Nie chcę nikogo obrazić.
Piszę ten tekst, ponieważ przeraża mnie niekompetencja niektórych osób. Podkreślam "niektórych". Tu będzie o pedagogach. Przepraszam, wiem, że tu zaglądają osoby z wykształceniem pedagogicznym i nie chcę nikogo obrazić, dlatego podkreślam, że to nie jest ogólna opinia. Po prostu w każdym zawodzie trafią się osoby z powołania, kochające swoją pracę, są też takie które znalazły się tam z przypadku, bo tak wyszło, bo nie dostali się na studia, na które chcieli i wybrali inne, ale też czasami się tak trafi, że ktoś nienawidzi tego co robi, ale nie ma wyjścia, bo na chleb musi zarobić. I tak jak napisałam, w każdym zawodzie tak się zdarza. Inna sprawa jest taka, że jak ktoś już się na tych studiach znalazł, to zamiast dążyć do tego, żeby coś z tych zajęć wynieść, to prześlizguje się z semestru na semestr po najniższej linii oporu. Tylko, że w przyszłości braki wychodzą.
Miałam już do czynienia z wieloma pedagogami, terapeutami, głównie za sprawą autyzmu naszego syna. Było różnie, bo ludzie są różni. Jednak chciałabym się tutaj skupić na Faustynce. Pisałam już kilkakrotnie, że się bardzo stresuje, że niechętnie chodzi do przedszkola, jest bardzo wrażliwa, bardziej przeżywa różne sytuacje. W tym roku szkolnym jest w starszakach, tzw. zerówka, czyli obowiązkowe przygotowanie przedszkolne.
Podstawowym błędem jaki tutaj popełniono i z którego wychodzą kolejne problemy jest to, że grupa mojej córki, to zlepek dzieci w różnym wieku, od 4-latków po 6-latki. Tych 6-latków jest dosłownie 8 osób w grupie 26-osobowej. To już nie można ich było dołączyć do grupy w której są same starszaki? Albo podzielić po równo na dwie mniejsze grupy, ale właśnie samych 6-latków?
Religia. Ksiądz przychodzi do grupy samych 6-latków, a połowa starszaków z naszej grupy (4 osoby zapisane na religię) ma we środę rano przychodzić do sali tamtych 6-latków. Faustynka panicznie się bała iść do tamtej grupy na religię. Dlaczego tych kilku osób nie prowadzi nauczyciel lub pomoc nauczyciela, tylko mają iść same? Dlaczego nie było zapoznania z księdzem? Przecież mógł kilka razy przyjść na te 5 minut do naszej grupy się chociaż przywitać? Ja wiem, że najprościej powiedzieć dziecku "Jak nie chcesz, to nie musisz chodzić", ale czy to jest aby na pewno właściwe rozwiązanie? Tyle się słyszy, że rodzice są sami sobie winni, bo rozpieszczają swoje dzieci, niczego im nie odmawiają, dla świętego spokoju wszystko kupują i sami w ten sposób uczą dziecko wymuszania. Tak, rodzice też są różni, ale nie tego ma dziś dotyczyć ten tekst. Najbardziej wkurzyło mnie jedno. No bo skoro ja w domu tłumaczę jak wygląda religia, co się tam robi, dlaczego pan ma sukienkę, że może sobie na zajęciach usiąść trochę z tyłu, że idzie razem z przyjaciółką, więc jej będzie raźniej i w końcu to dziecko na religię poszło, zestresowane, ale spróbowała. I o to mi chodziło, żeby tylko zobaczyła jak to wygląda. Bo szczerze to mi to wisi czy będzie na religię chodzić czy nie. Ale skoro się odważyła i poszła i zobaczyła, że tam wcale nie jest tak źle, to dlaczego do cholery jasnej Pani wychowawczyni po religii, zamiast jej powiedzieć, że jest z niej dumna, że Faustynka jest dzielna, to ona powiedziała "Jak nie chcesz, to nie musisz chodzić". Jutro będzie religia, zobaczymy czy tym jednym zdaniem Pani zniweczyła całą moją pracę i tygodnie tłumaczeń. To przecież nie o to chodzi, żeby dziecku przez całe życie ulegać, ustępować, je trzeba do życia przygotować, bo w życiu tak nie będzie jak to wygląda u Claudii, siostry mojego męża, że siedzi całe życie w domu z indywidualnym tokiem nauczania i nie wychodzi z pokoju, bo od małego jej powtarzali, że "szkoła jest zła, nauczycielki głupie i szkołę spalić". No i co? Musimy być z Panią jednym głosem, to musiałam przytaknąć i potwierdzić Faustynce, że nie musi chodzić na religię jeśli nie będzie chciała i ja nie wymagam tego od niej, ale też porozmawiałyśmy o tym jak było na tych zajęciach i poprosiłam, żeby spróbowała pójść następnym razem, bo koniec końców sama stwierdziła, ze było całkiem fajnie.
Inna sprawa. We wrześniu Pani coś powiedziała w grupie, że jak pójdą do szkoły, to będą mieć swoje szafki. No i Faustynka przeżywa codziennie przed spaniem, to że ona nie będzie wiedziała, która to jej szafka. Zamiast czytać/opowiadać bajki, to ja jej wieczorami tłumaczę, że to nie jest powód do zmartwień, że szafki będą na pewno podpisane lub ponumerowane, że zawsze możemy przykleić jakąś małą naklejkę i że nawet jak się pomyli, to nic złego się nie stanie, bo takie pomyłki się zdarzają a poza tym nie wiemy nawet czy tam są szafki czy zwykła szatnia z wieszaczkami i każdy powiesi rzeczy gdzie chce. I dziecko będzie przez rok przeżywać te szafki, bo Pani bezmyślnie coś powiedziała, ale nie wytłumaczyła do końca, a właściwie to w ogóle.
Pani niedawno powiedziała, że w szkole będą odpowiadać przy tablicy. Zacznie jakiś temat, ale się nie zagłębi, to po co w ogóle zaczyna? Teraz Młoda przeżywa, że "co jak nie będzie umiała przy tablicy odpowiedzieć na jakieś pytanie?".
Od wczoraj była akcja "zadanie domowe". Gdy wróciłam z córką z przedszkola do domu, ta przestraszyła się, bo jej się przypomniało, że kiedyś tam Pani dała zadanie w ćwiczeniach, które włożyli do teczki i mieli te teczki wziąć do domu, a ona zapomniała tej teczki z przedszkola, a to zadanie ma przynieść na jutro. Przeżywała to strasznie. Całe popołudnie i wieczór tłumaczyłam, że to nic, że rano powie Pani że zapomniała, że nawet ja mogę rano do Pani zadzwonić, że zadanie zrobi na następny raz, jak przyniesie teczkę do domu, że dzieci czasami zapominają o zadaniu, że Maciuś też już zapomniał dwa razy, co już do szkoły chodzi, że jej przyjaciółka też kiedyś nie przyniosła całego zadania. Dzisiaj nie chciała iść do przedszkola. Wysłałam maila do Pani, żeby Faustynkę uspokoić. Biedna sobie strasznie szkodzi tym przejmowaniem się takimi błahymi sprawami, nerwobóli już dostała przez to. Chyba musimy ją skonsultować z psychologiem, bo ona się wykończy. Chce być idealna. Ciągle jej powtarzam, że my nie wymagamy, żeby dążyła do ideału, że kochamy ją bez względu na wszystko. Jezu, ja też byłam perfekcjonistką i miałam bardzo ciężko w życiu przez to. Czy to jest dziedziczne? Ja miałam matkę zrytą psychicznie, która się darła jak dostałam w szkole czwórkę, wyzywała od głupków, gówien i tępaków. Myślałam że to jej wychowanie się przyczyniło do mojego dążenia do perfekcji, do niskiego poczucia własnej wartości, braku pewności siebie. Co robię nie tak? Często powtarzam jej, że jestem z niej dumna, że ją kocham. Często chwalę. Myślałam, że dzięki temu będzie silniejsza ode mnie.
I jeszcze jedno. Jest w grupie dziewczynka, z którą Panie sobie nie radzą. Nie radzą albo nie chcą, nie wiem. Dokucza innym dzieciom, bije, szczypie, nie słucha Pań, przeklina, pluje koleżankom do zupy, wrzuca dzieciom koraliki do kompotu... itp, itd. I co? Jajco! Nikt jej nie ruszy, nawet z rodzicami rozmów nie zaczynają, bo to dziecko z dysfunkcyjnego domu. I ona jest biedna, bo z patologii, a to ofiary są sobie winne, że się nie bronią. Brawo! To już trwa trzeci rok! Przez nią też Faustyna nie chce do przedszkola chodzić. Do szkoły też pewnie trafią do jednej klasy.
Jak wyluzować ten mój Mały Kłębek Nerwów?
Podpowiedzcie coś.
-------------------------------------------------------------------------------
Przeczytałam właśnie fragment:
"Rolą rodzica nie jest sprawiać, aby dziecko miało życie pozbawione trosk – w końcu czekają je różne sytuacje, na które nie będzie miało wpływu. Jego zadaniem jest nauczenie swojej pociechy, jak radzić sobie z silnymi emocjami i nie poddawać się w chwilach stresu"
który tylko utwierdził mnie, że jednak postępuję dobrze tłumacząc i namawiając córkę. No faktycznie, mogłabym odpuścić i powiedzieć "Jak nie chcesz to nie idź dzisiaj do przedszkola", ale ja wiem, że nie tędy droga. Dlatego ciągle z nią rozmawiam, wyjaśniam, tłumaczę.
"Poczucie bezpieczeństwa to podstawa relacji z dzieckiem. Rozmawiaj, przytulaj, nie bój się okazywać uczuć i chwalić swoją pociechę. Niech czuje, że zawsze może na ciebie liczyć
Szczęśliwy dom daje dziecku poczucie bezpieczeństwa. To miejsce, w którym nie boi się ono o czymś powiedzieć, do czegoś przyznać, w którym jest czas na rozmowę, obowiązki, ale też zabawę.
Bądź ciepła i troskliwa dla swojego malucha. Dużo go przytulaj– ten wiele znaczący gest poprawia samopoczucie i silniej zawiązuje więź między rodzicem a dzieckiem.
Okazywanie uczuć, zapewnianie o tym, że się kocha, że ktoś jest najważniejszy na świecie, nie jest niczym złym. Wręcz przeciwnie – buduje zaufanie i jest kluczowe dla rozwoju psychoemocjonalnego"
/Fragmenty zaczerpnięte z parenting.pl/