środa, 27 marca 2019

Kruca Fiks! Śnieg!

A to nam pogoda spłatała figla - w nocy zaczął padać śnieg i całkiem go do rana sporo przybyło, więc znów wyjęliśmy zimowe kurtki, czapki i szaliki. Za to teraz wyszło piękne słońce i roztapia białą, śniegową pierzynkę. Od jutra planowana znowu wiosna. Jak będzie? Zobaczymy ;)

Chwilę mnie nie było. Jakoś się nie mogłam zebrać do pisania. Maciuś chorował. W ogóle wszyscy tacy zasmarkani chodzimy, że masakra. 

Jakiś czas temu mąż przywiózł mi mojego orbitreka, który został u teściów, więc czasami sobie na niego wskoczę. Już tak długo nie widziałam teściowej - tak mi z tym faktem dobrze, że pojęcia nie macie. Męża też nie ciągnie w rodzinne strony i to mnie bardzo cieszy. Jedzie jak już musi. W końcu jeszcze parę rzeczy tam zostało, chociażby rowery dzieciaków. Teściowa oczywiście kochającą babcię udaje i pyta: "Jak tam moja Faustynka?" <rzyg> 
Którymś razem gdy mąż już stamtąd wychodził, to wypaliła na "do widzenia" do niego tekstem: "Pocałuj mnie", a on na to: "A w dupie cię mam!".
Współczuję bardzo dziewczynom, które mają podobne relacje z teściowymi, ale mąż jest wewnętrznie rozdarty, bo chciałby żeby i tu i tu było dobrze i próbuje to wszystko kleić i nalega na rodzinne spotkania i chce wszystkich pogodzić, jeździć z rodziną do rodziców na święta i udawać, że wszystko jest ok.  No niestety nie zawsze się tak da. A ja jestem w mega dobrej sytuacji, bo mój mąż nie czuje z matką żadnego powiązania. Z resztą przecież ją zna, nigdy nie była dla niego matką, więc czego ona teraz oczekuje? Na pewno jest na mnie gadania: "Bo to ta Ruda Suka mu zabrania", "To wszystko przez te kurwę", "Ona go nabuntowała"... itd. Ale wisi mi to, ja znam prawdę, a teściowa niech sobie tłumaczy jak i czym chce swoją wredność. Innym razem  jak mąż też był u nich coś przewieźć, to akurat im się pralka zepsuła i on się wtedy zaśmiał "Pewnie Ruda zepsuła" i matka z babką się tak popatrzyły na niego zmieszane. Co one sobie myślą? Że my to wszystko puścimy w niepamięć? I nagle będziemy udawać rodzinę? Ooo, co to to nie. 

Tam w ogóle był przez dwa miesiące straszny konflikt między teściami, a babką. Wtedy co teść od nas sępił kasę na prawko dla Agniesi. Jeszcze tak długo się babka nie utrzymała. I tak oczywiście było, że myśmy ją nabuntowali, a przecież ostatnio ją w listopadzie widzieliśmy.  W końcu uległa i dała im te dziewięć stówek, bo w końcu ile można nie mieć wstępu do kuchni. A ile się napłakała i nagadała na swoją córkę "Ta blada kurwa.../Tyle tej bladej kurwie poświęciłam, a ona tak mi dziękuje...", itp. itd. No i hu* z tego. Znowu jest jak było. Babka usługuje królewnie jak zawsze i z kasy nadal wyskakuje.
Szkoda mi babci, ale co mogę zrobić? Chciałam, żeby mąż ją do nas na jakiś czas przywiózł, bo gdy ją widział w jakim jest stanie i mi to opowiadał, to mi serce pękało, ale on sam mi wytłumaczył, że gdy tam jest konflikt, to on się nie chce mieszać, bo i tak jest ciągle na nas gadane, że babkę "buntujemy". A ona przecież też nie była fair w stosunku do nas. Ile się nie raz napyskowała jak ją córeczka ponastawiała? Pierwsza była do wypier*****ia  nas z domu. Nawet jeśli się nawróciła, to niesmak pozostaje. 

W ubiegłym tygodniu odwiedziłam mojego ginekologa. Wyniki badań przebiły moje najśmielsze oczekiwania. Poziom hormonów w normie jak nigdy. Endometrioza uśpiona. I wyjaśniła się przyczyna w miarę bezproblemowej utraty wagi. Przecież ja się od 5ciu lat odchudzam. Dieta "mniej żreć" nie jest już od dawna u mnie dietą, a stylem życia. I w końcu! Najbardziej mnie cieszy, że te 10 kg mniej, udaje mi się bez problemów utrzymywać. Jednak są też minusy. Ostatnio gdy mierzyłam sukienki, musiałam się pozbyć aż trzech sztuk, bo były zwyczajnie za duże. Własnym oczom uwierzyć nie mogłam. Pod jakim kątem nie spojrzałam to w ramionach sterczały, a na brzuchu wisiały jak wór po ziemniakach. Nie żebym się nie cieszyła, ale w styczniu jeszcze pasowały i myślałam, że na wiosnę będą jak znalazł, a tu zonk. Cierpię na deficyt ubrań, szczególnie bluzeczek i sukienek, bo spodni sobie już nakupiłam. 

USG piersi w jak najlepszym porządku, podobnie jak cytologia, więc tylko się cieszyć.
Zaniepokoiła mnie jednak obecna miesiączka. Brzuch pobolewał już od środy, bolesność piersi to u mnie norma w ostatnim tygodniu cyklu, więc spoko, ale biegunki towarzyszą mojemu ostatniemu PMSowi, co jest bardzo uciążliwe. Miesiączka pojawiła się wczoraj. Tak obfita już dawno nie była. Ostatnio przed leczeniem farmakologicznym endometriozy, czyli jakieś 3 lata temu. Wczoraj już po godzinie miałam "przeciekniętą" podpaskę i to tak, że spodnie miałam zakrwawione do połowy ud i znowu te dreszcze z zimna i musiałam położyć się do łóżka, bo myślałam, że zamarznę, a do tego potworne bóle stawów. I to wszystko już akurat po wizycie u ginekologa. Wygląda na to, że muszę się umówić do niego jeszcze raz, co ostatnio jest mega wyczynem, bo moją ostatnią wizytę przekładał kilkukrotnie, gdyż a to miał urlop, a to niby aparat USG był zepsuty. 


Faustynka w ostatni weekend świętowała urodzinki.
Moja Kruszyna skończyła 5 latek! 
Boże, jak ten czas leci...
Moja Mała Księżniczka. Jest już taka samodzielna. 

Czekamy na wywiad w sprawie usług opiekuńczych dla Maciusia. Ciągnie się to i ciągnie. Te wszystkie formalności, ta cała biurokracja. No nic. Jak trzeba czekać, to trzeba. Ciekawe ile godzin tygodniowo mu przyznadzą i ile będziemy musieli za to zapłacić. Swoją drogą, to nie jest do końca fair, bo niby miało być bezpłatnie, a teraz się okazuje, że jest jakiś przelicznik, że w zależności od zarobków trzeba coś dopłacać do każdej godziny. Pani doktor na zaświadczeniu wpisała 15 godzin tygodniowo, więc w skali miesiąca się uzbiera trochę, no ale czego się nie robi dla dziecka :*
Mam nadzieję, że będzie do nas przychodziła sympatyczna Pani, która pokocha Maciusia i będzie chciała mu pomóc. To wspaniały chłopiec, który zasługuje na to. 

Wiecie co? Maciuś zafiksował się na kalkulator. Namiętnie uczy się go... na pamięć. 
Kąpiele wreszcie stały się przyjemnością, a nie męką. Oczywiście pod warunkiem, że nie myjemy głowy, bo z tym ciągle mamy mega problem. Włosy próbujemy obcinać mu "na żywca". Dawniej jakoś się udawało podczas snu mu obcinać, a od dłuższego czasu się budzi przy każdej próbie. W ogóle od przeprowadzki ma mega lekki sen. Budzi się w nocy strasznie często. Ja chodzę jak zombi. Mam wrażenie, że w nocy nic tylko kursuję między pokojami odprowadzając go do jego łóżka i tak w kółko po kilkanaście razy. Cierpię, bo nie potrafię spać w dzień. Teraz mam oczy jak ping-pongi.
A wracając do włosów. Obcinamy go maszynką do strzyżenia, wcześniej obwinąwszy go ciasno wilgotnym ręcznikiem, a drugi mały trzymam mu na oczach. Bo jak się okazało najbardziej bolesne w obcinaniu włosów było opadanie kłaczków, dla Maciusia ostrych jak igiełki, na skórę i to sprawiało ten ból nie do wytrzymania. Teraz buczy, próbuje uciekać, ale bez porównania do tego co było kiedyś - teraz to niebo. Małymi kroczkami idziemy powolutku naprzód.
Paznokcie to wciąż tragedia, ale spokojnie i do tego w końcu dojdziemy. Jestem dobrej myśli. 


Zbliżają się moje 31 urodziny.


Dobrze mi :)

piątek, 8 marca 2019

Dzisiaj Dzień Kobiet!

Z tej okazji wszystkiego najlepszego Drogie Panie!


Z expressilustrowany.pl


Rano poinformowałam Faustynkę o dzisiejszym święcie, co ona skomentowała  z zachwytem:
-"Jestem kobietą bo mam długie włosy i cipkę"!
I z dumą wymalowaną na twarzy pomaszerowała do przedszkola.


A wczoraj mąż wraca z pracy i cytuje szefa:
-"Kurwa, jutro Dzień Kobiet... Ja pierdolę, rok temu zapomniałem, to mi Moja do dzisiaj przy każdej okazji wypomina".
Ja na to mężowi:
-"Widzisz jak masz ze mną dobrze... A ja sama sobie wazon kupiłam" (śmiech).

środa, 6 marca 2019

Zdrowe, energetyczne słodycze domowej roboty - kuleczki orzechowo-daktylowe z kokosem. Gorąco polecam!

Maciuś choruje drugi tydzień.
Wcześniej Młoda przechorowała całe ferie. Tyle że ona wypiła syropek przeciwzapalny z ibuprofenem, zjadła witaminki, nawet udało się jej kilka razy podać niesmaczny Mucosolvan. No a Maciuś jak zwykle nic, tylko czopki i się tak biedak męczy.

Mam nadzieję,  że już wiosna się  na dobre zaczyna i coraz bliżej będzie do lata. Może wreszcie przestaniemy chorować.

Ja mam lenia totalnego, spoczęłam na laurach - ćwiczyć mi się nie chce. Jem ostrożnie,  żeby nie przytyć, ale spaceruję prawie codziennie.

Nareszcie dobrze czuję się w sukienkach. Trochę mam problem, bo wszystkie ubrania na mnie wiszą, ale takie problemy to ja akurat lubię ;)
Cóż, muszę w końcu wymienić garderobę. 

Naszło mnie dzisiaj na wypróbowanie przepisu na domowe słodycze pod postacią kulek brownie z kokosem.
Skorzystałam w tym celu z przepisu ze strony aniafittobe.blogspot.com, odrobinę go modyfikując.


I tak:

Składniki:

200 g orzechów
120 g daktyli bez pestek
garść rodzynek
100g wiórków kokosowych
2-3 łyżki gorzkiego kakao
odrobina przegotowanej wody 

Paczkę orzechów (mix) Alesto z Lidla rozdrobniłam blenderem (ręcznym, bo obecnie taki mam sprzęt, ale napociłam się przy tym strasznie), ale przedtem je utłukłam na drobniejsze, co by mi blender nie zdechł. Następnie pokrojone daktyle zblendowałam razem z rodzynkami i przegotowaną wodą (bez wody ni hu...hu... mi się nie chciało utrzeć, tylko się oblepiłam cała, a z wodą luz). Połączyłam rozdrobnione orzechy z masą daktylową, połową wiórków kokosowych i kakaem. Blender sobie nie radził więc całą masę przełożyłam do gara i wyrabiałam ręką.
Na koniec z powstałej masy uformowałam kulki (powinny być wielkości orzecha włoskiego, ale co ja się tam będę rozdrabniać), które obtoczyłam pozostałym kokosem. Wyszło mi 13 kulek/ciastek różnej wielkości.



Bon appetit!