Łykam tabletki z morwą białą. Początkowo bardzo ostrożnie po jednej dziennie, bo opinie czytałam różne, ale już wiem dlaczego są takie rozbieżne. Dużo osób kupuje ją na odchudzanie, ale nie biorą pod uwagę tego, że morwa obniża cukier i jak ktoś mimo nadwagi ma poziom glukozy w normie, to może czuć się po tych tabletkach słabo i mieć zawroty głowy. Ja czuję się bardzo dobrze, powiedziałabym nawet, że rewelacyjnie. Mam dużo więcej energii. I UWAGA UWAGA! Zaczęłam więcej jeść. A waga ciągle stoi w tym samym miejscu, aż się nadziwić nie mogę. Ja mam ciągle 50,9 - 51 kg. Nawet teraz siedząc z córką cały czas w domu, a już tydzień minął.  30 miut przed posiłkiem połykam tą tabletkę. Zobaczymy. Za jakiś czas wybiorę się na badania. Jeśli glukoza mi nie podskoczyła mimo, właściwie normalnego jedzenia, to znaczy, że to działa. 



wtorek, 7 września 2021

Chyba czas zmienić lekarza rodzinnego

Miałam kontynuować o wysyłaniu z kwitkiem,

zatem...

30 maja podjęłam kolejną próbę odchudzania gdyż waga znowu zaczęła rosnąć i dobiła do 59,5 kg. Wprowadziłam sprawdzone już na obie restrykcje, czyli zero glutenu, zero cukru, zero mięsa. Dopiero takie połączenie sprawia, że waga u mnie powoli leci w dół. Początek był najtrudniejszy, męczyłam się strasznie, bo bardzo lubię pieczywo, ale trzymałam się dzielnie. Mój jadłospis wyglądał zazwyczaj tak:

- rano kawusia z roślinnym mlekiem, np. migdałowym,

- przed południem koktajl owocowo - warzywny z wykluczeniem owoców z wysokim IG, takich jak np. banan, 

- koktajlu zazwyczaj wychodziło mi ok. 500-600 ml, więc dzieliłam na dwa razy i zamiast obiadu wypijałam drugą porcję,

- jako kolacja wypijałam kefir lub jogurt naturalny,

Ot, cała moja dieta tak wyglądała przez dwa miesiące. Waga w tym czasie spadła o 6 kg i ważyłam 53 kg. Jednak byłam bardzo zmęczona i senna. Nie miałam za grosz siły aby zabrać się za ćwiczenia. Postanowiłam wykonać badania myśląc, że pewnie anemia się przyplątała czy coś. Pani doktor wypisała mi skierowanie na badania podstawowe (morfologia, mocz, glukoza). Wykonałam je, dodając prywatnie do tego żelazo. I co się okazało? Anemia? Nie. Wyniki badań wręcz idealne z jednym wyjątkiem - cukier powyżej normy. 

No coś tu nie halo z tą glukozą. Po takiej diecie,  a ja mam na czczo 104 mg/dl, gdzie norma to 70-99.

Odwiedziłam Panią doktor, licząc na jej zainteresowanie. Opowiedziałam o swoich dolegliwościach, które mogłyby zasugerować stan przedcukrzycowy, ale Pani doktor stwierdziła, że jestem zdrowa, badania w normie, nic mi nie jest. Pytam o ten podwyższony cukier, a ona wręcz zbulwersowana stwierdziła, że jest w normie. Widocznie ma jakieś nieaktualne normy.

Swoją drogą to ciekawe jaką glukozę miałam przy wadze 60 kg?! Szkoda, że nie wykonałam badań przed dietą, bo może było 120. Ciekawe czy wówczas twierdziłaby, że to norma.

Tłumaczę jej, właściwie powtarzam, że jestem od dwóch miesięcy na diecie, jem niemal same warzywa, schudłam 6 kg i że taki wynik nie jest w tej sytuacji normalny. A ta w zaparte, że "To w zależności ile pani słodzi". No szkurde! "No przecież mówię, że jestem na diecie i nie słodzę". A ta się pyta na jakiej diecie. Ja, że się odchudzam, a ona: "To wcale pani nie słodzi? W ogóle?". Trzy lata nie słodzę, a od dwóch miesięcy nie jem glutenu, żadnego pieczywa, makaronów, kaszy,... No powtarzam wszystko od początku. Mówię, że mąż je wszystko i nawet słodycze, pizze i ma 80 jednostek glukozy na czczo, a nawet po posiłku miał 93. A ona, że to nie można się do kogoś porównywać i dalej swoje, że mam cukier w normie.

A to że jestem senna, zmęczona, stwierdziła, że pewnie jestem przemęczona. 

Kurde, już z 8 lat jestem w takim razie przemęczona.

Liczyłam, że wypisze mi jakieś skierowanie na dodatkowe badania lub chociaż skierowanie do endokrynologa. Tym bardziej, że wspominałam, że przed pandemią kontrolowałam regularnie badania tarczycowe, które wskazywały na początkową fazę Hashimoto,  a ona nic.  Wg niej jestem zdrowa.

I tak oto zostałam odesłana z kwitkiem. 

Skoro nie mogłam liczyć na pomoc lekarza, zaczęłam kombinować na własną rękę. Zmodyfikowałam dietę. Wykluczyłam całkowicie owoce. Wprowadziłam tłuszcze  - ryby i jajka. Po swojej dwumiesięcznej diecie cholesterol miałam poniżej normy, więc jakby, któraś z was miała zbyt wysoki poziom cholesterolu, to polecam zajadać warzywa na zmianę z  kefirem. 

Odczekałam miesiąc i powtórzyłam badania. Waga spadła na 51,5 kg. Oprócz glukozy zbadałam poziom insuliny na czczo, tsh, ft3, ft4. Trochę mnie to kosztowało, ale tarczycowe mam w normie. Z tym że powinnam jeszcze zbadać anty tpo i anty tg, bo to z tym miałam jakieś problemy dawniej, ale to już następnym razem. 

No i co się okazało po wyliczeniu wskaźnika HOMA?!

Insulinooporność jak byk! 

Aby pozbyć się insulinooporności powinnam zejść z poziomem glukozy do 84.  Teraz mam 100! Odchudzać się dalej? To ile ja mam ważyć? 45 kg? Było by jeszcze niby w normie przy moim wzroście, ale ja tego nie chcę. 

A w ogóle to mam chyba alergię na gluten, bo gdy przez trzy miesiące go nie spożywałam miałam bardzo ładną cerę, a gdy ostatnio sobie zrobiłam taką jakby nagrodę po odchudzaniu i zjadłam warzywa w tortilli pszennej, to mnie tak wypryszczyło, że przez trzy ni mnie morda aż piekła, wręcz paliła i byłam bordowa na twarzy łącznie z dekoltem i uszami. 

Także tego. 

Zostało mi chyba do końca życia jeść same warzywa i to te o najniższym indeksie glikemicznym.  


Dziewczyny,

Tu taki zwrot do Was,

Jeśli macie wrażenie, że tyjecie z niczego, że macie problemy z utrzymaniem wagi albo odchudzacie się a waga nie spada - BADAJCIE SIĘ! Nie dajcie sobie wmówić, że to dlatego, że żrecie nieposkromienie. Sprawdźcie poziom insuliny, wskaźnik homa, a nuż to insulinooporność.  Podobno wiele osób się z tym zmaga o tym nie wiedząc. 

Ja objawy mam właściwie od dziecka. Chociażby otyłość brzuszną. Jednak jakoś żaden lekarz się tym nie zainteresował. 

To tak jak od zawsze mdlałam z bólu w czasie miesiączki, to przez kilkanaście lat słyszałam, że to normalne, najpierw od matki, potem że widocznie taka moja uroda - z ust ginekologów. A co się okazało? Endometrioza. Dopiero w wieku 28 lat trafiłam na lekarza, który się mną zainteresował i wdrożył odpowiednie leczenie, po którym mogę normalnie funkcjonować nie patrząc na to w którym jestem dniu cyklu.  



czwartek, 19 sierpnia 2021

Lekarka, która sama potrzebuje pilnie psychiatry

Jeśli piszę chaotycznie i nieskładnie, to wybaczcie, ale jeszcze nie doszłam do siebie. Limit wkurwów na ten tydzień już wyczerpany. 


19 lutego 2021 napisałam na blogu: "Ale to i tak nic w porównaniu do tego na jaką lekarkę od rehabilitacji dla Maćka trafiliśmy ostatnio, ale to temat na kolejny post. Mówię Wam, padniecie 🤣"

Jednak zaniechałam i nie opisałam, a szkoda, bo będzie kontynuacja i tym razem mi wcale nie do śmiechu.

Mąż miał rację - człowiek od tej kobiety wychodzi chory.


Może powrócę do lutego, bo to warto opisać. Wówczas nie mogłam pojechać z Maćkiem na to spotkanie z Panią doktor w sprawie rehabilitacji. Faustynka miała w tym samym czasie tańce, a jej samopoczucie i lęki nie pozwalały na pójście do DK z tatą, dlatego też z synem pojechał mąż. 

Gdy wrócił był w takim stanie... Nigdy wcześniej go takiego nie widziałam. Po pierwsze to w ogóle musiał usiąść i posiedzieć. Po jakimś czasie wydukał z siebie tylko: "Więcej tam nie pójdę", nastąpiła długa pauza i  "Ona jest pojebana".  Dzisiaj mam dokładnie to samo. 

Nie mogłam się nadziwić gdy mi opowiadał jak przebiegała wizyta. A było tak:

Najpierw stwierdziła, że ją strasznie podnieca jak z dzieckiem przychodzi tatuś. I że współpraca się będzie świetnie układać, bo tatusiowie są zajebiści, a matki beznadziejne. No, Boże, jak ją to podnieca... Rozkraczyła się na fotelu (powtarzam to co mi mąż powiedział) i taki tekst dosłownie: "Sorry, że się tak rozjebałam na fotelu, ale ja w domu też taka rozjebana siedzę".  Może sobie leki pomyliła czy co? No nie wiem. I nie na "Pan" tylko wszystko na "Ty", np. "Jakie masz oczekiwania?" Mąż próbował potłumaczyć, że dziecko jest nadwrażliwe na dotyk, potrzebuje zajęć SI, że mogły by pomóc spotkania z psychologiem czy logopedą, żeby pomógł się troszkę dziecku przystosować do społeczeństwa, coś pomóc w przystosowaniu się do norm społecznych, żeby Maciek radził sobie trochę w życiu, żeby wiedział chociażby takie rzeczy, że np. w sklepie musi zapłacić za zakupy. A ona się uczepiła tych zakupów: "Powiedz - Mój syn jest złodziejem, masz kartkę i napisz teraz: Mój syn jest złodziejem, weź tą kartkę, schowaj pod poduszkę i z nią śpij, pogódź się z tym, że twój syn jest złodziejem. Musisz to zaakceptować" 🤦

Na tę chwilę tyle z tego pamiętam, bo już kilka miesięcy minęło. Może jeszcze dopytam później mężą i uzupełnię, ale normalnie szok.

Myślałam, że ta kobieta się popisuje przed tatuśkiem, a do mnie na kolejnej wizycie będzie normalna. No i dzisiaj nastał ten dzień. Minęło te 30 godzin rehabilitacji, które wówczas wypisała i aby móc kontynuować musieliśmy się stawić do tej Pani doktor. Podniecona nie była, najwidoczniej nie ta orientacja. Pytała czy widzę poprawę, więc odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że tak, głównie o poprawie w utrzymaniu równowagi. Wszystko fajnie. Powiedziałam, że zależy nam aby kontynuować te zajęcia, a ona się pyta czy Maćkowi się podoba i jak pracuje i zwróciła się z tym pytaniem do fizjoterapeutki, która też była obecna. No i trochę niefajnie wyszło, bo owszem na początku super pracował a na ostatnich dosłownie dwóch zajęciach mu się trochę nie chciało i narzekał. Wytłumaczyłam go, że to pewnie przez to że teraz są wakacje, ale od września się to zmieni. Pani doktor zaproponowała przerwę. Wymyśliła, że chłopak pomiędzy 9 a 14 rokiem życia nie powinien mieć kontaktu z kobietami. Serio? Wow... No to społeczeństwo ma wielki problem. W szkole Panie nauczycielki, w poradniach psychologiczno-pedagogicznych też Panie psycholog czy jak kto woli psycholożki, pedagożki, logopedki(?). Jak dla mnie Panie psycholog/pedagog... ale nie o tym.

I co? Wszyscy chłopcy są niesforni i zawsze na 'nie' przez kobiety? A co najlepsze wg tej Pani doktor trzeba im pozwolić na to co chcą.

Jakieś dziwne podejście obserwuję obecnie u psychologów czy lekarzy. O Faustynce też psycholog kiedyśtam powiedziała "Jak nie chce chodzić do przedszkola to niech nie chodzi", "Jak chce nową zabawkę, to trzeba jej ją kupić", ...itp, itd...  Rozumiem, że jak syn będzie chciał mi kiedyś uciąć łeb, to mam nie protestować tylko mu na to pozwolić. No brawo! Będzie chciał siedzieć cały dzień przed komputerem, baaa, dzień... tydzień, niech siedzi. Tak? Będzie chciał jeść tylko słodycze, niech je słodycze. Super! Czyli jak nie chce spać, to niech nie śpi. Jak się nie chce wypróżniać, to niech się nie wypróżnia. Niech mu co dwa tygodnie robią w szpitalu lewatywę i to pewnie w znieczuleniu ogólnym, bo na żywca się nie da. 

W ogóle mi jakieś wywody prawiła jak to rodzice chcą mieć idealne dziecko...bla bla bla. Niech mówi o sobie i swoim dziecku, a nie wypowiada się za wszystkich innych rodziców. Jeśli ma takie problemy, to niech się sama uda do specjalisty, a nie na mnie przelewa własne frustracje. 

W każdym bądź razie Pani doktor zarządziła dwa miesiące przerwy i kazała przyjść po tym czasie z nowym skierowaniem (czy oni biorą jakąś ekstra kasę z NFZu za skierowanie?). Ja na to, że owszem możemy zrobić przerwę, ale co najwyżej dwa tygodnie, nie miesiące i o nowym skierowaniu mowy nie ma, bo nikt mi teraz nie wypisze takiego skierowania jak było pół roku temu wypisane i jest jak najbardziej aktualne. A na przerwę do lutego się nie zgadzam. 

Specjalnie się z dwójką dzieci tłukłam autobusem w największych korkach, żeby mnie odesłała z kwitkiem? Jakbym nie chciała kontynuować rehabilitacji Maćka, to bym do niej się nie umówiła i spędziła bym dzisiejszy, jakże piękny dzień z dziećmi na hulajnogach w parku, a nie czekała do niej godzinę w kolejce, bo miała opóźnienie! Uhhh...

Wypisała nam te zajęcia z zaleceniem miesiąca przerwy w rehabilitacji. Na wrzesień i tak już mało terminów zostało, więc brałam co było. Życie... 


W ogóle chyba ostatnio odsyłanie z kwitkiem jest w modzie, bo ... c.d.n...





piątek, 30 lipca 2021

Treningi na ujędrnienie ciała - Codziennie Fit

Wrzucam link do fajnej strony. Właściwie robię to dla siebie,  ale jeśli macie ochotę poćwiczyć to wbijajcie:

Codziennie Fit

wtorek, 27 lipca 2021

Co nowego

Fatalnie się dziś czuję. 

Nie wiem... może odchorowuję wczorajsze spotkanie z "koleżankami"? 😂

Zmierzyłam ciśnienie - 98/55 

Dobijają mnie te ciśnienia. Niby dobrze jak się ma niskie, ale już zawroty głowy nie są takie fajne. 

W ciągu ostatnich dwóch miesięcy udało mi się zrzucić 6 kg. Zeszłam z 59,5 na 53,5. Jestem zadowolona. BMI w normie. Wciskam się w rozmiar 34. Tylko zmęczona jestem strasznie i nie mogę się zmobilizować do ćwiczeń. 

Wydaje się że bezsenność Maćka minęła. Od tygodnia przesypia całe noce w swoim pokoju. Ot tak z niczego. Tzn. "ptaszki przestały ćwierkać" i już mu nie przeszkadzają w spaniu.

Na pewno i te nocne pobudki od marca mnie wykończyły.  To w końcu 5 miesięcy nocnej męki, ale przetrwaliśmy. Gdy słyszę jak wczoraj,  że któraś matka musiała ugotować zupę,  bo dziecko nie poszło do przedszkola,  to niedowierzam, jakie ludzie mają problemy 🙉

A jak pięknie syn się z zaparć wyleczył... Zobaczył w tv reklamę jakiegoś Dulcobis, jak dziewczynka mówi: "Wszyscy robią kupę" i zdziwił się "Wszyscy? Jak to Wszyscy?". Nooo... ale jak ja mówiłam to się nie słuchało. Teraz co drugi/trzeci dzień chodzi na kibelek, no bo przecież wszyscy robią kupę. 

Chwała temu kto wymyślił tę reklamę. 


Nie pochwaliłam się jeszcze,  bo jakoś tak nie było kiedy,  ale niedawno kupiliśmy działeczkę rekreacyjną, która nas mocno zaabsorbowała w ostatnim czasie.  Podciągnęliśmy prąd, mąż zrobił ogrodzenie,  kupiliśmy chuśtawkę, składamy altankę. Na wiosnę pewnie kupimy jakiś domek ogrodowy,  bo wiadomo, od razu wszystkiego nie da rady. Tym bardziej,  że ekipa, która nam miała układać podest, wystawiła nas do wiatru. 

Dzieciaki mają frajdę. Wybiegają się, wybawią, pochlapią w baseniku.

Spędzamy całe weekendy na działeczce.  Jest cudownie.



Bomba witaminowa!

Zielony koktajl!

Uwielbiam zielone koktajle, w ogóle kocham jeść zielone.

Zazwyczaj ten koktajl uzupełniałam bananem dla uzyskania słodyczy, jednak teraz postanowiłam banana zastąpić ananasem.



Składniki:

- garść szpinaku

- połowa pęczku pietruszki

- połowa jabłka

- kiwi

- 2 plastry ananasa

- 100-200 ml wody (w zależności jaką gęstość preferujesz)

Zblendować wszystkie składniki.  

poniedziałek, 26 lipca 2021

Wampiry energetyczne

Niektórzy to potrafią wyssać z człowieka energię.

Byłam z Młodą dziś na jakiejś takiej imprezie osiedlowej dla dzieciaków i spotkałyśmy kilka mam dzieciaków z przedszkola. 

Tyle narzekania to ja już dawno nie słyszałam. A to wywracanie oczami na wszystko,  to o mdłości potrafi przyprawić.

I oczywiście srajfony przyrośnięte do łap. A potem się dziwię, że dzieciaki robią to samo.

wtorek, 13 lipca 2021

Ja pierdziele, co za widok!

Jestem z dziećmi na placu zabaw. Oprócz nas są dzieci z opiekunami z jakiejś półkoloni.

Wiecie co?

Nikt się nie bawi. Wszystkie sprzęty wolne, za to wszystkie ławki zajęte przez dzieci na oko 8letnie z nosami w smartphonach.

Do czego to zmierza?

czwartek, 17 czerwca 2021

Będzie emocjonalnie i z przekleństwami, bo jestem w chwilowej rozsypce psychicznej.

Zwątpiłam w sens istnienia takiego zawodu jak psycholog. Uważam, że jest to zawód zupełnie niepotrzebny.

Po prostu ręce opadają. 

Na przestrzeni ostatnich 6 lat, miałam do czynienia z wieloma specjalistami, głównie za sprawą Maćka u którego zdiagnozowano autyzm, jak również w ostatnim roku Faustyny z powodu lęku przed przedszkolem. Sama też próbowałam terapii, na którą straciłam półtora roku i nic mi ona nie pomogła. 

Jaki z tego wniosek? Jeśli sama nie uporasz się ze swoimi, czy swojego dziecka problemami, to nikt Ci nie pomoże, bo prawda jest taka, że Ciebie czy Twoje dziecko każdy ma w dupie. Wiem, ostre stwierdzenie i być może krzywdzące, ale tak to widzę, tak czuję po tym wszystkim przez co przeszliśmy. 

Miałam dziś konsultację z psychologiem szkolnym Maćka w sprawie problemów w domu. Jak to w ogóle brzmi...PROBLEMY W DOMU. Już wcześniej nakreśliłam wychowawczyni sytuacje ze snem, a raczej jego brakiem, z zaparciami nawykowymi, z występowaniem zachowań agresywnych w stosunku do młodszej siostry, niezdrowa rywalizacja z nią, i tym podobnych sprawach. 

W szkole z Maćkiem problemów nie ma. Chętnie się uczy. Panie są zadowolone. A Maciek i agresja nie idzie w parze. Wychowawczyni była wielce zdziwiona i mi nie mogła uwierzyć, ale jak się okazało, "Co dla jednych jest podłogą, to dla innych staje się sufitem" i tak musiałam wytłumaczyć, że to nie chodzi o to, że on siostrę pobije, tylko jak coś jest nie po jego myśli (ona go wyprzedzi albo w czymś wygrywa), to Maciek ją z całej siły ściśnie za ramiona, czy ostatnio była taka sytuacja, jak Faustynka wzięła rakietki do badmintona, to on chcąc jej je wyrwać, tak mocno ścisnął tymi paletkami jej palec, że mógł go złamać. On wie, że zrobił źle i gdy młoda zacznie płakać od razu ją przeprasza, ale zależy nam, żeby był w stanie się opanować i bardziej się kontrolować w takich sytuacjach.  A może to nie są zachowania agresywne? I ja niepotrzebnie histeryzuję? Jednak wydaje mi się, że jeśli już teraz nie będziemy reagować i czegoś z tym robić, to się przerodzi w prawdziwą agresję i prawdziwe problemy.

W każdym bądź razie, opowiedziałam wszystko Pani psycholog, licząc na to, że Maćkowi zostanie zapewniona terapia psychologiczna i Pani terapeutka będzie z nim regularnie rozmawiać i tłumaczyć jak ważny dla zdrowia jest sen i regularne wypróżnianie. No bo może Maciek to co mówi mama traktuje jak takie głupoty, co to ona musi sobie pogadać, a już gdyby to usłyszał od kogoś bardziej kompetentnego to by jak raz pomogło. A Pani się mnie pyta czy byłam z tym u lekarza, bo to może trzeba farmakologię zastosować...  Chryste, jakbym chciała pójść na łatwiznę, to bym poszła, ale ja szukam pomocy. Dla mnie farmakologia to ostateczność. Takie tabletki to nie cukierki. To jest wszystko takie zjebane... To tak jak moja matka czy nawet moja teściowa - łyknąć se tableteczkę i świat się staje kolorowy, ale że wszystko się jebie dookoła, to chuj, ja mam wyjebane. Jak to sobie Chwytak śpiewa "Jebie mie to, jebie mie to..."

Ja chcę swojemu dziecku realnie pomóc, a nie podać cudowny syropek i odłączyć go od świata na 12 godzin w ciągu doby, bo tak jest najprościej. Już kiedyś wspominałam o skutkach ubocznych takich leków. 

Ja sama miałam depresję, ale  ni chuja, nigdy nie wezmę tego farmakologicznego gówna, bo wiem co zrobiło z moją matką i z moją teściową, jak pozbawiło je więzi emocjonalnych, empatii, instynktu macierzyńskiego i ogólnie zryło łby, no i jeszcze uzależniło.

Podczas rozmowy też wyszło gdzieś między wierszami, gdy Pani zaproponowała badania u specjalistów i oprócz rezonansu magnetycznego, gastroskopii, kolonoskopii, zbadanie melatoniny i tarczycy, że Maćkowi nie sposób pobrać krew do badań, bo jest tak silny, że 5 pielęgniarek go nie jest w stanie go utrzymać, to wiecie co powiedziała? "To niech mu Pani powie przed badaniem, że jak sobie da spokojnie pobrać krew, to dostanie nagrodę".  Kurwa, myślałam, że pod stół wpadnę. Ona serio myśli, że to takie proste? Syn w takiej sytuacji walczy o życie. Czasami odnoszę wrażenie, że ci wszyscy psychologowie nigdy nie mieli do czynienia z dzieckiem jakimkolwiek, a co  dopiero w dzieckiem z zaburzeniami. 

No i takim o to sposobem przez najbliższy rok albo i dwa będziemy wykonywać te wszystkie badania, a terapeuci będą mieli święty spokój. 

Czasami myślę, że po prostu na tych wszystkich terapiach tracimy jedynie czas, bo wszystko co udało nam się do tej pory osiągnąć, osiągnęliśmy własną pracą w domu. 

Kurwa, ryczeć mi się chce już przez to wszystko.


A wiecie co ta pipa do której chodziliśmy z Faustyną powiedziała? Że ona nie jest od tego żeby nam pomóc, że to rodzice sami muszą. To nie mogła tego powiedzieć kilkanaście spotkań wcześniej? Przynajmniej byśmy nie stracili na nią tylu cennych godzin. 


Sorry, ja wiem, że być może jestem niesprawiedliwa, ale ulało mi się...kurwa!



wtorek, 27 kwietnia 2021

Bezsenność Maćka. Okiełznać bestię.

Wczoraj Maciek wrócił do szkoły. On po prostu pofrunął jak na skrzydłach. Bardzo mu brakowało przyjaciół, zabawy na świetlicy, zajęć z lego i innych tym podobnych. Nie spodziewałam się, że rano wystartuje już o 6, po tych jego bezsennych jazdach. 

Właśnie, miałam Wam napisać jak to z tym spaniem u nas było. 

Zanim znów pozamykali klasy I-III, Maciek i tak siedział już tydzień w domu na zdalnym, bo klasa miała nadzór. I właśnie wtedy zaczęły się problemy ze snem.  W nocy budził się co chwilę jak niemowlak i przychodził do nas. Odprowadzałam go do jego łóżka, czekałam, aż zaśnie i wracałam do siebie. Mijało nie więcej jak 30 minut, a on znów przychodził i tak się prowadzaliśmy do rana. Mijały dni, tygodnie. Wszyscy oprócz Faustyny jak zombie, bo jej to nic nie ruszy. Można by ją w rakietę w nocy wsadzić i wysłać na księżyc i nic by nie wiedziała. 

Maciek na wszelkie zmiany reaguje bezsennością. Gdy się przeprowadziliśmy do własnego mieszkania, problem mieliśmy przez pół roku. Syn ma bardzo lekki sen. W końcu z racji autyzmu jest nadwrażliwy na dźwięki. Powiem Wam, że sama po przeprowadzce miałam problem ze snem, bo gdy mieszkaliśmy u teściów, to owszem, było głośno, ale to bym inny rodzaj dźwięków - jakieś krzyki i trzaskanie drzwiami do 1 w nocy, ale z dołu, później cisza. W nowym miejscu zamieszkania nagle dochodziły mnie dźwięki z ulicy, samochody, karetki, nawet pociągi, choć to bardzo daleko, do tego sąsiedzi nad nami chodzili po nocach i jak tylko coś gdzieś stuknęło, puknęło, ja leciałam do dzieci sprawdzać czy wszystko ok. Też długo minęło zanim się przyzwyczaiłam. Z tym, że ja już sobie dobrze śpię, nic mi nie przeszkadza, a u syna nadal pojawia się bezsenność.  Gdy zaczął szkołę we wrześniu, to też przez to przechodziliśmy. Gdy mąż kupił akwarium tak samo. No i teraz na zdalnym.

Mam wrażenie, że próbowaliśmy wszystkiego. 

Aromaterapia (kominek do aromaterapii, kąpiele z olejkiem z lawendy, pranie piżamki i pościeli w lawendzie), ziółka (Maciek polubił herbatkę z melisy), masaże przed snem, przytulanie, spacery, dużo ruchu żeby był bardziej zmęczony, ale to nie to samo jak gdy wyszaleje się w szkole na wf-ie, a po lekcjach na magicznym dywanie na świetlicy, gdy czeka na logopedię czy inne zajęcia. Dodatkowo wkręciłam syna na fizjoterapię z SI oraz do logopedy. Myśleliśmy, że może za dużo czasu spędza przed komputerem, więc kilka dni odcięliśmy go od elektroniki, przeżywał bardzo, bo potraktował to biedny jak karę, a to nie o to chodziło, tłumaczyłam mu dużo i wprowadziliśmy zasadę, że po godzinie 18 już nic nie włączamy. Jednak nic to nie zmieniło. Problemy ze snem trwały nadal. 

Byliśmy już zdesperowani. Wyjęłam z szafki Rispolept, który Maćkowi przepisała Pani psychiatra już we wrześniu na poprzednie bezsenności i którego wówczas nie podaliśmy ze strachu przed skutkami ubocznymi. Przeczytaliśmy kolejny raz ulotkę i stwierdziliśmy, że nie podamy tego. 

Męczyliśmy się nadal.

Przemeblowaliśmy dzieciom pokój. Też nic. Rozmawialiśmy z Maćkiem dużo o tym, że on jest niewyspany, że sobie szkodzi, że my jesteśmy niewyspani, że jak do nas przychodzi to jest nam za ciasno,... W końcu zaproponowałam mu, żeby w nocy jak się obudzi, brał swoją kołdrę i kładł się na sofę a nie do naszego łóżka i tak zaczął robić. Trochę było lepiej, choć jemu na pewno niewygodnie. Do nas przychodził dopiero o 5 rano. 

Jakoś tak w połowie kwietnia przysnęłam z Maćkiem w jego łóżku i co się okazało? Gdy Faustynka przekręcała się w nocy na drugi bok, jej łóżko lekko poskrzypywało. Bardzo cichutko, ale to widocznie wystarczało, żeby Maciek się wybudził, a że nie był jakoś bardzo zmęczony, to nie mógł sobie znowu przysnąć. Kolejnej nocy do łóżka córki włożyłam pomiędzy stelaż a materac kołdrę i pierwszy raz wszyscy spaliśmy do rana bez pobudek. Następnego dnia mąż pojechał kupić jej nowe łózko (i tak mieliśmy jej niedługo zmienić na większe), tym razem tapicerowane, rozkładane i  dzieci śpią słodko jak aniołki, my także intensywnie odsypiamy, a i nasza intymność odżyła, bo  ileż można się kryć w łazience 😅

poniedziałek, 26 kwietnia 2021

czwartek, 22 kwietnia 2021

Powrót do przedszkola.

 Emocje opadły, oddycham.

Nie byłabym sobą gdybym nie wspomniała dziś o Faustynce.

Wiecie co? W poniedziałek miała mega ogromny stres i wcale jej się nie dziwię zważając na to, że to był powrót po kilkutygodniowej przerwie. Do wyjścia przekonało ją wyłącznie to, że miała wrócić do nich Pani Babcia, którą tak uwielbiała, gdy zaczynała przedszkole. Niestety później nauczycielki się zmieniały i w ciągu ostatniego roku z hakiem przewinęło ich się 6. Kosmos.

Z każdym dniem stres jest mniejszy. Faustynka jest taka radosna. Jak ja się cieszę. 

A dzisiaj po raz pierwszy od września nie miała rano przed wyjściem biegunki. 

Codziennie opowiada o tym co działo się na zajęciach, co robiła, co jadła, z kim się bawiła, co nowego poznali i robi to z takim entuzjazmem, że aż się nadziwić nie mogę. 

Oby tak dalej! :D

-----------------------------------------------

Dopisane 23.04:

Dzisiaj Faustynka szła do przedszkola w podskokach i sama mi powiedziała, że ma zero stresu. Tak bardzo się cieszę. 


Kupiliśmy samochód i  odczulamy Młodą na jazdę. Przez kilka miesięcy nie mieliśmy auta, ale już wcześniej był duży problem. Faustynka miała taką nerwicę, że nie była w stanie przejechać 2 km. Powolutku zwiększamy dystanse. 

Gdy zamknięto przedszkola,  córa musiała towarzyszyć mi i Maćkowi w drodze do fizjoterapeuty SI. Gdy wprowadzono zdalne dla I-III udało mi się wcisnąć syna na rehabilitację oraz do logopedy. Zaklepałam wszystkie możliwe około południowe terminy i realizowałam mu "intensywną" terapię, korzystając z  czasu jaki zyskaliśmy dzięki zamknięcia szkół. Pierwszy wyjazd z Faustynką był i dla mnie bardzo stresujący. Już na przystanku rozbolał ją brzuch, głowa, chciała siku. W autobusie łezki zaczęły lecieć, ale to tylko 3 przystanki, więc szybko znaleźliśmy się na miejscu. Tam zobaczyła,  że jest toaleta, mogła skorzystać. Był stolik dziecięcy z krzesełkami w poczekalni, co bardzo  jej się spodobało  i zapowiedziała sobie, że następnym razem weźmie kolorowanki i kredki. Tak też następnym razem zrobiła. Z każdym kolejnym wyjazdem na zajęcia Maćka było lepiej i przyzwyczaiła się.

Mąż raz Faustynkę zabrał wbrew mojej woli i wbrew zaleceniom psychologa do jego rodzinnego domu,  a gdy się wkurzyłam, to usłyszałam, że ON dziecko z depresji wyciąga, a to ja ją wpędzam w nerwicę i że to ja powinnam się leczyć. 

Boże, mam dość... 

Każdego dnia walczę ze stresem Faustyny. Trwa to od września. Rozmawiam z nią tłumaczę, a  nagle słyszę coś takiego i to od najbliższej osoby. 

Tak, wkurzyłam się na męża,  bo w sprawie gdy powinniśmy decydować wspólnie postawił mnie przed faktem dokonanym. Wręcz oszukał mnie gdy się nie zgodziłam, a potem jeszcze wyszydził moją złość. 

Cholernie mi przykro. Widzę,  że  on i tak zawsze zrobi swoje, a ja nie mam nic do gadania. 

Mieliśmy następnego dnia pogadankę, niby zrozumiał o co mi chodzi... zobaczymy jak długo będzie pamiętał. Ja mu powiedziałam, że  nie mam już siły na kolejne takie akcje. 

Długo nie minęło, gdy się okazało,  że on nie czuje, że przyczynił się do mojej depresji lata temu. Pewnie nigdy tego nie zrozumie. Robi ze mnie wariata zaklinając rzeczywistość. Dobrze że  mam bloga i mogę sobie przeczytać co i jak było, bo by mi wmówił, że było inaczej.

środa, 21 kwietnia 2021

😡

Gdy tłumaczę Ci, jak krowie na rowie, co zrobiłeś źle, to na koniec słyszę: "Eee tam, bardzo się nie wkurwiłaś" i zero wniosków na przyszłość, bagatelizujesz problem, całkowicie umniejszasz swoją winę, nawet nie umniejszasz, w ogóle jej nie widzisz. Wkurwiam się, to mówisz, że nie potrafię się kłócić jak cywilizowany człowiek na podawanie argumentów w rozmowie (rozmowa to rozmowa, a nie kłótnia). 

No to przecież dopiero Ci Człowieku, podałam argumenty, to stwierdziłeś z uśmiechem na ustach, że bardzo zła nie jestem....

Oszaleję przy Tobie!


Jest cholerny żal o te wszystkie lata męki, szczególnie gdy idziesz w zaparte, że Ty byłeś ok. 

Nie, nie byłeś i jak możesz twierdzić inaczej.

Tylko socjopata nie widzi swojej winy i nie potrafi odczuwać wyrzutów sumienia.

poniedziałek, 12 kwietnia 2021

Nie tak to powinno wyglądać

Miałam dziś pisać  o bezzennościach Maćka. Nie śpimy już równy miesiąc (odkąd wrócił na zdalne). 

Jednak stało się coś co mnie strasznie wkurzyło. Nawet nie to, że wkurzyło, jest mi po prostu cholernie przykro.

To jest robienie sobie jaj z dzieci i ich rodziców. Chodzi o naukę zdalną.

O ile u Maćka w szkole to idzie jakoś normalnie. Materiały adekwatnie przesyłane do tego ile zrobiliby w tym czasie w szkole. Niestety Panie nie nagrywają filmów z tłumaczeniem nowego tematu, ale to nic, bo sobie świetnie radzimy. To w końcu pierwsza klasa. Na angielski się łączą przez platformę. Jakoś to wygląda.

A u Faustyny w zerówce to totalna porażka.

Dwa tygodnie temu Pani po prostu do książek dokleiła karteczkę: "Strony w ćwiczeniach od 51 do 69, a w kaligrafii od 20 do 23" i zadowolona. Wakacje. To i tak nic. Wtedy mnie to nie ruszyło. Pomyślałam "takie czasy, pandemia, no trudno". 

Dzisiaj dostałam zagadnienia na kolejny tydzień. Czytam, kilkanaście stron do zrobienia, poznanie nowej literki, wiersz do przeczytania i omówienia, jakieś piosenki (linki do youtubea) do słuchania i śpiewania, praca plastyczna do wykonania. No ok.

Ja myślałam, że to na cały tydzień. Przewijam dalej, a tam: "Dzień 2:" i sru tu tu tu... i dalej jazda, itp. itd.

...

Dzień 5: wiersz na pamięć i jakieś tam inne pierdoły. 

No pogięło!!!

W przedszkolu w jeden dzień zrobiliby conajwyżej 2 strony i jedną pracę plastyczną!

I Panie mają kolejny tydzień wolnego. 

Nie nie narzekam,  że  muszę z dziećmi robić zadania. Ja to lubię. Mam wręcz wrażenie, że  więcej się uczą siedząc w domu. 

Jednak podejście do nauki zdalnej Pań z przedszkola jest olewające po całości i jest mi zwyczajnie przykro, szczególnie że przed południem spotkaliśmy panie w parku, gdy były na ploteczkach i spacerku z pieskiem, rozmawiały z nami jak to tęsknią za dziećmi, bla bla bla, wracamy do domu i odczytuję tamtego maila. 

No przykro...

piątek, 9 kwietnia 2021

Dietka

Wracam do diety, bo niestety zrobiłam zapasy i w ciągu niecałych 4 miesięcy przytyłam 5 kg.

Chciałabym wrócić do formy z sierpnia. Teraz patrząc na moją opoknę na brzuchu wydaje mi się to  niemożliwe,  ale gdy spojrzę na zdjęcia z tamtego okresu, to jakoś wtedy się udało.

Nie czuję się komfortowo z nadprogramowymi kilogramami. Wiem, że  to nie jest najważniejsze i nie jestem jakąś fanatyczką zdrowego odżywiania, fitnessu i odchudzania, ale wiem też jakie ważne jest zdrowie.

Mnie jak zwykle najciężej zrezygnować z pieczywa, ale wiem, że to w mojej diecie zadziała.

Wiem też, że gdy zobaczę pierwsze efekty, staną się one motorem napędowym do dalszej pracy.

No to start!




czwartek, 1 kwietnia 2021

Najlepsze życzenia!

 




Ciepłych, pełnych radosnej nadziei
Świąt Zmartwychwstania Pańskiego,
Zdrowia, szczęścia, humoru dobrego 
i pomyślności w życiu osobistym,



             życzy
             Karina  z rodziną.

poniedziałek, 29 marca 2021

Inna

 Ja do tego świata nie pasuję.


niedziela, 21 lutego 2021

Zrozumieć mężczyznę

Pragnę czułości, bliskości, romantycznego, delikatnego seksu.

Niby tak niewiele, a jednak tak wiele.


Wyczytałam w jakimś psychologicznym artykule (nie jednym z resztą), że takim szablonowym przykładem okazania czułości kobiecie przez partnera jest... umycie jej samochodu.

Niesamowite.

Nie mam samochodu, ale ostatnio mąż wyczyścił mi... buty 😅

Chyba jednak nie o taką czułość mi chodzi...

piątek, 19 lutego 2021

Lepsze dni w codzienności Faustynki

Nie chcę zapeszać, ale nasza córa ma się dobrze, a nawet coraz lepiej. Wszystko wskazuje na to, że przyczyną jej stresu przed przedszkolem była Pani, która odeszła z pracy po feriach. 

Biedne dziecko, co się nacierpiała to jej. 

Te ciągłe bóle brzucha i głowy, częste wizyty w toalecie, niechęć do wszystkiego, taki stan zawieszenia, brak radości, smutek i to ciągłe "nudzi mi się" - minęły, oby na stałe.

Podejrzewam, że było tak:

We wrześniu przyszła nowa Pani i Faustynka, gdy ktoś jej dokuczył, jak zawsze poszła powiedzieć, bo tak była nauczona, tak poprzednie Panie mogły zareagować, a ta nowa najwidoczniej powiedziała: "Nie wolno skarżyć". Pamiętam, że w którymś momencie córa żaliła mi się, że jej ktoś dokuczał, ja wtedy zapytałam czy powiedziała Pani, a Faustynka, że "nie wolno skarżyć". I wiem, że sama byłam zdziwiona, bo wcześniej Panie same mówiły, żeby wszystkie takie rzeczy zgłaszać, bo nie zawsze są wstanie wszystko wyłapać przy dużej grupie. 

Dziecko najwidoczniej poczuło, że nie ma wsparcia i obrony u nauczyciela, zostało z problemami całkiem samo i nie wiedziało jak sobie z nimi poradzić. Faustyna jest zbyt grzeczna, żeby kogoś uderzyć, obronić się. Choć jej tłumaczymy, że obrona jest bardzo ważna i bronić się trzeba, bo to nie to samo co zaczepianie kogoś czy bicie dla zabawy, tylko obrona konieczna samego siebie przed atakiem. Jednak to jest dziecko wrażliwe, porządne, dla niej to co powie Pani to świętość i ja to rozumiem, bo byłam dokładnie taka sama i też miałam ciężko. 

Gdy klasy 1-3 wróciły do szkół, otworzono również Domy Kultury. Początkowo młoda nie chciała wracać na tańce, bardzo się stresowała po takiej długiej przerwie. Pierwsze zajęcia przepłakała, twierdząc że źle się czuje. Uprzedziłam Panią, że tak może być. Zajęcia prowadzi moja dawna koleżanka, więc potraktowała sprawę poważnie i gdy Faustynka się rozpłakała i skarżyła na złe samopoczucie, to mogła siedzieć z Panią, a właściwie ciocią, bo tak się teraz do niej zwraca i jakoś przetrwała. Na drugie zajęcia też nie chciała iść i przesiedziałyśmy pod salą, natomiast na kolejne miała pójść tylko na 30 minut i gdy po nią przyszłam Pani powiedziała, żeby się pytać Faustyny czy już chce iść, bo się świetnie dzisiaj bawi i faktycznie, stres odszedł i nie chciała wracać do domu, więc musiałam sobie pójść na spacer i wróciłam dopiero po nią pod koniec zajęć. Od tamtej pory chodzi na tańce z uśmiechem na ustach i znowu wyczekuje czwartku jak dawniej. 

Do przedszkola rano też się wybiera bez większego stresu. W ogóle zmieniła się o 180 stopni w stosunku do tego co było jeszcze 2 miesiące temu. Jest zadowolona. Stroi się rano. Tego w ostatnich miesiącach nie było. Szła jak na ścięcie, a teraz taka zmiana. Fryzury, spineczki, sukieneczki... 

Jeszcze tylko do tej religii się nie przekonała, bo trzeba przechodzić do tamtej "niegrzecznej" grupy. Jednak jest nadzieja, bo w marcu ma wrócić ta cudowna nauczycielka, która miała naszą grupę pod opieką na początku. To była taka Pani Babcia. Dzieci ją uwielbiały. Faustyna skakała pod sufit jak się dowiedziała, że Pani Babcia wraca. Ma teraz jeszcze większą motywację, żeby chodzić do przedszkola. 

Pani Babcia była starszą nauczycielką, surową, ale bardzo sprawiedliwą i miała świetne podejście do dzieci. Trzymała dyscyplinę, ale też chwaliła, nagradzała, przytulała, a zajęcia z nią były ciekawe. Faustynka nie raz się żaliła, że teraz jest nudno i nic fajnego nie robią, a jak była Pani Babcia to dużo tańczyli, śpiewali, ćwiczyli, zabawy były ciekawe. Po prostu nauczycielka się bardzo angażowała, a niestety te nowe, młode Panie to siedzą przy biurku, przeglądają książki albo niestety gapią się w telefon. I ja widzę, że moje pokolenie ma ogromny problem z uzależnieniem od internetu, w szczególności od mediów społecznościowych. 

Żeby Faustynkę otworzyć zaczęłam szukać sobie koleżanek. Nie jestem duszą towarzystwa. Raczej domatorką. Ludziom niespecjalnie ufam i nie przed każdym potrafię się otworzyć. Jednak zmusiłam się i zaczęłam "chodzić po chałupach" i też zapraszać gości do nas. Najpierw odwiedziłyśmy przyjaciółkę Faustynki z przedszkola, tą co razem z młodszą siostrą na początku roku szkolnego zostały u nas, żeby ich mama mogła pójść na spotkanie. Wiele razy nas zapraszała i się w końcu zmobilizowałam.  Tyle, że właśnie ta mama ma telefon przyrośnięty do ręki. No przepraszam, ale co minutę było słychać ten charakterystyczny dźwięk dla nowego postu na facebooku i ona już czyta i odpisuje i już czyta i odpisuje i tak w kółko. Pierwszy raz w życiu coś takiego widziałam. Myślałam, że to po prostu ona jedna tak ma, ale dołączyła do nas inna mama z córeczką i to samo. Siedziałam tam jak piąte koło u wozu i modliłam się, żeby dzieci nic nie nawyrabiały, bo córka gospodyni dwa razy spadła z łóżka piętrowego w tym czasie, a mamuśki siedziały i klepały w swoje telefony od czasu do czasu przebąkując coś do siebie. A jak ta mama narzekała na sąsiadów, że się wiecznie czepiają, bo u nich za głośno, pukają w ściany, że jej kartki na drzwiach przyklejają, itp, itd... Ja się wcale nie dziwię. Ja miałam pokaz umiejętności jej dzieci już we wrześniu, jak u mnie były i miałam dość po jednym razie a co dopiero jakby tak miało być cały czas. Ludzie chcą po pracy odpocząć, może ktoś odsypia po nocce. A ta się ma za pępek świata i wielce obrażona, bo sąsiad zwrócił jej uwagę.  No ale tak, mamuśka nos w smartphonie, a dzieci hulaj dusza. 

Innym razem wybrałyśmy się z nimi na sanki i w drodze powrotnej zaprosiłyśmy do nas na herbatkę. Kolejnym to my poszłyśmy do nich na lepienie bałwana. Jednak ciężko mi się do nich przekonać. 

Któregoś weekendu zaprosiłam do nas tą moją koleżankę, która prowadzi tańce w DK. Tak się składa, że też ma córkę w naszym przedszkolu i to był strzał w dziesiątkę. Dziewczynki świetnie się razem bawiły. A i mamy miały wspólne tematy do rozmów. A w następną sobotę, my zostałyśmy zaproszone do nich i też rewelacja. Teraz Faustynka ma fajną koleżankę, no i ja odświeżyłam znajomości.


Co jeszcze? Postanowiłam, że spróbuję głośno oznajmiać, gdy coś mnie boli, czy gdy się gorzej czuję, bo doszłam do wniosku, że córa widzi mamę niezniszczalną, której nic nigdy nie jest i co taka mama może  tam wiedzieć o bólu. Młoda sobie myśli że ból (choćby kolka w boku ją zakuje, to od razu histeria), to pewnie coś strasznego. Tym bardziej jak widzi, że gdy tatę coś zaboli czy jest przeziębiony, to leży i taki taka jest o wiele bardziej wiarygodny dla dziecka, którego od czasu do czasu coś zaboli. Dlatego teraz mówię, że boli mnie brzuch, gdy mam okres, mówię, że złapała mnie kolka, gdy szłyśmy szybciej, gdy ostatnio mi noga spuchła po sankach, to pokazałam Faustynce krwiaka i mówiłam, że boli, ale to nic, za parę dni przejdzie, posmaruję maścią na stłuczenia i noga będzie jak nowa. I wszystko to z uśmiechem na twarzy, dając jej do zrozumienia, że to wszystko to nic strasznego, że takie rzeczy się zdarzają i widzę u niej różnicę. Dzisiaj rano zabolał Faustynkę brzuch i ona się z tego śmiała. Totalny luz. 


Pani psycholog dalej krąży na około. Ostatnio stwierdziła, że mój maż jest ambitny i Faustyna też to przejęła i chce być perfekcyjna, dlatego się tak stresuje. Z tym że młoda jest ambitna, to Ameryki nie odkryła, bo to już mówiliśmy na pierwszym spotkaniu, ale mąż to jest raczej leniwy. Jest owszem inteligentny i z wielką łatwością przyswaja wiedzę, ale uczyć to mu się nie chciało, czy osiągać coś więcej ponad przeciętnej. 

Za chwile pewnie wymyśli, że my mamy wygórowane ambicje w stosunku do córki i stąd stres, bo nie jest w stanie nas zadowolić 🤦‍♀️

Ale to i tak nic w porównaniu do tego na jaką lekarkę od rehabilitacji dla Maćka trafiliśmy ostatnio, ale to temat na kolejny post. Mówię Wam, padniecie 🤣


Najważniejsze, że wychodzimy z córką na prostą. Z psychologiem, czy bez, raczej bez, ale niech będzie, że terapia jest.



czwartek, 11 lutego 2021

Hu hu ha

Bal u Faustynki udany.

Jako że na syna nie znalazłam stroju policjanta w jego rozmiarze, zaproponowałam mu że zrobię mu koszulkę strażaka i kupimy tylko akcesoria.

Do czarnej koszulki przykleiłam napis z papieru kolorowego i pasy jak odblaski.



Jednak plan uległ zmianie i syn przykleił sie w sklepie do akcesoriów S.W.A.T. 
Powiedział, że strazakiem będzie za rok.
No to ok ;)

Korzystamy z zimy.
Jeździmy na sankach. Lepimy bałwany. W tym roku juz sześć. Trzaskamy aniołki.
Rozwaliłam noge... auć. Spuchła mi jak bomba. Ale nic. Ta zima dała mi tyle radości jak zadna inna do tej pory. Ja nawet zimy nie lubilam. 
Z dziećmi jest inaczej. Pokochałam tę porę roku.



Gotuję fasolkę po bretońsku. Mniam.


piątek, 5 lutego 2021

Odkrywam nowe talenty

 Zbliża się przedszkolny bal karnawałowy.

Faustynka wymyśliła że przebierze się za żabkę.

Zwiedziłam wszystkie sklepy i nie znalazłam ani zielonych legginsów ani rajstop, a wszystkie bluzki czy spódniczki były raczej miętowe niż zielone. 

Gdy podeszwy butów już mi płonęły, zajrzałam do sklepu z tkaninami i... kupiłam 1,5 m materiału.

Jako że nie mam maszyny do szycia dłubałam przy tym ręcznie 3 godziny, ale wydłubałam... spódniczkę i bluzeczkę.

Mój krawiecki debiut:


Chyba nie wyszło najgorzej ;)











wtorek, 2 lutego 2021

No pudło

No niestety, Pani psycholog coś nie trafia w swoich diagnozach. Nie chcę kobiety skreślać, ale znowu widzę pewnego rodzaju model książkowy, którego się kurczowo trzyma. Chyba zapomina, że należy do każdego człowieka podchodzić indywidualnie. Jako psycholog powinna o tym wiedzieć, czyż nie?

Wymyśla tu przyczyny takich a nie innych zachowań Faustynki. Miesza się już w tym wszystkim. Raz mówi tak, następnym razem odwrotnie. Szczerze to mnie to nawet nie bulwersuje, ale za to śmieszy. Nie chcę kobiety skreślać, ale chyba jednak nie jest taka dobra jak miała być.

Agnieszka siostra męża też stwierdziła niedawno, że zostanie psychologiem. Dlaczego? Bo siostra jej chłopaka jest i czesze na tym grubą kasę. Niezły powód. Bez komentarza. 

Jeśli jednak mamy takich psychologów, to ja się wcale nie dziwię, że mamy tylu samobójców i ludzi znerwicowanych.

Przecież Aga się kompletnie do tego nie nadaje. Zero empatii, wyjebane na wszystko, brak kręgosłupa moralnego i ona będzie pomagać ludziom z problemami?


Wracając do tematu. Na którymś spotkaniu Pani psycholog powiedziała, żeby dziecka nie zmuszać jak nie chce iść do przedszkola. Dla mnie to niedorzeczne. Claudii tak nie zmuszali i przesiedziała 6 lat w domu na toku indywidualnym, mojej teściowej z resztą też, dlatego szkoły średniej nie skończyła. No niepojęte dla mnie. Tylko, że Pani psycholog nie wiedziała o jednym: że nigdy nie pozwoliłam Faustynce zostać w domu gdy nie widziałam, że naprawdę jest chora, zawsze starałam się odróżnić czy to faktycznie ból głowy czy stres objawiający się w ten sposób i na rzęsach stawałam, żeby koniec końców córkę przekonać do wyjścia. Oczywiście wszystko rozmową i tłumaczeniem  na spokojnie bez nerwów.  Na następnym spotkaniu owa Pani próbowała mnie uwikłać, że Faustyna wie, że jak powie, że coś boli to mama zostawi ją w domu i nie będzie musiała iść do przedszkola. Dobre... 

Na pierwszym spotkaniu Pani zaproponowała, żeby dziecko w czasie porannego stresu przed przedszkolem namalowało to czego się boi. Więc gdy się pojawił silny stres, to dałam młodej kredki i powiedziałam "Narysuj to czego się boisz", bez jakichkolwiek sugestii. Gdy skończyłam to pytałam co to jest. I tak za jednym razem namalowała budynek przedszkola, siebie ze smutną minką w centrum strony i jakieś dziewczynki. Powiedziała, że Wika jej dokucza na tym obrazku i dlatego jest smutna. 

Innym razem namalowała siebie płaczącą i dookoła niej chłopców i jakąś postać z boku. Gdy zapytałam co jest na jej rysunku to powiedziała, że to chłopcy z innej grupy jej dokuczają. A ta postać z boku, to pani przy biurku z telefonem w ręce siedząca jakby tyłem do dzieci! I wtedy dowiedziałam się dlaczego córka nie chce chodzić do przedszkola w czasie dyżuru na feriach (zapisałam ją na kilka dni, żeby nie miała tak dużej przerwy, myślałam, że zrobiłam dobrze). Po prostu byli połączeni z tą grupą starszaków gdzie muszą chodzić na religię i ona się boi tamtych chłopców, bo są niegrzeczni.

Co na te obrazki psycholog? Żeby nie traktować tego tak dosłownie, bo to przykrywka do właściwych przemyśleń dziecka. To po co kazała to malować?


Ostatnio wymyśliła, że jak Faustynka chce w sklepie zabawkę, to żeby nie odmawiać, bo to jej sposób na radzenie sobie ze stresem, tylko kupić. Tak jak człowiek dorosły w stresie bierze lek uspokajający, tak córka kupuje zabawkę. Następnym razem pewnie powie, że sami sobie ją rozwydrzyliśmy, bo kupujemy wszystko co chce 😂


Strasznie kombinuje, szuka przyczyny stresu Faustyny w nas, w naszej relacji małżeńskiej i nic nie może znaleźć. Już się nawet o finanse i seks dopytuje i też nic nie znalazła. Ciekawe czym nas następnym razem zastrzeli.


Pani psycholog jeszcze nie wie, że "problemy" Faustynki się cudownie rozwiązały po feriach, gdy się okazało, że Pani, ta która wg "nic nie znaczącego obrazka" zamiast zajmować się dziećmi siedziała z nosem w smartfonie już nie pracuje. Oficjalnie dostała pracę gdzie indziej, ale prawda jest pewnie taka, że inni rodzice zamiast latać z dziećmi tak jak my po psychologach, to poszli do dyrekcji i zrobili jak to się teraz mówi "gówno burze" i pani przedszkolanka wyleciała. 

W ogóle po feriach mamy inne dziecko. Wrócił apetyt, pięknie je. Nawet w przedszkolu gdy coś smakuje to prosi o dokładkę. Nie narzeka, że się nudzi. Nie trzyma się mnie kurczowo i nie muszę z nią siedzieć podczas oglądania bajki jak to było podczas ferii. Jedyne co, to nadal nie chce chodzić na religię, bo twierdzi, że boi się tamtej grupy.


Zobaczymy co psycholog jeszcze wymyśli. Na pewno jest wiele sensownych rzeczy, które nam podpowiada. Nie krytykuję jej w stu procentach. Zdaję sobie sprawę, że młoda dużo odziedziczyła po mnie i wiem, że muszę sama nad sobą pracować, żeby się nie stresować i nabyć więcej pewności siebie, ale  też wiem, że to się nie zmieni od pstryknięcia palcem i potrwa pewnie w chu...

Miłego!

środa, 27 stycznia 2021

9 lat!

Nasz syn kończy dzisiaj 9 lat!

Jak ten czas leci...

Sto lat Synek!


Wspaniały chłopak z niego, na pewno wyjątkowy.

wtorek, 5 stycznia 2021

Intensywność ostatniego miesiąca

W ciągu ostatniego miesiąca wiele się wydarzyło. Znając mnie, już pewnie połowy nie pamiętam, więc wybaczcie jeśli coś gdzieś będę w późniejszym terminie uzupełniać.

W którymś z ostatnich wpisów, w komentarzach przewinął się temat o mojej teściowej. Staram się nie wracać do niej i całej tej udanej rodzinki, może nie tyle dla mojego komfortu psychicznego, bo szczerze to mi to lotto co z nią i u niej, bo mnie to już nie dotyczy bezpośrednio, nie szkodzi mi fizycznie, ale bardziej o komfort czytelników. Po prostu mi się wydaje, że już nikt nie chce o niej i jej schizach czytać. Pojawiają się też komentarze, że wywlekam na światło dzienne brudy z ich życia, a to nie moja sprawa i że to ja jestem popierdolona skoro o tym pisze. Może nie do końca mogę się z tym zgodzić. Może popierdolona to i jestem. Jednak wydaje mi się, że takie sytuacje warto jest naświetlać, bo tacy ludzie i takie historie istnieją i może warto było by uczulić społeczeństwo na taki problem. Może kogoś to uchroni od popełniania moich błędów. Życie nie zawsze jest różowe. Potrafi przybrać wszelkie barwy, również te najbardziej ponure szarości i czernie.

Jednak teraz muszę od czegoś zacząć, no i niestety wstęp będzie dotyczył sytuacji w rodzinnym domu mojego męża. Wybaczcie.

Końcem listopada dodzwoniła się do mojego męża jego babcia (matka mojej teściowej). Miała jakieś problemy z telefonem, ale koniec końców gdy wyjęła i włożyła baterię to komórka wystartowała. Płakała. Możecie się domyśleć dlaczego. Jest źle traktowana, wyrzucona na górę do usługiwania Agnieszce jak ta we wrześniu poszła do szkoły, a że sobie nie poradzi nawet ze zrobieniem kanapki czy herbaty, to musi mieć służącą. Matka mojego męża zabarykadowała się na dole razem z Claudią, nie wychodzą nawet na podwórko  tylko zakupy przez okno odbierają (od początku pandemii). W korytarzu jest zrobiona "śluza antycovidowa" z grubych folii i taśm, aby Agnieszka nie musiała już wchodzić do swojego pokoju z podwórka po drabinie na pierwsze piętro. Z resztą babcia (75+), która od września zajmuje się Agą pewnie nie była by już w stanie tak po drabinie latać. Teść nadal mieszka w kotłowni!!! Nie wolno mu wejść do domu nawet tą śluzą na górę. Autentycznie ten facet śpi na dechach pod piecem w kotłowni od marca. Babka i Aga też nie mają wstępu na dół. Zostały bez kuchni i bez łazienki. Teść we wrześniu miał wykańczać na szybko łazienkę. Kupił prysznic, potrzebne rury, ale, że ma słomiany zapał, to nic nie zrobił, choć chyba miał wtedy przyzwolenie wchodzić śluzą czy po drabinie na górę. Wojny tam są straszne. Możecie sobie wyobrazić i te wyobrażenia pomnóżcie jeszcze przez 10. Dobrze, że babka ma naszą kuchenkę elektryczną na dwa palniki i czajnik elektryczny, to przynajmniej sobie i Adze coś ugotuje i herbatę zrobi. Ma też starą lodówkę z naszego mieszkania. Tylko że pranie od marca robi w rękach, bo pralka jest zepsuta. Chcieliśmy jej po kosztach odsprzedać naszą pralkę, bo mąż miał ochotę kupić pralko-suszarkę, ale teściowa się nie zgodziła, żeby "ruda suka" nie miała lepszej niż ona. I babka musiała się męczyć 9 miesięcy z ręcznym praniem. Gdy się wreszcie dodzwoniła, żaliła się na to wszystko, na swoją córkę, na wnuczki, na ręce zdarte do krwi od proszku. Na to że Aga ma wymagania nieadekwatne do sytuacji. "Rzuca ubraniami po żyrandolach" i nic ją nie obchodzi. Ma mieć uprane, uprasowane, wypachnione. Zabiera się i jedzie do chłopaka, wraca za tydzień, rzuca babce brudy, każe prać, bierze nowe i wybywa z domu. Babcia zapytała czy może się do nas wprosić na święta. Zdziwiliśmy się, bo niby tak się boją covida, ale widać już była zdesperowana. Oczywiście się zgodziliśmy.  Nawet mąż włączył na głośnik i dzieciaki mogły z prababcią porozmawiać, ona obiecała że przyjedzie z Agnieszką. Dzieci bardzo czekały, szczególnie Faustynka. 

Przygotowywaliśmy się na Święta Bożego Narodzenia, że będziemy mieć gości. Zrobiłam większe zakupy, bo byliśmy pewni, że w pierwszy dzień świąt babcia z Agą i być może jej chłopakiem przyjadą. W wigilię o 12 mąż zadzwonił do Agnieszki zapytać jak sytuacja, czy przyjadą na święta. Powiedziała, że przyjadą dzisiaj.  To jeszcze w ostatniej chwili pobiegłam do sklepu po dodatkową porcję pierogów i prezenty pod choinkę dla gości. Już ciasta nie znalazłam, bo same ostatki pozostawały, a też nie chciałam szukać po całym mieście, więc po powrocie do domu upiekłam na szybko placek cynamonowy z jabłkami i bakaliami, który przełożyłam konfiturą i oblałam polewą z czekolady. Okazało się, że teściowa na Wigilię ich nie puści. Agnieszka dzwoniła i płakała, że nie będą mieć w domu Świąt, Wigilii nie będzie, a stara ich nie puści, bo nie wykończy. Wojna straszna się z tego wywiązała. Oczywiście wina nasza. Teściowa się kończy, umiera, Świąt nie będzie, wszystko przez "rudą kurwę". Ruda to ja jakby kto nie wiedział.  Mąż jeszcze dzwonił do babki, ta się wykręcała, stwierdziła, że może po Wigilii na chwilę przyjadą, po czym więcej nie odebrała telefonu.  To i tak dobrze, że nie nagotowałam podwójnej ilości jedzenia, ale i tak zostało nam żarcia od pierona, które jedliśmy do Sylwestra. Nie mam żalu o tą sytuację, ja po prostu tego nie rozumiem i szkoda mi naszej Faustyny, która tak tęskni za prababcią i tak wyczekiwała jej przyjazdu. 

Z kolei druga babcia mojego męża (85 l.) kilka tygodni temu trafiła do szpitala. Nie miała covida, więc ją przyjęli. Okazało się że ma guzy w głowie. Gdy po trzech tygodniach miała ze szpitala wyjść i zostać przewieziona do specjalistycznego ośrodka, okazało się że w szpitalu zarazili ją covidem. Teraz jest w ciężkim stanie.

Młoda ma bóle brzucha, głowy, czasami mam wrażenie, że wszystkiego. Początkowo myślałam, że to PIMS - powikłania po covidzie. Robiliśmy badania. Jest zdrowa. Czeka ją jeszcze USG brzucha na dniach, ale jestem pewna, że wszystko jest w porządku, a to są nerwobóle.  

Niedawno Faustynka miała prawdziwy napad paniki. Jakaś koleżanka w przedszkolu powiedziała do niej "umrzesz" i córka w domu zaczęła zadawać pytania o śmierć prawie się przy tym dusząc. Mi było słąbo jak na to patrzyłam i próbowałam daremnie uspokoić. Nic nie pomagało. Dopiero mąż wpadł na pomysł opowiedzenia jej o aniołkach, niebie, Bozi... pomogło. Uspokoiła się. 

Wróciliśmy do Kościoła. Mówiąc dosadniej nawróciliśmy się. Codziennie się modlimy o zdrowie brzuszka, uczestniczymy w Mszach Świętych. Z Bogiem jest jakoś łatwiej. Można by tu wiele pisać.

Nasza córka ma prawdopodobnie początki depresji, którą sytuacja z pandemią uwidoczniła. Jesteśmy po dwóch spotkaniach z psychologiem, bardzo dobrym psychologiem, choć nie dziecięcym. Problemy w przedszkolu są prawdopodobnie przykrywką do głębszych przemyśleń naszego dziecka. Niestety duży wpływ na to jaka stała się nasza córka miało mieszkanie u teściów, kontakt z nimi, obserwacja tych wszystkich irracjonalnych zachować i awantur i to, że my sami jako rodzice przesiąknęliśmy tą chorą atmosferą. I nawet jeśli nie powielamy schematów i błędów, to jednak to w nas siedzi, a dziecko to czuje. Wszyscy nadajemy się na terapię. Powiedziała, że jeśli my, rodzice  się wyleczymy, to i dziecku przejdzie. Podejrzewam, że to łatwe nie będzie i potrwa zapewne kilka lat. Ja już próbowałam terapii przez ponad półtora roku i szczerze to nic we mnie to nie zmieniło. Po prostu miałam się komu wygadać z bieżących spraw. Wiem, że jestem WWO i w pewnym stopniu skrupulantem, ostatnio dowiedziałam się, że mam osobowość obsesyjno-kompulsywną. Wszystko się zgadza. Córka ma to samo. Trochę genetycznie, trochę przejęła być może z mojego zachowania. Trochę zaczerpnęła z hipochondryzmu mojej teściowej i strachu o siebie od mojego męża i voila. Wszyscy jesteśmy bardzo skrzywdzeni przez życie. Z każdej strony dostaliśmy po dupie. Zarówno ja jak i mąż mamy toksyczne, psychicznie chore matki, które przez uzależnienia od psychotropów nie miały za grosz empatii, miłości i powiązania z własnymi dziećmi. Mąż był w o tyle lepszej sytuacji, że miał babcię i może dzięki temu aż tak bardzo się to wszystko  na nim nie odbiło niż na mnie, ale przejął inne schizy. Już jako kilkulatek znał wszystkie możliwe choroby i suplementy.  Z kolei gdy ja się uwolniłam z jednej toksycznej relacji z moimi rodzicami, to wpadłam z deszczu pod rynnę do teściów i to też nie było obojętne dla mojej psychiki. Ja właściwie już to wszystko wiem od dawna, ale cieszę się, że mąż to usłyszał od kogoś innego niż ja i przyjął do wiadomości. Myślę, że jesteśmy na dobrej drodze.

Psycholog zaleciła całkowicie zerwać kontakt z rodziną męża. Hurra!!!


Nie wiem co jeszcze chciałam napisać.

Święta spędziliśmy kameralnie w bardzo miłej i spokojnej atmosferze. Może dorzucę niedługo kilka zdjęć  :)

Pozdrawiam i całuję poświątecznie! :*


Wrzucam:








Szczęścia w Nowym Roku!


-------------------------------------------------------
Dopisane 10.01.2021:

Dowiedzieliśmy się dzisiaj, że w nocy babcia męża (85 l.), ta która miesiąc temu trafiła do szpitala ze zmianami nowotworowymi zmarła :(