Hej!
Masakra, jak mnie tu długo nie było!
Może zacznę od tego, że mieliśmy covida i do połowy lutego siedzieliśmy na kwarantannie.
Już chyba depresji dostaję od tego ciągłego siedzenia w domu, no i dupa mi rośnie... A żeby to była dupa, to jeszcze, bo mi to idzie zawsze w brzucho.
Praktycznie to my od tej nieszczęsnej listopadowej anginy, to w kółko jak nie na kwarantannie, to na zdalnym, to jeszcze covid nam się przyplątał w styczniu. Nawet nie wiem skąd, bo zaatakował zewsząd. Pozytywy były i u męża w pracy i u Faustyny w klasie, u Maćka z resztą też.
Na szczęście nic poważnego nam się nie działo. Po trzy dni kataru i męczący kaszel, drapanie w gardle. Tzn. mam nadzieję, że żadne powikłania się nie pojawią. W przyszłym tygodniu jesteśmy umówieni do lekarza rodzinnego i zobaczymy co powie. Może jakieś badania wypisze. Dzieci umówiłam też do laryngologa, bo syn ciągle (nie że kaszle) jakoś tak chryczy, odchrząka... nie wiem nawet jak to nazwać.
Spadek nastroju mam niesamowity. Może to też ta figlująca pogoda. Byle do wiosny! Może na działeczce mi przejdzie.
Jak zaczęliśmy w jesieni chorować, a jak już wiecie, to było u nas pechowo, bo to jelitówka, to gradówka u Faustynki, uszy, spojówki, potem ta angina, to już nie zdążyłam poratować tulipanów, których cebulki posadziłam na działce, a jakiś gryzoń mi je powykopywał i powyżerał co smaczniejsze. A mogłam sadzić w koszyczkach. No ale pooo coo? Przecież przez całe lato nie dopatrzyłam się u nas nawet jednego kreta, a co dopiero innych stworzeń 🤦♀️
A miało być tak pięknie na wiosnę...
E tam, jeszcze nie jedna wiosna przed nami, tzn. mam taką nadzieję.
Dzisiaj leżę i kwiczę.
No niestety, wygląda na nawrót endometriozy. Aż mi się słabo rano z bólu robiło i miałam straszne mdłości. I pomyśleć że przez ostatnie 5 lat żyłyśmy sobie w zawieszeniu broni i już zdążyłam się przyzwyczaić i zapomnieć jaki, to ból sprowadzający do parteru w czasie okresu.
Oh Endometriozo! Nikt nie potrafi dobić tak jak ty! No... może jeszcze moja teściowa.
Jednak ta pandemia ma swoje plusy. Chyba jednak już mi lepiej. Tak, już mi o wiele lepiej, przynajmniej psychicznie.
Brak ruchu mi nie służy. Aż się boję zbadać poziom glukozy. Przez święta sobie pofolgowałam trochę. Było pieczywko, sałatka jarzynowa z majonezem, serniczek upiekłam, noo... Efekt niestety taki, że ubrania na mnie piszczą, a siedzenie w domu nie pomaga. Liczę na to, że jutro będę czuła się lepiej i wybiorę się na minimum kilkukilometrowy spacer.
Wrzucam w tym miejscu taką przykładową listę produktów o niskim indeksie glikemicznym (gdzieś spisywałam po notesach, ale co na blogu to na blogu, a i może jeszcze ktoś skorzysta):
Tak się składa, że najbardziej na świecie uwielbiam jeść ogórki, cukinie i jajka. A to akurat dobrze.
Kocham wiosnę i nowalijki.