Sorry za tytuł, ale inaczej nie na się nazwać rodziny męża.
Wczoraj jego babcia potknęła się na schodkach przed domem i upadła. Ból jest tak silny, że nie chodzi. A moi teściowie zamiast wezwać karetkę, dzwonią do nas o 23 godzinie z pytaniem co robić (kilka godzin po upadku)? Już nie wspomnę, że nam zepsuli miłą, zmysłową atmosferę.
Mąż im tłumaczy, że może być biodro pęknięte i że muszą ją zawieźć do szpitala, a jak nie daje rady wstać, to karetkę muszą wezwać, bo jak ją do samochodu doprowadzą. Teściowa lamentuje że swojej matki nie puści, może nie trzeba jechać. Od razu sama "słabuje" i potrzebuje opieki. Nagle już babka chodzi. Ale chce jechać do szpitala.
Jakie to wszystko głupie. Sama powinna wezwać po siebie karetkę, a nie czekać na pozwolenie córeczki.
No to kto z babką pojedzie do szpitala? No nikt. Moja teściowa "słabuje", zaraz kopyta wyciągnie, sama w domu nie zostanie, tzn. z córkami, bo jakby długo zeszło i teść by do rana w szpitalu musiał zostać, to kto dwie panny do szkoły wybierze? Boże, mówię Wam, cyrk na kółkach. No to teścia nie puści.
Zadecydowali, że MÓJ MĄŻ ma po babkę przyjechać kilkanaście kilometrów, odwieźć do szpitala następne kilkanaście kilometrów, czekać z nią na SORze i przywieźć spowrotem do domu. Nawet się nikt nie spytał, tylko stawiają przed faktem.
Mąż się wkurzył, bo ma na 7 do pracy i powiedział że nie ma mowy na takie coś. Ojciec ma w tym tygodniu drugą zmianę, to może z babką jechać, bo potem odeśpi. No to nie, bo musi rano te młode małpy (siostry mojego męża) do szkół poodwozić. Autobusy są. No to nie, bo one nie pojadą autobusem. To są dziewczyny 17 i 18 letnie. Kopie mamusi.
Mąż trochę ojcu do słuchu nagadał. Ale to jak grochem o ścianę. I tak myśmy zostali skurwysynami. I na pewno to przez rudą sukę, czyli mnie, mój mąż nie pojedzie.
Skończyło się tak, że babka pojechała karetką sama i pewnie jest ciągle w szpitalu, bo nikt nie dzwoni, żeby ją odebrać.
A mnie to się wydaje, że już ją tak gryzły, że ona ten upadek wykorzystała, żeby się od nich choć na parę dni uwolnić. Przecież ta kobieta jest grubo po 70tce i wciąż musi tam wszystkich obsłużyć. No ile można, no ile? Nikt w domu palcem nie ruszy. Każdemu śniadanko trzeba urychtować, pod nos herbatkę podstawić, obiadek, kolacyjka, za każdym posprzątać, użerać się z każdym, bo jeszcze pyskują, pieniądze oddawać. No Kurwa mać! Nic się nie zmieniło.
A i tak jest że my babkę buntujemy, choć od listopada z nią kontaktu nie mamy. Mąż powinien właśnie ojcu przypomnieć i powiedzieć wprost, że nie pojedzie, bo będą potem gadać, że babkę buntujemy i żeby więcej nie dzwonili.
Swoją drogą, martwię się co z babcią.
Inna sprawa jest taka, że teść długów narobił i się żali ciągle do mojego męża. Chyba chce go urobić i wziąć na litość. Co on myśli? Że wyskoczymy po tym wszystkim co przeszliśmy z pieniędzy? Jak Faustynka się urodziła i się okazało że ma alergię pokarmową i musimy kupować specjalne, dwa razy droższe mleko, a krucho z kasą wtedy było, to teść - rodzony ojciec mojego męża powiedział, że go to nic nie obchodzi, TAKIE JEST ŻYCIE i pieniądze na rachunki i tak musimy mu dać! Obcy by miał więcej empatii w takiej sytuacji i by poczekał na kasę kilka dni-tygodni. Skoro przy rachunkach jesteśmy, to pragnę nadmienić, że gdy u nich mieszkaliśmy, od nas rządali już za sam prąd 350 zł, mimo że tylko tam spaliśmy, bo żyć się w ciągu dnia z nimi nie dało, a teraz co mieszkamy na swoim i mamy do dyspozycji całe mieszkanie, a nie 8m^2, płacimy za prąd 70 zł. To jest 5 razy mniej!
Oby babcia wypoczęła w szpitalu, bo do nas jej puścić nie chcą. A Faustynka się pyta o nią i nawet kilka dni temu wymyśliła, że sama po nią pojedzie do starego domu i da Eli (matce mojego męża) swojego misia, żeby babcię (prababcię) do nas puściła.
Z naszych spraw bieżących:
Narazie jestem przerażona zachowaniem Maciusia przy terapeucie. Dziewczyna młoda, sympatyczna i energiczna, ale dała sobie wejść na głowę. Młody nawet przy nas się tak nie zachowuje, więc jesteśmy w szoku.
Czy wypuszczanie dzieci w wieku przedszkolnym na plac zabaw, gdy na dworze temperatura w cieniu przekracza 30°C to nie przegięcie? Faustynki nie puszczam do przedszkola z powodu tych upałów i jej bladej, skłonnej do oparzeń słonecznych skóry. Ona nie powinna w ogóle na słońcu przebywać. Panie przedszkolanki są chyba niepoważne, skoro wypuszczają rozszalałe dzieci na podwórko o 14 godzinie. Ostatnio Młoda oparzyła sobie pupę o rozgrzaną huśtawkę!
Dopisane o 9:
Babcia długo nie odpoczęła. Okazało się że to tylko stłuczenie i może jechać do domu. O 7:30 teść zadzwonił do mojego męża z tekstem: "Jedź po babkę". Niereformowalni ludzie. No jak? Przecież mąż jest w pracy. Nie wyjdzie sobie tak ot. I znowu mu tłumaczy. I pyta się: "To przecież miałeś je do szkoły odwozić, to już przecież jedziesz, to po babkę podjedź". No to on jeszcze nie jedzie. Pewnie młodych nikt nie obudził i się nie wybrały :P
Boże, co za ludzie...