Obecnie jestem w 22 tygodniu ciąży. Czuję się niezbyt dobrze, ciągle jestem zmęczona, osłabiona. Wiem już co jest tego przyczyną. Na weekendzie robiłam sobie morfologie krwi i wyniki wyszły bardzo kiepskie. Zmieniłam dietę na o wiele bogatszą w żelazo. Ginekolog z pewnością przepisze mi też żelazo w tabletkach. Za tydzień powtórzę badania. Mam nadzieję, że wyniki się poprawią, jeśli nie to pewnie lekarz zostawi mnie w szpitalu. Z jednej strony wakacje by mi się przydały, ale z drugiej - co z Małym M? Wczoraj z mężem wyszliśmy tylko na godzinę na zakupy, a M został w domu pod opieką babci męża, jego matki i siostry. Jak wróciliśmy to teściowa zaczęła w progu, że się strasznie napłakał i chyba chciała powiedzieć, że przez to że ja poszłam, ale C - siostra męża się wygadała, że bardzo mocno uderzył się głową o meble. Winę zwaliły na babcie, że niby był z nią wtedy, ale przecież wszystkie trzy w domu siedziały, nic nie robiły i przez godzinę nie potrafiły dziecka upilnować. Dobrze, że sobie dziecko nie rozcięło głowy. Dziś ma na czole siniec, a ja wiem, że już nigdy go z nimi nie zostawię. Zawsze M zabieram ze sobą, ale akurat wczoraj tak wyszło, że się nie spodziewałam, że wyjdziemy i zrobiłam wcześniej duże pranie i M miał wszystkie spodnie mokre, a na cienkie dreski w których biegał w domu było za zimno. Już nigdy bez niego z domu nie wyjdę. Teściowa to jest wielką babcią w gębie na mieście, a w rzeczywistości, to wnuka nawet na ręce nie weźmie.
Mój błąd. Mogłam zostać w domu.
wtorek, 19 listopada 2013
poniedziałek, 28 października 2013
Bądź silna i cierpliwa...
Z góry przepraszam, że się tak rozpiszę, ale wiele mi leży na sercu i po prostu muszę o tym opowiedzieć.
Nie mogę, nie potrafię tego wszystkiego wytrzymać. Tak bardzo bym chciała się wyprowadzić. Wynająć choćby mały pokoik gdzieś w mieście gdzie pracuje mój mąż. Przecież moglibyśmy tam na jakiś czas zamieszkać. Wynajęcie pokoju to nie jest jakiś kosmiczny wydatek. Poza tym mąż zaoszczędziłby na paliwie, a i ja mogłabym zarobić na drobne wydatki udzielając korepetycji jak dawniej. Wiadomo, w ciąży nikt mnie do pracy nie przyjmie, choć bardzo bym chciała, bo dodatkowa kasa bardzo by się przydała, więc chociaż udzielając lekcji zarobiłabym sobie, jak to się mówi, na waciki i nie musiałabym prosić męża o pare groszy na to czy tamto, a nie ukrywam, nie czuję się z tym dobrze. Jest to dla mnie bardzo krępujące, więc nie chodzę na zakupy, a jeśli coś sobie kupuję, to bardzo rzadko i staram się aby było to w miarę tanie. Żałuję teraz, że nie podjęłam pracy jak M skończył rok. Trzeba było zapisać go do żłobka i znaleźć pracę. Jakąkolwiek pracę, nie mam wymagań odnośnie tego, żeby to była praca w zawodzie. Skończyłam studia wyższe i mam tytuł magistra, ale jeśli nie było by w danym czasie nic lepszego, to i w sklepie mogłabym sprzedawać. No takie czasy, że o pracę ciężko, choć wydaje mi się że jak się bardzo chce, to się pracę znajdzie. Myślałam wtedy "M jest jeszcze za mały", "Nikt nie zajmie się moim dzieckiem tak dobrze jak ja", "Skończy 2 latka to pójdę do pracy". Na przełomie czerwca i lipca, kiedy M kończył półtora roku stwierdziłam, że jest na tyle samodzielny i lubi bardzo dzieci, że jesteśmy gotowi na żłobek. Byłam zdecydowana, że od września poślę synka do żłobka i jeżeli będzie do niego z chęcią uczęszczał, to sama pójdę do pracy. Końcem lipca zaczęłam się spóźniać, myślałam że to stres związany z trzydniówką M, kiedy to nie mogłam zbić gorączki i ta ciągle przekraczała 40 stopni. Jednak po wszystkim okresu nadal nie dostałam. Spodziewałam się różnych przedziwnych chorób, bo przecież się zabezpieczaliśmy. Zrobiłam test, okazało się że jestem w ciąży. Widać, nie zawsze jedna metoda antykoncepcji wystarczy. Na początku był to dla mnie szok, bo jeszcze jedno dziecko nie wyrosło z pieluch, a tu następne w drodze. Widocznie tak miało być. Szkoda tylko, że przed ciążą nie podjęłam jakiejś pracy. Póki co pracowałabym, a później myślę że udało by mi się uzyskać płatny urlop macierzyński. No tu zawaliłam. Po prostu nie spodziewałam się że "wpadnę". Wpadka chyba nie jest odpowiednim słowem, bo w końcu jesteśmy po ślubie, ale ciąża okazała się zaskoczeniem. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło: M będzie miał rodzeństwo, będzie się na pewno bardzo cieszył. Obecnie jestem w 19 tygodniu ciąży, tylko bardzo się boję, bo nie wiem jak poradzę sobie z dwójką dzieci. A M jest dość niesfornym i niesamowicie aktywnym chłopcem, za którym ciężko nadążyć, bo nie potrafi spokojnie chodzić, ciągle tylko biega i skacze, a ja non stop za nim, bo się boje, że jak się potknie to jeszcze głowę sobie o coś rozbije. Może jestem przewrażliwiona, już nie wiem sama. Może to przez to, że M jest moim pierwszym dzieckiem, tak się boję o niego. A może po prostu go tak mocno kocham. Trzeba mieć przy nim oczy dookoła głowy i nie spuszczać go z oczu ani na sekundę, bo ma 100 pomysłów na minutę, a w miejscu nie usiedzi dłużej niż 5 minut. No, ale dzieci takie są. Tylko moja teściowa nie rozumie dlaczego M ciągle biega, co chwile płacze, twierdzi że on jest niedobry, a ja oczywiście jestem złą matką, bo jej dzieci, faszerowane lekami uspokajającymi od urodzenia, siedziały cały czas w miejscu i się potrafiły jedną zabawką zająć na 2 godziny, poza tym ciągle spały po tych lekach, więc ona miała święty spokój. Już nie wspomnę że w wieku 3 lat nie potrafiły się sprawnie poruszać, tylko ciągle nogi się im plątały i się przewracały, no ale w końcu nie ma się co dziwić skoro pierwsze 2 lata życia spędziły w chodziku, wózku lub kojcu. Mały M chce być po prostu samodzielny, wszystko chce sam. Kiedy próbuję go złapać i wziąć na ręce wyrywa się, kładzie na podłodze, zaczyna płakać, krzyczeć, tupać nóżkami, gdy uda mi się go podnieść, gryzie mnie, szczypie i bije. On ma dopiero 21 miesięcy a ja już miałam 5 razy przez niego oko podbite. Teściowej przeszkadza że on jest głośno, za głośno się bawi, za głośno się śmieje, za głośno tupie, itp. itd. A on ma po prostu tak dużo energii, że musi się wybiegać. Poza tym jak czegoś chce to będzie krzyczał i płakał póki tego nie osiągnie, a ja żeby teściowa nie gadała jaką to złą matką jestem robię lub daję mu to co chce, żeby nie płakał. Wiem że robię duży błąd, ale póki mieszkamy u teściów nie bardzo mogę inaczej, albo raczej nie mam siły, bo teściowa jak mi dziecko zapłacze to tylko chodzi i gada do wszystkich, że mi pewnie wypadł, albo nie pilnowałam i spadł z czegoś i że zamiast go wziąć na ręce to ja leżę, a on ryczy. A to wszystko nie prawda. Jak M tylko zaczyna płakać, to go uspokajam, noszę na rękach, próbuję zabawić, odwrócić uwagę, a gdy wszystko zawodzi, to mu daję to co chce, a sama dostaję palpitacji serca, bo tak bardzo się boję teściowej i tego co ona znowu wymyśli. Była niedawno taka sytuacja, że M zaczęła wychodzić piątka. Nie wiem czy już wspominałam, że on bardzo boleśnie ząbkuje, być może się powtórzę. Wychodzenie każdego ząbka było straszne, zawsze dużo płaczu i gorączka, teraz nie było inaczej. Wybudził się o północy z wielkim płaczem, nosiłam, tuliłam, uspokajałam, nawet mąż go wziął na ręce i próbował uspokoić, babcia mojego męża przybiegła i też starała się pomóc. Podaliśmy Ibum i nosiłam dziecko aż ból minął. Oka nie zmrużyłam tylko czuwałam całą noc przy nim, bo ja nie potrafię zasnąć jak się coś mojemu dziecku dzieje. A rano jak mój mąż ojca swojego do pracy odwoził, to teść z pretensjami czego żeśmy dziecka nie wzięli i nie bawili tylko się tak darło pół nocy, bo już mu teściowa nawciskała bzdur. Jak mi to mąż opowiadał to miałam ochotę wziąć tłuczek do mięsa i pójść teściową walnąć nim w łeb, a później ją wziąć na ręce i nosić i jej zabawki pokazywać i bym się zapytała czy przestało boleć jak ją wzięłam na ręce. M nie ma bardzo możliwości wyszaleć się w domu, więc jak najczęściej wychodzimy na spacery. Ostatnio tak mnie przegonił, że jak wróciliśmy do domu to ja miałam język na brodzie, a M nadal skakał i się cieszył, mimo że całą drogę przeszedł na własnych nóżkach :) Niestety nie zawsze pogoda dopisuje na takie szaleństwa, a wtedy teściowa się czepia i nas ucisza, bo np u najmłodszej siostry mojego męża - C jest nauczycielka (nauczanie indywidualne) i wtedy synek nie może się bawić autkiem czy grać ze mną w piłkę, co tak uwielbia, no bo się tłucze, nie może chodzić, bo tupie, a ja już nie mam pomysłu na zabawę, która by teściowej nie przeszkadzała, bo telewizor mojego M nie interesuje w ogóle, chyba że lecą reklamy i dobrze, bo najgorzej to jak nie można dziecka odciągnąć od telewizora czy komputera. Jak C ma lekcje to o zejściu na dół nie mam nawet co marzyć, więc jak nie zdążę przed przyjazdem nauczycieli, to nie mogę zejść np, zrobić śniadania, czy dziecku umyć rączek. Choć nie wiem co by przeszkadzało wejście do kuchni czy łazienki jak lekcja odbywa się w pokoju i tak siedzimy w naszym pokoju na górze jak w więzieniu. Wczoraj jeszcze teściowi odwaliło, bo on ma to szkolenie i za tydzień ma mieć egzamin, a od zdania tego egzaminu zależy czy będzie od nowego roku nadal pracował w danym miejscu i się wczoraj wieczorem zaczął uczyć (ma oczywiście w razie czego możliwość kolejnego podejścia w razie niezdania, co dwa tygodnie do końca stycznia są terminy). Mały M bawił się piłką, przyszła do nas prababcia i się zaczęła też z M bawić, otworzyła duży pokój, żeby dziecko miało więcej miejsca i za chwile przybiegł teść z pyskiem, że ma być spokój, bo on się uczy, a jak mały skacze, to się na dole lampy trzęsą. A potem zamknął ten pokój na klucz i piłka M tam została. Dzisiaj się nie mogę od rana doprosić, żeby nam tą piłkę oddali. Przykro mi, bo to jakby nie było, ulubiona zabawka mojego dziecka. Nie dziwię się, że mój synek nie akceptuje swojego dziadka i na jego widok reaguje płaczem, jak on tylko potrafi się wydzierać na nas. A to że się uczy... No ludzie, ja studia w nie takich warunkach kończyłam. Tutaj się wszyscy awanturują ze wszystkimi od 6 rano do północy. Kiedy byłam w pierwszej ciąży i mieszkaliśmy już u teściów, to akurat byłam na ostatnim, piątym roku i nawet nie miałam żadnej poprawki, wszystko w terminie i nawet jak już dziecko na świat przyszło i na prawdę było mi ciężko, bo nikt mi nie przypilnował syna ani 5 minut żebym się mogła pouczyć, czy pracę pisać, a M jak nie spał musiał być cały czas na rękach, bo inaczej płakał, to jakoś sobie poradziłam i pracę obroniłam. No ale ja zawsze byłam ambitna i uczyłam się systematycznie, poza tym dużo pamiętałam z wykładów, a że studia wybrałam związane z moimi pasjami i zainteresowaniami, to nie było trudne nie mieć nigdy poprawki i wszystko zaliczać przez wszystkie lata studiów w terminie. Kiedy zamieszkaliśmy u teściów, nie było że ja się uczę i że ma być cisza. Z resztą nawet by mi do głowy nie przyszło kogoś uciszać. Siostry mojego męża się kłóciły i biły każdego dnia, z resztą do dzisiaj tak jest, chyba nigdy z tego nie wyrosną. Do tego pyskują strasznie do swojego ojca i każdy każdego wyzywa od rana do nocy. Tak każdy dzień. A teść żeby odreagować to się wyżywa tylko na synu swoim czyli moim mężu i na mnie, bo wie że my mu nie napyskujemy i może nami podłogę pozamiatać, a najbardziej to dziecko cierpi jak słyszy to wszystko. Do nas to cwaniakuje, a swojej żony to się boi jak ognia. Ciągle ją do mojego męża obgaduje, ale do niej to się zwraca "Niunia". Swoją drogą to mnie mdli jak to słyszę, żeby do kobiety w tym wieku się tak zwracać, przecież to nie dziecko, no i gabaryty też nie pasują do takiej nazwy, ale niech im będzie. A jeszcze co mi się bardzo nie spodobało po tej sytuacji jak teść wpadł mi dziecko uciszać, to mój mąż przypadkiem usłyszał jak jego ojciec gada do matki: "Leży z nim na dywanie" "- z kim? Z B? (w sensie że ze mną)", "-nie", "- z A?(siostra męża-średnia)", "-nie", "- to z kim?", "- z tą lochą (na swoją teściową)". Ja tak sobie w duchu pomyślałam: "Jakby nie ta locha to ty byś zdechł z głodu". Bo jakby nie było, to matka mojej teściowej gotuje im obiady. Moja teściowa jest prawie 30 lat po ślubie, ale nigdy nic nie ugotowała. Powinni być wdzięczni tej starszej kobiecie, że im tak pomaga, gotuje, sprząta, pierze, psa wyprowadza, wnuki odchowała, śniadania, kolacje, wszystko ona robi, wyprawia rano A do szkoły. Szkoda mi często tej kobiety, ale i ona potrafi na złość zrobić i tak coś powiedzieć że w pięty pójdzie (oczywiście nie swojej córce, bo moja teściowa jest nietykalna i się jej wszyscy boją).
Nie potrafię męża nakłonić do podjęcia takiej decyzji związanej z przeprowadzką. Tyle razy próbowałam i zaczynałam ten temat, ale jemu jest dobrze tak jak jest. Niby ma dosyć swoich rodziców, tych awantur i tej atmosfery tutaj, niby ich nie znosi, ale jednak wciąż trwamy w tej chorej sytuacji i nadal mieszkamy u teściów. Tak, rozumiem argumenty mojego męża. Nie wydając pieniędzy na wynajem szybciej wyprowadzimy się do własnego domu. Liczę, że w sierpniu, a najpóźniej wrześniu będziemy na swoim i zdaję sobie sprawę, że wynajmując mieszkanie czy pokój termin wprowadzenia się we własne mury wydłuży się o być może rok. Ale czy nie warto było by się nad tym jeszcze raz zastanowić, bo może lepiej było by żyć w dobrej atmosferze naszej trójce, niedługo czwórce wynajmując coś przez 2 lata niż żyć u teściów, którzy nas chyba tak na prawdę nienawidzą i męczyć się tutaj, cierpieć tak przez najbliższy rok. Ja żyję w ciągłym stresie, jestem podenerwowana, zmęczona, niewyspana, jest mi tu naprawdę bardzo źle. Czy mój mąż tego nie widzi? Słabo mi się robi na samą myśl, że będę drugi raz przechodzić przez teściową to co po urodzeniu M. Boje się, że znowu się będzie wtrącać w karmienie, pępek, ubieranie dziecka czy wychodzenie z nim na dwór. Nie wiem czy dam radę to znieść. A może w końcu wybuchnę i dam jej przez łeb, wtedy wszystko rozwiąże się samo. Teść nas na pewno wygoni za pobicie mu Niuni, a ja będę w końcu spokojna i znowu zacznę się uśmiechać. Szkoda tylko że to ja wyjdę na tą złą.
Chyba wylałam wszystkie swoje żale i być może zostanę przez to skrytykowana. Ktoś napisze, żeby się wyprowadzić od teściów, że sama jestem sobie winna, że trzeba było od razu liczyć na siebie, a nie się zwalać komuś na głowę, że teściowie nie mieli obowiązku nas przyjąć, że nie trzeba było rodziny zakładać jak się nie ma warunków, że trzeba było iść do pracy a nie się pchać w pieluchy i wiele wiele innych tekstów.
Ja to wszystko wiem i dzisiaj jestem mądrzejsza o moje doświadczenia. Po prostu nie zdawałam sobie wcześniej sprawy jaki świat potrafi być okrutny, a ludzie wredni. Myślałam że rodzina to rzecz święta i mamusia i tatuś to najwspanialsi ludzie, którzy kochają swoje dzieci i są zawsze chętni aby im pomóc. Myślałam że najpierw rodzice wychowują dzieci i im pomagają, a kiedy oni się odkują to pomagają rodzicom i opiekują się nimi do śmierci. Ale powiem Wam że tak jest w wielu rodzinach, tylko my jakoś tak pechowo trafiliśmy. Moi rodzice mnie nie kochali, nie zaakceptowali mojego wybranka i w rezultacie nie mamy z nimi kontaktu, a teściowie też nie zachowują się jak rodzice mojego męża. Teściowa nie musi mnie lubić, często tak jest że teściowe i synowe się nie cierpią, różnie to bywa, czasami z winy jednej, czasami drugiej, a często i z winy ich obu. Zazwyczaj to z miłości matki do syna, teściowa nie potrafi zaakceptować drugiej ważnej kobiety w życiu jej oczka w głowie i zawsze będzie uważała, że żona jej syna nie jest dla niego wystarczająco dobra, ale tu jest inaczej. Moja teściowa własnemu synowi potrafiłaby wbić nóż w plecy. Smutne, ale prawdziwe. Mój mąż wychowany był przez swoją babcie, więc jego własna matka była raczej jak rodzeństwo i po prostu nie ma między nimi tej więzi jaka być powinna. Tylko nie potrafię zrozumieć jeszcze jednej rzeczy. Skoro teściowa tak nas nie znosi i co za tym idzie na pewno by chciała żebyśmy się stąd wynieśli, to jednak za wszelką cenę próbuje nam utrudnić i opóźnić budowę domu, żebyśmy się jeszcze jednak nie wyprowadzali. Jaki w tym cel? Wiem że teściowie mają pewnego rodzaju korzyści z tego że u nich mieszkamy, ale nie na taką skalę, żeby mimo nienawiści do nas nie chcieć abyśmy się wyprowadzili.
Ja tu nie chciałam powtarzać sytuacji już wcześniej przeze mnie opisanych, ale chciałam poprosić osoby, które nie znają mojego bloga, żeby nie napadały na mnie tak od razu nie czytając poprzednich wpisów.
Nie mogę, nie potrafię tego wszystkiego wytrzymać. Tak bardzo bym chciała się wyprowadzić. Wynająć choćby mały pokoik gdzieś w mieście gdzie pracuje mój mąż. Przecież moglibyśmy tam na jakiś czas zamieszkać. Wynajęcie pokoju to nie jest jakiś kosmiczny wydatek. Poza tym mąż zaoszczędziłby na paliwie, a i ja mogłabym zarobić na drobne wydatki udzielając korepetycji jak dawniej. Wiadomo, w ciąży nikt mnie do pracy nie przyjmie, choć bardzo bym chciała, bo dodatkowa kasa bardzo by się przydała, więc chociaż udzielając lekcji zarobiłabym sobie, jak to się mówi, na waciki i nie musiałabym prosić męża o pare groszy na to czy tamto, a nie ukrywam, nie czuję się z tym dobrze. Jest to dla mnie bardzo krępujące, więc nie chodzę na zakupy, a jeśli coś sobie kupuję, to bardzo rzadko i staram się aby było to w miarę tanie. Żałuję teraz, że nie podjęłam pracy jak M skończył rok. Trzeba było zapisać go do żłobka i znaleźć pracę. Jakąkolwiek pracę, nie mam wymagań odnośnie tego, żeby to była praca w zawodzie. Skończyłam studia wyższe i mam tytuł magistra, ale jeśli nie było by w danym czasie nic lepszego, to i w sklepie mogłabym sprzedawać. No takie czasy, że o pracę ciężko, choć wydaje mi się że jak się bardzo chce, to się pracę znajdzie. Myślałam wtedy "M jest jeszcze za mały", "Nikt nie zajmie się moim dzieckiem tak dobrze jak ja", "Skończy 2 latka to pójdę do pracy". Na przełomie czerwca i lipca, kiedy M kończył półtora roku stwierdziłam, że jest na tyle samodzielny i lubi bardzo dzieci, że jesteśmy gotowi na żłobek. Byłam zdecydowana, że od września poślę synka do żłobka i jeżeli będzie do niego z chęcią uczęszczał, to sama pójdę do pracy. Końcem lipca zaczęłam się spóźniać, myślałam że to stres związany z trzydniówką M, kiedy to nie mogłam zbić gorączki i ta ciągle przekraczała 40 stopni. Jednak po wszystkim okresu nadal nie dostałam. Spodziewałam się różnych przedziwnych chorób, bo przecież się zabezpieczaliśmy. Zrobiłam test, okazało się że jestem w ciąży. Widać, nie zawsze jedna metoda antykoncepcji wystarczy. Na początku był to dla mnie szok, bo jeszcze jedno dziecko nie wyrosło z pieluch, a tu następne w drodze. Widocznie tak miało być. Szkoda tylko, że przed ciążą nie podjęłam jakiejś pracy. Póki co pracowałabym, a później myślę że udało by mi się uzyskać płatny urlop macierzyński. No tu zawaliłam. Po prostu nie spodziewałam się że "wpadnę". Wpadka chyba nie jest odpowiednim słowem, bo w końcu jesteśmy po ślubie, ale ciąża okazała się zaskoczeniem. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło: M będzie miał rodzeństwo, będzie się na pewno bardzo cieszył. Obecnie jestem w 19 tygodniu ciąży, tylko bardzo się boję, bo nie wiem jak poradzę sobie z dwójką dzieci. A M jest dość niesfornym i niesamowicie aktywnym chłopcem, za którym ciężko nadążyć, bo nie potrafi spokojnie chodzić, ciągle tylko biega i skacze, a ja non stop za nim, bo się boje, że jak się potknie to jeszcze głowę sobie o coś rozbije. Może jestem przewrażliwiona, już nie wiem sama. Może to przez to, że M jest moim pierwszym dzieckiem, tak się boję o niego. A może po prostu go tak mocno kocham. Trzeba mieć przy nim oczy dookoła głowy i nie spuszczać go z oczu ani na sekundę, bo ma 100 pomysłów na minutę, a w miejscu nie usiedzi dłużej niż 5 minut. No, ale dzieci takie są. Tylko moja teściowa nie rozumie dlaczego M ciągle biega, co chwile płacze, twierdzi że on jest niedobry, a ja oczywiście jestem złą matką, bo jej dzieci, faszerowane lekami uspokajającymi od urodzenia, siedziały cały czas w miejscu i się potrafiły jedną zabawką zająć na 2 godziny, poza tym ciągle spały po tych lekach, więc ona miała święty spokój. Już nie wspomnę że w wieku 3 lat nie potrafiły się sprawnie poruszać, tylko ciągle nogi się im plątały i się przewracały, no ale w końcu nie ma się co dziwić skoro pierwsze 2 lata życia spędziły w chodziku, wózku lub kojcu. Mały M chce być po prostu samodzielny, wszystko chce sam. Kiedy próbuję go złapać i wziąć na ręce wyrywa się, kładzie na podłodze, zaczyna płakać, krzyczeć, tupać nóżkami, gdy uda mi się go podnieść, gryzie mnie, szczypie i bije. On ma dopiero 21 miesięcy a ja już miałam 5 razy przez niego oko podbite. Teściowej przeszkadza że on jest głośno, za głośno się bawi, za głośno się śmieje, za głośno tupie, itp. itd. A on ma po prostu tak dużo energii, że musi się wybiegać. Poza tym jak czegoś chce to będzie krzyczał i płakał póki tego nie osiągnie, a ja żeby teściowa nie gadała jaką to złą matką jestem robię lub daję mu to co chce, żeby nie płakał. Wiem że robię duży błąd, ale póki mieszkamy u teściów nie bardzo mogę inaczej, albo raczej nie mam siły, bo teściowa jak mi dziecko zapłacze to tylko chodzi i gada do wszystkich, że mi pewnie wypadł, albo nie pilnowałam i spadł z czegoś i że zamiast go wziąć na ręce to ja leżę, a on ryczy. A to wszystko nie prawda. Jak M tylko zaczyna płakać, to go uspokajam, noszę na rękach, próbuję zabawić, odwrócić uwagę, a gdy wszystko zawodzi, to mu daję to co chce, a sama dostaję palpitacji serca, bo tak bardzo się boję teściowej i tego co ona znowu wymyśli. Była niedawno taka sytuacja, że M zaczęła wychodzić piątka. Nie wiem czy już wspominałam, że on bardzo boleśnie ząbkuje, być może się powtórzę. Wychodzenie każdego ząbka było straszne, zawsze dużo płaczu i gorączka, teraz nie było inaczej. Wybudził się o północy z wielkim płaczem, nosiłam, tuliłam, uspokajałam, nawet mąż go wziął na ręce i próbował uspokoić, babcia mojego męża przybiegła i też starała się pomóc. Podaliśmy Ibum i nosiłam dziecko aż ból minął. Oka nie zmrużyłam tylko czuwałam całą noc przy nim, bo ja nie potrafię zasnąć jak się coś mojemu dziecku dzieje. A rano jak mój mąż ojca swojego do pracy odwoził, to teść z pretensjami czego żeśmy dziecka nie wzięli i nie bawili tylko się tak darło pół nocy, bo już mu teściowa nawciskała bzdur. Jak mi to mąż opowiadał to miałam ochotę wziąć tłuczek do mięsa i pójść teściową walnąć nim w łeb, a później ją wziąć na ręce i nosić i jej zabawki pokazywać i bym się zapytała czy przestało boleć jak ją wzięłam na ręce. M nie ma bardzo możliwości wyszaleć się w domu, więc jak najczęściej wychodzimy na spacery. Ostatnio tak mnie przegonił, że jak wróciliśmy do domu to ja miałam język na brodzie, a M nadal skakał i się cieszył, mimo że całą drogę przeszedł na własnych nóżkach :) Niestety nie zawsze pogoda dopisuje na takie szaleństwa, a wtedy teściowa się czepia i nas ucisza, bo np u najmłodszej siostry mojego męża - C jest nauczycielka (nauczanie indywidualne) i wtedy synek nie może się bawić autkiem czy grać ze mną w piłkę, co tak uwielbia, no bo się tłucze, nie może chodzić, bo tupie, a ja już nie mam pomysłu na zabawę, która by teściowej nie przeszkadzała, bo telewizor mojego M nie interesuje w ogóle, chyba że lecą reklamy i dobrze, bo najgorzej to jak nie można dziecka odciągnąć od telewizora czy komputera. Jak C ma lekcje to o zejściu na dół nie mam nawet co marzyć, więc jak nie zdążę przed przyjazdem nauczycieli, to nie mogę zejść np, zrobić śniadania, czy dziecku umyć rączek. Choć nie wiem co by przeszkadzało wejście do kuchni czy łazienki jak lekcja odbywa się w pokoju i tak siedzimy w naszym pokoju na górze jak w więzieniu. Wczoraj jeszcze teściowi odwaliło, bo on ma to szkolenie i za tydzień ma mieć egzamin, a od zdania tego egzaminu zależy czy będzie od nowego roku nadal pracował w danym miejscu i się wczoraj wieczorem zaczął uczyć (ma oczywiście w razie czego możliwość kolejnego podejścia w razie niezdania, co dwa tygodnie do końca stycznia są terminy). Mały M bawił się piłką, przyszła do nas prababcia i się zaczęła też z M bawić, otworzyła duży pokój, żeby dziecko miało więcej miejsca i za chwile przybiegł teść z pyskiem, że ma być spokój, bo on się uczy, a jak mały skacze, to się na dole lampy trzęsą. A potem zamknął ten pokój na klucz i piłka M tam została. Dzisiaj się nie mogę od rana doprosić, żeby nam tą piłkę oddali. Przykro mi, bo to jakby nie było, ulubiona zabawka mojego dziecka. Nie dziwię się, że mój synek nie akceptuje swojego dziadka i na jego widok reaguje płaczem, jak on tylko potrafi się wydzierać na nas. A to że się uczy... No ludzie, ja studia w nie takich warunkach kończyłam. Tutaj się wszyscy awanturują ze wszystkimi od 6 rano do północy. Kiedy byłam w pierwszej ciąży i mieszkaliśmy już u teściów, to akurat byłam na ostatnim, piątym roku i nawet nie miałam żadnej poprawki, wszystko w terminie i nawet jak już dziecko na świat przyszło i na prawdę było mi ciężko, bo nikt mi nie przypilnował syna ani 5 minut żebym się mogła pouczyć, czy pracę pisać, a M jak nie spał musiał być cały czas na rękach, bo inaczej płakał, to jakoś sobie poradziłam i pracę obroniłam. No ale ja zawsze byłam ambitna i uczyłam się systematycznie, poza tym dużo pamiętałam z wykładów, a że studia wybrałam związane z moimi pasjami i zainteresowaniami, to nie było trudne nie mieć nigdy poprawki i wszystko zaliczać przez wszystkie lata studiów w terminie. Kiedy zamieszkaliśmy u teściów, nie było że ja się uczę i że ma być cisza. Z resztą nawet by mi do głowy nie przyszło kogoś uciszać. Siostry mojego męża się kłóciły i biły każdego dnia, z resztą do dzisiaj tak jest, chyba nigdy z tego nie wyrosną. Do tego pyskują strasznie do swojego ojca i każdy każdego wyzywa od rana do nocy. Tak każdy dzień. A teść żeby odreagować to się wyżywa tylko na synu swoim czyli moim mężu i na mnie, bo wie że my mu nie napyskujemy i może nami podłogę pozamiatać, a najbardziej to dziecko cierpi jak słyszy to wszystko. Do nas to cwaniakuje, a swojej żony to się boi jak ognia. Ciągle ją do mojego męża obgaduje, ale do niej to się zwraca "Niunia". Swoją drogą to mnie mdli jak to słyszę, żeby do kobiety w tym wieku się tak zwracać, przecież to nie dziecko, no i gabaryty też nie pasują do takiej nazwy, ale niech im będzie. A jeszcze co mi się bardzo nie spodobało po tej sytuacji jak teść wpadł mi dziecko uciszać, to mój mąż przypadkiem usłyszał jak jego ojciec gada do matki: "Leży z nim na dywanie" "- z kim? Z B? (w sensie że ze mną)", "-nie", "- z A?(siostra męża-średnia)", "-nie", "- to z kim?", "- z tą lochą (na swoją teściową)". Ja tak sobie w duchu pomyślałam: "Jakby nie ta locha to ty byś zdechł z głodu". Bo jakby nie było, to matka mojej teściowej gotuje im obiady. Moja teściowa jest prawie 30 lat po ślubie, ale nigdy nic nie ugotowała. Powinni być wdzięczni tej starszej kobiecie, że im tak pomaga, gotuje, sprząta, pierze, psa wyprowadza, wnuki odchowała, śniadania, kolacje, wszystko ona robi, wyprawia rano A do szkoły. Szkoda mi często tej kobiety, ale i ona potrafi na złość zrobić i tak coś powiedzieć że w pięty pójdzie (oczywiście nie swojej córce, bo moja teściowa jest nietykalna i się jej wszyscy boją).
Nie potrafię męża nakłonić do podjęcia takiej decyzji związanej z przeprowadzką. Tyle razy próbowałam i zaczynałam ten temat, ale jemu jest dobrze tak jak jest. Niby ma dosyć swoich rodziców, tych awantur i tej atmosfery tutaj, niby ich nie znosi, ale jednak wciąż trwamy w tej chorej sytuacji i nadal mieszkamy u teściów. Tak, rozumiem argumenty mojego męża. Nie wydając pieniędzy na wynajem szybciej wyprowadzimy się do własnego domu. Liczę, że w sierpniu, a najpóźniej wrześniu będziemy na swoim i zdaję sobie sprawę, że wynajmując mieszkanie czy pokój termin wprowadzenia się we własne mury wydłuży się o być może rok. Ale czy nie warto było by się nad tym jeszcze raz zastanowić, bo może lepiej było by żyć w dobrej atmosferze naszej trójce, niedługo czwórce wynajmując coś przez 2 lata niż żyć u teściów, którzy nas chyba tak na prawdę nienawidzą i męczyć się tutaj, cierpieć tak przez najbliższy rok. Ja żyję w ciągłym stresie, jestem podenerwowana, zmęczona, niewyspana, jest mi tu naprawdę bardzo źle. Czy mój mąż tego nie widzi? Słabo mi się robi na samą myśl, że będę drugi raz przechodzić przez teściową to co po urodzeniu M. Boje się, że znowu się będzie wtrącać w karmienie, pępek, ubieranie dziecka czy wychodzenie z nim na dwór. Nie wiem czy dam radę to znieść. A może w końcu wybuchnę i dam jej przez łeb, wtedy wszystko rozwiąże się samo. Teść nas na pewno wygoni za pobicie mu Niuni, a ja będę w końcu spokojna i znowu zacznę się uśmiechać. Szkoda tylko że to ja wyjdę na tą złą.
Chyba wylałam wszystkie swoje żale i być może zostanę przez to skrytykowana. Ktoś napisze, żeby się wyprowadzić od teściów, że sama jestem sobie winna, że trzeba było od razu liczyć na siebie, a nie się zwalać komuś na głowę, że teściowie nie mieli obowiązku nas przyjąć, że nie trzeba było rodziny zakładać jak się nie ma warunków, że trzeba było iść do pracy a nie się pchać w pieluchy i wiele wiele innych tekstów.
Ja to wszystko wiem i dzisiaj jestem mądrzejsza o moje doświadczenia. Po prostu nie zdawałam sobie wcześniej sprawy jaki świat potrafi być okrutny, a ludzie wredni. Myślałam że rodzina to rzecz święta i mamusia i tatuś to najwspanialsi ludzie, którzy kochają swoje dzieci i są zawsze chętni aby im pomóc. Myślałam że najpierw rodzice wychowują dzieci i im pomagają, a kiedy oni się odkują to pomagają rodzicom i opiekują się nimi do śmierci. Ale powiem Wam że tak jest w wielu rodzinach, tylko my jakoś tak pechowo trafiliśmy. Moi rodzice mnie nie kochali, nie zaakceptowali mojego wybranka i w rezultacie nie mamy z nimi kontaktu, a teściowie też nie zachowują się jak rodzice mojego męża. Teściowa nie musi mnie lubić, często tak jest że teściowe i synowe się nie cierpią, różnie to bywa, czasami z winy jednej, czasami drugiej, a często i z winy ich obu. Zazwyczaj to z miłości matki do syna, teściowa nie potrafi zaakceptować drugiej ważnej kobiety w życiu jej oczka w głowie i zawsze będzie uważała, że żona jej syna nie jest dla niego wystarczająco dobra, ale tu jest inaczej. Moja teściowa własnemu synowi potrafiłaby wbić nóż w plecy. Smutne, ale prawdziwe. Mój mąż wychowany był przez swoją babcie, więc jego własna matka była raczej jak rodzeństwo i po prostu nie ma między nimi tej więzi jaka być powinna. Tylko nie potrafię zrozumieć jeszcze jednej rzeczy. Skoro teściowa tak nas nie znosi i co za tym idzie na pewno by chciała żebyśmy się stąd wynieśli, to jednak za wszelką cenę próbuje nam utrudnić i opóźnić budowę domu, żebyśmy się jeszcze jednak nie wyprowadzali. Jaki w tym cel? Wiem że teściowie mają pewnego rodzaju korzyści z tego że u nich mieszkamy, ale nie na taką skalę, żeby mimo nienawiści do nas nie chcieć abyśmy się wyprowadzili.
Ja tu nie chciałam powtarzać sytuacji już wcześniej przeze mnie opisanych, ale chciałam poprosić osoby, które nie znają mojego bloga, żeby nie napadały na mnie tak od razu nie czytając poprzednich wpisów.
środa, 2 października 2013
Dziewczyny, ja to wszystko wiem. Rozmawiałam z mężem nie raz. Obiecywał, że wróci wcześniej, że spędzimy razem trochę czasu, a i tak zawsze wychodzi na to samo. Już mam dosyć tego zabiegania o byle minutę tylko dla nas. Jestem już znerwicowana i sfrustrowana. Pod jednym dachem z teściową wariatką, siostrą męża idącą w ślady matki, bez wsparcia i pomocy i to w chwilach w jakich tego najbardziej potrzebuję. Ta ciąża to dla mnie na prawdę bardzo trudny okres i bardzo potrzebuję teraz męża, a jednak jestem ciągle sama. Jestem przemęczona i wiecznie niewyspana. Sypiam nie więcej niż 4 godziny na dobę. Mam, domyślam się że to właśnie przez to, silne bóle głowy. Jestem osłabiona, ale nie ma się co dziwić, jak przez cały pierwszy trymestr ciąży wymiotowałam. Bardzo brakuje mi wsparcia bliskiej osoby. Choćby chwili rozmowy. A domyślam się, że jak urodzi sie nasze drugie dzieciątko, to będzie jeszcze gorzej. Mąż wiecznie zastawia się pracą, budową domu, a próby rozmowy traktuje jako atak na swoją osobę. Ja nie chcę się z nim kłócić, ja tylko chcę żeby był przy mnie w swoim wolnym czasie.
Ostatnio zaczynam też wątpić w to że za rok będziemy na swoim. Od kilku tygodni mąż nie zaglądał na budowę, a przecież teraz to ostatni dzwonek na zrobienie jeszcze czegoś przed zimą. Okna mieliśmy zamówić końcem wakacji. Nie rozumiem dlaczego mąż to tak odklada. Do tej pory były by już wstawione.
Magda pisze bym mężem wstrząsnęła i jak wróci z zakupów to dała mu na ręce syna i wyszła do koleżanki. Ja oczywiście mogę tak zrobić, ale po pierwsze, to mąż odniesie Małego M swojej babce bo sam musi zrobić niby to niby tamto, a po drugie to ja wyjdę na tą złą ku uciesze teściowej. Bo przecież mam wszystko, to co jeszcze chcę.
Napiszę Wam jeszcze o ostatniej sobocie. Teść zaczął jakieś szkolenie, ktore m.in. obejmuje soboty od 8 do 15. Mój mąż już w piątek coś zaczął planować, że może byśmy z ojcem pojechali. Ja się pytam czy sie mu będzie chciało rano wstać tym bardziej że druga jego siostra organizowała piżamowe party. A poza tym przecież miał coś w naszym domu robić. Temat się uciął, ale w sobotę przed poludniem mąż się uparł, że jedziemy i ojca ze szkolenia odbierzemy. No to zebrałam szybko siebie i małego, ale teściowa zaczęła chisteryzować, że mamy dziecko zostawić, bo zmarznie, rozchoruje się (ale oczywiście one się nim nie zajmą, więc ja też muszę zostać). Nie puści go i już. Mąż jednak jej nie słuchał i wsadził M. do samochodu. Pojechaliśmy, pochodzilismy po sklepach, oglądaliśmy sprzęty AGD, kupiłam sobie bluzę, a M kupiliśmy buty. Później pojechaliśmy po teścia, ale mąż musiał jeszcze coś załatwić, więc teść poszedł do galerii robić jakieś zakupy. Wróciliśmy po niego o 17 i on zaczął marudzić, że chce do domu, że od rana jest na nogach, że glodny, a mój mąż chciał jechać do Auchan. Nie mogli się dogadać, ale w końcu pojechaliśmy do hipermarketu. Zrobiliśmy zakupy i mieliśmy wracać autostradą prosto do domu, co by zajęło z tego miejsca raptem 10 minut. Zadzwoniła teściowa za szpulkami do maszyny, bo ona będzie szyć i sie zesra jak nie będzie miała. Mój mąż się wkurzył, bo te szpulki muszą być z Praktikera, a żeby się tam dostać trzeba się wrócić przez całe miasto wojewódzkie, a była już prawie 19 godzina. Już teść nagle nie był ani zmęczony, ani głodny. Muszą być szpulki i już. Pojechaliśmy. Potem ona jeszcze dzwoniła i stawaliśmy przy niemal każdym sklepie i nagle nie było że M zmarznie, że też już jest zmęczony. Już się wnukiem nie przejmowała, bo ona tu jest najważniejsza. Wróciliśmy do domu po 21. I tak to właśnie z moją teściową wygląda. Ja tylko jednego zrozumieć nie potrafię. Ma prawko, ma swój samochód, to czemu sobie nie podjedzie do sklepu za swoimi pierdołami. Ja za bluzą pojechałam, a jak ona chciała spodnie to teść chodził i jak kupił i przymierzyła w domu, to trzeba było następnego dnia je oddać bo były za ciasne. O takich sytuacjach można by pisać i pisać.
Ostatnio zaczynam też wątpić w to że za rok będziemy na swoim. Od kilku tygodni mąż nie zaglądał na budowę, a przecież teraz to ostatni dzwonek na zrobienie jeszcze czegoś przed zimą. Okna mieliśmy zamówić końcem wakacji. Nie rozumiem dlaczego mąż to tak odklada. Do tej pory były by już wstawione.
Magda pisze bym mężem wstrząsnęła i jak wróci z zakupów to dała mu na ręce syna i wyszła do koleżanki. Ja oczywiście mogę tak zrobić, ale po pierwsze, to mąż odniesie Małego M swojej babce bo sam musi zrobić niby to niby tamto, a po drugie to ja wyjdę na tą złą ku uciesze teściowej. Bo przecież mam wszystko, to co jeszcze chcę.
Napiszę Wam jeszcze o ostatniej sobocie. Teść zaczął jakieś szkolenie, ktore m.in. obejmuje soboty od 8 do 15. Mój mąż już w piątek coś zaczął planować, że może byśmy z ojcem pojechali. Ja się pytam czy sie mu będzie chciało rano wstać tym bardziej że druga jego siostra organizowała piżamowe party. A poza tym przecież miał coś w naszym domu robić. Temat się uciął, ale w sobotę przed poludniem mąż się uparł, że jedziemy i ojca ze szkolenia odbierzemy. No to zebrałam szybko siebie i małego, ale teściowa zaczęła chisteryzować, że mamy dziecko zostawić, bo zmarznie, rozchoruje się (ale oczywiście one się nim nie zajmą, więc ja też muszę zostać). Nie puści go i już. Mąż jednak jej nie słuchał i wsadził M. do samochodu. Pojechaliśmy, pochodzilismy po sklepach, oglądaliśmy sprzęty AGD, kupiłam sobie bluzę, a M kupiliśmy buty. Później pojechaliśmy po teścia, ale mąż musiał jeszcze coś załatwić, więc teść poszedł do galerii robić jakieś zakupy. Wróciliśmy po niego o 17 i on zaczął marudzić, że chce do domu, że od rana jest na nogach, że glodny, a mój mąż chciał jechać do Auchan. Nie mogli się dogadać, ale w końcu pojechaliśmy do hipermarketu. Zrobiliśmy zakupy i mieliśmy wracać autostradą prosto do domu, co by zajęło z tego miejsca raptem 10 minut. Zadzwoniła teściowa za szpulkami do maszyny, bo ona będzie szyć i sie zesra jak nie będzie miała. Mój mąż się wkurzył, bo te szpulki muszą być z Praktikera, a żeby się tam dostać trzeba się wrócić przez całe miasto wojewódzkie, a była już prawie 19 godzina. Już teść nagle nie był ani zmęczony, ani głodny. Muszą być szpulki i już. Pojechaliśmy. Potem ona jeszcze dzwoniła i stawaliśmy przy niemal każdym sklepie i nagle nie było że M zmarznie, że też już jest zmęczony. Już się wnukiem nie przejmowała, bo ona tu jest najważniejsza. Wróciliśmy do domu po 21. I tak to właśnie z moją teściową wygląda. Ja tylko jednego zrozumieć nie potrafię. Ma prawko, ma swój samochód, to czemu sobie nie podjedzie do sklepu za swoimi pierdołami. Ja za bluzą pojechałam, a jak ona chciała spodnie to teść chodził i jak kupił i przymierzyła w domu, to trzeba było następnego dnia je oddać bo były za ciasne. O takich sytuacjach można by pisać i pisać.
wtorek, 24 września 2013
Dzięki za ciepłe słowa.
Dziękuję za gratulacje, słowa otuchy i wsparcie. To na prawdę wiele daje. Czuję się już troche lepiej. Mam wrażenie że mdłości powoli ustępują. Zaczynam normalnie jeść. Zazwyczaj jest to bułeczka razowa z twarożkiem i warzywami, ale dobre i to. Od jakiegoś czasu boli mnie lewa noga, na której pojawiły się czerwone i fioletowe guzy. To chyba żylaki, ale lekarz stwierdzil że to tylko siniaki. Utrzymują się już dwa tygodnie, a noga boli nadal. Mam problem z prostowaniem i zginaniem. Jeszcze jak na złość dopadło nas przeziębienie. Zaczęło się od męża, ale łykną Rutinacee i Ibuprom. Po dwóch dniach mu przeszło, za to Mały M miał katar i gorączkę. Dwie noce nie zmrużyłam oka, ale jemu też szybko przeszło. Zostałam ja i się tak męczę i leczę domowymi sposobami ponad tydzień. Na szczęście został mi już tylko katar.
Czuję się samotna i smutna. Mąż całymi dniami poza domem, a ja muszę sobie radzić sama ze wszystkim. Przykre to, bo chciałabym się do niego przytulić, a jest to możliwe dopiero jak śpi. Mały M też tęskni za tatą, a widzi go nie więcej niż godzinę dziennie. Głupie to wszystko, bo pracę kończy o 15, więc nawet robiąc zakupy powinien być o 16 w domu, ale ugania się ze swoim ojcem po wszystkich możliwych sklepach do godziny 20. Jak wróci to zanim zje, odpocznie. Jeszcze komputer albo telewizor i tyle żona męża widziała. Mam nadzieję że jak się wyprowadzimy, to się to zmieni i będę miała męża w domu od 16. Oby tylko nie jeździł na każde zawołanie mamusi, bo coś nie działa, coś się zepsuło.
Wyczekuję z niecierpliwością przeprowadzki.
Czuję się samotna i smutna. Mąż całymi dniami poza domem, a ja muszę sobie radzić sama ze wszystkim. Przykre to, bo chciałabym się do niego przytulić, a jest to możliwe dopiero jak śpi. Mały M też tęskni za tatą, a widzi go nie więcej niż godzinę dziennie. Głupie to wszystko, bo pracę kończy o 15, więc nawet robiąc zakupy powinien być o 16 w domu, ale ugania się ze swoim ojcem po wszystkich możliwych sklepach do godziny 20. Jak wróci to zanim zje, odpocznie. Jeszcze komputer albo telewizor i tyle żona męża widziała. Mam nadzieję że jak się wyprowadzimy, to się to zmieni i będę miała męża w domu od 16. Oby tylko nie jeździł na każde zawołanie mamusi, bo coś nie działa, coś się zepsuło.
Wyczekuję z niecierpliwością przeprowadzki.
czwartek, 12 września 2013
Oj mam dużo do napisania.
Zacznę może od dobrej nowiny. Spodziewam się drugiego dzieciątka. To już 12 tydzień, ale nie pisałam wcześniej, bo nie miałam ani sił ani czasu. Jak się czuję? Fatalnie! Tak, jak przy pierwszej ciąży. Ciągle wymiotuję, boli mnie głowa i brzuch, jestem senna, zmęczona, często nie mam siły nawet zwlec się rano z łóżka. W pierwszej ciąży było o tyle łatwiej że pierwsze miesiące spędziłam w łóżku. A teraz każdy ruch wywołuje u mnie mdłości, niestety na leżenie pozwolić sobie nie mogę przy półtorarocznym synku, który jak tylko rano otworzy oczy to wyskakuje z łóżeczka i biega po całym piętrze. Ciężko mi. Na prawdę bardzo mi ciężko. Ostatnio jestem bardzo słaba. Ciśnienie mam niby w normie, czasami za niskie, ale za to puls wiecznie za wysoki. Jutro mam kolejną wizytę u ginekologa, zobaczymy co on na to powie. Staram się zdrowo odżywiać, ale co z tego jak zwracam wszystko co zjem. Schudłam już ponad 2 kg. Mam nadzieję że te mdłości niedługo przejdą, choć pamiętam że na M. męczyło mnie do piątego miesiąca. Zazdroszczę kobietą, które mają jedynie poranne mdłości lub w ogóle nie odczuwają jakiegokolwiek dyskomfortu związanego z objawami ciąży. Od czego to zależy, że każda kobieta inaczej przechodzi ten okres swojego życia?
Pozwólcie że jeszcze trochę ponarzekam. W piątek dwunastoletnia siostra mojego męża - A. urządzała piżamowe party. Wieczorem przyjechały do niej dwie koleżanki i dziewczyny miały oglądać jakieś filmy. Umówiłam się wcześniej z A. że do 23 godziny mogą szaleć, ale później Mały M będzie spał, więc i dziewczyny mają się zachowywać spokojnie. Aha... Nie spały całą noc i oczywiście pozostałym domownikom też nie pozwoliły zmrużyć oka. O 4 nad ranem nie wytrzymałam i podeszłam pod ich drzwi, zapukałam i powiedziałam "Dziewczynki, trochę ciszej". Były ciszej przez pięć minut, a później od nowa. Biegały, skakały, popychały się, śmiały, tłukły nie wiadomo czym. O 5 zapukałam w ścianę. Słyszałam też co chwilę jak A buczy telefon na wibracji. Jak się rano okazało to teściowa, tzn. matka A. do niej dzwoniła żeby je uspokoić, ale A. oczywiście nawet nie odebrała, a w końcu wyłączyła telefon. Przed 6 w końcu na górę przyszedł mój teść żeby je trochę uciszyć, to się wreszcie uspokoiły, ale co z tego jak gadały do 8, zjadły śniadanie i koleżanki pojechały do domów, a A. poszła spać. Bardzo mi się to wszystko nie podobało. Tym bardziej że każdy poszedł spać, no a ja z oczami na zapałkach zajmowałam się, bawiłam się z synkiem. Nie spodziewałam się takiego zachowania po A. Tym bardziej, że tydzień wcześniej były na urodzinach u E, jednej z nocujących koleżanek i tam jej matka już o 19 wyprosiła imprezowiczów. Tam by sobie nikt nie pozwolił na szaleństwa do rana. A nam to po 22 nawet do kuchni zejść nie wolno.
Coraz częściej mam ochotę spakować siebie i dziecko i się stąd wynieść. Tylko dokąd?
Zacznę może od dobrej nowiny. Spodziewam się drugiego dzieciątka. To już 12 tydzień, ale nie pisałam wcześniej, bo nie miałam ani sił ani czasu. Jak się czuję? Fatalnie! Tak, jak przy pierwszej ciąży. Ciągle wymiotuję, boli mnie głowa i brzuch, jestem senna, zmęczona, często nie mam siły nawet zwlec się rano z łóżka. W pierwszej ciąży było o tyle łatwiej że pierwsze miesiące spędziłam w łóżku. A teraz każdy ruch wywołuje u mnie mdłości, niestety na leżenie pozwolić sobie nie mogę przy półtorarocznym synku, który jak tylko rano otworzy oczy to wyskakuje z łóżeczka i biega po całym piętrze. Ciężko mi. Na prawdę bardzo mi ciężko. Ostatnio jestem bardzo słaba. Ciśnienie mam niby w normie, czasami za niskie, ale za to puls wiecznie za wysoki. Jutro mam kolejną wizytę u ginekologa, zobaczymy co on na to powie. Staram się zdrowo odżywiać, ale co z tego jak zwracam wszystko co zjem. Schudłam już ponad 2 kg. Mam nadzieję że te mdłości niedługo przejdą, choć pamiętam że na M. męczyło mnie do piątego miesiąca. Zazdroszczę kobietą, które mają jedynie poranne mdłości lub w ogóle nie odczuwają jakiegokolwiek dyskomfortu związanego z objawami ciąży. Od czego to zależy, że każda kobieta inaczej przechodzi ten okres swojego życia?
Pozwólcie że jeszcze trochę ponarzekam. W piątek dwunastoletnia siostra mojego męża - A. urządzała piżamowe party. Wieczorem przyjechały do niej dwie koleżanki i dziewczyny miały oglądać jakieś filmy. Umówiłam się wcześniej z A. że do 23 godziny mogą szaleć, ale później Mały M będzie spał, więc i dziewczyny mają się zachowywać spokojnie. Aha... Nie spały całą noc i oczywiście pozostałym domownikom też nie pozwoliły zmrużyć oka. O 4 nad ranem nie wytrzymałam i podeszłam pod ich drzwi, zapukałam i powiedziałam "Dziewczynki, trochę ciszej". Były ciszej przez pięć minut, a później od nowa. Biegały, skakały, popychały się, śmiały, tłukły nie wiadomo czym. O 5 zapukałam w ścianę. Słyszałam też co chwilę jak A buczy telefon na wibracji. Jak się rano okazało to teściowa, tzn. matka A. do niej dzwoniła żeby je uspokoić, ale A. oczywiście nawet nie odebrała, a w końcu wyłączyła telefon. Przed 6 w końcu na górę przyszedł mój teść żeby je trochę uciszyć, to się wreszcie uspokoiły, ale co z tego jak gadały do 8, zjadły śniadanie i koleżanki pojechały do domów, a A. poszła spać. Bardzo mi się to wszystko nie podobało. Tym bardziej że każdy poszedł spać, no a ja z oczami na zapałkach zajmowałam się, bawiłam się z synkiem. Nie spodziewałam się takiego zachowania po A. Tym bardziej, że tydzień wcześniej były na urodzinach u E, jednej z nocujących koleżanek i tam jej matka już o 19 wyprosiła imprezowiczów. Tam by sobie nikt nie pozwolił na szaleństwa do rana. A nam to po 22 nawet do kuchni zejść nie wolno.
Coraz częściej mam ochotę spakować siebie i dziecko i się stąd wynieść. Tylko dokąd?
piątek, 16 sierpnia 2013
Zabawnie i romantycznie
Chciałam Wam napisać coś zabawnego, co się wydarzyło kilka dni temu, o tym jak młode pokolenie zgasiło starsze.
Mój mąż ma dwie o wiele od siebie młodsze siostry (w wieku 11 i 12 lat). A - 12 latka ma adoratora z równoległej klasy. Mój mąż tam troszkę się nabija, dogaduje, jak to w rodzeństwie. I któregoś wieczoru gdy tak zaczepiał siostrę pytaniami "Jak tam Ściegienny?", babcia wkroczyła do akcji startując do mojego męża. Nawrzeszczała na niego żeby przestał tak gadać, bo one się już tylko żenią. Na to A: "I to mówi baba, która w wieku 16 lat była w ciąży". Uważam że dziewczyna bardzo dobrze powiedziała. Przecież 12 lat to taki wiek, że się przeżywa te pierwsze miłości. To wspaniały czas, kiedy to uczucie jest takie jeszcze platoniczne, takie romantyczne. Co jest w tym złego. Sama zakochałam się w moim mężu mając właśnie 12 lat. Uczucie czysto platoniczne. Wspomnienia bardzo miłe. Te liściki i podchody. Zabawne. Tak na serio spotykać się zaczęliśmy 6 lat później. Oj trzeba było walczyć o to uczucie. Ale opłaciło się. Mój mąż jest moją pierwszą miłością. Każdy się nam dziwił, że tak młodo się zaręczamy, a potem ślub tak wcześnie. Ja wcale nie uważam że wcześnie. Miałam 22 lata a mój mąż 24 gdy się pobraliśmy. Ja obroniłam licencjat, a mąż magisterkę. Uważam że to był moment idealny, jeśli nie zbyt późny. Na ślub zdecydowani byliśmy już po mojej maturze. Niestety napotkaliśmy na naszej drodze wiele przeszkód, które należało pokonać. Ale jesteśmy razem i to jest najważniejsze.
Mój mąż ma dwie o wiele od siebie młodsze siostry (w wieku 11 i 12 lat). A - 12 latka ma adoratora z równoległej klasy. Mój mąż tam troszkę się nabija, dogaduje, jak to w rodzeństwie. I któregoś wieczoru gdy tak zaczepiał siostrę pytaniami "Jak tam Ściegienny?", babcia wkroczyła do akcji startując do mojego męża. Nawrzeszczała na niego żeby przestał tak gadać, bo one się już tylko żenią. Na to A: "I to mówi baba, która w wieku 16 lat była w ciąży". Uważam że dziewczyna bardzo dobrze powiedziała. Przecież 12 lat to taki wiek, że się przeżywa te pierwsze miłości. To wspaniały czas, kiedy to uczucie jest takie jeszcze platoniczne, takie romantyczne. Co jest w tym złego. Sama zakochałam się w moim mężu mając właśnie 12 lat. Uczucie czysto platoniczne. Wspomnienia bardzo miłe. Te liściki i podchody. Zabawne. Tak na serio spotykać się zaczęliśmy 6 lat później. Oj trzeba było walczyć o to uczucie. Ale opłaciło się. Mój mąż jest moją pierwszą miłością. Każdy się nam dziwił, że tak młodo się zaręczamy, a potem ślub tak wcześnie. Ja wcale nie uważam że wcześnie. Miałam 22 lata a mój mąż 24 gdy się pobraliśmy. Ja obroniłam licencjat, a mąż magisterkę. Uważam że to był moment idealny, jeśli nie zbyt późny. Na ślub zdecydowani byliśmy już po mojej maturze. Niestety napotkaliśmy na naszej drodze wiele przeszkód, które należało pokonać. Ale jesteśmy razem i to jest najważniejsze.
wtorek, 6 sierpnia 2013
Uff...jak gorąco.
Czekacie na nowe wpisy, a ja nie mam czasu nawet zajrzeć na bloga. Wybaczcie.
Ciągle jestem zmęczona. Jakieś 2 tygodnie temu Mały M przeszedł trzydniówkę. Nie spodziewałam się że taka trzydniówka potrafi tak dać popalić. Gorączka przez trzy dni powyżej 40 stopni. Po lekach przeciwgorączkowych spadała tak do 38,5 nie niżej, po czym od nowa rosła i już po 3 godzinach od podania Ibumu było znowu 40 stopni. Lekarze też nie rozpoznali skąd tak wysoka gorączka, co zwiększyło mój niepokój i stres. Czwartego dnia gorączka w cudowny sposób już nie wzrosła, a na brzusiu u M zaczęły się pojawiać drobne czerwone plamki. Odetchnęłam z ulgą, że to tylko trzydniówka.
Czasami jest mi bardzo ciężko. Mąż w pracy, a ja sama z dzieckiem. Na teściową nie mam co liczyć. Gdy M dostał gorączki, ta zamknęła się w sypialni i nie wychodziła żeby się przypadkiem nie zarazić. To samo było z ząbkami. M bardzo źle znosił ząbkowanie. Przebijaniu się każdego zęba towarzyszyła gorączka nawet powyżej 39 stopni utrzymująca się przez kilka dni. Teściowa oczywiście uciekała i jeszcze mnie obsmarowywała że dziecko zaziębiłam, że to przez to że go na dwór wzięłam, albo za lekko ubrałam czy w pokoju otworzyłam okno. Dla niej bolesne ząbkowanie jest nie do pomyślenia, bo jej dzieci tak tego nie przechodziły. Ponoć nie wiedziała kiedy im zęby powychodziły. No niestety, my tak dobrze nie mamy. Na szczęście jeszcze tylko piątki zostały, na które jest chyba jeszcze czas.
Już może dosyć o tych nieprzyjemnych sprawach. No, lato mamy piękne w tym roku. Upały powyżej 30 stopni, tak że nie ma co nawet z dzieckiem na dworze szukać, chyba że z samego rana lub wieczorem. My wychodzimy raczej rano, bo z kolei wieczorem komary gryzą niemiłosiernie.
Prace budowlane ruszyły i jakoś pomału idziemy do przodu.
Ciągle jestem zmęczona. Jakieś 2 tygodnie temu Mały M przeszedł trzydniówkę. Nie spodziewałam się że taka trzydniówka potrafi tak dać popalić. Gorączka przez trzy dni powyżej 40 stopni. Po lekach przeciwgorączkowych spadała tak do 38,5 nie niżej, po czym od nowa rosła i już po 3 godzinach od podania Ibumu było znowu 40 stopni. Lekarze też nie rozpoznali skąd tak wysoka gorączka, co zwiększyło mój niepokój i stres. Czwartego dnia gorączka w cudowny sposób już nie wzrosła, a na brzusiu u M zaczęły się pojawiać drobne czerwone plamki. Odetchnęłam z ulgą, że to tylko trzydniówka.
Czasami jest mi bardzo ciężko. Mąż w pracy, a ja sama z dzieckiem. Na teściową nie mam co liczyć. Gdy M dostał gorączki, ta zamknęła się w sypialni i nie wychodziła żeby się przypadkiem nie zarazić. To samo było z ząbkami. M bardzo źle znosił ząbkowanie. Przebijaniu się każdego zęba towarzyszyła gorączka nawet powyżej 39 stopni utrzymująca się przez kilka dni. Teściowa oczywiście uciekała i jeszcze mnie obsmarowywała że dziecko zaziębiłam, że to przez to że go na dwór wzięłam, albo za lekko ubrałam czy w pokoju otworzyłam okno. Dla niej bolesne ząbkowanie jest nie do pomyślenia, bo jej dzieci tak tego nie przechodziły. Ponoć nie wiedziała kiedy im zęby powychodziły. No niestety, my tak dobrze nie mamy. Na szczęście jeszcze tylko piątki zostały, na które jest chyba jeszcze czas.
Już może dosyć o tych nieprzyjemnych sprawach. No, lato mamy piękne w tym roku. Upały powyżej 30 stopni, tak że nie ma co nawet z dzieckiem na dworze szukać, chyba że z samego rana lub wieczorem. My wychodzimy raczej rano, bo z kolei wieczorem komary gryzą niemiłosiernie.
Prace budowlane ruszyły i jakoś pomału idziemy do przodu.
piątek, 19 lipca 2013
Postępy
Humor mi się wielce poprawił, bo wreszcie mamy podłączony w naszym domu prąd. A pamiętam, że podania o przyłącz składaliśmy jak jeszcze byłam w ciąży. Długo to trwało, ale wreszcie zrobiliśmy duży krok do przodu.
sobota, 13 lipca 2013
Tytułu nie będzie
Mam wreszcie czas by coś napisać, ale kompletnie nie mam weny. Co u mnie słychać? W sumie to bez zmian. Każdy dzień wygląda tak samo. Wstaję rano i już na starcie jestem zmęczona. Bawię się z M., wychodzimy na spacerki, jak pogoda dopisuje to i kilka razy dziennie, prawie całe dnie spędzamy na dworze. Choć w taki sposób mogę się oderwać od tego miejsca. Jednak nie możemy pójść zbyt daleko, bo towarzyszy mi stres, że mogę ich spotkać. Jakie to wszystko jest głupie i skomplikowane. Nie można żyć w spokoju. Gotuję obiad, bawię się z M. i czekam na męża, który wraca późno z pracy. Czuję się samotna, niezrozumiana, targana emocjami, które należy upchnąć starannie do jakiegoś pudełeczka po zapałkach. Jest mi ciężko, z każdym dniem coraz ciężej.
sobota, 15 czerwca 2013
Pragnę spokoju.
Sobota. Synek sobie drzemie po obiadku, a ja jestem już tak zmęczona że nie mam siły na nic. Odpoczywać nie bardzo potrafię, więc stwierdziłam że sobie trochę ponarzekam na blogu.
Dwa tygodnie temu ojciec sobie o mnie przypomniał. Wraz z mężem, jako że był to Dzień Dziecka, zabraliśmy naszego Małego M na wycieczkę i zakupy. Mimo że pogoda nie dopisała było bardzo fajnie, dzień wydawał się udany. Około godziny 15 do mojego męża dzwonił jakiś obcy numer, ale że złapaliśmy gumę i mąż zmieniał koło, to nie odebrał. Później próbował oddzwonić, ale było zajęte. Jak się potem okazało to był mój ojciec. Gdy nie dodzwonił się do mojego męża, to zadzwonił do teścia. Najpierw kazał nam pozabierać łóżko i jakieś tam moje sukienki, buty, które u nich zostały i tam zawadzają. Za jakieś dwie godziny zadzwoniła do nas teściowa, że mój ojciec tam przyjechał i rozmawia z teściem. Nie wiem czy to można nazwać rozmową, bo atmosfera była napięta i teść się pod koniec już bardzo zdenerwował. Kiedy wróciliśmy wieczorem do domu dowiedzieliśmy się, że przyjechał chyba po to żebym wróciła do nich. Kazał mojemu teściowi wyrzucić moje, jak to powiedział, "szmaty", to pójdę. A teść mu odpowiedział, że nic nie będzie wyrzucał, ani nam rozkazywał, bo jesteśmy dorośli i że my tam na pewno nie wrócimy, bo mamy swój dom i on nami rządzić nie będzie. Pod koniec jeszcze mój ojciec wypomniał, że już trzy lata mijają od ślubu a jego nikt na kawę nawet nie zaprosił. On chyba w ogóle nie wie już co mówi, ani czego chce. Po tym wszystkim jacy byli dla mnie, dla mojego męża jeszcze się ojcu zachciewa kawy. Później wydzwaniał do mnie, ale że zablokowałam sobie jego numer to nawet nie wiedziałam, więc znowu do teścia wydzwaniał z pytaniem czemu ja nie odbieram. To teść dał mi za którymś razem telefon żebym z ojcem pogadała i powiedziała jasno co myślę. Jak odebrałam, to miał pretensje że on dzwoni do mojego teścia a nie do mnie. Kazał mi pozabierać swoje sukienki. Ja powiedziałam, że nie potrzebuję, bo już sobie kupiłam nowe, a poza tym nie chcę potem się dowiadywać od osób trzecich, że się nie miałam w co ubrać i wróciłam po sukienki. Już ja dobrze wiem co by moja matka nagadała na mieście. Powiedziałam mu że nie chcę utrzymywać z nimi kontaktu i żeby nie dzwonił, ani tu nie przyjeżdżał. On mnie zwyzywał, nawrzeszczał na mnie i się w końcu rozłączył. Kiedy zadzwonił jeszcze raz, teść mi dał telefon, więc odebrałam, to mnie ochrzanił, że ja odbieram nie swój telefon i mam dać mojego teścia. Oddałam telefon. Teść się pyta o co chodzi, a ten z pretensjami że mi dał telefon. Pokłócili się w końcu, bo teść przez grzeczność mi dał telefon, skoro się mój ojciec nie mógł do mnie dodzwonić, a tamten jeszcze ma wąty i powiedział mu że pogadają jak mój ojciec wytrzeźwieje, bo on sam nie wie czego chce. To w ogóle jakaś masakra była. W końcu wieczorem przyjechał jakiś samochód i kierowca powyjmował worki z ubraniami, butami, torebkami, których ja nie chcę. Leżała tam też wielka kartka, na której było napisane, że ja ich wykończę psychicznie, że mają nadzieje że mój mąż straci pracę, ale to było napisane w taki sposób jakby oni mieli mieć na tą utratę pracy jakiś wpływ. Matka napisała: "Daję ci tu ciuchy żebyś z gołą dupą nie chodziła i w jednych butach". Tam jeszcze coś pisało, ale szkoda gadać.
Mam już dość tego wszystkiego. Obsmarowują mnie na mieście. Przypominają sobie raz na rok o mnie i mi żyć nie dają w spokoju. Ciągle jakieś groźby wyzwiska. Doszliśmy z mężem do wniosku, że to przez to że w ostatnim czacie często wychodzimy z dzieckiem. jeździmy na wycieczki, zakupy, spacerujemy po mieście. Moja matka rozgadała że mój mąż mnie uwięził i ktoś ją musiał wyśmiać, bo mnie widział tu czy tam. Poza tym lata mijają i pewnie zapragnęli mieć służącą.
Mam czasami ochotę uciec jak najdalej stąd. Boje się, że nas będą nachodzić, że zrobią coś złego mojej rodzinie, skrzywdzą mi dziecko. Moi rodzice to furiaci zdolni do wszystkiego. Gdy jestem z dzieckiem na spacerze ciągle się rozglądam, nawet gdy pranie rozwieszam na dworze to oglądam się za siebie co kilka sekund.
Dwa tygodnie temu ojciec sobie o mnie przypomniał. Wraz z mężem, jako że był to Dzień Dziecka, zabraliśmy naszego Małego M na wycieczkę i zakupy. Mimo że pogoda nie dopisała było bardzo fajnie, dzień wydawał się udany. Około godziny 15 do mojego męża dzwonił jakiś obcy numer, ale że złapaliśmy gumę i mąż zmieniał koło, to nie odebrał. Później próbował oddzwonić, ale było zajęte. Jak się potem okazało to był mój ojciec. Gdy nie dodzwonił się do mojego męża, to zadzwonił do teścia. Najpierw kazał nam pozabierać łóżko i jakieś tam moje sukienki, buty, które u nich zostały i tam zawadzają. Za jakieś dwie godziny zadzwoniła do nas teściowa, że mój ojciec tam przyjechał i rozmawia z teściem. Nie wiem czy to można nazwać rozmową, bo atmosfera była napięta i teść się pod koniec już bardzo zdenerwował. Kiedy wróciliśmy wieczorem do domu dowiedzieliśmy się, że przyjechał chyba po to żebym wróciła do nich. Kazał mojemu teściowi wyrzucić moje, jak to powiedział, "szmaty", to pójdę. A teść mu odpowiedział, że nic nie będzie wyrzucał, ani nam rozkazywał, bo jesteśmy dorośli i że my tam na pewno nie wrócimy, bo mamy swój dom i on nami rządzić nie będzie. Pod koniec jeszcze mój ojciec wypomniał, że już trzy lata mijają od ślubu a jego nikt na kawę nawet nie zaprosił. On chyba w ogóle nie wie już co mówi, ani czego chce. Po tym wszystkim jacy byli dla mnie, dla mojego męża jeszcze się ojcu zachciewa kawy. Później wydzwaniał do mnie, ale że zablokowałam sobie jego numer to nawet nie wiedziałam, więc znowu do teścia wydzwaniał z pytaniem czemu ja nie odbieram. To teść dał mi za którymś razem telefon żebym z ojcem pogadała i powiedziała jasno co myślę. Jak odebrałam, to miał pretensje że on dzwoni do mojego teścia a nie do mnie. Kazał mi pozabierać swoje sukienki. Ja powiedziałam, że nie potrzebuję, bo już sobie kupiłam nowe, a poza tym nie chcę potem się dowiadywać od osób trzecich, że się nie miałam w co ubrać i wróciłam po sukienki. Już ja dobrze wiem co by moja matka nagadała na mieście. Powiedziałam mu że nie chcę utrzymywać z nimi kontaktu i żeby nie dzwonił, ani tu nie przyjeżdżał. On mnie zwyzywał, nawrzeszczał na mnie i się w końcu rozłączył. Kiedy zadzwonił jeszcze raz, teść mi dał telefon, więc odebrałam, to mnie ochrzanił, że ja odbieram nie swój telefon i mam dać mojego teścia. Oddałam telefon. Teść się pyta o co chodzi, a ten z pretensjami że mi dał telefon. Pokłócili się w końcu, bo teść przez grzeczność mi dał telefon, skoro się mój ojciec nie mógł do mnie dodzwonić, a tamten jeszcze ma wąty i powiedział mu że pogadają jak mój ojciec wytrzeźwieje, bo on sam nie wie czego chce. To w ogóle jakaś masakra była. W końcu wieczorem przyjechał jakiś samochód i kierowca powyjmował worki z ubraniami, butami, torebkami, których ja nie chcę. Leżała tam też wielka kartka, na której było napisane, że ja ich wykończę psychicznie, że mają nadzieje że mój mąż straci pracę, ale to było napisane w taki sposób jakby oni mieli mieć na tą utratę pracy jakiś wpływ. Matka napisała: "Daję ci tu ciuchy żebyś z gołą dupą nie chodziła i w jednych butach". Tam jeszcze coś pisało, ale szkoda gadać.
Mam już dość tego wszystkiego. Obsmarowują mnie na mieście. Przypominają sobie raz na rok o mnie i mi żyć nie dają w spokoju. Ciągle jakieś groźby wyzwiska. Doszliśmy z mężem do wniosku, że to przez to że w ostatnim czacie często wychodzimy z dzieckiem. jeździmy na wycieczki, zakupy, spacerujemy po mieście. Moja matka rozgadała że mój mąż mnie uwięził i ktoś ją musiał wyśmiać, bo mnie widział tu czy tam. Poza tym lata mijają i pewnie zapragnęli mieć służącą.
Mam czasami ochotę uciec jak najdalej stąd. Boje się, że nas będą nachodzić, że zrobią coś złego mojej rodzinie, skrzywdzą mi dziecko. Moi rodzice to furiaci zdolni do wszystkiego. Gdy jestem z dzieckiem na spacerze ciągle się rozglądam, nawet gdy pranie rozwieszam na dworze to oglądam się za siebie co kilka sekund.
środa, 29 maja 2013
Młoda matka w oczach obcych ludzi.
Chciałam poruszyć temat kobiety-matki w oczach innych ludzi. Zaglądam na różne blogi, obserwuję co dzieje się dookoła mnie i widzę, że w dzisiejszych czasach nikomu się nie dogodzi.
Kilka lat temu, kiedy jeszcze byłam na studiach, dwie dziewczyny z roku zaszły w ciążę w podobnym czasie. Jedna bardzo szybko przybierała na wadze. Przez dziewięć miesięcy przytyła 27 albo 29 kg. Nie pamiętam już dokładnie. U tej drugiej długo nie było widać rosnącego brzuszka. Ta pierwsza długo walczyła ze sporą nadwagą. W końcu udało jej się wrócić do dawnej wagi po jakichś cudownych tabletkach, które już są wycofane ze sprzedaży. Ta druga trzy miesiące po porodzie była chudsza niż przed ciążą (karmiła przez ten czas piersią). Obie obgadywane przez koleżanki. A bo jak ta pierwsza mogła dopuścić do takiego stanu, jak się mogła tak zapuścić, tyle utyć. Tej drugiej zarzucano że podczas ciąży się na pewno odchudzała, a teraz to tylko przed lustrem stoi i fryzury układa, zamiast się dzieckiem zająć. I tak źle i tak niedobrze. Sama doświadczyłam podobnych sytuacji. Kiedy byłam w ciąży teściowa najpierw ciągle wmawiała mi żeby się nie doprowadzić do takiego stanu, jak jakaś tam I., bo to brzydko na młodą dziewczynę się utuczyć. W momencie kiedy zobaczyła, że ważę, gdzieś w trzecim miesiącu tylko 53 kg, a ona prawie 70 zmieniła stanowisko o 180 stopni. Nagle kazała mi strasznie dużo jeść. Miałam wrażenie, że mi zaraz włoży całą kostkę masła do gardła i będzie popychać tłuczkiem do ziemniaków. A ja po prostu przez pierwsze cztery miesiące ciąży codziennie wymiotowałam po kilka lub kilkanaście razy i nie przybierałam przez to na wadze. Mdłości miałam straszne, czułam się fatalnie, a ona mnie jeszcze denerwowała niepotrzebnie. Dziecko rozwijało się prawidłowo, lekarz zapewniał że wszystko jest w porządku i że jak mdłości przejdą to ja tu z pewnością przytyję. Tak też się stało. Przybrałam w czasie ciąży jakieś 11-12 kg. Pod koniec ciąży teściowa mi dogadywała że mam strasznie duży brzuch, że jestem gruba, że strasznie przytyłam.
Powiedzcie mi, co to kogo obchodzi, kto ile w ciąży przytył? Media narzucają nam bycie szczupłymi, zgrabnymi, zadbanymi matkami, bez rozstępów i cellulitu, chodzącymi w eleganckich strojach, na szpilkach z nienagannym makijażem i fryzurą. Miesiąc po porodzie każda musi chodzić na fitness, basen jakby nie miała innych obowiązków. Kiedy któraś próbuje się wpisać w te normy ma zarzucane, że jest złą matką, nie zajmuje się dzieckiem, bo przecież "Matka Polka" to ma chodzić w poplamionym, rozciągniętym dresie, spod którego wylewają się nadprogramowe kilogramy. A w przekonaniu osób starszych jak kobieta jest chuda, to znaczy że nie ma co jeść.
Jeszcze dodam że jak idę z dzieckiem na spacer w obcasach to słyszę za plecami "W takich butach? Co z niej za matka?" itp., a jak idę w płaskich to "Taka młoda i już dziecko". Mam 25 lat lecz wyglądam na mniej. Zmieniłam nawet fryzurę żeby wyglądać poważniej bo mam dosyć kąśliwych uwag pod moim adresem, ale prawda jest taka, że nikomu się nie dogodzi.
Ludzie! Nie możemy być gdzieś po środku lub takie jak chcemy?
Kilka lat temu, kiedy jeszcze byłam na studiach, dwie dziewczyny z roku zaszły w ciążę w podobnym czasie. Jedna bardzo szybko przybierała na wadze. Przez dziewięć miesięcy przytyła 27 albo 29 kg. Nie pamiętam już dokładnie. U tej drugiej długo nie było widać rosnącego brzuszka. Ta pierwsza długo walczyła ze sporą nadwagą. W końcu udało jej się wrócić do dawnej wagi po jakichś cudownych tabletkach, które już są wycofane ze sprzedaży. Ta druga trzy miesiące po porodzie była chudsza niż przed ciążą (karmiła przez ten czas piersią). Obie obgadywane przez koleżanki. A bo jak ta pierwsza mogła dopuścić do takiego stanu, jak się mogła tak zapuścić, tyle utyć. Tej drugiej zarzucano że podczas ciąży się na pewno odchudzała, a teraz to tylko przed lustrem stoi i fryzury układa, zamiast się dzieckiem zająć. I tak źle i tak niedobrze. Sama doświadczyłam podobnych sytuacji. Kiedy byłam w ciąży teściowa najpierw ciągle wmawiała mi żeby się nie doprowadzić do takiego stanu, jak jakaś tam I., bo to brzydko na młodą dziewczynę się utuczyć. W momencie kiedy zobaczyła, że ważę, gdzieś w trzecim miesiącu tylko 53 kg, a ona prawie 70 zmieniła stanowisko o 180 stopni. Nagle kazała mi strasznie dużo jeść. Miałam wrażenie, że mi zaraz włoży całą kostkę masła do gardła i będzie popychać tłuczkiem do ziemniaków. A ja po prostu przez pierwsze cztery miesiące ciąży codziennie wymiotowałam po kilka lub kilkanaście razy i nie przybierałam przez to na wadze. Mdłości miałam straszne, czułam się fatalnie, a ona mnie jeszcze denerwowała niepotrzebnie. Dziecko rozwijało się prawidłowo, lekarz zapewniał że wszystko jest w porządku i że jak mdłości przejdą to ja tu z pewnością przytyję. Tak też się stało. Przybrałam w czasie ciąży jakieś 11-12 kg. Pod koniec ciąży teściowa mi dogadywała że mam strasznie duży brzuch, że jestem gruba, że strasznie przytyłam.
Powiedzcie mi, co to kogo obchodzi, kto ile w ciąży przytył? Media narzucają nam bycie szczupłymi, zgrabnymi, zadbanymi matkami, bez rozstępów i cellulitu, chodzącymi w eleganckich strojach, na szpilkach z nienagannym makijażem i fryzurą. Miesiąc po porodzie każda musi chodzić na fitness, basen jakby nie miała innych obowiązków. Kiedy któraś próbuje się wpisać w te normy ma zarzucane, że jest złą matką, nie zajmuje się dzieckiem, bo przecież "Matka Polka" to ma chodzić w poplamionym, rozciągniętym dresie, spod którego wylewają się nadprogramowe kilogramy. A w przekonaniu osób starszych jak kobieta jest chuda, to znaczy że nie ma co jeść.
Jeszcze dodam że jak idę z dzieckiem na spacer w obcasach to słyszę za plecami "W takich butach? Co z niej za matka?" itp., a jak idę w płaskich to "Taka młoda i już dziecko". Mam 25 lat lecz wyglądam na mniej. Zmieniłam nawet fryzurę żeby wyglądać poważniej bo mam dosyć kąśliwych uwag pod moim adresem, ale prawda jest taka, że nikomu się nie dogodzi.
Ludzie! Nie możemy być gdzieś po środku lub takie jak chcemy?
sobota, 11 maja 2013
Moje zdanie na temat chodzików
Na początku chcę zaznaczyć, że jest to moja opinia i że każdy ma prawo mieć własne zdanie i podejmować własne decyzje. Nie zamierzam nikogo obrażać, ani krytykować, czy narzucać mojego zdania na temat chodzików dla dzieci.
Kiedy babcia mojego męża wspomniała, że na strychu jest stary chodzik w dobrym stanie i zaproponowała, że go przyniesie, zaczęłam szukać informacji na ten temat. Mały M miał może pół roku i wydawał mi się stanowczo za mały na taki "sprzęt". Wiem, że chodziki mają zły wpływ na postawę dziecka, na sposób poruszania, na stawy, krzywią nóżki, bardziej szkodzą niż pomagają, a poza tym w krajach Europy zachodniej są już od dawna wycofane ze sprzedaży. Powiedziałam babci, że M jest za mały na chodzik i dopóki nie będzie umiał sam chodzić lub chociażby stać, to nie ma sensu go tam wkładać. Teściowa wydała się być tym bardzo zdziwiona, bo jej dzieci siedziały w chodziku jak tylko umiały trzymać główkę. Udało mi się odsunąć temat chodzika na jakiś czas. Jednak jak Mały M miał 9-10 miesięcy babcia przyniosła ten chodzik. Strasznie nie chciałam, żeby mój synek się nim poruszał, ale nie wiedziałam jak to powiedzieć, żeby nikogo nie urazić, a subtelne i delikatne tłumaczenie było jakby niedostrzegane. Jak teściowa zapakowała moje dziecko do chodzika, to go po prostu wyjmowałam i już. Na szczęście Mały M nie chciał siedzieć w chodziku, ani się nim poruszać, poza tym bał się tych wszystkich piszczałek, jak coś przycisnął, to narobił krzyku i go zaraz zabierałam. W rezultacie chodzik wylądował na strychu. Uff... Dzięki temu moje dziecko mogło przejść poszczególne etapy od pełzania, przez raczkowanie, do chodzenia. Ile radości przy tym było? Ile zabawy? Ach... Nie chcę tu nikogo urazić, ale uważam, że chodzik to najlepszy sposób na pozbycie się dziecka. To jest najprostsze rozwiązanie, aby dziecko zajęło się sobą, a matka miała święty spokój. Było ciężko. Nie będę ściemniać, że nie. Wszystko robiłam z dzieckiem na rękach. Byłam zmęczona, wyczerpana, niekiedy załamana, ale nie ugięłam się. Dla dobra dziecka. Wierzę, że zrobiłam dobrze.
Polecam bloga → bartoszekrehabilitacja.blog.onet.pl a w szczególności temat o chodzikach → bartoszekrehabilitacja.blog.onet.pl/2010/01/04/chodzikom-mowimy-nie-2/
Dwa tygodnie temu chodzik wrócił, ale Mały M siedział w nim dosłownie 3 razy przez kilka minut, tak abym mogła rozwiesić pranie. Mały M ma 15 miesięcy i chodzi sam dość niepewnie, przewraca się jeszcze. Wolałam go więc włożyć na te kilka minut do chodzika niż żeby zrobił sobie krzywdę, gdy nie mogłam go trzymać za rączkę.
wtorek, 7 maja 2013
Ważne daty naszego Maluszka.
Na bloga zaglądam ostatnio tylko po to, aby się wyżalić. Czas to zmienić. Dzisiaj chciałam zapisać kilka ważnych dat z życia Małego M. Oto one:
Chciałam też napisać o zabawnej sytuacji, która miała miejsce całkiem niedawno, jakieś 2 tygodnie temu - babcia mojego męża przyniosła ze strychu stary chodzik. Wcześniej nie pozwoliłam na to aby synek w nim siedział, czy chodził krzywiąc sobie nóżki. Poza tym uważam że jest to najprostszy sposób na pozbycie się dziecka, ale o mojej opinii na temat chodzików napiszę innym razem. Wracając do tematu - posadziłam M w chodziku, a on szybko poszedł do przodu wychodząc z naszego pokoju, skręcił w lewo i denerwując się, że chodzik mu bardziej przeszkadza niż pomaga, chwycił go obiema rękami po bokach, podniósł i poszedł trzymając chodzik w rękach. Takie chwile - bezcenne. Popłakałam się ze śmiechu.
- 27.01.2012 - dzień w którym M przyszedł na świat
- 12.03 - imieniny
- 9.10.2012 - Mały M pierwszy raz sam usiadł
- 14.10.2012 - potrafi bardzo ładnie, sprawnie raczkować
- 30.10.2012 - naszemu Słoneczku wyszedł kolejny ząbek i ma ich już 5
- 31.10.2012 - M po raz pierwszy wstał sam w łóżeczku na nóżki
- 27.11.2012 - zrobił pierwszy kroczek bez pomocy i bez trzymanki
- 30.11.2012 - zrozumiał o co chodzi w kubku niekapku
- 1.12.2012 - Mały M potrafi stać bez trzymanki. Ma 7 ząbków (4 na górze i 3 na dole)
- 20.01.2013 - nasze Maleństwo sprawnie porusza się na nóżkach przy meblach lub za rękę z mamą
- 27.02.2013 - M pierwszy raz wspiął się na sofę w kuchni bez pomocy
- 25.04.2013 - wspina się na dość wysokie łóżko w naszym pokoju
- 2.05.2013 - Mały M wyszedł górą pierwszy raz sam z łóżeczka bez podstawiania sobie pod nogi zabawek na kształt schodków
- 6.05.2013 - M chodzi sam, choć co chwile "łapie zające", dlatego dla bezpieczeństwa chodzimy za rączkę. Ma już 11 ząbków i właśnie wychodzi następny
Chciałam też napisać o zabawnej sytuacji, która miała miejsce całkiem niedawno, jakieś 2 tygodnie temu - babcia mojego męża przyniosła ze strychu stary chodzik. Wcześniej nie pozwoliłam na to aby synek w nim siedział, czy chodził krzywiąc sobie nóżki. Poza tym uważam że jest to najprostszy sposób na pozbycie się dziecka, ale o mojej opinii na temat chodzików napiszę innym razem. Wracając do tematu - posadziłam M w chodziku, a on szybko poszedł do przodu wychodząc z naszego pokoju, skręcił w lewo i denerwując się, że chodzik mu bardziej przeszkadza niż pomaga, chwycił go obiema rękami po bokach, podniósł i poszedł trzymając chodzik w rękach. Takie chwile - bezcenne. Popłakałam się ze śmiechu.
sobota, 20 kwietnia 2013
Może to ja jestem jakaś nienormalna. Już nie wiem.
Mały M boi się dźwięku wiertarki. Domownicy wiedzą o tym, ale teścia nabrało na zakładanie paneli na ścianę akurat wtedy jak synek miał mieć drzemkę. Strasznie mi płakał, wręcz zachodził, aż przybiegła najmłodsza siostra mojego męża spytać co się dzieje. Powiedziałam, że M się boi i poprosiłam żeby się zapytała taty czy by nie mógł za godzinę tego robić, bo Mały chce teraz się przespać, to odpowiedź aż na górze słyszałam, że on musi to zrobić i już. Jakby nie można było zacząć tego rano, a na drzemce dziecka sobie zrobić przerwę i po godzinie robić dalej. Powiem szczerze, że ja się już boje w ogóle odzywać, bo tydzień temu teść zaczął zamki zakładać na górze (pewnie przed nami) i Mały M się tak przestraszył, że się zaszedł trzy razy w ciągu minuty, a jak pobiegłam z nim na dół, to jeszcze raz się tam zaszedł, więc ja zadałam pytanie "po co te zamki?" i powiedziałam, że się dziecko boi, a teściowa na skargę do teścia pobiegła. On wpadł do salonu z pyskiem i miałam wrażenie, że jakby nie to że dziecko na rękach trzymałam, to by mnie tam pobił. W ogóle jakieś teksty, że on tam rządzi, że ja tu nie rządzę, że to co on powie, to tak ma być, a ja nie mam nic do gadania. Ja tylko w kółko powtarzałam "proszę na mnie nie krzyczeć" i że "dziecko się boi". Wyszłam, a w przedpokoju jeszcze teściowa mnie napadła, że co mnie to obchodzi, czy że gówno mnie to obchodzi, że to nie moja sprawa, bo to jest ich dom, w ogóle tak się darła, że Mały M znowu zaczął płakać, a ona w ogóle jakby nie zwróciła na to uwagi tylko dalej swoje. Ja próbowałam spokojnie załagodzić sytuacje, bo przecież nie powiedziałam nic złego i że ja zawsze grzecznie i spokojnie mówię do nich z szacunkiem i nie rozumiem po co oni się tak drą. Nic to do niej nie trafiało, jakby nie słyszała. W końcu wrzasnęłam, żeby przestała na mnie krzyczeć, bo się dziecko tego boi i że w tym domu to w ogóle nic powiedzieć już nie wolno. Zapłakana wzięłam dziecko i poszłam na spacer. Nie było nas godzinę więc mógł teść ten zamek założyć w tym czasie, ale potem zakładał go do wieczora. Chyba chciał pokazać "kto tu rządzi".
To wszystko jest po prostu chore. Chcą robić remonty, zakładać zamki? Ok, nie mam nic przeciwko, to ich dom, ale można by przyjść, powiedzieć "Słuchaj, idź teraz z dzieckiem na spacer bo będę wiercił. Zejdzie mi tyle i tyle czasu". Przynajmniej ja bym tak zrobiła w takiej sytuacji.
--------------------------------------------------------------
Dodam, że my po 20 nie mamy wstępu na dół, żeby nie obudzić najmłodszej. Wtedy to mnie musi obchodzić. Albo jak trzeba pomóc w nauce, to też mnie musi obchodzić.
To wszystko jest po prostu chore. Chcą robić remonty, zakładać zamki? Ok, nie mam nic przeciwko, to ich dom, ale można by przyjść, powiedzieć "Słuchaj, idź teraz z dzieckiem na spacer bo będę wiercił. Zejdzie mi tyle i tyle czasu". Przynajmniej ja bym tak zrobiła w takiej sytuacji.
--------------------------------------------------------------
Dodam, że my po 20 nie mamy wstępu na dół, żeby nie obudzić najmłodszej. Wtedy to mnie musi obchodzić. Albo jak trzeba pomóc w nauce, to też mnie musi obchodzić.
sobota, 13 kwietnia 2013
Co za dzień.
Tak bym chciała się wyprowadzić. Każdy mówi, że najlepiej na swoim i ma racje. Niestety... Zima się przeciągła i pokrzyżowała nam plany. Mieliśmy już mieć zrobione tyle rzeczy we własnym domu, a tu nic. Nie skończymy przed zimą. Musimy mieszkać u teściów jeszcze rok.
Nie... ja wykituje. Szlag mnie jasny dzisiaj trafia.
Żałuję, że w ogóle dałam się namówić na wprowadzenie tutaj. Ale skąd miałam wiedzieć, że to taki dom wariatów.
Nie... ja wykituje. Szlag mnie jasny dzisiaj trafia.
Żałuję, że w ogóle dałam się namówić na wprowadzenie tutaj. Ale skąd miałam wiedzieć, że to taki dom wariatów.
sobota, 16 marca 2013
Wszyscy chcieli dobrze, a wyszło jak zawsze.
Teściowa mnie wczoraj bardzo zdenerwowała. Robiłyśmy razem z babcią (ja + matka teściowej) na obiad krokiety. Wyszło 11 no i tak pomyślałyśmy, przeliczyłyśmy i stwierdziłyśmy, że mało i trzeba dorobić, żeby wystarczyło dla KAŻDEGO (teść sam zje 6-7). Więc babcia dorobiła naleśników, ja wyzawijałam. No ok. Jak mąż i teść wrócili z pracy to babcia podpiekła i postawiła na stole. Mąż sobie nałożył, ja zjadłam dwa wcześniej i poszłam z dzieckiem na górę. Potem mąż przychodzi i mówi że cyrk był na dole, bo jego matka coś zaczęła szeptać do babci. Skojarzył że to może o te krokiety chodzi i nałożył ojcu na talerz i zaniósł mu do pokoju. Teść na to z duma że on "z taką łaską to nie chce!". W ogóle z jaką łaską. O co chodzi? Co ona nagadała? Mąż powiedział ojcu żeby nie słuchał bzdur co ona gada, bo ona sama szuka problemów i próbuje wszystkich skłócić. Ponoć chodziło o to że sie jakoś krzywo patrzymy żeby nie brała tych krokietów. Ja nie rozumiem, bo nawet mnie nie było przy tym. Więc kto się niby krzywo patrzył. Poza tym sama chciałam więcej dorobić żeby wystarczyło jak wcześniej pisałam DLA KAŻDEGO. A tu taki cyrk. Zdenerwowała mnie, już cały wieczór chodziłam podenerwowana.
środa, 30 stycznia 2013
Bo trzeba patrzeć pod nogi...
Nie mogę się doczekać kiedy będziemy na swoim. Póki co czekamy na przyłączenie prądu i gazu, ale może na jesień uda nam się wprowadzić do nowego domu.
Potknęłam się przed chwilą na schodach i prawie spadłam z dzieckiem na rękach, bo teściowie nie pozwalają wkręcić żarówki, bo rachunki za prąd za wysokie. To już nie pierwszy raz jak spadłam, bo jest tam po prostu ciemno. Mąż wkurzył się i zakręcił żarówkę, która po kilkunastu minutach wyparowała. Jak się okazało teść ją wykręcił. Ja nie rozumiem. Jak tak można? A siostry mojego męża (11 i 12 lat) śpią całą noc przy włączonych światłach, bo się przy zgaszonym boją i to jest dobrze, że dwie żarówki świecą się w nocy zupełnie niepotrzebnie. To nasz synek śpi przy zgaszonym od urodzenia i nie protestuje a one się boją. I wiecznie te rachunki. A przecież my prawie z niczego nie korzystamy. Teściowa ma laptopa włączonego 24 godziny na dobę, dziewczyny drugiego tak samo, do tego telewizor i piekarnik, bo codziennie mrożoną pizzę trzeba odgrzać, tak samo każdego dnia przez godzinę w samochodzie jest włączana farelka, bo teściowa nie wsiądzie do zimnego auta stojącego w garażu, musi mieć nagrzane, dlatego codziennie wysyła babcię, żeby ta podłączyła termowentylator i to wszystko jest jak najbardziej ok. Ale nie, bo rachunki za prąd są przeze mnie, bo ja mam na górze czajnik elektryczny, którym zagotowuję wodę aż 3 razy w ciągu doby. Ja już nawet pranie robię raz na dwa tygodnie i nie używam suszarki do włosów żeby nie było gadania, laptopa włączam jedynie jak mam sprawdzić czy zrobić na nim coś ważnego.
Mąż poszedł do ojca i powiedział, żeby wkręcił tą żarówkę, że przecież nie będziemy jej świecić cały czas tylko przy schodzeniu ze schodów i że u nich na dole się cały czas wszędzie świeci i to jest dobrze. A teść podsumował, że trzeba patrzeć pod nogi. Tylko co mi z patrzenia pod nogi jak nic nie widać? Ja wtrąciłam, że przecież nie będziemy cała noc światła świecić na schodach i w końcu oddał żarówkę.
Mogłabym powieść napisać na temat mieszkania tutaj, ale po co.
Po prostu zdenerwowałam się i musiałam co nieco z siebie wyrzucić.
----------------------------------------------------------------------------------
Dopisane 31 stycznia
Tyle gadania było wczoraj o głupią żarówkę, a dwie godziny po opisanej przeze mnie wyżej sytuacji teść sam schodząc ze schodów po ciemku potknął się i poleciał w dół.
------------------------------------------------------------------------------------
Dopisane 4 lutego
Trochę ostatnio myślałam na temat tej ostatniej sytuacji z rachunkami za prąd. I ja bym nie potrafiła własnemu dziecku tak robić i życia utrudniać. Tym bardziej gdyby to dziecko mi pomagało. Nie potrafiłabym się odezwać do syna o prąd, gdy dzień wcześniej synowa siedziała by z innymi moimi dziećmi i pomagała w lekcjach, udzielała korepetycji. Przecież pomagam tym młodym jak mogę. Siedzę nieraz codziennie i to się zdarzało po kilka godzin i mi nawet nie przyszło do głowy żeby za to kasę wołać. Tak sobie przykładowo podsumowałam za październik. Wyszło by 600 zł za korepetycje i to licząc jedynie 20 zł za godzinę zegarową dziennie, choć wiem że nie raz to były i 3 godziny w ciągu jednego dnia. No to my 600 złotych miesięcznie nie zużywamy na pewno.
A poza tym, afera o prąd, ale chyba tak źle nie jest skoro teść chce kupić trzeciego laptopa. Dziewczyny się biją i każda musi mieć swój.
Potknęłam się przed chwilą na schodach i prawie spadłam z dzieckiem na rękach, bo teściowie nie pozwalają wkręcić żarówki, bo rachunki za prąd za wysokie. To już nie pierwszy raz jak spadłam, bo jest tam po prostu ciemno. Mąż wkurzył się i zakręcił żarówkę, która po kilkunastu minutach wyparowała. Jak się okazało teść ją wykręcił. Ja nie rozumiem. Jak tak można? A siostry mojego męża (11 i 12 lat) śpią całą noc przy włączonych światłach, bo się przy zgaszonym boją i to jest dobrze, że dwie żarówki świecą się w nocy zupełnie niepotrzebnie. To nasz synek śpi przy zgaszonym od urodzenia i nie protestuje a one się boją. I wiecznie te rachunki. A przecież my prawie z niczego nie korzystamy. Teściowa ma laptopa włączonego 24 godziny na dobę, dziewczyny drugiego tak samo, do tego telewizor i piekarnik, bo codziennie mrożoną pizzę trzeba odgrzać, tak samo każdego dnia przez godzinę w samochodzie jest włączana farelka, bo teściowa nie wsiądzie do zimnego auta stojącego w garażu, musi mieć nagrzane, dlatego codziennie wysyła babcię, żeby ta podłączyła termowentylator i to wszystko jest jak najbardziej ok. Ale nie, bo rachunki za prąd są przeze mnie, bo ja mam na górze czajnik elektryczny, którym zagotowuję wodę aż 3 razy w ciągu doby. Ja już nawet pranie robię raz na dwa tygodnie i nie używam suszarki do włosów żeby nie było gadania, laptopa włączam jedynie jak mam sprawdzić czy zrobić na nim coś ważnego.
Mąż poszedł do ojca i powiedział, żeby wkręcił tą żarówkę, że przecież nie będziemy jej świecić cały czas tylko przy schodzeniu ze schodów i że u nich na dole się cały czas wszędzie świeci i to jest dobrze. A teść podsumował, że trzeba patrzeć pod nogi. Tylko co mi z patrzenia pod nogi jak nic nie widać? Ja wtrąciłam, że przecież nie będziemy cała noc światła świecić na schodach i w końcu oddał żarówkę.
Mogłabym powieść napisać na temat mieszkania tutaj, ale po co.
Po prostu zdenerwowałam się i musiałam co nieco z siebie wyrzucić.
----------------------------------------------------------------------------------
Dopisane 31 stycznia
Tyle gadania było wczoraj o głupią żarówkę, a dwie godziny po opisanej przeze mnie wyżej sytuacji teść sam schodząc ze schodów po ciemku potknął się i poleciał w dół.
------------------------------------------------------------------------------------
Dopisane 4 lutego
Trochę ostatnio myślałam na temat tej ostatniej sytuacji z rachunkami za prąd. I ja bym nie potrafiła własnemu dziecku tak robić i życia utrudniać. Tym bardziej gdyby to dziecko mi pomagało. Nie potrafiłabym się odezwać do syna o prąd, gdy dzień wcześniej synowa siedziała by z innymi moimi dziećmi i pomagała w lekcjach, udzielała korepetycji. Przecież pomagam tym młodym jak mogę. Siedzę nieraz codziennie i to się zdarzało po kilka godzin i mi nawet nie przyszło do głowy żeby za to kasę wołać. Tak sobie przykładowo podsumowałam za październik. Wyszło by 600 zł za korepetycje i to licząc jedynie 20 zł za godzinę zegarową dziennie, choć wiem że nie raz to były i 3 godziny w ciągu jednego dnia. No to my 600 złotych miesięcznie nie zużywamy na pewno.
A poza tym, afera o prąd, ale chyba tak źle nie jest skoro teść chce kupić trzeciego laptopa. Dziewczyny się biją i każda musi mieć swój.
Subskrybuj:
Posty (Atom)