wtorek, 30 grudnia 2014

I po Świętach

Dziękuję za życzenia, ściskam i całuję!

My święta spędziliśmy o dziwo spokojnie. Teściowa nawet chwaliła mój czerwony barszcz (niemożliwe). Coś było za dobrze. Od razu zapaliła mi się czerwona lampka. Okazało się, że matka teściowej (tzn. służąca) się gorzej czuje i znowu "ta z góry" (ja) stała się dobra i potrzebna. Poza tym jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. W sobotę teść przewalił całą kasę z ZUSu za zorganizowanie pogrzebu. 2700 zł do zakładu pogrzebowego, a 1300 zł wydał na kurtki płaszcze i ozdoby świąteczne, bombki, światełka, choineczki... Zamiast nam oddac te 800 zł, które pożyczył. A co najlepsze, siostry męża powiedziały, że one w tych płaszczach chodzić nie będą i na drugi dzień musiał kupić inne. Jakby tego było mało, to przyszedł do nas pożyczyć pieniądze. Mąż powiedział że nie ma i że jak obwoził rano swoją matkę po kościołach i sklepach, to mógł od niej pożyczać, to usłyszał z oburzeniem: "A co?! Tam jest bank?!" Nie kurwa, u nas jest bank. Szlag mnie trafia, bo dureń pożycza a nie oddaje. No ale dlatego pożycza u nas, bo gdzie indziej by musiał oddać. A tu jest jak jest. Potem mąż się zapyta o pieniądze, to ojciec powie: "Pieniądze? Jakie pieniądze?" I pozamiatane. Ja nawet nie jestem w stanie określić ile tej kasy wisi. Ponad 3 tysiące na pewno jeśli nie 4. A to przecież drogą nie chodzi, ani z nieba nie spada.

Od drugiego dnia świąt cały czas sypie. Boje się że śnieg będzie do wiosny zalegać i nawet na Wielkanoc się nie przeprowadzimy.

wtorek, 23 grudnia 2014

Święta tuż tuż

KOCHANI!

Z OKAZJI NADCHODZĄCYCH ŚWIĄT BOŻEGO NARODZENIA ŻYCZĘ WAM ZDROWIA, SZCZĘŚCIA, POMYŚLNOŚCI, WIELE RADOŚCI, WSPANIAŁYCH CHWIL SPĘDZONYCH W MIŁEJ, CIEPŁEJ ATMOSFERZE W RODZINNYM GRONIE ORAZ SZAMPAŃSKIEJ ZABAWY SYLWESTROWEJ I SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU! 

~trzy m



IMG_20141222_203625

środa, 17 grudnia 2014

Kartki Bożonarodzeniowe c.d.

Robotka2014_sztandar_500px-1

Tylko pięć, bo w ostatnim czasie nie miałam do tego głowy, ale razem jest już szesnaście. Jutro wysyłamy.

IMG_20141211_095014

sobota, 13 grudnia 2014

Po raz kolejny okazuje się że ja głupia jestem. Głupia i naiwna.

We środę odbył się pogrzeb. Pomagaliśmy z mężem jak mogliśmy. Nie tylko fizycznie, ale i finansowo. Mąż przed śmiercią swojego dziadka opiekował go codziennie w szpitalu, przesiadywał tam do później nocy, jeździł po kilka razy dziennie. Dziadek był wg mnie dobrym człowiekiem. To tylko dzięki niemu mam na górze podłączoną wodę, bo gdy urodziłam drugie dziecko, to nakazał mojemu teściowi, żeby ten zrobił mi na górze kuchnię i łazienkę, żebym nie musiała z dwójką dzieci po schodach chodzić. Oczywiście że kuchni się nie doczekałam, nawet o niej nie marzyłam, łazienki w zasadzie też, ale mój mąż kupił umywalkę i rury i teść mi w końcu podłączył wodę. Mam teraz można powiedzieć, taką prowizoryczną toaletę. Mogę nabrać wody do czajnika, dzieciom umyć rączki, czy ząbki. Mąż pomógł w organizacji pogrzebu, nawet pieniądze ojcu pożyczył nie małe. Ja przygotowałam całą stypę, bo na teścia się tak jego siostra, co z dziadkami mieszkała, wypieła  jak i żona. Ciotka powiedziała że nic robić nie będzie i się mają cieszyć, że w ogóle na pogrzeb przyjdzie, a moja teściowa nawet nie ruszyła dupy z sypialni, ani do szpitala, jak jej teść był umierający, ani na pogrzeb. Ja przejęłam ich obowiązki, bo czułam że tak trzeba. Ugotowałam Strogonowa na przeszło 20 osób, zrobiłam sałatkę.

Na pogrzeb powinni wszyscy z domu pojechać, więc chciałam zabrać dzieci chociaż na mszę, ale teściowa nie pojedzie, bo nie. Claudia tak samo, bo to kopia mamusi, a teściowa w domu też nie zostanie bez swojej mamusi, to padło na to że babcia też musi zostać. Mąż się uparł żeby dzieci zostawić z nimi. Ja nie chciałam, bo wiem że są nieodpowiedzialne, ale w końcu nie miałam wyjścia. Maciuś bardzo płakał, bo zawsze, wszędzie jeździł z nami. Ja wychodząc także się poryczałam. Na mszy przy pożegnaniu dziadka też nie wytrzymałam i się popłakałam. Jestem niesamowicie wrażliwa i wszystko przeżywam sto razy bardziej. Na cmentarzu bardzo zmarzłam, a wiatr ułożył mi fryzurę a'la Chopin po zagraniu Etiudy Rewolucyjnej. Po pogrzebie pojechaliśmy do domu dziadków, gdzie miała odbyć się stypa. Myślałam, że na tym moja rola się skończy, ale gdzie tam. Ciotka nawet nie miała czystych talerzy, więc pierwsze co robiłam to stałam przy zlewie i szorowałam naczynia i sztućce. Musiałam okroić placki, poukładać wędliny na półmiskach, itp. itd. Wstyd i hańba dla rodziny mojego męża. Teść się spił i wyjątkowo dobrze się bawił. Nikt by nie uwierzył, że dwa dni wcześniej zmarł mu ojciec. Zaprosił przyjezdną rodzinę do siebie mimo iż teściowa powiedziała że ich nie potrzebuje i ich nie wpuści do domu. Musieliśmy z mężem szybko pojechać nakupić ciastek, jakieś wody do picia, bo w domu nie było nic. Przyjęliśmy tą rodzonę. Przy pożegnaniu teść dał wujkowi 500 zł, które przysłała z Kanady jego druga siostra, aby wujek robił zdjęcia na pogrzebie. To miała być zapłata od ciotki z zagranicy. Wujek absolutnie nie przyją pieniędzy, a jego żona w końcu wcisnęła te pieniądze mi. Broniłam się, że nie mogę tego przyjąć. Wiedziałam, że zaraz wszyscy rzucą się na mnie jak sępy. Ciotka się uparła że to prezent od niej dla młodych. Zostawili mi kasę i wyszli. Dwie godziny nie minęły jak teść zgłosił się po te pieniądze pod pretekstem, że grabarzowi trzeba dopłacić. Oddałam, co miałam zrobić. Od tamtej pory znów są wszyscy dla nas wredni i robią nam na złość.

Wczoraj mąż zatrzasnął sobie kluczyki w samochodzie, więc zapytałam babcię czy zostanie z Faustynką na kilka godzin, bo my z Maćkiem musimy na 15 zawieźć autobusem drugi komplet. Zgodziła się, więc poszłam z synem na przystanek i pojechaliśmy.  Teść kazał się odwieźć w pewne miejsce, straciliśmy na to godzinę, mąż miał załatwić kilka rzeczy, nie mogliśmy znaleźć nigdzie mleka, które je Faustynka. Musi mieć specjalne mleko, bo jest alergikiem, niestety jest ono trudno dostępne. Wróciliśmy gdy dzieci miały spać. W progu nas przywitali z mordą że Claudusia nie ma w telefonie netu. Mąż powiedział że za chwile jej zrobi, tylko zje i się wykąpie i tu się zaczęło. Teść sie darł i pyskował na cały głos. Zrobił wojnę z niczego. Do mnie zaczął się stawiać nie wiadomo z jakiej racji. Powiedziałam że w takim razie więcej wniczym nie pomogę. Usłyszałam: "Ty się najwięcej narobiłaś". Dalej się darł jak wariat, kłócił się z moim mężem, więc zaczęłam ich uspokajać, bo dzieci się bały, przerażone nie mogły zasnąć. To się dowiedziałam że mam się nie wtrącać, bo mam tu gówno do gadania i mam się nie odzywać, mam siedzieć cicho albo spierdalać. Bardzo chętnie wybiorę drugą opcję, tylko nie mogę w dalszym ciągu ubłagać męża żeby poszedł ze mną. Teść był tak wyrywny w tej awanturze że mnie prawie pobił. Ruszył na mnie tym swoim cielskiem i gdyby mój mąż go nie powstrzymał, na pewno bym oberwała i to tylko za to że powiedziałam żeby się obydwaj uspokoili. Dostałam ataku duszności, wymiotowałam i to już nie pierwszy raz. Dziwię się mężowi że na to pozwala. Powinniśmy się stąd wynieść, wynająć gdzieś pokój i żyć w spokoju, a z takimi nie utrzymywać kontaktu.

Zero wdzięczności za pomoc, żadnego słowa "dziękuję", a zwrotu pieniędzy (ponad 800 zł) to się nawet nie spodziewam, bo jeszcze nie oddał 3 tysięcy jakie nam już ponad dwa lata wisi.

I czy Bóg istnieje? Ostatkiem sił wierzę że tak. Ale przecież mój Bóg miał za dobre wynagradzać, a za  złe karać. Czy to obowiązuje dopiero po śmierci?

poniedziałek, 8 grudnia 2014

***

Dziadek zmarł nad ranem.

Nie spałam prawie całą noc. Dzieci też były bardzo niespokojne, jakby przeczuwały.

Niech odpoczywa w pokoju wiecznym. Amen.

sobota, 6 grudnia 2014

Dziecięce postępy. Radość, smutek i zmęczenie.

Dziewczyny, dziękuję za wsparcie. Staram się nie rozklejać. Dziadek jest już bardzo słaby.

.....................................................................

Maciusiowi wrócił apetyt i znowu ładnie je. Bardzo się w ostatnim czasie uspokoił i wydoroślał. Wygląda na to, że bunt dwulatka dobiegł końca.

Faustynka robi kolejne postępy. Kilka dni po tym jak nauczyła się raczkować, zaczęła także siadać. Syn ma teraz przewalone, bo nie może się od siostry ogonić. Dzisiaj moja Kropka złapała się góry łóżeczka, podciągnęła i stanęła na nóżki. Nie mogłam własnym oczom uwierzyć. Przecież dopiero skończyła 8 miesięcy. Pewnie przed roczkiem będzie chodzić. I znowu się zacznie: "Uważaj!", "Nie biegaj!", "Nie wspinaj się na stół, bo spadniesz!", ale z drugiej strony, mój kręgosłup zostanie odciążony. A dzieci będą szczęśliwe, bo będą mogły się razem bawić.

Ponoć te święta mają być bez mrozu i śniegu. Zobaczymy jak to będzie. Póki co u nas śniegu jest mało.

Dobrej nocy! Dzieci zasnęły, więc i ja się kładę i postaram się zasnąć, jakoś odespać zarwane noce. Nie wiem czy mi się uda, bo myśli kłębią mi się po głowie. Może chociaż odpocznę.

:* :* :*

piątek, 5 grudnia 2014

Jestem tak rozwalona emocjonalnie, że nie wiem jaki dać tytuł

W tym roku nie obchodzimy Mikołajek. Dziadek mojego męża (ojciec teścia) umiera. Lekarze nie są w stanie nic zrobić, dają mu góra kilka dni życia. Mężczyzna jest już po osiemdziesiątce i w ciągu ostatnich dwóch lat był kilkakrotnie w szpitalu, więc niby każdy był jakoś przygotowany na to że jego dni dobiegną w krótce do końca, ale ja jakoś nie potrafię być spokojna, nie myśleć. Popłakuję co chwilę po kątach jak nikt nie widzi. Mimo że to nie moja rodzina i że widziałam go zaledwie kilka razy w życiu, to nie potrafię się nie przejmować. Do tego nie potrafię zrozumieć tej znieczulicy jaka panuje w domu. Mojej teściowej, jak i siostrom męża to lotto. Ona wczoraj teścia po ryby na święta wysłała i dureń jeździł za karpiami zamiast przy konającym ojcu w szpitalu siedzieć.

Mój mąż jak zwykle się wszystkim musi zająć, ale tego nie mogę mieć mu za złe.

Kurcze, tak mnie ściska w środku...

Stwierdziliśmy z mężem że w tym roku Mikołaj przyjdzie tylko pod choinkę, bo nie wypada w takiej sytuacji szaleć po sklepach, a jutro synek dostanie coś słodkiego od Świętego.

czwartek, 4 grudnia 2014

Co z tym chrapaniem?!!!

Od ślubu się nie wysypiam (a będzie ponad 4 lata), bo mąż każdej nocy odstawia koncert! Co z tym do jasnej cholery robić?! Szlag mnie już trafia, tym bardziej że jak chrapie, to budzi nie tylko mnie, ale i dzieci, a przecież i tak muszę wstawać po 2-3 razy do Faustynki.

Dzisiaj mąż Małą obudził o 4 nad ranem i tak chrapał, że nie mogła zasnąć. Jak udało mi się ją uśpić o 6, to obudził syna i ten już zaczął dzień.

Mam dość!!! Poradźcie coś! Dziś mu nawet kilka razy przywaliłam poduszką, bo nie wytrzymałam!

Nic na niego nie działa. Ani gwizdanie, ani ściskanie nosa. Każę mu się odwracać, ale on chrapie w każdej pozycji. Wysyłam do lekarza, to nie pójdzie. Do innego pokoju też nie pójdzie spać, a ja od dzieci nie odejdę, bo on się nimi nie zajmie. On nawet do łóżka nie potrafi wejść po cichu, tylko się tłucze jak słoń w składzie porcelany! Zawsze córkę obudzi.

Mam dosyć rozpoczynania dnia o 4 rano!!! I jeszcze tych pobudek od północy do 4! I tak ci taki jeszcze powie że nie masz powodu narzekać, bo on pracuje, a ty przecież nie robisz nic to nie możesz być zmęczona. I na pracy się kończy! Nic mi nie pomoże! Ani w domu, ani przy dzieciach! Bo on przecież PRACUJE.

Wkurwiona jestem strasznie! Gdybym miała dokąd pójść, już dawno (jeszcze w pierwszej ciąży) bym poszła. Ze względu na porąbanych teściów i męża co to go nic nie obchodzi.

Błagam! Podajcie jakieś sposoby na chrapanie, bo zwariuję!

sobota, 29 listopada 2014

Kartki Bożonarodzeniowe

Wybaczcie że ostatnio nie zaglądam na wasze blogi. Zaległości nadrobię. Mam usprawiedliwienie - od kilku dni robimy z synkiem świąteczne kartki dla podopiecznych Domu Pomocy Społecznej w Niegowie. Akcja nazywa się Robótka 2014. Więcej informacji znajdziecię tutaj --> Robótka 2014

Robotka2014_sztandar_500px-1

Przyłączcie się do nas!

A oto nasze prace:

IMG_20141201_124354


IMG_20141201_124250


Gdy zrobimy więcej, to także umieszczę zdjęcie, żeby się pochwalić.

czwartek, 27 listopada 2014

Sposób na katar

Gdy ostatnio córeczka miała katar, nie mogłam znaleźć nigdzie maści majerankowej (czyt. Maciek ją zjadł, ewentualnie wyrzucił) więc wpadłam na pomysł żeby zrobić jej inhalacje z majeranku. Na drzemkę położyłam ją w wózku, a przed nim postawiłam krzesło, na którym umieściłam miskę z gorącą wodą, majerankiem i solą (łyżkę suszonego majeranku i łyżkę soli zalać litrem gorącej wody). Wózek i krzesło od góry nakryłam ręcznikiem.

Katar jak ręką odjął.

Polecam, przynajmniej takim bobasom jak moja Faustynka (8 miesięcy). U Maćka nie próbowałam. Chyba musiałabym go związać :P On na szczęście rzadko kiedy złapie katar.



Macie jakieś sposoby na niejadka? Faustynka wreszcie zaczęła ładnie jeść obiadki, bez plucia, parskania, zaciskania ustek. Teraz zjada chętnie całą porcję, to Maciek zaczął wybrzydzać. Mój niespełna trzylatek zawsze pięknie zjadał do ostatniego kęsa, a teraz nie! Najchętniej wcinałby parówki albo kanapki z pasztetem. Mam nadzieję że to etap przejściowy jak wtedy, kiedy kotlety schabowe musiały być codziennie na obiad, albo w innym czasie ziemniaki z kefirem lub jogurtem naturalnym. Teraz ziemniaków nie ruszy, chyba że pod postacią placków ziemniaczanych lub frytek.

Największy problem jest z obiadami, bo śniadania czy kolacje je.

Co robić?

poniedziałek, 17 listopada 2014

Odrobinę zawiedziona

Przeprowadzka niestety się opóźnia.

Wigilię mieliśmy spędzić już u siebie, a tu widzę że nie ma na to szans. Druga ekipa od tynkowania wnętrz nas wykiwała. Mieliśmy tynkować na przełomie lipca i sierpnia. Wówczas już w jesieni mieszkalibyśmy we własnym domu. Pierwsza ekipa przełożyła termin na wrzesień, a później nas zbywali, więc znaleźliśmy drugą ekipę, która miała tynkować miesiąc temu i też im coś ciągle wypada. Za to wręcz z dnia na dzień przyjechała ekipa od elewacji i właśnie ocieplają nasz dom styropianem, więc nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. W tym tygodniu będziemy mieć z wierzchu piękny domek. Oby tylko pogoda dopisała i nie spadł śnieg.

Ostatniej nocy dzieci pięknie spały, że i ja się wreszcie wyspałam mimo że sama położyłam się o północy. Nie pamiętam kiedy ostatnio tak dobrze mi się spało :)

,Jeśli dzisiaj nie zadzwonią panowie od tynkowania wnętrz, to chyba trzeba będzie znaleźć kolejną ekipę. Już mamy namiary, żeby tylko mieli jakiś wolny termin w najbliższym czasie.

Jeśli zdążymy w tym roku otynkować i zrobić właściwie wylewki, to zaraz po Nowym Roku białkujemy, malujemy ściany, kładziemy panele i płytki i się wprowadzamy. Mam nadzieję że nie później niż w Walentynki. Trzymajcie więc kciuki.

Chciałam Wam wszystkim podziękować za wsparcie i słowa otuchy. To bardzo wiele dla mnie znaczy. Bez Was nie dałabym rady. Buziaki :* :* :*

czwartek, 13 listopada 2014

Kluseczka i jej pierwsze raczki

Moja Faustynka dziś zaczęła raczkować! Nie spodziewałam się że to już nastąpi. Syn raczkować zaczął gdy miał 9 miesięcy, a Kluska go wyprzedziła - ma 7,5 miesiąca. Podźwignęła się na rączkach, podniosła dupcię i poszła. Właśnie podziwiam ze wzruszeniem jej pierwsze raczki. To właśnie jest piękne w byciu rodzicem. Czołganie, raczkowanie, pierwsze kroki, pierwsze słowa... Jak cudownie jeszcze raz przez to przechodzić.

Wasze dzieci także raczkowały czy przeszły od razu do chodzenia?

niedziela, 9 listopada 2014

Agnieszka znowu urządziła sobie babski wieczór, a właściwie weekend. Myślałam że mnie krew zaleje. Wieczorami nie mogliśmy uśpić dzieci, bo dziewczyny tak się tłukły za ścianą. Słyszały że niemowlę płacze i pukałam w ścianę, żeby się uspokoiły, a one nic. Przedwczoraj Kluskę nosiłam, tuliłam, kołysałam, śpiewałam... W końcu padła grubo po 22. Wszyscy zasnęliśmy zmęczeni, a po północy pobudka, bo dziewczyny tak szalały że okna się trzęsły. Jestem niesamowicie zmęczona po tym weekendzie. Jeszcze wczoraj rano teściowie robili awanturę, że mój mąż laptopa nie naprawił matce z dnia na dzień. Niby kiedy miał to zrobić, jak musiał obsługiwać cały piątek wieczorem Agnieszkę i jej koleżankę. Wczoraj zresztą też musiał je zawieźć w miejsce X, wyczekać się i przywieźć z powrotem. Ani zjeść, ani dzieci wykąpać bo Claudia zaczęła histeryzować że nie ma netu w telefonie i jej trzeba zrobić już, teraz, natychmiast. Poskarżyła się ojcu, ten przyszedł z mordą. Znowu afera, bo ona nie poczeka 20 minut.

A cholera jasna. Mam dość.

Już nie wspomnę o tym, że Kluska w dzień drzemie łącznie nie więcej niż godzinkę, bo ją zawsze ktoś wybudzi, po około 15-20 minutach od momentu gdy ją uśpię. Przecież to maleńkie dziecko, chciało by odpocząć. Jeszcze jej drugi ząbek wyszedł, to też i przez to marudziła.

Najgorsze, że koleżanka jeszcze się nie wybiera do domu i wygląda na to że spędzi tutaj trzecią noc.

środa, 5 listopada 2014

Brak mi sił

Boże! Widzisz a nie grzmisz!

Dosyć mam już tego wszystkiego!

Już nawet szkoda pisać, bo to w kółko o tym samym.

Rodzina męża ma wszystko czego zapragnie, a i tak ciągle im mało.

Musiałabym chyba pójść do pracy (dzieci rzecz jasna brać ze sobą) i teściom oddawać całą wypłatę, a i tak śmiem twierdzić, że to nie wystarczy żeby było dobrze. Jeszcze pewnie catering dla teściowej bym musiała załatwić i McDonald'sy siostrom męża przywozić codziennie.

Szlag mnie kur** jasny trafia.

środa, 29 października 2014

Kręgosłup, ząbkowanie, wpadka teścia

Pojechałam wczoraj do swojej pani doktor z wynikami rtg kręgosłupa. Dostałam skierowanie na masaże i ćwiczenia rehabilitacyjne. Nie wiem jak znajdę na to czas, a raczej jak mąż znajdzie czas żeby posiedzieć wtedy z dziećmi.  Do czasu tych zabiegów mam ćwiczyć w domu na własną rękę ćwiczenia wzmacniające mięśnie brzucha i pleców.

A co u moich pociech?

Kluska wypuściła pierwszego ząbka i to bez gorączki, oby wszystkie tak powychodziły, bo u Małego M była masakra. Jedyne co to Faustynka jest marudna i nie bardzo chce jeść. A jak Wasze dzieci znosiły ząbkowanie? Maciek elegancko załatwia się na nocnik. Tylko raz się zapomniał i zsikał nad ranem w łóżku.

Jak przekonywałyście swoje dzieci do korzystania z toalety? U nas Maciek nie chce słyszeć nawet o ubikacji, tylko nocnik jest ok. Co robiłyście podczas dłuższych wypadów z dziećmi gdy chciało im się siku? My bierzemy ze sobą nocnik póki syn nie przekona się do toalety i załatwia się w pomieszczeniu przeznaczonym dla matki z dzieckiem na swój nocniczek.

Co do teściów: wczoraj późnym wieczorem jak mąż jadł w kuchni kolacje wpadł zdenerwowany teść z pyskiem: "Kto tu tak pierze o tej porze, ja chce spać!" Myślał że ja, a tu zonk. Teściowa do niego: "Co kur** chcesz?! Ja piere!" Głupio mu się zrobiło, bo już chciał robić awanturę, a tu musiał żoncie przepraszać.

Swoją drogą to nie wiem kiedy ja mam teraz robić pranie, jak mi wolno jedynie na taryfie, czyli między 12 a 14 albo po 21, jak Claudia znów przestała do szkoły chodzić i nauczyciele będą do domu przyjeżdżać, właśnie przez południe. Mnie wtedy nie wolno schodzić na dół żeby nie przeszkadzać. A po 21 będą chcieli spać. I tak wiadomo że nie śpią, bo się kłócą do północy, poza tym teść dopiero o 22 w piecu pali, bo się idzie kąpać, to żeby mu dupa nie zamarzła, a ja dzieci muszę w zimnie kąpać albo błagać żeby zapalił. Rano w naszym pokoju jest 17 stopni, w ciągu dnia 18-19. Marzniemy ale kogo to obchodzi. Teściowa nawet nosa nie wystawia spod kołdry.

Dziękuję za odpowiedzi na ostatnie pytania.

piątek, 24 października 2014

Teściowa

Fatalnie się dziś czuję. Za dużo nerwów, za dużo stresów. Przerasta mnie już to wszystko. Ja mam po prostu taki charakter, że się przejmuję. Jestem zbyt wrażliwa.

Od kilku dni teściowa chodzi zła jak osa i knuje jak uprzykrzyć mi życie. Nie może znieść, że odnieśliśmy sukces w nocnikowaniu i od niedzieli syn korzysta z nocnika, z pieluchami pożegnaliśmy się na dobre, również w nocy. A jej córki w pampersach biegały do czwartego roku życia. Nie żebym tu ściemniała przez złość na teściową. Mój mąż już był na studiach jak jego siostry nosiły pieluchy (są od niego 15 i 16 lat młodsze). Studia zaczął w wieku lat 19 to one miały 3 i 4.

Podejmowałam się odpieluchowywania odkąd Młody skończył 18 miesięcy. Początkowo  nocnik służył jako kapelusz. Przechodziliśmy przez kolejne etapy: strach przed siadaniem na nocnik, siadanie wyłącznie w kompletnym ubraniu - nocnik służył jako fotel, próby sikania do ubikacji skoro z nocnikiem nie szło, w lecie ganianie z gołą pupcią. No było różnie. Syn nie był gotowy, choć kilka miesięcy temu byliśmy na dobrej drodze, bo M odsikiwał się ładnie na podwórku, ale teściowa zrobiła aferę jak popuścił w kuchni na płytki, ale o tym już kiedyś pisałam. Wojna była o pare kropel moczu, a przecież wypucowałam im podłogę. Teść zabronił puszczać dziecko bez pieluchy i wróciliśmy do punktu wyjścia jeśli nie gorzej, bo Młody się tak przestraszył, że nawet w majty się nie zsikał. Trzymał tak długo dopóki nie ubrałam mu pampersa. Żałuję że wtedy odpuściłam, ale i tak jest dobrze, bo już myślałam że nie pozbędziemy się pieluchy do trzecich urodzin. A tu proszę, do urodzin jeszcze kilku miesięcy brakuje. Teraz syn jak mu się chce sam bierze nocnik, stawia na środku pokoju, zdejmuje gaciorki, nasika i mnie woła ucieszony. Później idziemy razem do ubikacji zrobić "siku papa".

W poniedziałek i tak teściowa za mną chodziła i kazała synowi pampersa ubierać, ale się nie dałam. Powiedziałam: "Nie ma mowy".

Wczoraj w czasie obiadu Mały M biegał z gołym tyłkiem, przysłoniętym prawie do kolan koszulką. Teściowa zaciągnęła teścia do salonu i mu truła żeby nam poszedł powiedzieć żeby go ubrać. W końcu przyszedł do kuchni i zaczął że jak nie dajemy pieluchy to żeby ubrać spodnie, bo niby nerki się mu przeziębią. Nawet nie zwróciłam na to uwagi, miałam stos garów do umycia, a w kuchni było z 24 stopnie ciepła. Jak kąpię wieczorem niemowlę w naszym pokoju w którym jest dość chłodno, to się nie martwią o nerki Faustynki. Teść w piecu pali dopiero o 22 jak sam się idzie myć. Po chwili przyszła teściowa i mi kazała Młodego ubrać, a potem do teścia: "No! Powiedziałam im", a on do niej: "A niech se robią co chcą". Widocznie miał dość jej gderania i jej powiedział żeby sama poszła mi powiedzieć, a nie jego wysyła. Ja im się do dzieci nie wtrącam, ale miałam ochotę zapytać czy przypadkiem siostry męża się nie mają uczyć, a poza tym miałam ochotę zdjąć gacie i sama latać z gołym tyłkiem, ale obawiam się że teściowa mogłaby nie przeżyć widoku koronkowych majtek na moim krągłym wyćwiczonym tyłku.

Wieczorem gdy zeszłam zrobić kolację, a Maciek pobiegł do sypialni, usłyszałam jak teściowa się drze do Agnieszki żeby go pilnowała. Poszłam po niego i powiedziałam: "Choć Maciuś, nie będziesz tu sam siedział bez opieki". Chodziło mi głównie o to że Agnieszka go pilnować nie będzie, bo jak mojemu mężowi napyskowała ostatnio. Teściowa chyba to wzięła do siebie, bo skoczyła do mnie: "Ty już coraz lepiej ryjesz!" No ja pierdziu... Jedyną osobą, która ryje jest ona. Ja jakoś z każdym się świetnie dogaduję tylko nie z nią. To chyba o czymś świadczy.

Naprawdę mam dosyć tej kobiety. Wiecznie jej coś nie pasuje. A to że z dziećmi sobie radzę, ugotuję smacznie, w pokoju mam porządek, czytam dzieciom wiersze i bajki, śpiewam piosenki, gram z synem w piłkę, mąż na mnie leci, dbam o siebie. Ona takich rzeczy nigdy w życiu nie robiła. O wszystko jest zazdrosna, zamiast się cieszyć że syn tak dobrze trafił. Nie uważam żebym powiedziała coś złego. Wszyscy dobrze wiedzą że one sie M nie zajmą. Jedyną osobą, która darzy moje dzieci miłością jest babcia mojego męża, matka teściowej. Niestety boi się córki więc choćby była po mojej stronie, nie może o tym powiedzieć.

To jaka jest moja teściowa przechodzi ludzkie pojęcie. Gdy byłam w pierwszej ciąży potrafiła nawet herbatę chować, bo ona nie będzie sponsorować. Takim sposobem od początku mamy swój papier toaletowy, mydło, proszek do prania, olej do smażenia... swoje wszystko i jeszcze nam to ginie. W zaawansowanej ciąży potrafiła mnie z łazienki wygonić ze spienionym szamponem na głowie, bo ona musi pierwsza umyć włosy żeby jej ciepłej wody nie brakło.

Gdy M się urodził bawiła się w lekarza. A z niej taki lekarz jak z koziej dupy trąba. Najpierw narobiła bigosu z pępkiem i jak już było źle to powiedziała że ona nie jest lekarzem, odwróciła się na pięcie i poszła. Strasznie chciałam karmić piersią i robiłam co mogłam żeby pobudzić laktację. Udało się. Dziecko zwiększyło ilość kupek do 7 w ciągu dnia, a ona zaczęła histeryzować, że dziecko ma po moim mleku biegunki i mam natychmiast przestać karmić. Najgorsze że wszyscy stanęli po jej stronie. Starałam się odciągać, ale nie utrzymałam laktacji. Synek miał na buzi potówki z przegrzania, bo go przykrywała kołdrami i nie pozwoliła mu czapki ściągać. Podniosła histerię że trzeba mleko zmienić na sojowe bo dziecko ma skazę białkową. Nie pozwoliłam nic zmieniać, bo widziałam że to potówki. Gadała do wszystkich że dziecko ma przejebane, bo śpi w łóżeczku i to bez poduchy, a ja powinnam męża z łóżka wyrzucić i spać z dzieckiem. Mało tego, jestem wyrodną matką bo powinnam całą noc stać nad dzieckiem i sprawdzać czy oddycha. Po szczepieniu syn miał lekką gorączkę i płakał, to sie na nas darła po co go szczepiliśmy, ona swoich nie szczepi, aż upomnienia do domu przychodzą.

Swoją drogą cały ośrodek zdrowia ma z niej polewkę. Pielęgniarka, która szczepiła małego wprost mówiła żebym nie słuchała teściowej tylko przychodziła szczepić. Stomatolożka mówiła że moja teściowa to wariatka i hipochondryczka. Kardiolodzy ją z gabinetu wyrzucają mówiąc, że pierw ich wykończy,  później swojego męża. Nasz wspólny ginekolog raz jej powiedział żeby się wnukami zajęła  a nie choroby sobie nowe wymyślała.

Teściowa zabraniała wychodzić z synem na spacery, bo dostanie zapalenia płuc. Musiałam ukradkiem przesiadywać z dzieckiem na balkonie. Młody bardzo boleśnie ząbkował, gorączkował, to gadała że go zaziębiłam, że go za lekko ubieram, pokój wietrzę żeby go specjalnie przeziębić, na balkonie go w śniegu trzymam żeby chorował. Pomysły ma zadziwiające biorąc pod uwagę że syn może dwa razy w życiu miał katar. Rozpowiadała że dziecko płacze  w łóżeczku a ja leżę. Dzisiaj sama się sobie dziwię że jej za to wszystko nie strzeliłam w twarz. Tylko ja wiem ile się syna onosiłam godzinami nie raz gdy mu zęby wychodziły, ile nocy oka nie zmrużyłam. Gdy miał 9 miesięcy i dopadł nas wirus żołądkowy, to teściowa zabarykadowała się w sypialni żeby się nie zarazić, a ja ledwie żywa na kolanach wychodziłam po schodach z czterdziestostopniową gorączką żeby dziecku przynieść wodę. Nigdy  mi w niczym nie pomogła, ale my mamy być na  każde zawołanie rodziców męża.

Albo jak sobie włosy pofarbowałam to do mojego męża wyskoczyła z tekstem: "Ty głupku myślisz, że ona się dla ciebie farbuje?". A dla kogo niby, jak on sam wybierał farbę?

Kiedyś miała miejsce taka sytuacja: robiłam razem  z babcią krokiety. Wyszło 11 więc stwierdziłam, że należałoby dorobić żeby każdemu wystarczyło. Zrobiłyśmy więcej, a teściowa rozpętała wojnę że my niby im nie chcemy dać i się jakoś krzywo patrzymy. Teść powiedział, że z taką łaską to nie chce. Cholera jasna! Po to robiłam te krokiety żeby się wszyscy najedli, ale to właśnie teściowa jak zwykle musi ryć.

Kiedy biorę prysznic teściowa w kuchni puszcza gorącą wodę, wówczas ja mam zimną bądź odwrotnie. Był czas że w ogóle odłączała wodę  i myłam się w zimnej. Mogłabym bez końca wyliczać, ale  nie mam na to ani czasu, ani chęci.

Za to mam do Was kilka pytań:

1. Jak wspominacie naukę nocnikowania u swoich pociech? Poszło łatwo czy raczej nie? Jak długo Wam to zajęło? Prościej było z "sisi" czy "gugu"? Podzielcie się doświadczeniami.

2. Jakie są wasze teściowe? Też robią takie problemy? Jak sobie radzicie?

poniedziałek, 13 października 2014

Smutne ale prawdziwe

Powoli dochodzimy do siebie. Dzieci wyzdrowiały, tylko mnie trzyma jeszcze potworny kaszel. Już mnie brzuch i głowa boli od ciągłego kasłania. Jeśli znacie jakieś cudowne sposoby na pozbycie się kaszlu lub jakiś syropek to piszcie, bo całe noce mnie męczy.

Za tydzień mamy zacząć tynkowanie wnętrz. Tak, dopiero teraz, bo poprzednia ekipa nas wystawiła. Mam nadzieję że teraz wszystko pójdzie zgodnie z planem.

Wiem że się powtarzam, ale nie mogę doczekać się przeprowadzki. Choćbym musiała siedzieć na betonie przykrytym dywanem, to będę, bo u teściów mnie szlag jasny trafia.

Wiecie co dzisiaj powiedziała siostra męża, Agnieszka? Najpierw to się jak głupia (i jak zwykle) darła: "Weźcie go stąd! No weźcie go stąd!! Weźcie go!!!" Itd. Bo Mały M pobiegł do niej do salonu i skakał przed teledyskami w tv, a ona oczywiście leży jak krowa i się nie ruszy. Mąż poszedł po syna i się jej pyta, co Młody robi, czemu jej przeszkadza. No to nic nie robi, przyłazi. Mąż na to: "To czemu sie nim chwile nie zaopiekujesz?" W odpowiedzi usłyszał z pretensją: "Ja się nim nie będe opiekować! Wy się macie nim opiekować!" I tak jest zawsze. M nie rozumie że go nie chcą. Jest mały, chciałby się z nimi bawić, a one (siostry męża) go tylko przepędzają. Claudia wprost mówi że go nie chce i że to nie jej dziecko. Nie rozumiem jak tak można. Nie chcą się z nim bawić? Niech się nie bawią. Ale zerknąć na bratanka od czasu do czasu żeby sobie krzywdy nie zrobił to taki problem? Teściowa tak samo jak się Młody do sypialni zapędzi to się drze żeby go zabrać albo dzwoni do swojej matki na komórkę żeby po niego przyszła. Jak siostry męża przychodziły z zadaniami, to nie gadałam że to nie moje zadania. Czy cokolwiek innego jak ktoś chciał.

Ta rodzina jest walnięta i to do kwadratu.

Nawet nie wiecie jak mi przykro gdy widzę inne dziewczyny/kobiety jak sobie spacerują z teściowymi czy matkami i dziećmi, chodzą razem na zakupy, rozmawiają. Łza w oku mi się kręci gdy widzę starszego pana lub panią pchających wózek z wnukiem/wnuczką. Ja nie mam ani matki ani teściowej. To jest strasznie smutne. Muszę sobie radzić całkiem sama.

Pojęcia nie macie jaką syn miał minę, gdy zeszłam z dziećmi na dół jak Faustynka miała kilka dni i wszystkie zaczęły do niej ciamkać, a M stał z boku ze łzami w oczach. Dlaczego tak nie lubią mojego syna?

Dobra, dość, bo się popłakałam.

Dobranoc.

...........................................................

Dopisane 14 października:

Chciałam dodać do wczorajszego wpisu, że nie chodziło mi o to że siostry męża czy teściowa mają się zajmować moimi dziećmi. Absolutnie nie. To nie jest ich obowiązek. Ktoś mógł źle zrozumieć, bo może niedokładnie to opisałam. Chodzi mi o to że mogły by choć odrobinę miłości moim dzieciom okazać, bo bardzo przykro jest patrzeć na zasmuconego lub zdezorientowanego syna, który nie rozumie, nie wie co się dzieje, dlaczego go nie chcą, nie lubią. Przecież on ma niewiele ponad 2,5 roku. On je szczerze kocha, szuka z nimi kontaktu, a one go odrzucają i to jeszcze w tak chamski i bezpośredni sposób. Przecież Agnieszka mogła wstać i ściemnić: "Słuchaj Maciek, ja się będę teraz uczyć, to musisz się bawić gdzie indziej" albo "Ja teraz oglądam tv, idź bo mi przeszkadzasz" i wyprowadzić go za rękę, zamknąć za nim drzwi na klucz i już a nie taki cyrk odstawiać.

Ja nigdy nikogo z pokoju nie wyprosiłam. Nawet do głowy mi nie przyszło wyganiać siostry męża, a przez pierwsze dwa lata na okrągło siedziały w naszym pokoju. Czy to z zadaniami, czy żeby im coś wytłumaczyć, czy po prostu porozmawiać albo na przeszpiegi. Zawsze we wszystkim chętnie pomogłam, wysłuchałam, nie oczekiwałam niczego w zamian. Tak... ta głupia naiwna. Tak o sobie teraz myślę.

czwartek, 9 października 2014

Jak ja nie cierpię jesieni.

Znowu chorujemy. Zawsze o tej porze roku nas musi rozłożyć. Tym razem zaczęło się od męża, od kilku dni męczy mnie, dzieci jakoś się trzymają, ale i ich pewnie nie minie. Ćwiczenia szlag trafił, bo nie mam teraz siły. Waga stoi w miejscu.

....................................................................

Dopisane kilka godzin później:

Faustynka ma katar, póki co nie gorączkuje, a cieknące z nosa gile znosi dzielnie.

Są i dobre strony chorowania - teściowa od kilku dni unika nas jak ognia żeby się nie zarazić :D

czwartek, 2 października 2014

Wrzesień - podsumowanie

We wrześniu straciłam 3 kg. Jestem zadowolona. W poprzednim tygodniu odrobinę odpuściłam, ale teraz znów ostro wzięłam się za siebie. Od miesiąca ćwiczę na orbitreku. Wczoraj podjęłam się biegu w terenie i się zawiodłam. Mało płuc nie wyplułam po przebiegnięciu pół kilometra. A wydawało mi się że jak na orbitreku pokonuję 7 km, to co tam 2-3 km na dworze. Porwałam się z motyką na słońce i zamiast od marszobiegu zaczęłam bieg, bo wydawało mi się że dam radę. Dziś spróbuję marszobieg. Przyłączy się ktoś? Plan treningu: dcf543272caa83d84af8156de83ea3d5,641,0,0,0   Pozytywna nutka na rozpogodzenie szarej i ponurej, jesiennej rzeczywistości -->

http://www.youtube.com/watch?v=JaAWdljhD5o

środa, 24 września 2014

Poprawa nastroju

U nas już dużo lepiej. Kluska wczoraj o 22.55 skończyła pół roczku. Moja kruszynka kochana. No nie taka znowu kruszynka. Kawał okrucha z niej.

Wybrałam się wczoraj na prześwietlenie kręgosłupa, bo mąż wziął urlop. Zabraliśmy M ze sobą, bo nie ma szans go zostawić z babciami i ciotkami. Z nimi została tylko córa wraz ze szczegółową instrukcją "co i kiedy". Po badaniu nakupiliśmy jej zabaweczek, bo ona strasznie lubi się bawić, obracać w rączkach różne przedmioty. Zrobiliśmy drobne zakupy i udało mi się w końcu odwiedzić fryzjera. Wracając do domu odebraliśmy teścia z pracy i przyjechaliśmy do naszej Klusi.

Mąż ma dzisiaj odebrać wyniki z opisem i zobaczymy co i jak z tym moim kręgosłupem.

Kolejny kilogram odszedł w siną dal ;)

sobota, 20 września 2014

Zła passa

Zmiana pogody o 180 stopni. Na dworze jest paskudnie. Szaro, ponuro i leje jak z cebra.

Teść kilka dni temu przywlókł do domu jakieś wstrętne choróbsko i wyleciał z sypialni na zbity pysk, bo teściowa się boi że się zarazi. Tym samym śpi i przebywa głównie na górze w dużym pokoju. Kicha, kaszle, smarka, pierdzi... No i oczywićcie nas pozarażał. M źle sypiał, budził się w nocy i nad ranem z niesamowitym płaczem, bo wirus atakował jego organizm. Od dwóch dni ma niesamowity katar i dziś w nocy dowaliło mu 39 stopni gorączki. Mnie też rozłożyło. Najbardziej boję się o naszą Kluskę. Jeszcze nigdy nie chorowała. M w zasadzie także. Miewał tak wysoką gorączkę podczas ząbkowania. Musieliśmy "odchorować" wychodzenie każdego zęba. Jedyne choroby jakie w życiu przeszedł to rotawirus i trzydniówka. Najgorsze jest to że on za bardzo się o siebie boi. Podanie mu leku czy zmierzenie gorączki graniczy z cudem. Podałam mu w nocy Nurofen ale go zwrócił i podałam o 3 w nocy jeszcze raz.

Małej idą pierwsze ząbki i także się łatwo nie zapowiada. Cały czas wisi mi na rękach. Marudzi, popłakuje, źle sypia. Jakoś sobie radzę, ale łeb mi pęka, z nosa cieknie i ledwo mówię.

Papatki!

środa, 17 września 2014

Kur**!!!

Dzisiejszy dzień był koszmarny! Jak ja kur** nienawidzę tu mieszkać.

Faustynka była cały dzień marudna, bo za każdym razem ją ktoś z drzemki wybudził. Spała 4 razy po 30 minut. Była niedospana i płaczliwa. Jakby było tego wszystkiego mało to pod wieczór teść mnie wkur*** do granic możliwości!!!

Mam tego wszystkiego serdecznie dość!

Dobranoc! Choć zależy dla kogo, bo ja jestem tak wkur*****, że prędko nie zasnę!

Żyć mi się kur** nie chce!

Padam mordą na pysk

Masakra! Całą noc męczył mnie ból brzucha. Pewnie przez szklankę mleka do kolacji. Bardzo lubię mleko, ale tak jak córa mam alergię na białko mleka krowiego. Jak wreszcie mi przeszło to zadzwonił budzik o 6.10, a za chwilę przebudził się M z potwornym rykiem, nie płaczem - rykiem. Uspokoiłam go i po jego dość krótkim kazaniu jeszcze przysnął. Niestety zdążył obudzić Małą, a ta pomyślała że to już czas wstawać (zwykle śpi do 8). No to zabawa z mamą ledwo patrzącą na oczy. Mała F obudziła brata, a ten znowu w ryk. Nie wyspał się dziś. A po 8 zamiast zejść robić śniadanię uspokajałam i usypiałam córę na drzemkę. Takim oto sposobem będzie dziś miała 4 drzemki zamiast jak zwykle trzech. No cóż... trudno.

Moje dzieci mają wyjątkowy talent do spania w nocy na zmianę. Kiedy to wreszcie minie i się w końcu wyśpię?!

poniedziałek, 15 września 2014

Z innej beczki

Moje posty to niemal w stu procentach narzekanie. Narzekanie na to jak mi źle, jak mi ciężko. Głównie narzekam na teściów. Oczywiście nic się w tej kwestii nie zmieniło. Jest jak było. Nadal źle. I z pewnością lepiej nie będzie. Jeszcze w cuda nie wierzę.

Z dniem 1 września zaczęłam dbać o siebie, konkretnie o moje zdrowie i o moją figurę. Odżywiałam się fatalnie i co za tym idzie, tyłam. Sama się przeraziłam, bo dobiłam do 65 kg! A przecież po drugiej ciąży ważyłam 60 kg. Myślałam że tak jest nadal i do zrzucenia mam tylko 4-5 kg. A tu surprise!

Zmieniłam sposób odżywiania i zaczęłam ćwiczyć. W ciągu dwóch tygodni straciłam 2 kg. Uważam to za dobry wynik, bo nie stosuję żadnych diet. Opiszę co robię. Może komuś pomogę.

Wyznaczyłam realne cele.

Cel 1. Do 1.10. osiągnąć wagę 61 kg.

Cel 2. Do 1.11. osiągnąć wagę 58 kg.

Cel 3. Do 1.12. osiągnąć wagę 55 kg.

Stworzyłam listę postanowień, której się trzymam.

1. Nie jeść po godzinie 20.

2. Sporzywać 4-5 posiłków dziennie. Nie podjadać pomiędzy nimi.

3. Wyeliminować słodycze.

4. Unikać fast foodów oraz pizzy.

5. Ograniczyć tłuszcze (nie smażyć, mięso zamienić na drobiowe lub na ryby).

6. Jeść głównie białko, warzywa i owoce.

7. Ograniczyć węglowodany.

8. Wyeliminować słodkie, gazowane napoje. Soki owocowe rozcieńczać wodą 1:1.

9. Pić głównie wodę mineralną, zieloną herbatę, herbatki owocowe, ziołowe.

10. Nie używać cukru ani słodzików.

11. Jeść więcej błonnika. Pieczywo zamienić na razowe, podobnie makaron, ryż na brązowy.

12. Prysznic kończyć chłodną wodą.

13. Skórę masować balsamem intensywnie ujędrniającym.

14. Ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć.

Ćwiczę po 21, jak dzieci pójdą spać, co drugi dzień na orbitreku. Zaczęłam od 20 minut. Pierwszy tydzień po 20 minut, drugi - 25, od jutra po pół godziny, itd. aż dojdę do 45 minut.

Jestem zadowolona, jest ok. Ale jeszcze długa droga przede mną. Trzymajcie kciuki!

wtorek, 9 września 2014

Wizyta u lekarza

Tak, w końcu wybrałam się do lekarza rodzinnego. Wczoraj mąż miał wrócić zaraz po pracy do domu po mnie i dzieciaki i zawieźć mnie do ośrodka zdrowia. Zadzwonił że się nie wyrobi. Jak zwykle zresztą. No to dobra, pójdę na nogach jeśli zostaną mi z dziećmi. O dziwo się zgodziły. Do przychodni jest jakieś 2,5 km, więc wybrałam się wcześniej. Poszłam sobie spacerkiem. Posiedziałam chwilę w parku, bo przyszłam 20 minut za wcześnie. Wizytę miałam na 16. Usiadłam pod gabinetem, ale okazało się że lekarka ma spore opóźnienie, więc czekałam jeszcze pół godziny zanim mnie przyjęła. Pani doktor niezwykle miła. Bardzo dobrze nas kojarzy. Pytała o dzieci. Powiedziałam o moich dolegliwościach: bólu kręgosłupa i nawracającym zapaleniu pęcherza. Wypisała skierowania na prześwietlenie kręgosłupa piersiowego i krzyżowo-lędźwiowego oraz na posiew moczu. Po wizycie mąż miał mnie odebrać, więc dzwonię i pytam gdzie jest, a on mówi, że musiał zawieźć ojca do psychiatry, bo C dalej nie chce chodzić do szkoły. Trzeba trzeci rok z rzędu załatwiać nauczanie indywidualne. Kazał czekać. Zrobi szybkie zakupy i po mnie przyjedzie. Powiedział: "Potraktuj to jako wakacie, kup sobie gazetę. Niech się tam trochę pomęczą, bo one nie wiedzą jak to jest. Dzwoniłem przed chwilą, to M daje im tam popalić, wsadziły go do wózka, bo nie dały sobie z nim rady". Pewnie. Tak najlepiej. Zamiast zapewnić dziecku rozrywkę, zapięły go w wózku i mają w d****. Poszłam na spacer i doszłam na naszą budowę. Klucze mam zawsze przy sobie, więc otworzyłam i czekałam w środku. Słuchałam muzyki, biegałam po schodach. Szkoda że nie miałam przy sobie płynu do mycia szyb, to bym okna umyła, bo im tak długo zeszło. Wróciliśmy o 19 do domu. Ryk słychać już przed wejściem. Teściowa zamknięta w sypialni. Babka ledwo żywa, trzyma na kolanach rozdartego, przysypiającego M, Claudia wozi w wózku rozdartą F. Wzięłam szybko syna na ręce: "Kotuś, nie śpij". Dałam mu rogala i szybko pobiegłam z córką na górę. Nie uśpiły jej na drzemkę o 18, to ją ukołysałam. Padła od razu na 30 minut. Młody był tak głodny że zjadł cruasanta, ziemniaki z gulaszem, kanapkę z wędliną. Wypił trzy szklanki herbaty!!! Za chwilę zjadł ciotce płatki z mlekiem, a po kąpieli jeszcze kolację i prosił o dokładkę. Jakby w ogóle zapomniały, że on istnieje. Przecież zawsze o 17 je syte drugie danie, a one zapomniały dać mu jeść i bały się dać pić, bo teściowa "nie potrzebuje żeby się zakrztusił". No i "nie powiedział że jest głodny". On nie ma czasu powiedzieć że coś chce, bo jest zbyt aktywny. Jako jego babcie powinny wiedzieć takie rzeczy. Zawsze stawiam posiłek na stole. M siada i je. A woda jest zawsze dostępna. Stoi na ławie butelka z wodą i dziecko bierze samo kiedy potrzebuje. Strach pomyśleć co by było gdybym tak wylądowała na tydzień w szpitalu. Nie było mnie wczoraj tylko cztery godziny. A najlepsze, że po kąpieli M nie poszedł jak zwylke spać. Skakał po nas do 23. Stąd wiem, że spał jak mnie nie było. Pewnie z nudów zasnął w tym wózku o 18 godzinie. A jak weszliśmy do domu, togo babka szybko wybudziła, dlatego płakał a ja myślałam że on zasypia. Dlaczego nikt nie powie co i jak było. Myślą, że jestem głupia i się nie domyślę? Nie ma szans na zostawianie z nimi dzieci. Nie wiem jak zrobię RTG. Z resztą po wczorajszym z pewnością już mi więcej z dziećmi nie zostaną. Chodziły wieczorem wściekłe jak osy.  Jeszcze się pies zwalił na środku przedpokoju i teść zrobił babce awanturę, że psa nie wyprowadziła. Teściowa wpadła do kuchni: "O prąd, to wojny nie robicie tylko o psie gówno!" Wkurzyło mnie o tym prądzie, bo mąż rano dał ojcu kasę na rachunki i w ostatnim czasie naprawił laptopa, co by w serwisie ponad dwie stówy zapłacili, a tu wszystko za free. Powiedziałam: "Jak M w kuchni raz M płytki posikał, to też była wojna". Jeszcze na końcu języka miałam litanię na temat prądu i jej laptopa, ale się ugryzłam.

sobota, 30 sierpnia 2014

Ciągłe zmęczenie, brak czasu, rozdrażnienie.

Nie wiem jak inne mamy znajdują czas na prowadzenie bloga i pisanie postów niemal każdego dnia. Ja ledwo znajduję czas raz w tygodniu żeby cokolwiek napisać a i na raty dość często zdarza mi się pisać jeden post.

Przy dwójce dzieci jest naprawdę ciężko jak nie można liczyć na niczyją pomoc. Mąż w pracy albo na budowie. Prawie się nie widujemy. Teściowa - leń na którego nie można liczyć, jeszcze trzeba po niej gary pozmywać. Całymi dniami leży w łóżku z laptopem na kolanach i mówi że "słabuje", ma migrenę, okres, albo aż 36,8 stopni gorączki i musi leżeć żeby jej nie urosło na 37. Zaznaczam, że ma dopiero 50 lat i wyniki badań lepsze ode mnie, nie pracuje, nigdy nie pracowała. Jak się M zapędzi do sypialni, to go potrafi za ręce przez cały salon wydrzeć do przedpokoju i zamknąć drzwi na klucz, a w kuchni jej trzeba herbatki robić, bo ona czajnika z wodą nie uniesie. Jej matka jej całe życie usługuje i będzie to robić ile jej zdrowie na to pozwoli, a ma już 67 lat. Nie poważne byłoby gdybym od niej oczekiwała pomocy.

Siostry męża? 12 i 13 lat. Liżą się z chłopakami, a kanapki sobie nie potrafią zrobić. Myślą o dupczeniu a nie o dzieciach. Jakby jedno z drugim nie miało nic wspólnego.

I urwij se matko sama łeb. Jeszcze pal licho jakbym faktycznie była sama z dziećmi, a tu Cię każdy jeszcze wku**ia i robi na złość.

Mój dzień wygląda przeważnie tak:

Pobudka koło 5 rano, bo Kluska jest głodna. Jeśli jeszcze przyśnie i nie obudzi swoim porannym rykiem brata, to sobie mogę do 6 poleżeć w spokoju, ale np. dziś Mała obudziła M i był podwójny ryk. Jak pojadła to zasnęła, ale Młody się rozgadał i prawił te swoje poranne kazania do 7. I mimo że dziś sobota i męża nie budzę o 6 do pracy, to i tak jestem niewyspana. O 7 M w końcu przysnął, to kilkanaście minut później Faustynka wstała i zaczęła dzień, więc i syn się nie wyspał, bo został znów obudzony przez siostrę. Teraz będzie do nocy marudny, chyba że padnie koło 15 na drzemkę w co szczerze wątpie, bo odkąd skończył 2 latka zrezygnowaliśmy z drzemki. Jak się prześpi w ciągu dnia, to go nie sposób uśpić przed północą. Dlatego wolę się cały dzień przemęczyć, a za to od 21.30 mieć spokój. O 8 dzieci jedzą śniadanko, następnie spacerek, który wygląda masakrycznie, bo jedną ręką pcham wózek z niemowlakiem, a drugą trzymam szarpiącego się i wyrywającego 2,5 latka, co by mi na jezdnię nie wyskoczył pod samochód. Mało tego, on chodzi tylko w przód, a powroty ze spaceru graniczą z cudem, bo on nie zawróci do domu. Idzie przed siebie i już. Tylko że kiedyś trzeba zawrócić, więc hop syna na ręce i mimo, że się wyrywa, gryzie mnie, bije, szczypie i targa za włosy, to idę twardo do domu pchając wózek ten kilometr, robiąc co jakiś czas przystanki i narzekając na kręgosłup. Po takim spacerku jestem już padnięta, a tu jeszcze południa nie ma. O 11 karmię i usypiam Małą na drzemkę i zabieram syna na dół. Jem śniadanie, a M drugie. W tym czasie budzi się siostra męża, Agnieszka i idzie na górę gadając przez telefon ze swoim chłopakiem. Oczywiście w końcu wybudzi swoim gadaniem Faustynkę i ta jeśli nie pośpi choć 40 minut jest niedospana i płacze. Później się bawimy. Oczywiście z M muszą to być zabawy ruchowe, bo chłopak ma nieposkromione pokłady energii, więc obowiązkowo gra w piłkę, tańce-hulańce i przebieranki, a z F prowadzimy długie konwersacje, bo panienka chętnie gaworzy. Następnie drobne porządki i gotowanie zupy dla syna. O 14 Kluska je swój obiadek w postaci gotowego słoiczka, smakuje swoje pierwsze potrawy, a M pochłania, bądź rozlewa swoją zupę, a następnie jogurt. Przed 15 usypiam F na drugą drzemkę. Nie jest łatwo, bo brat przez swoje szaleństwa nie daje jej przysnąć. Gdy się to jednak uda, szybko zabieram Młodego na dół i gotuję obiad dla męża, chyba że mam obiad przygotowany dzień wcześniej, wtedy zostawiam w pokoju uchylone okno, żeby słyszeć czy Faustynka płacze i zabieram syna na podwórko. Gramy w piłkę, bawimy się w chowanego lub berka, wieszam pranie jeśli nastawiałam je na taryfie. Mała budzi się przed 16. Śpiewamy piosenki, czytamy książki, rysujemy. O 17 M je drugie danie, karmię F. Jeśli mąż wróci już z pracy, to wszyscy jemy. Jeśli nie, to jemu przygotowuję obiad na 19-21 czy o której tam wróci. W ciągu dnia po kilka razy składam ubrania, jakie M powyrzuca z szafek. Rekord 16 razy wyrzucone ubrania z komody w przedpokoju. Odkurzanie kilka razy w tygodniu, bo Młody albo rozgniecie ciastko na dywanie, nakruszy na łóżku lub rozsypie w korytarzu cukier czy kakao. O 18 kładę Faustynkę na trzecią, krótką drzemkę, bawię się z synkiem w domu lub na podwórku. Gdy Mała wstanie, czytamy bajki, oglądam Fakty i pogodę, a następnie szykuję córce kąpiel o 20. Ona uwielbia się kąpać, dlatego długo bawimy się w wodzie. Syn oczywiście asystuje, podaje płyn do kąpieli, później wyciera siostrę, zakłada jej skarpetki. Masujemy się, karmimy. Jeśli Mała jest śpiąca, to szybko zasypia, jeśli nie, to bawi się w łóżeczku, przysyłam do niej męża i szykuję kąpiel M. Jest już 21, syn je kolację, myje rączki, buzie, ząbki i idzie spać. O 21.30 przeważnie dzieci już śpią, a ja mam wreszcie czas żeby się odświeżyć, pomalować paznokcie, zrobić kolację lub ugotować obiad na następny dzień. Niekiedy robię pranie po 22, sprzątam zabawki. O północy kiedy padam mordą na pysk, najlepiej żebym była chętna i gotowa na małżeńskie igraszki. Mąż zasypia, a ja idę szykować butlę dla Malej, bo po 1 zawoła, więc muszę być przygotowana żeby nikogo nie obudziła. Ja nie mogę zasnąć, bo słyszę jak za ścianą Agnieszka papla przez telefon ze swoim chłopakiem do 4 nad ranem, a obok mąż chrapie. O 5 pobudka...

W ciągu dnia pochłaniam co mi wpadnie w ręce, czyli między dwoma posiłkami, śniadaniem, a obiadem, który jem przeważnie na kolację, są to przekąski jakich powinnam unikać szerokim łukiem. A to pare chipsów, batonik, cukierki, czekoladka,... A później narzekam, że gruba jestem! No jakiejś wielkiej nadwagi to nie mam. 5 kg więcej niż przed ciążą. Och, jakbym chciała do tego wrócić. Chciałabym znów ćwiczyć, ale brakuje mi sił po całym dniu. Orbitrek stoi w kącie, a ja codziennie sobie obiecuję, że jak dzieci pójdą spać, to wskoczę na niego na godzinkę. Acha...

Fatalnie czuję się w obecnym ciele. O ile pierwsza ciąża nie wniosła najmniejszych zmian w moją sylwetkę, tak druga nadrobiła zaległości. Wiotka, nieelastyczna skóra szczególnie na brzuchu i ramionach, rozstępy na udach, boczki, których nigdy nie miałam, piersi o rozmiar mniejsze z D na C, to by było nawet dobre, gdyby zachowały swoją jędrność. A i cellulit, paskudztwo, którego też nigdy wcześniej nie miałam. To wszystko nie są jakieś kosmiczne zmiany. Zdaję sobie sprawę, że kobiety po ciąży wyglądają inaczej. Jedne lepiej drugie gorzej. A po dwóch ciążach... Tylko, że ja zawsze miałam kompleksy. Jestem przewrażliwiona na punkcie swojego wyglądu i chciałabym wyglądać idealnie. Mąż mnie nie rozumie i chce żebym była gruba, bo mu się taka podobam. Nie pozwala mi się odchudzać, nie chce kupić wagi, a o zmianie nawyków żywieniowych to już w ogóle mowy nie ma. Tyle razy go proszę: "Nie kupuj słodyczy", a on swoje: "Ja kupuję sobie, Ty nie musisz jeść". No fakt nie muszę, ale będzie mnie wkurzał: "Mniam, jaka dobra czekoladka, a zjedz kawałek, a widzisz jak się uśmiecha do Ciebie, no zjedz". Wrrr...

Koniec! Biorę się za siebie! Zmieniam sposób odżywiania. No trudno, że dojdzie mi kolejny obowiązek w postaci gotowania sobie dietetycznego obiadu. Trudno. A i na ćwiczenia muszę znaleźć wreszcie czas i chęci.

Będę wdzięczna za rady dotyczące zdrowego odżywiania i ćwiczeń. Jeśli macie jakieś doświadczenia związane z odchudzaniem po ciąży - piszcie. Chętnie poczytam.

sobota, 16 sierpnia 2014

Problemy

Postaram się w skrócie opisać wydarzenia ostatniego tygodnia.

W zeszły piątek mieliśmy spędzić miło wieczór z dziećmi na rajdzie, a chodziliśmy po komisariatach. Dlaczego? Bo mój ojciec przypomniał sobie, że ma córkę. Zaczął znów wydzwaniać do nas, tzn. do mojego męża, bo ja zmieniłam numer. Po co dzwonił? Tego nie wie nikt. On sam chyba też. Masa pretensji, wyzwisk... Skończyło sie na tym, że idzie do sądu ubiegać się o widzenia ze mną i moimi dziećmi. A na co mu moje dzieci jak się nigdy wcześniej nimi nie interesował? Ten sąd to chyba tylko po to, żeby mi na złość zrobić. Pojechaliśmy na komendę porozmawiać z kimś o stalkingu i sporo dowiedzieliśmy się od sympatycznej pani policjantki. Póki co nie złożyłam oficjalnego doniesienia, ale zrobię to jeżeli w dalszym ciągu nie dadzą nam spokoju.

Mąż na jednym z portali społecznościowych dostał prezent w postaci wirtualnego tortu na urodziny. Cieszy się że ma wielbicielkę, a ja podejrzewam, że to teściowa wysłała, bo się przecież odgrażała, że będzie się mścić.

We środę gotowałam spaghetti z sosem bolońskim. Sosu miało być na dwa dni, ale wczoraj z garnka wygrzebałam jedną małą porcję dla męża. Dla mnie i M nie wystarczyło, mimo iż wiem, że mięsa było na trzy nawet cztery spore porcje. Dziś to samo. Ugotowałam Strogonowa i mąż właśnie przyszedł mi powiedzieć, że go sporo ubyło. No i co robić? Co robić? Za rękę nie złapaliśmy, to się każdy wyprze. Wkurza mnie to już strasznie. Stoje przy garach z dwójką dzieci, a teściowa zamiast ugotować swoje to nasze podbiera.

Mam wrażenie, że niedługo umrę ze zmęczenia. Dzieci śpią, ale ja się kręce, spać nie mogę, bo na dole jak zwykle się drą, kłócą i tak jeszcze z dwie godziny będzie, a już prawie północ. Potem teściowa i siostry męża śpią do 12 w południe, a ja zapieprzam od siódmej rano każdego dnia i to jeszcze na paluszkach, bo by był armagedon jakbym je obudziła.

Mam dość...

------------------------------------------

Dopisane 16 sierpnia

Zapomniałam jeszcze wczoraj napisać o bardzo bolesnym szczególe, a mianowicie o moim kręgosłupie, który od czasu drugiego porodu niesamowicie mi doskwiera. Bywa, że ból jest tak silny, że nie mogę się poruszyć. Czy to może mieć jakiś związek ze znieczuleniem w kręgosłup? Powinnam się wybrać do lekarza. Postaram się w najbliższym tygodniu, bo to staje się nie do zniesienia.

Budowa utknęła w martwym punkcie. Mąż zapewnia, że zdążymy przed zimą, ale ja zaczynam w to wątpić.

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Przemęczenie

Od 2,5 roku śpię po 3-4 godziny na dobę, odkąd urodziłam F. - góra 2, a od trzech dni nie zmrużyłam oka.

Dlaczego moje dzieci nie śpią?

czwartek, 31 lipca 2014

Mściwość

Wczoraj mąż podczas obiadu opowiadał mi jak to córka Pani Krysi (znajomej teścia z pracy) przyszła skonsultować zakup laptopa i mąż opowiadał o tej córce, że jej to potrzebne, tamto, gadali o programach do projektowania. No nic nadzwyczajnego. Rano teść się rzuca do mojego męża w drodze do pracy o to, że o Kryśce wspomniał i że teściowa całą noc nie spała tylko mu truła, że miłość kwitnie itp. A przecież mąż nic o niej nie gadał, tylko o jej córce, ale teściowa jest chorobliwie zazdrosna, a o tą Krysie to już szczególnie, dlatego robiła w nocy awanture. Powiedziała, że będzie do jej męża dzwonić, żeby sobie babe krótko trzymał czy coś w tym stylu. Teść powtórzył jeszcze mojemu mężowi, że ona powiedziala, że się będzie na nas mścić i będzie przy mnie wspominać o byłej dziewczynie mojego męż, żebym ja jemu robiła awantury. Na to mój mąż mu powiedział: "A bo to mało razy ją chciała tym wkurwić i o Ance gadała?" (Anka - pierwsza dziewczyna mojego męża). I co i nic? Może sześć lat temu by mnie takie gadanie denerwowało (jak Anka wciąż się przystawiała do mojego wówczas narzeczonego), ale teraz? Jak my jesteśmy po ślubie, a Anka ma taki przebieg i nieślubne dziecko z hindusem, że mój mąż by jej nawet kijem nie dotknął, to co ja się będę przejmować głupim gadaniem. Ale widzicie jaką trzeba być wredną suką, żeby na własnych dzieciach się mścić? Jak tak można?

czwartek, 24 lipca 2014

środa, 23 lipca 2014

Każdy kolejny dzień jest coraz trudniejszy.

Dzieci śpią, a ja zamiast robić to samo ryczę w poduszkę.

Boże! Jeśli naprawdę istniejesz dodaj mi sił i pomóż mi to przetrwać.

Myślałam dzisiaj o podcięciu sobie żył... Trzymałam nawet w ręce nóż i się przymierzałam, ale bałam się to zrobić.

Tak, jestem cholernym tchórzem.

sobota, 12 lipca 2014

Nie wytrzymam

Nie wytrzymam!!! Ja już nie wytrzymam!

------------------------------

Dopisane 19 lipca

Boże! Ja się zabiję, bo już dłużej tego nie zniosę.

Umowa była taka, że dokładamy się 200 zł co miesiąc do prądu, a oni nie korzystają z naszych usług. Rzeczywistość jest jednak inna. Jest jak było z tym, że jeszcze dajemy im kasę. Jaka była wojna dzisiaj, bo trzeba było coś tam z nowym telefonem Claudii i mąż powiedział, że zrobi ale zeby odliczyli 30 zł od prądu. No to tak nie i się strasznie kłócili o to. Zeszłam na dół i się pytam co się dzieje i mówie, że tak być nie może, że się musimy jakoś dogadać, bo się będziemy bić w końcu o 50 gr. Teściowa zaczęła, że korzystamy z jej łyżek, a ja mówie, że ja za angielski pieniędzy nie wołałam, a uczyłam Claudię nawet codziennie i nie wypominałam.

Wkurza mnie to wszystko, bo jak pękł piec to daliśmy im 3 tysiące na nowy, mąż matce dołożył 4 tysiące do samochodu (jeszcze przed ślubem - studiował wtedy i nie miał obowiązku dawac im tej kasy, ale dał z dobroci serca). Ile ja im się nagotowałam z naszych produktów jak się tu wprowadzilismy, co w pierwszej ciąży byłam. Mąż codziennie do pracy ojca odwozi, po pracy na zakupy gdzie dusza teściowej zapragnie i do domu. Siostrę (Agę) cały rok szkolny odwoził rano pod samą szkołę (ile razy sam się przez nią do pracy spóźnił, bo się nie mogła wybrać). Ja uczyłam, pomagałam, to raz teściowa wyskoczyła z pretensjami, że Claudii specjalnie źle zrobiłam zadanie z angielskiego, a ja o żadnym zadaniu nie wiedziałam, bo nikt nic nie mówił. Claudia przyszła żeby ją gramatyki nauczyć i słówek przepytać. Tu by można bez końca wymieniać. No ale oni nam dali mieszkanie i korzystam z ich łyżek przecież. Sorry, ale ja łyżki to sobie akurat kupiłam. I nie mieszkanie, tylko pokój 3x2 m z dostępem do kuchni i łazienki, którą sami musieliśmy im zrobić (im bo przecież nie będziemy rur odkręcać czy umywalki zabierać przy przeprowadzce). A teściowa jaki tekst raz dowaliła jak kupiliśmy sobie telewizor: "No... to Agnieszka będzie miała telewizor jak stąd pójdziecie". Kupiliśmy grzejnik do pokoju - wiadomo że go ze sobą nie weźmiemy, a oni nam jeszcze podbierają wszystko z lodówki i z pokoju (pisałam o lekach, podpaskach itp.). Potrafili odebrać nam prezent ślubny (serwis do kawy), który sami nam wręczyli przed ludźmi w dniu ślubu, bo teściowa powiedziała, że nam nie potrzeba, a ona ma jeszcze dzieci. Rozkradli mi wszystkie ubrania i rzeczy jakie mi ojciec rok temu odesłał. A ile razy mi teściowa na złość robiła, życie utrudniała, z mężem próbowała skłucić, oczerniała i obgadywała tylko ja wiem. Nie bez powodu proszę męża, żebyśmy wynajęli pokój w miejscowości w której pracuje. Im wszystko wolno. Wzięli pieniądze to co jeszcze chcą? A bo znajoma teściowej płaci 1200 zł za wynajem mieszkania. No tak, u obcych tak płaci, ale jak mieszkała 13 lat u swojej teściowej, to nie dawała ani złotówki, jeszcze mogła do pracy pójśc, bo ta się wnukami zajęła.

Jak powychodzili wszyscy z kuchni to wybuchłam płaczem, bo nie wytrzymałam. Widziała to babcia męża, to teściowa powiedziała, że to płacz artystyczny przed babką.

To że moja teściowa wiecznie udaje, to nie znaczy, że wszyscy tak robią.

Ja dzisiaj robiłam pranie, na taryfie jak zawsze, bo poza taryfą tylko im wolno. Schodzę na dół, pytam: "O! Już się wyprało?" A teściowa, że wyłączyła, bo jej oponki w piekarniku skaczą (pralka stoi w kuchni). Włączy jak skończy. Ok. W między czasie biegnę za M do salonu, bo usłyszał telewizor a tam nie ma nikogo. Przez caly czas jak tam byłam, około godziny, telewizor był włączony sam sobie. Potem słyszałam jak w kuchni teść pyta się czemu pralka jeszcze pierze jak miała prać tylko godzinę. Na to teściowa: "Cicho, cicho". Dlaczego nie powiedziała, że ona wyłączyła i opóźniła? Pewnie powie, że ja przestawiłam, żeby całą taryfę zająć. Za jakiś czas Claudia wróciła z podwórka, to ja w przedpokoju mówię: "Claudia, ale jak wychodzisz na dłużej, to wyłącz telewizor". Mam nadzieję, że teściowie słyszeli. Mąż jak raz zostawił światło zaświecone w pokoju i zszedł po coś do kuchni, to ojciec się tak darł i odgrażał, że masakra (ale sam niejednokrotnie nie gasi). Jakbym ja tak zostawiła telewizor, to by mnie chyba zabił. On i tak gada, że u nas tv dzień i noc chodzi, nie wiem jakim cudem, bo odkąd mamy Faustynkę, to nie oglądamy prawie wcale. Tylko fakty o 19 na tvnie. W niedzielę trochę dłużej. Z resztą, wybaczcie słownictwo, ja nie mam czasu się przy dwójce dzieci wysrać, a co dopiero oglądać telewizor, a komputera to nawet nie mam, bo mąż bierze laptopa do pracy. Internet odwiedzam na telefonie gdy chcę coś na blogu napisać. Widać, że z telefonu i w nerwach pisane, bo takich literówek bym na kompie nie zrobiła.

Głowa mi mało nie eksploduje.

Przy życiu trzyma mnie myśl, że za kilka miesięcy będziemy na swoim (ale jak teściowie zażyczą sobie 500 zł lub więcej na rachunki, to trzeba się będzie męczyć kolejny rok) i dzieci, bo jeśli coś mi się stanie, to zostaje im dom dziecka. Mąż sam nie da rady, a wiem, że nikt mu nie pomoże. Moje dzieci nie mają dziadków ani z mojej strony, ani od strony męża.

To nie jest tak że teściom brakuje pieniędzy, bo jak się teściowej laptop zepsuł, to na drugi dzień teść kupił nowy za 1500 zl, a wczoraj kupił Claudii nowy telefon (to już czwarty smartphon w tym roku). Nie jest tak, że ich nie stać. Oni nie mogą znieść, że wstawiliśmy okna. Zamiast się cieszyć, że sobie dom kończymy, to oni zazdroszczą.

Ludzie tak nie postępują.

Chcialam się z nimi na spokojnie dogadać, dojść do kompromisu, to nie ma z kim.

Mam jeszcze wiele do napisania, ale nie wiem kiedy znajdę jeszcze czas. Może sobie odpuszczę.

------------------------------------------

Dopisane 22 lipca

Wczoraj teść zapakował się rano do naszego samochodu i jak gdyby nigdy nic i mąż go zawiózł do pracy. Wtedy nie ma że mąż daje 400 zł miesięcznie na paliwo.

Jakby było mało to jak się bawiłam wczoraj z dziećmi przed domem, to teściowa wyleciała na dwór (cud że nie dostała zapalenia płuc, bo ona nie wychodzi bo myśli, że zaraz dostanie) z tekstem: "Czemu pralka pierze!?" Ja mówie, że nie pierze tylko wiruje, bo pranie zrobiłam w rękach. Odwróciła się na pięcie i poszła. A swoją drogą, to już szczyt wszystkiego, żebym dając kasę na prąd nie mogła z niego korzystać.

---------------------------------------

Dopisane 1 sierpnia

To nie o rachunki chodzi, tylko o to, że teściowie chcą sobie poprawić komfort życia naszym kosztem. Za kasę jaką od nas dostali kupili sobie nowy aparat. Jeżeli dajemy pieniądze na prąd, to powinniśmy móc zużywać prąd na tą kwotę, a doszło do tego, że ubrania piorę w rękach. Telewizora nie, komputera nie, światła świecić nie. To za co ja w końcu płacę? Za ładowanie telefonu raz na kilka dni?

To już przechodzi ludzkie pojęcie.

sobota, 5 lipca 2014

Znowu cyrk

Jesteśmy z M w trakcie nauki sikania na nocnik. Skończył dwa lata, jest ciepło, pora roku jak najbardziej sprzyjająca nocnikowaniu. Myślałam, że nie będzie problemem puszczanie dziecka bez pieluchy na dole, gdzie są płytki. Tym bardziej że pies leje gdzie popadnie i jest ok. A jednak. M boi się nocnika i jest na takim etapie że przystaje przy czymś i to obsikuje. Tak też postąpił rano w kuchni sikając na moją nogę. Siuśki znalazły się głównie w moim kapciu, ale teściowa i tak poleciała do teścia na skargę i ten już do mojego męża, że w domu M ma chodzić w Pampersie.

W taki sposób dziecko się nigdy nie nauczy sikać poza pieluchę. Przecież nie puszczam go na dywany - popuścił na płytki z których pozcierałam. Wszystkie dzieci się tak uczą, ale skąd ona ma o tym wiedzieć. Przecież jej dziećmi zajmowała się jej matka i ona je uczyła wszystkiego. Cud że w ogóle wie że dzieci sikają.

Ja tej kobiety już nienawidzę. Ona żyje na złość innym. Wiecznie jej coś nie pasuje. Tym czasem sama często sika w sypialni do wiadra, bo się jej nie chce parę metrów do WC podejść i się nie raz rozlało i to jest ok.

Ps. Wybaczcie błędy, ale pisałam w pośpiechu, nerwach i z telefonu.

wtorek, 24 czerwca 2014

Bo to Pan Jezus ten rower tak zostawił ;)

Byłoby pięknie gdyby nie teściowie, którzy non stop robią nam na złość.

Np. dwa dni temu mój mąż znalazł swoje słuchawki warte 150 zł - rozwalone. Poszedł wieczorem się zapytać na dół co się stało i jakim cudem tak sobie biorą coś bez pytania i jeszcze niszczą. Przecież to kosztuje i w ogóle wypadało by się przyznać a nie tak podrzucić zepsute.

Teść wystartował do mojego męża z tekstem, że jak nie pasuje to żeby stąd wypierdalać. A jak siedzimy to mamy siedzieć cicho. No rozumiecie? Oni zniszczyli naszą własność, a my nie mamy prawa się odezwać. I to nie pierwszy raz jak nam coś ginie, czy jak nam coś niszczą. Jakiś czas temu najmłodsza siostra męża sobie wzięła nasz statyw z aparatem i jakoś tak postawiła, że spadł. Zniszczył się i statyw i aparat, to jak mąż się odezwał, to teść powiedział, że trzeba sobie było pilnować i że jest sam sobie winny bo już tyle tygodni statyw stał u C. Tylko że my nie mamy w zwyczaju grzebać w czyichś pokojach. Jak przechodząc zauważyłam statyw w jej pokoju to zabierałam na górę, ale co z tego jak za jakiś czas ona go znów wykradła, a ja nie będę przecież za nią łazić całą dobę i sprawdzać czy nam czegoś nie wzięła. A wracając do słuchawek, to od słowa do słowa i teść kazał rachunki za prąd do połowy płacić. Mąż na to że ok, ale wtedy wszystko do połowy, paliwo też i nie ma wożenia po sklepach po pracy i koniec z robieniem przeze mnie zadań tym młodym i uczeniem, tak samo on więcej nie będzie naprawiał laptopów, tabletów, telefonów, niech idą do serwisu, albo płacą za naprawę i zapytał się jak rozliczymy się za wodę, za którą płacą rodzice teścia. Ja to nawet nie widziałam, że oni płacą za wodę bo przecież tu nie mieszkają, ale że są uczynni to opłacają wodę i ścieki wszystkim swoim dzieciom. Mąż jeszcze wypomniał ojcu ile pieniędzy nam wisi. Teść trochę zgłupiał, powiedział, że za wodę nam płacić nie każe. A mnie się wykąpać nie wolno, żeby im wody nie brać, a jak się okazuje, nie płacą za to.

A co najciekawsze to babcia stwierdziła, że mój mąż to specjalnie tak te słuchawki podłożył, żeby się pokłócić.

W ogóle wszystko jest zawsze specjalnie, każdy im robi na złość, a my to w ogóle specjalnie się urodziliśmy żeby im na złość zrobić.

A swoją drogą, ja im nie kazałam ogrzewania wody robić na prąd, mogli zrobić na gaz. Najwięcej kasy idzie na ogrzewanie wody to co od nas chcą jak siedzimy w jednym pokoju, a oni używają sześć. W każdym świecą  światło, w każdym jakiś komputer/laptop/telewizor. Poza tym śpią przy włączonych światłach, nie rozumiem czemu, jak my z małymi dziećmi śpimy po ciemku i jest ok. U teściowej się całą dobę w sypialni świeci, bo w dzień ma zasłoniętą roletę, żeby jej nikt nie podglądał.

Ja nie mam nic przeciwko żebyśmy się dokładali do rachunków, ale niech to będzie sprawiedliwie. Ich jest pięcioro co z prądu korzysta, a nas tak naprawdę  dwoje, bo co ma dziecko dwuletnie czy trzymiesięczne do prądu, jak nie korzystają z kompa, nie ładują telefonów, itp, itd.

Co tylko urodziłam, to zaczęły się od nowa takie kłótnie, że masakra. Wcześniej było w miarę spokojnie, bo się bali, że ich myszy zjedzą.

Mężowi pieniądze z portfela giną, jak zostawi przez nieuwagę go na dole, a potem tylko takie teksty słyszymy: "Siedzą to niech płacą". Pod naszą nieobecność biorą sobie co chcą z naszego pokoju, giną mi leki, podpaski, proszek do prania, płyn do płukania, itp. itd. Przed nami to chowają nawet mydło i papier toaletowy żeby nie korzystać, a od nas biorą co chcą.

Ale pokarało za to wyrzucanie, bo jakby nie było nas mogą wyrzucać, ale wyrzucają też dwoje małych dzieci, które nie są niczemu winne. Któraś zostawiła wczoraj w bramie rower i jak mąż wracał późną nocą z budowy to nie zauważył i najechał. Jak zaczęli do niego skakać to powiedział, że trzeba było sobie pilnować a nie taki burdel robić.

Mam więcej do napisania, ale to już kiedy indziej.

---------------------------

Dopisane 2 lipca:

Teściowie zachowują się jakby chcieli żebyśmy się wynieśli. Prawda jest jednak inna. Teść na budowie nic nie pomoże, a mógłby usprawnić naszą wyprowwadzkę, ale wczoraj kasę na rachunki od nas wziął. Czyli najlepiej dla nich byłoby abyśmy u nich mieszkali, płacili rachunki, wszędzie wozili, usługiwali i byli na każde zawołanie.

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Pochwalę się ;)

Okna już wstawione, a końcem lipca tynkowanie i dwa największe wydatki będą z głowy. Później mam nadzieję, że już z górki wszystko poleci i wprowadzimy się do własnego domu przed zimą.

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Korzystając z okazji, że M sobie drzemie napiszę kilka słów.

Urodziłam 23 marca 2014 zdrową córkę przez cięcie cesarskie. Ważyła prawie 3,5 kg, 55 cm, punktów 10/10. Po operacji czułam się fatalnie, dużo gorzej niż po pierwszej cesarce. Długo dochodziłam do siebie, ale oczywiście kogo to obchodzi. Po powrocie ze szpitala poszłam z dziećmi na górę do naszego pokoju, mały M tak bardzo się cieszył, że wróciłam ze szpitala, niestety nie rozumiał, że jestem obolała i skoczył mi na brzuch. Wyłam wtedy z bólu. Mieliśmy problem, bo M początkowo nie akceptował siostry. Na szczęście mąż widząc to zaczął mi trochę pomagać i np. wychodził z M na spacery, bawił się z nim. Pierwsze dwa tygodnie były niesamowicie trudne. Kiedy Mała F płakała, a miała straszne kolki (teraz zdarzają się już coraz rzadziej), synek też zaczynał płakać. Bardzo się bał, nie rozumiał co się jej dzieje. Dużo mu tłumaczyliśmy, próbowaliśmy go zbliżyć do siostry i po jakimś czasie oswoił się i wręcz stał się bardzo opiekuńczy w stosunku do F - podawał jej smoczka, przynosił butelkę, raz chciał jej podać butelkę z wodą mineralną jak zaczęła płakać. Teraz jest na takim etapie, że jest o nią odrobinę zazdrosny, ale to zrozumiałe, bo przyzwyczaił się, że cały swój czas i uwagę poświęcam jemu.

Gdy byłam w szpitalu mąż wziął sobie urlop więc byłam spokojniejsza o M. Niestety gdy mąż przyjeżdżał do mnie do szpitala, to M cały ten czas przesiedział przypięty do wózka, bo się nikomu go pilnować nie chciało. Dziecko nabawiło się zaparć, a czy nie dostawało czegoś na uspokojenie nigdy się nie dowiem. Mimo wszystko cieszę się, że był cały i zdrowy gdy wróciłam.

Muszę już kończyć, ale odezwę się gdy znajdę wolną chwilę.

piątek, 30 maja 2014

Jest mi bardzo ciężko

Zaniedbałam bloga, nie mam czasu na jego prowadzenie, ale żyję... jeszcze.

Do napisania mam sporo. Może za jakiś czas się odezwę.

sobota, 1 marca 2014

Do porodu coraz bliżej - to już 36 tydzień dobiega końca. Tydzień temu byłam u mojego ginekologa. Dziecko rozwija się prawidłowo, wszystko jest w porządku. Ja mam niestety anemię, więc lekarz zwiększył mi dawkę żelaza. Następną wizytę wyznaczył na 14-go marca. Nie mogę się doczekać rozwiązania, chciałabym już mieć to wszystko za sobą. Czuję się... jak wielka ciężarówka. Nie utyłam dużo, bo 9-10 kg, ale wszystkie odłożyły się na brzuchu. Ciężko mi chodzić, siedzieć też niewygodnie, już nie wspomnę o bezsenności spowodowanej kopniakami, trudnościami z oddychaniem, brakiem możliwości znalezienia komfortowej pozycji do snu. Jestem ciągle zmęczona, a tu brak pomocy od kogokolwiek. Nie mam rodzeństwa, nie mam rodziców, znajomych. Jestem sama, oprócz męża nie mam nikogo, ale jego też wiecznie nie ma w domu. Dopiero co babcia była w szpitalu, to codziennie do niej jeździł, a teraz dziadek od strony teścia ma problemy ze zdrowiem i oczywiście mój mąż go zawoził dziś rano do szpitala i jeszcze nie wrócił. Mój mąż swoją rodziną opiekuje się bardziej niż mną. Może to moja wina, może powinnam zacząć narzekać, skarżyć się na dolegliwości ciążowe i brak pomocy. Może by zauważył że go potrzebuję, albo raczej zaczęły by się niepotrzebne kłótnie, bo narzekam bez powodu a przecież nic nie robię (no bo jak kobieta nie pracuje to przecież tylko leży w domu całymi dnami, a wszystko się robi samo). Każdemu się wydaje, że jestem niezniszczalna, że nic mi nie jest, mnie to nic nigdy nie boli. A ja po prostu nie mówię, bo skoro się ktoś nie pyta jak się czuję, to widocznie go to nie obchodzi, więc po co mam go zadręczać. Jeszcze mam taki charakter, że nie lubię okazywać słabości i chcę sobie sama ze wszystkim poradzić. Męża tyle razy proszę, żeby wracał po pracy prosto do domu, bo jest mi ciężko, ale to teściowa ma na to większy wpływ ode mnie, bo przecież to ona ma zachcianki. Tym czasem ja nie mogę w spokoju zrobić i zjeść śniadania, bo cały czas biegam za niesfornym synem. Najgorsze jest to, że mi nikt nie zerknie na niego ani 5 minut, tylko w jednej ręce jego ze schodów znoszę w drugiej kosz z ciuchami do prania. Szlag mnie trafia, bo siostry męża na tabletach tylko siedzą, teściowa na laptopie i jak parę razy, którąś poprosiłam żeby zerknęła na M. bo idę się wysikać, to po dosłownie 2 minutach wracam, no i - "gdzie dziecko?" pytam, - "a nie wiem, dopiero tu był". A M już skacze po stole w salonie, albo świeczniki jakieś tłucze, albo grzebie w psiej misce, gaz wyodkręca w kuchni, albo w skarpetach na dwór wyjdzie. I w rezultacie się nie ruszam bez niego nigdzie. Obiad też mi ciężko ugotować, bo praktycznie cały czas biegam po domu za dzieckiem, a na dole nie ma warunków dobrych na szaleństwa dwulatka. Ciekawe jak to będzie po porodzie wyglądać. Pewnie będę siedzieć z dziećmi w pokoju i ryczeć, bo nie będę miała siły z dwójką na rękach zejść po schodach.

Nie mogę sobie wyobrazić co będzie z M gdy ja pojadę rodzić. Kto się tym dzieckiem zajmie. Mąż nie chce brać urlopu, bo mówi że cztery baby w domu będą to niech się zajmą, a ja nie chcę ani myśleć o tym, bo wiem, że dziecka w jednym kawałku po powrocie nie zastanę. A też nie chcę syna narażać na szprycowanie go środkami uspokajającymi. Boje się, że będą go faszerowały relanium czy czymś żeby mieć spokój.

Teściowa powiedziała, że najlepiej by było jakbym sobie M wzięła do szpitala, bo on tu beze mnie nie będzie. A przed ostatnią wizytą to zaczęła w ogóle histeryzować, żebym torbę już brała i w szpitalu została, bo jak zacznę w domu rodzić, to ona mnie nie zawiezie (też jej tak kiedyś powiem, jak na starość będzie chciała żeby ją do lekarza zawieźć). W pierwszej ciąży ostatnie dni przed porodem spędzałam na uczelni, bo wiedziałam, że z domu mnie nikt nie zawiezie, a tam przynajmniej był postój taksówek pod nosem. Z jednej strony teściowa by chciała, żebym już w szpitalu leżała, ale z drugiej moim synkiem się nie zajmie w tym czasie. Lamentuje tylko, że jak pojadę rodzić to one sobie z nim rady nie dadzą. Ja jej raz na to powiedziałam -"to ja sama w ciąży sobie radzę, a wy we cztery sobie nie poradzicie?", to ją trochę zatkało.

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Już się nie będę rozpisywać na temat tego jak było po świętach i po powrocie babci ze szpitala. Napiszę tylko, że siostra babci z daleka, bo mieszkająca ponad 500 km stąd miała przyjechać w odwiedziny, bo się martwiła. Kobieta ma około 70 lat i miała z mężem wsiąść w pociąg i przyjechać do szpitala, a moja teściowa kilkanaście km nie pojechała do rodzonej matki. Babcia 8 stycznia wyszła ze szpitala i wróciła do domu, ale nie wiem czy to przypadkiem nie było na jej odpowiedzialność, bo nadal jest jakaś taka żółta i bardzo dużo śpi, ale nauczyciele zaczęli robić problemy, że C nie ma od miesiąca zajęć, że ma niesamowite zaległości i jej nie sklasyfikują jak nauczanie nie będzie kontynuowane. W ogóle babcia miała się następnego dnia zgłosić na badania i do tej pory nie pojechała. Mój mąż ją każdego dnia namawia, proponuje, że zawiezie, ale teściowa jej nie chce puścić. Martwię się bardzo o babcię i nie rozumiem, że ona sama nie próbuje zadbać o siebie tylko tak córki słucha i jej usługuje. Przecież nawet był problem z wykupieniem leków, bo jak jechała do szpitala to córce na przechowanie dała pieniądze, a po powrocie już kasy nie odzyskała, musiała czekać tydzień, aż przyjdą pieniążki z emerytury.

Teraz sytuacja w domu wygląda tak, że i teściowa i babcia leżą i jedna przed drugą udaje bardziej chorą z nadzieją, że ta druga się ruszy. Wiadomo, jest jak dawniej - babcia wszystko musi zrobić. Może przez pierwszy tydzień mała trochę luzu, ale od nowa się zaczęło.
http://gifyagusi.pl/wp-content/uploads/2013/09/linie_snieg.gif



A już szkoda słów na to wszystko. Przejdę do przyjemniejszych rzeczy.

Dzisiaj nasz Mały M kończy dwa latka!!! Z tej okazji zabraliśmy go na weekendzie po raz pierwszy do Fantazji. Nie spodziewałam się, że będzie się tak ładnie bawił, bo jest obecnie na takim etapie, że boi się obcych i jest w stosunku do nich bardzo nieufny, a tu? Proszę. Dziecko zapomniało o wszystkich swoich lękach. Bawił się ładnie z innymi dziećmi, nawet tymi dużo od niego starszymi. Szalał w kolorowych kulkach, skakał na trampolinie i co najbardziej mu do gustu przypadło, jeździł w autkach z których mógłby nie wysiadać cały dzień. Całą sobotę spędziliśmy na zakupowych szaleństwach z naszym syneczkiem, a wczoraj wybraliśmy się na sanki, co też się M bardzo podobało.

g3ld1th5439f8qzrcp9

STO LAT SYNECZKU!!!

Kontur z motywem kwiatowym szczegóły w ksztaÅ‚cie serca  Zdjęcie Seryjne - 7404234

czwartek, 16 stycznia 2014

Babcia w szpitalu c.d.

Skończyłam ostatnio na tym, że A bała się spać na górze, jednak została do tego przymuszona. Nagle nie było, że rachunki za prąd są za wysokie, tylko u A w pokoju się świeciło, w przedpokoju się świeciło i na schodach też się musiało świecić całą noc. Chodziłam i średnio co godzinę gasiłam w przedpokoju i na klatce schodowej, która jest na przeciw naszego pokoju, bo M jest nauczony spać po ciemku i się po prostu budzi jak się gdzieś świeci, chce sprawdzać czy ktoś jest w korytarzu, nie może zasnąć, a i ja muszę mieć pogaszone do spania. Jednak co zgasiłam to przychodził teść i znowu świecił. Szlag mnie trafiał, bo jak spałam po 4 godziny na dobę tak teraz nie wiem czy było 3.

Na weekendzie pojechaliśmy z M do szpitala odwiedzić babcię. To był weekend przed świętami, więc w sobotę przy okazji się wyspowiadaliśmy, a w niedzielę byliśmy na mszy. W niedzielę nie czułam się zbyt dobrze, w ogóle widzę, że od miesiąca jazda samochodem mi nie służy, dlatego nie włóczyliśmy się długo po sklepach. Z resztą M też był w tym dniu jakiś taki niesforny, więc tylko zaliczyliśmy szpital, kościół i do domu. Już byliśmy w drodze powrotnej kiedy teściowa dzwoni do mojego męża, że się zasilacz od laptopa zepsuł i musimy się koniecznie wrócić kupić nowy. Mąż był nawet chętny, ale ja mu mówię, że mnie brzuch strasznie boli i że ja nie dam rady, więc jej odmówił. To znowu teść zaczął dzwonić o ten zasilacz. Mąż się dzieckiem zastawił, że M płacze i nie chce już po sklepach chodzić, że się jutro kupi. No ale ona musi mieć dzisiaj, bo bez laptopa to jak bez powietrza. Wysłała teścia po zasilacz. Nagle nie było, że sama w domu zostanie, bo nas jeszcze nie ma, ale jak chodzi o laptopa to się może poświęcić. Mąż mówi ojcu że najpóźniej za 30 minut dojedziemy do domu to zerknie czy to aby na pewno zasilacz się spalił i żeby ten jeszcze poczekał. Przyjechaliśmy do domu i się okazało, że to nie zasilacz i teść by tylko na darmo pojechał. Następnego dnia w poniedziałek jeździli po pracy za nowym laptopem i nagle była kasa jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, bo teściowa bez laptopa nie przeżyje doby.

Święta niestety spędziliśmy bez babci, a może i stety, bo teściowa by ją zaraz zagoniła do roboty, do garów. Choć tyle sobie babcia mogła odpocząć i faktycznie odpoczęła, bo mojemu mężowi opowiadała, że się teraz wyśpi, nie denerwuje się, nikt się z nią nie kłóci, zje sobie powolutku, na spokojnie jakieś dobre rzeczy. Mogła zadbać o siebie, wykąpać się, pokremować. Żyć nie umierać. A w domu to by jej się nawet nikt umyć nie dał, żeby wody nie marnowała. Mówiła też, że teraz się to wszystko zmieni, że już robić nie będzie, nadawała na córkę swoją, że się roboty nie chyci tylko cały dzień internet, ale jak ta do matki zadzwoniła, to już było w drugą stronę - "Córunia zadzwoniła, słabuje, biedna jest, musicie jej pomóc". Wielka córunia bo zadzwoniła, ale nie raczyła ani razu do matki do szpitala przyjechać.

Wigilia wyglądała ciekawie. Teściowa ugotowała barszcz biały Winiary z torebki i barszcz czerwony z kartonu Hortex. Teść zajął się rybami, a teściowa dzwoniła do matki zapytać się jak się pierogi gotuje. Kobieta 50 lat i nigdy w życiu nie gotowała pierogów, już nie wspomnę o samodzielnym przygotowaniu ciasta i ulepieniu ruskich czy z kapustą. Pierogi były gotowe, bo ruskie kupił teść, a te z kapustą zrobiła babcia jeszcze przed pójściem do szpitala i je zamroziła. Najśmieszniejsze było to, że teściowa siedziała na krześle przed kuchenką wpatrzona w te pierogi i dzwoniła co kilka minut do babci z tekstami "No, wrzuciłam", "No unoszą mi się już troszkę i co teraz?", "No wypływają i co?". Normalnie uwierzyć nie mogłam.

Po wigilii mąż zbierał się na pasterkę i jak już miał wychodzić to go matka zawołała do sypialni żeby jej hasło ustawił do laptopa i kazała wpisać jakieś "paintinger", "pantininger", jeszcze z jakimś numerkiem na końcu i mój mąż się jej pyta czy będzie pamiętać - ona że będzie. To ok. Wszystko działało, ale rano cyrk. Teściowa nie pamięta hasła! Mój mąż ani tyle. Co go obchodzi jakieś tam hasło, poza tym się speszył do kościoła, to nawet się nad tym nie zastanawiał, ustawił szybko takie jak chciała i pojechał. Zepsuli nam cały pierwszy dzień świąt. Teściowie zamęczali mojego męża żeby to hasło sobie przypomniał, no to pół dnia siedział w sypialni i próbował różne kombinacje, no ale ileż można. Powiedział matce żeby sobie na kartce spisała co by tam mogło być i po kolei wklepywała. No ale jej się przecież nie chce. Lepiej leżeć pod kołdrą. To potem było na mojego męża, że specjalnie założył takie hasło żeby ona nie wiedziała. No Boże Kochany! Ja wymiękam przy tych ludziach. A tyle razy już mężowi mówiłam, "Nie rób nic, nie pomagaj, bo potem i tak jest tylko na Ciebie". To potem teść odłączył internet, bo jak Niunia nie ma to nikt nie będzie miał i po zabawie. Mąż musiał cały wieczór i pół nocy spędzić nad hasłem, ale to i tak były nasze pierwsze od ślubu razem spędzone święta, bo mój mąż zawsze zawoził ojca do jego rodziców i tam siedzieli, teść się spił i go trzeba było przywieźć. A teraz teściowa go nie puściła, to i ja miałam swojego przy sobie. W drugi dzień świąt teść chodził obrażony, w ogóle się do nas nie odzywał. A po świętach jak gdyby nigdy nic zapakował się do samochodu i mój mąż go odwiózł do pracy. Jeszcze w święta teściowa nas chciała do babci wysłać, ale ja nie miałam siły, źle się czułam, to kazała żeby sam mój mąż pojechał, on powiedział, żeby się sama ruszyła, on codziennie jeździł od dwóch tygodni i by chciał choć jeden dzień odpocząć i że sam nie pojedzie, a mnie brzuch boli to zostajemy. A ona z tekstem "Jej to nie boli jak trzeba po sklepach chodzić". Bo ja to jestem z kamienia, mnie nie ma prawa nigdy nic boleć. Teściowa jest zawsze biedna, poszkodowana, słaba, ale ja to normalnie jestem maszyną ze stali. Nawet jak miałam wirus żołądkowy i przy tym 39 stopni gorączki i M (miał wtedy 9-10 miesięcy) i mojego męża dopadło to samo, to musiałam się sama zająć dzieckiem. Choć ledwo żyłam, to po schodach na kolanach wyłaziłam, ze łzami w oczach, wręcz się czołgałam żeby przynieść z dołu choć wodę do czajnika, żeby dziecko napoić. Nikt mi nie pomógł, nawet nie zapytał jak się czuję i czy w ogóle żyjemy jeszcze na górze. Każdy wyzamykany, teściowa żarła tylko kleik ryżowy za wczasu żeby biegunki nie mieć. Hipochondryczka. A przed ślubem mnie co niektórzy ostrzegali. Ale co? Zakochana, młoda. Myślałam - przecież z teściową żyć nie będę, poza tym trudno było uwierzyć, myślałam, że ludzie przesadzają. Przekonałam się niestety dopiero na własnej skórze.

piątek, 10 stycznia 2014

Trudny listopad. W grudniu babcia trafia do szpitala.

Długo mnie tu nie było, ale kompletnie nie mam czasu na prowadzenie bloga. A do napisania mam naprawdę sporo. Postaram się ostatnie dwa miesiące streścić w kilkunastu zdaniach.

Na przełomie października i listopada zaczęłam dostawać dziwne, anonimowe smsy na temat mojej teściowej i jej matki, o tym że są złodziejkami, że ukradły coś w jakimś sklepie, że mają sprawę na policji, że teściowa w liceum zaszłą w ciążę i usunęła i tym podobne teksty. Domyślam się że to moja matka komuś kazała takie rzeczy przysyłać, albo sobie kupiła komórkę i sama pisze. Mówiąc szczerze, mnie to nie obchodzi  co robi czy co robiła moja teściowa, to jest jej sprawa, przecież ja się za nią wstydzić nie będę. Mam swoje życie, swoje sprawy i swoje zmartwienia.

Później zaczęły się telefony od ojca, a myślałam, że po tej akcji z odsyłaniem moich rzeczy już sobie dali spokój.

Teściowa była chwilę spokojna jak dowiedziała się, że jestem w ciąży, ale długo to nie trwało, bo na początku listopada pojechaliśmy z mężem i M na zakupy i kupiłam sobie kozaki na zimę. Nie jakieś wypasione, ani drogie, bo kosztowały 30 zł na wyprzedaży, ale to wystarczyło żeby doprowadzić ją do białej gorączki. Ona jest zazdrosna o takie głupoty, błahe sprawy i przez swoją złośliwość daje mi to odczuć. Potem była wielce obrażona bo sobie skróciłam spodnie u krawcowej. Miałam 4 pary spodni do skrócenia, po prostu przez ostatnie 2 lata kupiłam sobie te 4 pary i teściowa zadeklarowała dawno temu (jak kupiłam pierwszą parę jeszcze w poprzedniej ciąży), że mi te spodnie skróci, po czym ja sobie je obcięłam i tak sobie czekały na obszycie przez 2 lata. Znalazłam je przez przypadek upchnięte z jakimiś ich rzeczami, pewnie z nadzieją, że zapomnę i spodnie zostaną na A albo C. Wkurzyłam się, zabrałam je i 3 inne pary, po czym pojechałam z nimi do krawcowej. Teściowa się do nas z 2 tygodnie nie odzywała i babcie też nastawiała przeciwko.

Któregoś dnia teściowa wyjechała do mojego męża z tekstem: "Skarbuje bo jest kasa" - od kiedy pamiętam mówię do mojego męża "Skarbie" i nie ma to związku z pieniędzmi, bo ja nie jestem taka jak ona. No ale cóż, człowiek mierzy drugiego swoją miarą.

Teściowie byli na balu andrzejkowym i po powrocie dowiedziałam się, że mój M nie chodzi i nie mówi. Ponoć moja matka takie ploty rozsiewa po całej miejscowości.

Na początku grudnia dostałam bardzo silnego bólu brzucha, normalnie zwijałam się w przedpokoju na górze i nawet nikt nie słyszał jak wołałam o pomoc, bo tak byli na dole zajęci awanturami. Przeleżałam tak zapłakana kilkanaście minut i dopiero jak A wychodziła na górę, to krzyknęłam żeby szybko pobiegła po mojego męża. Gdy przyszedł pomógł mi wstać i zaprowadził do pokoju. Mieliśmy jechać do szpitala, ale ból był tak silny że nie byłam w stanie się ruszyć, więc tak przeleżałam, aż trochę minął. Nie było plamienia, ruchy dziecka czułam dobrze, więc nigdzie nie jechaliśmy wtedy. Następnego dnia miałam wizytę u ginekologa i wszystko było ok.

Okazuje się, że babcia ma żółtaczkę. Ma intensywnie żółte zabarwienie skóry, normalnie jakby ją ktoś pomalował farbą. Mój mąż  na to, że ją trzeba zawieźć do szpitala. Teściowa zaczęła rozradzać, bo może przejdzie i strasznie nie chciała dopuścić do tego żeby babcia pojechała, bo by służącą straciła. Mój mąż nie dał za wygraną, bo widział, że z babcią jest źle. Kazał jej się przygotować, wziąć jakieś ubrania na zmianę i najpotrzebniejsze rzeczy, bo na pewno ją w szpitalu na kilka dni zostawią. Co się jeszcze okazało - babcia sikała na czarno już od prawie trzech tygodni i od trzech dni już była żółta, ale nikt nic nie powiedział, bo teściowa nie zostanie bez niej w domu. W szpitalu lekarze ochrzanili babcię, że tyle czasu zwlekała i się powinna cieszyć, że w ogóle żyje, albo nie zapadła w śpiączkę. Porobili jej badania i chcieli zostawić na oddziale, ale ona nie była przekonana. Lekarz się jej pyta czy zostanie, ona na to że nie wie, on że musi odpowiedzieć tak albo nie, a ona że dalej nie wie, że się boi zabiegu. Lekarz na nią nakrzyczał, że zabiegu się boi, a śmierci się nie boi. Ona na to że jak musi to zostanie, a lekarz, że nie musi, że to jest jej decyzja i musi zdecydować sama. A ona że ona musi do córki zadzwonić się zapytać.No ludzie drodzy, głupota! Ona się będzie pytać córki czy zostać w szpitalu i się poddać leczeniu, czy wrócić do domu, bo sobie córcia bez niej nie poradzi i być może nie przeżyć najbliższej nocy. W końcu w szpitalu została, ale teściowa ją nastraszyła zabiegiem, że się może nie wybudzić. I tak się okazało, że zabiegu nie było, ale teściowa udawała że się zamartwia i jest słaba strasznie przez to. Teścia do pracy nie puściła, musiał w poniedziałek brać urlop. Ona cały dzień leżała. Jak do niej zajrzałam, bo pobiegłam za M do sypialni to zaczęła gadać jak to się martwi, bo by się babcia z zabiegu mogła nie wybudzić, a ja na to że tak głupio myśleć nie można i sobie dała spokój z takimi gadkami. Miałam ochotę jej wygarnąć, że jakby się o matkę martwiła, to by ją już dawno osobiście do szpitala zawiozła, albo chociaż do lekarza jak tylko babcia na czarno sikać zaczęła. A ona jej tylko wmawiała że samo przejdzie. Poza tym jakby się martwiła to by w ciągu tego weekendu co babcia w szpitalu leżała i na zabieg czekała, choć raz do matki przyjechała, a ona przeleżała w łóżku z laptopem na kolanach twierdząc, że "słabuje".

Babcia w szpitalu spędziła miesiąc. Jaka nagle synowa w tym czacie się  okazała dobra i do rany przyłóż, bo teść musiał w końcu wrócić do pracy i nie miał kto herbaty do sypialni przynieść. Już teściowa nie cwaniakowała. Odmówiła wszystkich nauczycieli do C, bo kto drzwi im otworzy jak babci nie ma? Teściowa do ganku nie wejdzie, bo by zapalenia płuc przecież dostała, poza tym ona się musi do 11 wyspać a nie do nauczycieli wstawać rano, albo nie daj Boże coś sprzątnąć. Teść jak nigdy do domu musiał wracać o 14 mimo że pracuje do 15 i w czasie pracy też musiał przyjeżdżać do domu służbowym samochodem (13 km), bo przecież Niunia się źle czuje i trzeba jej śniadanie zrobić, herbatę przynieść, psa wyprowadzić, w piecu napalić... Teść nagle musiał przejąć obowiązki babci, ale i tak nie wszystkie, bo dziewczyny myły na zmianę naczynia, C kilka razy ziemniaki oskrobała, a teściowa palcem nie ruszyła przez ten czas. Wstyd! Przez cały miesiąc ani razu matki w szpitalu nie odwiedziła. Jeszcze większy wstyd! Mój mąż jeździł codziennie po pracy do babci, pytał co jej potrzeba, kupował wodę jakieś tam ciastka, jechał drugi raz i do domu wracał dopiero o 19-20. Wkurzało mnie to przez pierwszy tydzień (później się przyzwyczaiłam), bo to nienormalne żeby wnuk jeździł codziennie i tak dbał, a córka w domu leży. To nawet ja z M potrafiłam się zebrać i do babci pojechać 4 razy.

Straszny problem był z A, bo spała zawsze z babcią w pokoju obok naszego, a teraz ją strach obleciał i się bała spać na górze. Co noc uciekała do sypialni, niemiłosiernie się przy tym tłukąc o 1-2 w nocy. Spała z rodzicami, ale do czasu, bo któregoś dnia zwymiotowała (jakieś zatrucie albo wirus żołądkowy) i wyleciała na zbity pysk. Musiała się przenieść na górę, bo się teściowa przestraszyła, że się zarazi i się wyzamykała na dole a teść A przeprowadził na górę, dał jej wiadro na sikanie,  bo miała zakaz nawet do ubikacji zejść. Zastanawiam się co by było jakby A miała 3 lata a nie 13. Zamknęli by ją na klucz na górze samą bez opieki? Jak była babcia to się zawsze ona w takiej sytuacji zajęła, ale co gdyby jej nie było? Teściowa by malutkie dziecko zostawiła na pastwę losu.
--------------------------------------------------------------------------------------------

 Widzę, że tego naprawdę dużo, więc podzielę na części.

CDN