Nasz syn kończy dzisiaj 9 lat!
Jak ten czas leci...
Sto lat Synek!
Wspaniały chłopak z niego, na pewno wyjątkowy.
Nasz syn kończy dzisiaj 9 lat!
Jak ten czas leci...
Sto lat Synek!
Wspaniały chłopak z niego, na pewno wyjątkowy.
W ciągu ostatniego miesiąca wiele się wydarzyło. Znając mnie, już pewnie połowy nie pamiętam, więc wybaczcie jeśli coś gdzieś będę w późniejszym terminie uzupełniać.
W którymś z ostatnich wpisów, w komentarzach przewinął się temat o mojej teściowej. Staram się nie wracać do niej i całej tej udanej rodzinki, może nie tyle dla mojego komfortu psychicznego, bo szczerze to mi to lotto co z nią i u niej, bo mnie to już nie dotyczy bezpośrednio, nie szkodzi mi fizycznie, ale bardziej o komfort czytelników. Po prostu mi się wydaje, że już nikt nie chce o niej i jej schizach czytać. Pojawiają się też komentarze, że wywlekam na światło dzienne brudy z ich życia, a to nie moja sprawa i że to ja jestem popierdolona skoro o tym pisze. Może nie do końca mogę się z tym zgodzić. Może popierdolona to i jestem. Jednak wydaje mi się, że takie sytuacje warto jest naświetlać, bo tacy ludzie i takie historie istnieją i może warto było by uczulić społeczeństwo na taki problem. Może kogoś to uchroni od popełniania moich błędów. Życie nie zawsze jest różowe. Potrafi przybrać wszelkie barwy, również te najbardziej ponure szarości i czernie.
Jednak teraz muszę od czegoś zacząć, no i niestety wstęp będzie dotyczył sytuacji w rodzinnym domu mojego męża. Wybaczcie.
Końcem listopada dodzwoniła się do mojego męża jego babcia (matka mojej teściowej). Miała jakieś problemy z telefonem, ale koniec końców gdy wyjęła i włożyła baterię to komórka wystartowała. Płakała. Możecie się domyśleć dlaczego. Jest źle traktowana, wyrzucona na górę do usługiwania Agnieszce jak ta we wrześniu poszła do szkoły, a że sobie nie poradzi nawet ze zrobieniem kanapki czy herbaty, to musi mieć służącą. Matka mojego męża zabarykadowała się na dole razem z Claudią, nie wychodzą nawet na podwórko tylko zakupy przez okno odbierają (od początku pandemii). W korytarzu jest zrobiona "śluza antycovidowa" z grubych folii i taśm, aby Agnieszka nie musiała już wchodzić do swojego pokoju z podwórka po drabinie na pierwsze piętro. Z resztą babcia (75+), która od września zajmuje się Agą pewnie nie była by już w stanie tak po drabinie latać. Teść nadal mieszka w kotłowni!!! Nie wolno mu wejść do domu nawet tą śluzą na górę. Autentycznie ten facet śpi na dechach pod piecem w kotłowni od marca. Babka i Aga też nie mają wstępu na dół. Zostały bez kuchni i bez łazienki. Teść we wrześniu miał wykańczać na szybko łazienkę. Kupił prysznic, potrzebne rury, ale, że ma słomiany zapał, to nic nie zrobił, choć chyba miał wtedy przyzwolenie wchodzić śluzą czy po drabinie na górę. Wojny tam są straszne. Możecie sobie wyobrazić i te wyobrażenia pomnóżcie jeszcze przez 10. Dobrze, że babka ma naszą kuchenkę elektryczną na dwa palniki i czajnik elektryczny, to przynajmniej sobie i Adze coś ugotuje i herbatę zrobi. Ma też starą lodówkę z naszego mieszkania. Tylko że pranie od marca robi w rękach, bo pralka jest zepsuta. Chcieliśmy jej po kosztach odsprzedać naszą pralkę, bo mąż miał ochotę kupić pralko-suszarkę, ale teściowa się nie zgodziła, żeby "ruda suka" nie miała lepszej niż ona. I babka musiała się męczyć 9 miesięcy z ręcznym praniem. Gdy się wreszcie dodzwoniła, żaliła się na to wszystko, na swoją córkę, na wnuczki, na ręce zdarte do krwi od proszku. Na to że Aga ma wymagania nieadekwatne do sytuacji. "Rzuca ubraniami po żyrandolach" i nic ją nie obchodzi. Ma mieć uprane, uprasowane, wypachnione. Zabiera się i jedzie do chłopaka, wraca za tydzień, rzuca babce brudy, każe prać, bierze nowe i wybywa z domu. Babcia zapytała czy może się do nas wprosić na święta. Zdziwiliśmy się, bo niby tak się boją covida, ale widać już była zdesperowana. Oczywiście się zgodziliśmy. Nawet mąż włączył na głośnik i dzieciaki mogły z prababcią porozmawiać, ona obiecała że przyjedzie z Agnieszką. Dzieci bardzo czekały, szczególnie Faustynka.
Przygotowywaliśmy się na Święta Bożego Narodzenia, że będziemy mieć gości. Zrobiłam większe zakupy, bo byliśmy pewni, że w pierwszy dzień świąt babcia z Agą i być może jej chłopakiem przyjadą. W wigilię o 12 mąż zadzwonił do Agnieszki zapytać jak sytuacja, czy przyjadą na święta. Powiedziała, że przyjadą dzisiaj. To jeszcze w ostatniej chwili pobiegłam do sklepu po dodatkową porcję pierogów i prezenty pod choinkę dla gości. Już ciasta nie znalazłam, bo same ostatki pozostawały, a też nie chciałam szukać po całym mieście, więc po powrocie do domu upiekłam na szybko placek cynamonowy z jabłkami i bakaliami, który przełożyłam konfiturą i oblałam polewą z czekolady. Okazało się, że teściowa na Wigilię ich nie puści. Agnieszka dzwoniła i płakała, że nie będą mieć w domu Świąt, Wigilii nie będzie, a stara ich nie puści, bo nie wykończy. Wojna straszna się z tego wywiązała. Oczywiście wina nasza. Teściowa się kończy, umiera, Świąt nie będzie, wszystko przez "rudą kurwę". Ruda to ja jakby kto nie wiedział. Mąż jeszcze dzwonił do babki, ta się wykręcała, stwierdziła, że może po Wigilii na chwilę przyjadą, po czym więcej nie odebrała telefonu. To i tak dobrze, że nie nagotowałam podwójnej ilości jedzenia, ale i tak zostało nam żarcia od pierona, które jedliśmy do Sylwestra. Nie mam żalu o tą sytuację, ja po prostu tego nie rozumiem i szkoda mi naszej Faustyny, która tak tęskni za prababcią i tak wyczekiwała jej przyjazdu.
Z kolei druga babcia mojego męża (85 l.) kilka tygodni temu trafiła do szpitala. Nie miała covida, więc ją przyjęli. Okazało się że ma guzy w głowie. Gdy po trzech tygodniach miała ze szpitala wyjść i zostać przewieziona do specjalistycznego ośrodka, okazało się że w szpitalu zarazili ją covidem. Teraz jest w ciężkim stanie.
Młoda ma bóle brzucha, głowy, czasami mam wrażenie, że wszystkiego. Początkowo myślałam, że to PIMS - powikłania po covidzie. Robiliśmy badania. Jest zdrowa. Czeka ją jeszcze USG brzucha na dniach, ale jestem pewna, że wszystko jest w porządku, a to są nerwobóle.
Niedawno Faustynka miała prawdziwy napad paniki. Jakaś koleżanka w przedszkolu powiedziała do niej "umrzesz" i córka w domu zaczęła zadawać pytania o śmierć prawie się przy tym dusząc. Mi było słąbo jak na to patrzyłam i próbowałam daremnie uspokoić. Nic nie pomagało. Dopiero mąż wpadł na pomysł opowiedzenia jej o aniołkach, niebie, Bozi... pomogło. Uspokoiła się.
Wróciliśmy do Kościoła. Mówiąc dosadniej nawróciliśmy się. Codziennie się modlimy o zdrowie brzuszka, uczestniczymy w Mszach Świętych. Z Bogiem jest jakoś łatwiej. Można by tu wiele pisać.
Nasza córka ma prawdopodobnie początki depresji, którą sytuacja z pandemią uwidoczniła. Jesteśmy po dwóch spotkaniach z psychologiem, bardzo dobrym psychologiem, choć nie dziecięcym. Problemy w przedszkolu są prawdopodobnie przykrywką do głębszych przemyśleń naszego dziecka. Niestety duży wpływ na to jaka stała się nasza córka miało mieszkanie u teściów, kontakt z nimi, obserwacja tych wszystkich irracjonalnych zachować i awantur i to, że my sami jako rodzice przesiąknęliśmy tą chorą atmosferą. I nawet jeśli nie powielamy schematów i błędów, to jednak to w nas siedzi, a dziecko to czuje. Wszyscy nadajemy się na terapię. Powiedziała, że jeśli my, rodzice się wyleczymy, to i dziecku przejdzie. Podejrzewam, że to łatwe nie będzie i potrwa zapewne kilka lat. Ja już próbowałam terapii przez ponad półtora roku i szczerze to nic we mnie to nie zmieniło. Po prostu miałam się komu wygadać z bieżących spraw. Wiem, że jestem WWO i w pewnym stopniu skrupulantem, ostatnio dowiedziałam się, że mam osobowość obsesyjno-kompulsywną. Wszystko się zgadza. Córka ma to samo. Trochę genetycznie, trochę przejęła być może z mojego zachowania. Trochę zaczerpnęła z hipochondryzmu mojej teściowej i strachu o siebie od mojego męża i voila. Wszyscy jesteśmy bardzo skrzywdzeni przez życie. Z każdej strony dostaliśmy po dupie. Zarówno ja jak i mąż mamy toksyczne, psychicznie chore matki, które przez uzależnienia od psychotropów nie miały za grosz empatii, miłości i powiązania z własnymi dziećmi. Mąż był w o tyle lepszej sytuacji, że miał babcię i może dzięki temu aż tak bardzo się to wszystko na nim nie odbiło niż na mnie, ale przejął inne schizy. Już jako kilkulatek znał wszystkie możliwe choroby i suplementy. Z kolei gdy ja się uwolniłam z jednej toksycznej relacji z moimi rodzicami, to wpadłam z deszczu pod rynnę do teściów i to też nie było obojętne dla mojej psychiki. Ja właściwie już to wszystko wiem od dawna, ale cieszę się, że mąż to usłyszał od kogoś innego niż ja i przyjął do wiadomości. Myślę, że jesteśmy na dobrej drodze.
Psycholog zaleciła całkowicie zerwać kontakt z rodziną męża. Hurra!!!
Nie wiem co jeszcze chciałam napisać.
Święta spędziliśmy kameralnie w bardzo miłej i spokojnej atmosferze. Może dorzucę niedługo kilka zdjęć :)
Pozdrawiam i całuję poświątecznie! :*
Wrzucam: