Na początku chcę zaznaczyć, że ostatni tekst był pisany w złości na świeżo i bardzo przepraszam za jego nerwowy ton oraz przekleństwa. Ja upust emocjom daję właśnie na blogu po to by nie zwariować. Jeśli kogoś zniesmaczyłam, zgorszyłam czy uraziłam, to przepraszam. Dawniej nie przeklinałam. Obiecuję będę nad tym pracować, bo ja nie jestem przecież taka.
Moje dzieci czują gdy jestem podenerwowana. Tak nie może być. Nie chcę żeby ta nerwowość w domu, ta atmosfera odbijały się na nich. Córka i tak już przejęła wiele złych zachowań od rodziny mojego męża. Dużo z nią rozmawiam, dużo tłumaczę, ale najwięcej pomogło by tu całkowite odcięcie jej od tej nienormalnej rodziny. Czasami mam wrażenie, że syn mnie nienawidzi. On nie rozumie, że na dole go nie chcą. Wyganiają go, wypychają, nawet do niego klną, a on nie rozumie, że go nie chcą. Nudzi mu się najzwyczajniej w naszym niewielkim pokoju, więc ucieka na dół gdy tylko nadarzy się okazja. Jest dzieckiem nadpobudliwym i chorym. Bronię mu żeby tam chodził, bo chcę oszczędzić mu cierpienia, bo teściowa ma muchy w nosie i się obraża, wg niej ja dzieci nie pilnuję lub pewnie specjalnie wysyłam na dół żeby im przeszkadzały. A ja naprawdę robię wszystko żeby dzieci zainteresować, co rusz wymyślam nowe, ciche zabawy, bo teściowej nawet tupanie przeszkadza. Staram się dzieci z oczu nie spuszczać, żeby się nie pozabijały. Nie jest mi łatwo. Maciuś w swojej chorobie jest bardzo agresywny, szczególnie w stosunku do Faustynki. A w ostatnich miesiącach się to bardzo nasiliło. W pokoju nie mamy nic czym dzieci mogłyby sobie zrobić krzywdę. Bardzo się boje, że coś mogłoby się złego stać, dlatego dbam o bezpieczeństwo dzieci najlepiej jak umiem. Ktoś powie, że jestem nadopiekuńcza. Nazywajcie to jak chcecie. Ja po prostu wiem, że gdyby moim dzieciom się coś stało, nie miałabym po co żyć. Nigdy bym sobie nie wybaczyła, że nie dopilnowałam.
Ludzka nieodpowiedzialność nie zna granic. Wiele wypadków z udziałem dzieci ma miejsce w domu przez nieuwagę rodziców/opiekunów. Kuzynka mojego męża napiła się rozpuszczalnika, bo ojciec zostawił w garażu przelany do butelki po oranżadzie. W butelce po oranżadzie? Chyba ten człowiek nie ma wyobraźni. W butelce po oranżadzie i to w miejscu dostępnym dla dziecka. Poza tym - co małe dziecko robiło bez opieki w garażu? Ja rozumiem, że zdarzają się sytuacje niezależne od nas. Dziecko się potknie, rozbije kolano, nabije sobie guza. To są wypadki standardowe. Jednak jak dziecko obleje się wrzątkiem - ja wiem, że to są sekundy. Uważam jednak, że można tego uniknąć. Sama gotowałam zawsze z dziećmi na rękach, bo nie miał mi ich kto przypilnować. Jak gotuję to nie odchodzę od kuchenki, a już na pewno nie zostawiam dzieci samych w kuchni. Syn ma od jakiegoś czasu manię robienia sobie herbaty samemu, więc tym bardziej jestem na niego wyczulona.
Dziecko u sąsiadów wypiło roztwór nadmanganianu potasu. Znajomy w dzieciństwie wpadł rękami do dużego garnka z wrzątkiem, córka koleżanki pociągnęła na siebie z kuchenki garnek z gotującą się wodą, mój wujek przebił sobie krtań drewienkami na opał. Niedawno było głośno o matce, która pod wpływem alkoholu chciała wykąpać córkę i przez przypadek włożyła ją do zbyt gorącej wody.
Takich wypadków można by wymieniać bez końca.
APEL DO RODZICÓW: MIEJMY OCZY DOOKOŁA GŁOWY.
Wczoraj miałam taką sytuację: Wyszłam do toalety. Nie zamknęłam dzieci w pokoju, aby w razie czego Mała miała możliwość ucieczki. Gdybym wzięła ze sobą syna do toalety a córkę zostawiła w pokoju to by się, przepraszam za wyrażenie, darła. Gdybym zrobiła odwrotnie i zamknęłabym w pokoju syna, w złości wybiłby w drzwiach szybę, możliwe nawet że i swoją głową, bo jako dziecko z autyzmem nie czuje zagrożeń. Mogłam wziąć obydwoje do toalety i nas zamknąć od środka na klucz, ale mnie przyćmiło i nie zrobiłam tego. Dzieci oglądały akurat bajkę i były jak mało kiedy spokojne. Nic złego się nie stało, ale mogło. Pod moją nieobecność syn uciekł na dół, a zaraz za nim córka. Po wyjściu z toalety pobiegłam za nimi na dół, zerknęłam do kuchni, ale dzieci tam nie było, słyszę jak wariują w salonie. Faustynka skacze na fotelu, na którym ktoś bezmyślnie zostawił duże lustro, a Maciuś biega wokół stołu, trącając trującą dracenę, to cud że się jej nie nażarł, bo ma skłonności do dotykania, obwąchiwania i brania do buzi roślin. W tym czasie w kuchni siedzi przy stole moja teściowa i je śniadanie, bo właśnie wstała o 11, a na sofie siedzi babka z Agnieszką i masuje wnuczce nogi. Żadna nawet tyłka nie podniosła, żeby za dziećmi zerknąć co robią same w salonie bez opieki. Jednego nie rozumiem - moja teściowa jak śpi, to zamyka aż dwie pary drzwi na klucz, swoje od sypialni i następne od salonu, żeby jej ktoś przypadkiem nie obudził, a jak wyjdzie to już nie ma tego w głowie żeby zamknąć za sobą. Uważam, że powinna skoro wie, że tam nie jest dla dzieci bezpiecznie, bo lustro stoi byle jak na fotelu, bo na stole stoi maszyna do szycia oraz ostry nóż, na podłodze rozłożona jest masa kabli, przy oknie stoją trujące kwiatki, w komodzie przed telewizorem leżą niezabezpieczone leki oraz alkohole, szklanki, kieliszki, no i przede wszystkim powinna sobie zdawać sprawę z tego że jedno z jej wnuków nie jest dzieckiem zdrowym, a że jest z tej dwójki starsze, to i silniejsze i może młodszemu zrobić krzywdę.
Zabrałam dzieci z salonu, wyprowadziłam do kuchni i tłumaczę dzieciom przy wszystkich, że nie mogą być same w salonie jak nikogo tam nie ma, bo mogą sobie zrobić krzywdę. Mówię że mogą rozbić lustro i się pokaleczyć. Mała zaczęła oczywiście płaczem wymuszać, bo ona chce się bawić w salonie, no to mówię krótko i wyraźnie "Nie możesz, bo tam nikogo nie ma". Nie chciała zrozumieć. Myślała, że jak się uprze i będzie krzyczeć, to jej pozwolę. Wzięłam ją pod pachę, a Młodego za rękę i poszliśmy na górę. Gdy się uspokoiła jeszcze raz jej wszystko wytłumaczyłam, ale co ja słyszę. Z dołu mnie piękne teksty na mój temat dochodzą. Tak mnie głośno obgadywały, jakby chciały żebym słyszała, albo chciały żebym się o to coś odezwała i żeby wywiązała się dyskusja. Miałyby okazję opowiadać, jaka ta ruda suka jest zła, wredna i kłótliwa, a one takie biedne i wielce poszkodowane. Podkreślam, że w kuchni nie zwróciłam nikomu uwagi i nie miałam o nic pretensji do nikogo. Po prostu ja bym nie potrafiła tak robić jak one. Kiedyś obce dziecko złapałam w szkole, bo się na schodach potknęło i zareagowałam, uważam że naturalnie - matka, która szła za tym dzieckiem nie miała już możliwości go złapać. Przecież nie będę w takiej sytuacji patrzeć i się zastanawiać czy go mama złapie. Patrzeć obojętnie jak dziecko ze schodów leci i rozbija buzię o każdy stopień? Moja teściowa by nie zareagowała nawet jakby stała przy oknie z którego dziecko by wyskoczyło. Ona zawsze pozostaje niewzruszona, dlatego nie chcemy żeby dzieci się na dole plątały.
Na dole nie chcą, żeby moje dzieci tam chodziły, więc robię co mogę, żeby tam nie szły. Jednak wczoraj było w drugą stronę. Kilkanaście razy było, że z nas nie ma żadnego pożytku. Babka w ogóle w kółko, że ją ignorujemy. Tak jakby chciały, żebym do nich skoczyła, że za dziećmi nie poszły. Nie rozumiem tego w ogóle. I w kółko "Ruda kurwa...", a "tylko do lodówki przychodzi", a "przenosi...". Stara w ogóle babkę buntowała, że ja niby gadam, ze babka do południa śpi, a to nie prawda, bo ja na babkę nic nie gadam, tym bardziej, że ona tyle nie śpi. O 9 wstaje, czasami nawet o 8, ale widocznie chciała nas skłócić. Jak się mąż coś pyta jak np. zadzwoni, to mówię jak jest (a teściowa śpi do południa, to przecież nie będę ściemniać, że haruje od rana, jak tak nie jest). A to że mój mąż jeszcze do ojca powtarza, to co mi do tego. Z mężem rozmawiamy dużo i o wszystkim. Jesteśmy sobie swego rodzaju psychologami. Właśnie strasznie było, że ja strasznie przenoszę, że do starego co one robią. Mój mąż miał ostatnio prawie trzy tygodnie urlopu, to się sam naoglądał jak to wszystko wygląda w domu, ani mu mówić nic nie muszę. Już wie jak jest.
I tak wszystkiego nie słyszałam co gadały. Coś było o jakimś "gównie", że "strasznie zły człowiek ze mnie", że niby "łeb daję w drugą stronę", "dupuję" i że "jestem wredna kurwa, bo się dzieci cieszą, skaczą, a ja je zabrałam". Jakbym nie zabrała, to by było że "Ruda kurwa leży, a dzieci się po chałupie poniewierają" pewnie jeszcze "specjalnie żeby one się nie wyspały". Obgadywały mnie długo, mnie, mojego męża. Córkę na drzemkę zdążyłam położyć, a one w kółko to samo i to tak bez skrępowania na cały głos.
Najbardziej zdenerwowało mnie to że z nas "nie ma pożytku", bo wiem jak jest i wiem, że nie mają za grosz racji. Szczególnie babki tu nie rozumiem, bo jak była kilkakrotnie w szpitalu, to tylko my ją odwiedzaliśmy, pomagaliśmy, kupowaliśmy potrzebne rzeczy. My się nią opiekowaliśmy. Ona już nie pamięta jak ją córeczka, zięć i wnusie olały na całej linii. Ani raz jej nikt nie odwiedził tylko my. Do lekarza kto ją wozi? Tylko mój mąż. A w domu kto pomaga? Ile razy sprzątałam ich brudy? Tego to nie widać? Prysznic/wanna/kuchenka/podłoga - wszystko się samo myje, normalnie system samoczyszczenia. O nie! Nigdy więcej! Jaką ludzie mają krótką pamięć. Nie życzę jej źle, ale ciekawe kto ją następnym razem odwiedzi.
No i też bardzo nie podoba mi się to, że w stosunku do mojej osoby używają określenia "kurwa", "ruda kurwa", "ruda suka z góry" itp. Może powinnam im tym samym odpłacać? Tak łatwo jest kogoś wyzwać od najgorszych?
W ogóle teściowa się uparła, że mamy jej dać nasz samochód, który mąż rok temu kupił. Tak, bo tak. Dlaczego im się wydaje, że im się wszystko należy? Ostatnio znajomy dał mojemu mężowi kasę, żeby mu kupił porządnego laptopa, bo mój mąż się na tym zna i jak przywiózł go do domu, to się tu uparli, że to będzie Agnieszce. Prawdopodobnie przez to jest gadane, że z nas nie ma pożytku. Mąż mi powiedział, że już od dłuższego czasu gadają o naszym aucie i się pytają kiedy im go "sprzeda". Tak... sprzeda. Tak jak tamten miał sprzedać, że kasy do dzisiaj nie widzieliśmy.
Swoją drogą strasznie im się nudzi z tego co widzę. Niech te wakacje się już skończą. Albo niech nam się trafi w końcu fajne mieszkanie.