Agnieszka znowu urządziła sobie babski wieczór, a właściwie weekend. Myślałam że mnie krew zaleje. Wieczorami nie mogliśmy uśpić dzieci, bo dziewczyny tak się tłukły za ścianą. Słyszały że niemowlę płacze i pukałam w ścianę, żeby się uspokoiły, a one nic. Przedwczoraj Kluskę nosiłam, tuliłam, kołysałam, śpiewałam... W końcu padła grubo po 22. Wszyscy zasnęliśmy zmęczeni, a po północy pobudka, bo dziewczyny tak szalały że okna się trzęsły. Jestem niesamowicie zmęczona po tym weekendzie. Jeszcze wczoraj rano teściowie robili awanturę, że mój mąż laptopa nie naprawił matce z dnia na dzień. Niby kiedy miał to zrobić, jak musiał obsługiwać cały piątek wieczorem Agnieszkę i jej koleżankę. Wczoraj zresztą też musiał je zawieźć w miejsce X, wyczekać się i przywieźć z powrotem. Ani zjeść, ani dzieci wykąpać bo Claudia zaczęła histeryzować że nie ma netu w telefonie i jej trzeba zrobić już, teraz, natychmiast. Poskarżyła się ojcu, ten przyszedł z mordą. Znowu afera, bo ona nie poczeka 20 minut.
A cholera jasna. Mam dość.
Już nie wspomnę o tym, że Kluska w dzień drzemie łącznie nie więcej niż godzinkę, bo ją zawsze ktoś wybudzi, po około 15-20 minutach od momentu gdy ją uśpię. Przecież to maleńkie dziecko, chciało by odpocząć. Jeszcze jej drugi ząbek wyszedł, to też i przez to marudziła.
Najgorsze, że koleżanka jeszcze się nie wybiera do domu i wygląda na to że spędzi tutaj trzecią noc.