Sobota. Synek sobie drzemie po obiadku, a ja jestem już tak zmęczona że nie mam siły na nic. Odpoczywać nie bardzo potrafię, więc stwierdziłam że sobie trochę ponarzekam na blogu.
Dwa tygodnie temu ojciec sobie o mnie przypomniał. Wraz z mężem, jako że był to Dzień Dziecka, zabraliśmy naszego Małego M na wycieczkę i zakupy. Mimo że pogoda nie dopisała było bardzo fajnie, dzień wydawał się udany. Około godziny 15 do mojego męża dzwonił jakiś obcy numer, ale że złapaliśmy gumę i mąż zmieniał koło, to nie odebrał. Później próbował oddzwonić, ale było zajęte. Jak się potem okazało to był mój ojciec. Gdy nie dodzwonił się do mojego męża, to zadzwonił do teścia. Najpierw kazał nam pozabierać łóżko i jakieś tam moje sukienki, buty, które u nich zostały i tam zawadzają. Za jakieś dwie godziny zadzwoniła do nas teściowa, że mój ojciec tam przyjechał i rozmawia z teściem. Nie wiem czy to można nazwać rozmową, bo atmosfera była napięta i teść się pod koniec już bardzo zdenerwował. Kiedy wróciliśmy wieczorem do domu dowiedzieliśmy się, że przyjechał chyba po to żebym wróciła do nich. Kazał mojemu teściowi wyrzucić moje, jak to powiedział, "szmaty", to pójdę. A teść mu odpowiedział, że nic nie będzie wyrzucał, ani nam rozkazywał, bo jesteśmy dorośli i że my tam na pewno nie wrócimy, bo mamy swój dom i on nami rządzić nie będzie. Pod koniec jeszcze mój ojciec wypomniał, że już trzy lata mijają od ślubu a jego nikt na kawę nawet nie zaprosił. On chyba w ogóle nie wie już co mówi, ani czego chce. Po tym wszystkim jacy byli dla mnie, dla mojego męża jeszcze się ojcu zachciewa kawy. Później wydzwaniał do mnie, ale że zablokowałam sobie jego numer to nawet nie wiedziałam, więc znowu do teścia wydzwaniał z pytaniem czemu ja nie odbieram. To teść dał mi za którymś razem telefon żebym z ojcem pogadała i powiedziała jasno co myślę. Jak odebrałam, to miał pretensje że on dzwoni do mojego teścia a nie do mnie. Kazał mi pozabierać swoje sukienki. Ja powiedziałam, że nie potrzebuję, bo już sobie kupiłam nowe, a poza tym nie chcę potem się dowiadywać od osób trzecich, że się nie miałam w co ubrać i wróciłam po sukienki. Już ja dobrze wiem co by moja matka nagadała na mieście. Powiedziałam mu że nie chcę utrzymywać z nimi kontaktu i żeby nie dzwonił, ani tu nie przyjeżdżał. On mnie zwyzywał, nawrzeszczał na mnie i się w końcu rozłączył. Kiedy zadzwonił jeszcze raz, teść mi dał telefon, więc odebrałam, to mnie ochrzanił, że ja odbieram nie swój telefon i mam dać mojego teścia. Oddałam telefon. Teść się pyta o co chodzi, a ten z pretensjami że mi dał telefon. Pokłócili się w końcu, bo teść przez grzeczność mi dał telefon, skoro się mój ojciec nie mógł do mnie dodzwonić, a tamten jeszcze ma wąty i powiedział mu że pogadają jak mój ojciec wytrzeźwieje, bo on sam nie wie czego chce. To w ogóle jakaś masakra była. W końcu wieczorem przyjechał jakiś samochód i kierowca powyjmował worki z ubraniami, butami, torebkami, których ja nie chcę. Leżała tam też wielka kartka, na której było napisane, że ja ich wykończę psychicznie, że mają nadzieje że mój mąż straci pracę, ale to było napisane w taki sposób jakby oni mieli mieć na tą utratę pracy jakiś wpływ. Matka napisała: "Daję ci tu ciuchy żebyś z gołą dupą nie chodziła i w jednych butach". Tam jeszcze coś pisało, ale szkoda gadać.
Mam już dość tego wszystkiego. Obsmarowują mnie na mieście. Przypominają sobie raz na rok o mnie i mi żyć nie dają w spokoju. Ciągle jakieś groźby wyzwiska. Doszliśmy z mężem do wniosku, że to przez to że w ostatnim czacie często wychodzimy z dzieckiem. jeździmy na wycieczki, zakupy, spacerujemy po mieście. Moja matka rozgadała że mój mąż mnie uwięził i ktoś ją musiał wyśmiać, bo mnie widział tu czy tam. Poza tym lata mijają i pewnie zapragnęli mieć służącą.
Mam czasami ochotę uciec jak najdalej stąd. Boje się, że nas będą nachodzić, że zrobią coś złego mojej rodzinie, skrzywdzą mi dziecko. Moi rodzice to furiaci zdolni do wszystkiego. Gdy jestem z dzieckiem na spacerze ciągle się rozglądam, nawet gdy pranie rozwieszam na dworze to oglądam się za siebie co kilka sekund.
sobota, 15 czerwca 2013
środa, 29 maja 2013
Młoda matka w oczach obcych ludzi.
Chciałam poruszyć temat kobiety-matki w oczach innych ludzi. Zaglądam na różne blogi, obserwuję co dzieje się dookoła mnie i widzę, że w dzisiejszych czasach nikomu się nie dogodzi.
Kilka lat temu, kiedy jeszcze byłam na studiach, dwie dziewczyny z roku zaszły w ciążę w podobnym czasie. Jedna bardzo szybko przybierała na wadze. Przez dziewięć miesięcy przytyła 27 albo 29 kg. Nie pamiętam już dokładnie. U tej drugiej długo nie było widać rosnącego brzuszka. Ta pierwsza długo walczyła ze sporą nadwagą. W końcu udało jej się wrócić do dawnej wagi po jakichś cudownych tabletkach, które już są wycofane ze sprzedaży. Ta druga trzy miesiące po porodzie była chudsza niż przed ciążą (karmiła przez ten czas piersią). Obie obgadywane przez koleżanki. A bo jak ta pierwsza mogła dopuścić do takiego stanu, jak się mogła tak zapuścić, tyle utyć. Tej drugiej zarzucano że podczas ciąży się na pewno odchudzała, a teraz to tylko przed lustrem stoi i fryzury układa, zamiast się dzieckiem zająć. I tak źle i tak niedobrze. Sama doświadczyłam podobnych sytuacji. Kiedy byłam w ciąży teściowa najpierw ciągle wmawiała mi żeby się nie doprowadzić do takiego stanu, jak jakaś tam I., bo to brzydko na młodą dziewczynę się utuczyć. W momencie kiedy zobaczyła, że ważę, gdzieś w trzecim miesiącu tylko 53 kg, a ona prawie 70 zmieniła stanowisko o 180 stopni. Nagle kazała mi strasznie dużo jeść. Miałam wrażenie, że mi zaraz włoży całą kostkę masła do gardła i będzie popychać tłuczkiem do ziemniaków. A ja po prostu przez pierwsze cztery miesiące ciąży codziennie wymiotowałam po kilka lub kilkanaście razy i nie przybierałam przez to na wadze. Mdłości miałam straszne, czułam się fatalnie, a ona mnie jeszcze denerwowała niepotrzebnie. Dziecko rozwijało się prawidłowo, lekarz zapewniał że wszystko jest w porządku i że jak mdłości przejdą to ja tu z pewnością przytyję. Tak też się stało. Przybrałam w czasie ciąży jakieś 11-12 kg. Pod koniec ciąży teściowa mi dogadywała że mam strasznie duży brzuch, że jestem gruba, że strasznie przytyłam.
Powiedzcie mi, co to kogo obchodzi, kto ile w ciąży przytył? Media narzucają nam bycie szczupłymi, zgrabnymi, zadbanymi matkami, bez rozstępów i cellulitu, chodzącymi w eleganckich strojach, na szpilkach z nienagannym makijażem i fryzurą. Miesiąc po porodzie każda musi chodzić na fitness, basen jakby nie miała innych obowiązków. Kiedy któraś próbuje się wpisać w te normy ma zarzucane, że jest złą matką, nie zajmuje się dzieckiem, bo przecież "Matka Polka" to ma chodzić w poplamionym, rozciągniętym dresie, spod którego wylewają się nadprogramowe kilogramy. A w przekonaniu osób starszych jak kobieta jest chuda, to znaczy że nie ma co jeść.
Jeszcze dodam że jak idę z dzieckiem na spacer w obcasach to słyszę za plecami "W takich butach? Co z niej za matka?" itp., a jak idę w płaskich to "Taka młoda i już dziecko". Mam 25 lat lecz wyglądam na mniej. Zmieniłam nawet fryzurę żeby wyglądać poważniej bo mam dosyć kąśliwych uwag pod moim adresem, ale prawda jest taka, że nikomu się nie dogodzi.
Ludzie! Nie możemy być gdzieś po środku lub takie jak chcemy?
Kilka lat temu, kiedy jeszcze byłam na studiach, dwie dziewczyny z roku zaszły w ciążę w podobnym czasie. Jedna bardzo szybko przybierała na wadze. Przez dziewięć miesięcy przytyła 27 albo 29 kg. Nie pamiętam już dokładnie. U tej drugiej długo nie było widać rosnącego brzuszka. Ta pierwsza długo walczyła ze sporą nadwagą. W końcu udało jej się wrócić do dawnej wagi po jakichś cudownych tabletkach, które już są wycofane ze sprzedaży. Ta druga trzy miesiące po porodzie była chudsza niż przed ciążą (karmiła przez ten czas piersią). Obie obgadywane przez koleżanki. A bo jak ta pierwsza mogła dopuścić do takiego stanu, jak się mogła tak zapuścić, tyle utyć. Tej drugiej zarzucano że podczas ciąży się na pewno odchudzała, a teraz to tylko przed lustrem stoi i fryzury układa, zamiast się dzieckiem zająć. I tak źle i tak niedobrze. Sama doświadczyłam podobnych sytuacji. Kiedy byłam w ciąży teściowa najpierw ciągle wmawiała mi żeby się nie doprowadzić do takiego stanu, jak jakaś tam I., bo to brzydko na młodą dziewczynę się utuczyć. W momencie kiedy zobaczyła, że ważę, gdzieś w trzecim miesiącu tylko 53 kg, a ona prawie 70 zmieniła stanowisko o 180 stopni. Nagle kazała mi strasznie dużo jeść. Miałam wrażenie, że mi zaraz włoży całą kostkę masła do gardła i będzie popychać tłuczkiem do ziemniaków. A ja po prostu przez pierwsze cztery miesiące ciąży codziennie wymiotowałam po kilka lub kilkanaście razy i nie przybierałam przez to na wadze. Mdłości miałam straszne, czułam się fatalnie, a ona mnie jeszcze denerwowała niepotrzebnie. Dziecko rozwijało się prawidłowo, lekarz zapewniał że wszystko jest w porządku i że jak mdłości przejdą to ja tu z pewnością przytyję. Tak też się stało. Przybrałam w czasie ciąży jakieś 11-12 kg. Pod koniec ciąży teściowa mi dogadywała że mam strasznie duży brzuch, że jestem gruba, że strasznie przytyłam.
Powiedzcie mi, co to kogo obchodzi, kto ile w ciąży przytył? Media narzucają nam bycie szczupłymi, zgrabnymi, zadbanymi matkami, bez rozstępów i cellulitu, chodzącymi w eleganckich strojach, na szpilkach z nienagannym makijażem i fryzurą. Miesiąc po porodzie każda musi chodzić na fitness, basen jakby nie miała innych obowiązków. Kiedy któraś próbuje się wpisać w te normy ma zarzucane, że jest złą matką, nie zajmuje się dzieckiem, bo przecież "Matka Polka" to ma chodzić w poplamionym, rozciągniętym dresie, spod którego wylewają się nadprogramowe kilogramy. A w przekonaniu osób starszych jak kobieta jest chuda, to znaczy że nie ma co jeść.
Jeszcze dodam że jak idę z dzieckiem na spacer w obcasach to słyszę za plecami "W takich butach? Co z niej za matka?" itp., a jak idę w płaskich to "Taka młoda i już dziecko". Mam 25 lat lecz wyglądam na mniej. Zmieniłam nawet fryzurę żeby wyglądać poważniej bo mam dosyć kąśliwych uwag pod moim adresem, ale prawda jest taka, że nikomu się nie dogodzi.
Ludzie! Nie możemy być gdzieś po środku lub takie jak chcemy?
sobota, 11 maja 2013
Moje zdanie na temat chodzików
Na początku chcę zaznaczyć, że jest to moja opinia i że każdy ma prawo mieć własne zdanie i podejmować własne decyzje. Nie zamierzam nikogo obrażać, ani krytykować, czy narzucać mojego zdania na temat chodzików dla dzieci.
Kiedy babcia mojego męża wspomniała, że na strychu jest stary chodzik w dobrym stanie i zaproponowała, że go przyniesie, zaczęłam szukać informacji na ten temat. Mały M miał może pół roku i wydawał mi się stanowczo za mały na taki "sprzęt". Wiem, że chodziki mają zły wpływ na postawę dziecka, na sposób poruszania, na stawy, krzywią nóżki, bardziej szkodzą niż pomagają, a poza tym w krajach Europy zachodniej są już od dawna wycofane ze sprzedaży. Powiedziałam babci, że M jest za mały na chodzik i dopóki nie będzie umiał sam chodzić lub chociażby stać, to nie ma sensu go tam wkładać. Teściowa wydała się być tym bardzo zdziwiona, bo jej dzieci siedziały w chodziku jak tylko umiały trzymać główkę. Udało mi się odsunąć temat chodzika na jakiś czas. Jednak jak Mały M miał 9-10 miesięcy babcia przyniosła ten chodzik. Strasznie nie chciałam, żeby mój synek się nim poruszał, ale nie wiedziałam jak to powiedzieć, żeby nikogo nie urazić, a subtelne i delikatne tłumaczenie było jakby niedostrzegane. Jak teściowa zapakowała moje dziecko do chodzika, to go po prostu wyjmowałam i już. Na szczęście Mały M nie chciał siedzieć w chodziku, ani się nim poruszać, poza tym bał się tych wszystkich piszczałek, jak coś przycisnął, to narobił krzyku i go zaraz zabierałam. W rezultacie chodzik wylądował na strychu. Uff... Dzięki temu moje dziecko mogło przejść poszczególne etapy od pełzania, przez raczkowanie, do chodzenia. Ile radości przy tym było? Ile zabawy? Ach... Nie chcę tu nikogo urazić, ale uważam, że chodzik to najlepszy sposób na pozbycie się dziecka. To jest najprostsze rozwiązanie, aby dziecko zajęło się sobą, a matka miała święty spokój. Było ciężko. Nie będę ściemniać, że nie. Wszystko robiłam z dzieckiem na rękach. Byłam zmęczona, wyczerpana, niekiedy załamana, ale nie ugięłam się. Dla dobra dziecka. Wierzę, że zrobiłam dobrze.
Polecam bloga → bartoszekrehabilitacja.blog.onet.pl a w szczególności temat o chodzikach → bartoszekrehabilitacja.blog.onet.pl/2010/01/04/chodzikom-mowimy-nie-2/
Dwa tygodnie temu chodzik wrócił, ale Mały M siedział w nim dosłownie 3 razy przez kilka minut, tak abym mogła rozwiesić pranie. Mały M ma 15 miesięcy i chodzi sam dość niepewnie, przewraca się jeszcze. Wolałam go więc włożyć na te kilka minut do chodzika niż żeby zrobił sobie krzywdę, gdy nie mogłam go trzymać za rączkę.
wtorek, 7 maja 2013
Ważne daty naszego Maluszka.
Na bloga zaglądam ostatnio tylko po to, aby się wyżalić. Czas to zmienić. Dzisiaj chciałam zapisać kilka ważnych dat z życia Małego M. Oto one:
Chciałam też napisać o zabawnej sytuacji, która miała miejsce całkiem niedawno, jakieś 2 tygodnie temu - babcia mojego męża przyniosła ze strychu stary chodzik. Wcześniej nie pozwoliłam na to aby synek w nim siedział, czy chodził krzywiąc sobie nóżki. Poza tym uważam że jest to najprostszy sposób na pozbycie się dziecka, ale o mojej opinii na temat chodzików napiszę innym razem. Wracając do tematu - posadziłam M w chodziku, a on szybko poszedł do przodu wychodząc z naszego pokoju, skręcił w lewo i denerwując się, że chodzik mu bardziej przeszkadza niż pomaga, chwycił go obiema rękami po bokach, podniósł i poszedł trzymając chodzik w rękach. Takie chwile - bezcenne. Popłakałam się ze śmiechu.
- 27.01.2012 - dzień w którym M przyszedł na świat
- 12.03 - imieniny
- 9.10.2012 - Mały M pierwszy raz sam usiadł
- 14.10.2012 - potrafi bardzo ładnie, sprawnie raczkować
- 30.10.2012 - naszemu Słoneczku wyszedł kolejny ząbek i ma ich już 5
- 31.10.2012 - M po raz pierwszy wstał sam w łóżeczku na nóżki
- 27.11.2012 - zrobił pierwszy kroczek bez pomocy i bez trzymanki
- 30.11.2012 - zrozumiał o co chodzi w kubku niekapku
- 1.12.2012 - Mały M potrafi stać bez trzymanki. Ma 7 ząbków (4 na górze i 3 na dole)
- 20.01.2013 - nasze Maleństwo sprawnie porusza się na nóżkach przy meblach lub za rękę z mamą
- 27.02.2013 - M pierwszy raz wspiął się na sofę w kuchni bez pomocy
- 25.04.2013 - wspina się na dość wysokie łóżko w naszym pokoju
- 2.05.2013 - Mały M wyszedł górą pierwszy raz sam z łóżeczka bez podstawiania sobie pod nogi zabawek na kształt schodków
- 6.05.2013 - M chodzi sam, choć co chwile "łapie zające", dlatego dla bezpieczeństwa chodzimy za rączkę. Ma już 11 ząbków i właśnie wychodzi następny
Chciałam też napisać o zabawnej sytuacji, która miała miejsce całkiem niedawno, jakieś 2 tygodnie temu - babcia mojego męża przyniosła ze strychu stary chodzik. Wcześniej nie pozwoliłam na to aby synek w nim siedział, czy chodził krzywiąc sobie nóżki. Poza tym uważam że jest to najprostszy sposób na pozbycie się dziecka, ale o mojej opinii na temat chodzików napiszę innym razem. Wracając do tematu - posadziłam M w chodziku, a on szybko poszedł do przodu wychodząc z naszego pokoju, skręcił w lewo i denerwując się, że chodzik mu bardziej przeszkadza niż pomaga, chwycił go obiema rękami po bokach, podniósł i poszedł trzymając chodzik w rękach. Takie chwile - bezcenne. Popłakałam się ze śmiechu.
sobota, 20 kwietnia 2013
Może to ja jestem jakaś nienormalna. Już nie wiem.
Mały M boi się dźwięku wiertarki. Domownicy wiedzą o tym, ale teścia nabrało na zakładanie paneli na ścianę akurat wtedy jak synek miał mieć drzemkę. Strasznie mi płakał, wręcz zachodził, aż przybiegła najmłodsza siostra mojego męża spytać co się dzieje. Powiedziałam, że M się boi i poprosiłam żeby się zapytała taty czy by nie mógł za godzinę tego robić, bo Mały chce teraz się przespać, to odpowiedź aż na górze słyszałam, że on musi to zrobić i już. Jakby nie można było zacząć tego rano, a na drzemce dziecka sobie zrobić przerwę i po godzinie robić dalej. Powiem szczerze, że ja się już boje w ogóle odzywać, bo tydzień temu teść zaczął zamki zakładać na górze (pewnie przed nami) i Mały M się tak przestraszył, że się zaszedł trzy razy w ciągu minuty, a jak pobiegłam z nim na dół, to jeszcze raz się tam zaszedł, więc ja zadałam pytanie "po co te zamki?" i powiedziałam, że się dziecko boi, a teściowa na skargę do teścia pobiegła. On wpadł do salonu z pyskiem i miałam wrażenie, że jakby nie to że dziecko na rękach trzymałam, to by mnie tam pobił. W ogóle jakieś teksty, że on tam rządzi, że ja tu nie rządzę, że to co on powie, to tak ma być, a ja nie mam nic do gadania. Ja tylko w kółko powtarzałam "proszę na mnie nie krzyczeć" i że "dziecko się boi". Wyszłam, a w przedpokoju jeszcze teściowa mnie napadła, że co mnie to obchodzi, czy że gówno mnie to obchodzi, że to nie moja sprawa, bo to jest ich dom, w ogóle tak się darła, że Mały M znowu zaczął płakać, a ona w ogóle jakby nie zwróciła na to uwagi tylko dalej swoje. Ja próbowałam spokojnie załagodzić sytuacje, bo przecież nie powiedziałam nic złego i że ja zawsze grzecznie i spokojnie mówię do nich z szacunkiem i nie rozumiem po co oni się tak drą. Nic to do niej nie trafiało, jakby nie słyszała. W końcu wrzasnęłam, żeby przestała na mnie krzyczeć, bo się dziecko tego boi i że w tym domu to w ogóle nic powiedzieć już nie wolno. Zapłakana wzięłam dziecko i poszłam na spacer. Nie było nas godzinę więc mógł teść ten zamek założyć w tym czasie, ale potem zakładał go do wieczora. Chyba chciał pokazać "kto tu rządzi".
To wszystko jest po prostu chore. Chcą robić remonty, zakładać zamki? Ok, nie mam nic przeciwko, to ich dom, ale można by przyjść, powiedzieć "Słuchaj, idź teraz z dzieckiem na spacer bo będę wiercił. Zejdzie mi tyle i tyle czasu". Przynajmniej ja bym tak zrobiła w takiej sytuacji.
--------------------------------------------------------------
Dodam, że my po 20 nie mamy wstępu na dół, żeby nie obudzić najmłodszej. Wtedy to mnie musi obchodzić. Albo jak trzeba pomóc w nauce, to też mnie musi obchodzić.
To wszystko jest po prostu chore. Chcą robić remonty, zakładać zamki? Ok, nie mam nic przeciwko, to ich dom, ale można by przyjść, powiedzieć "Słuchaj, idź teraz z dzieckiem na spacer bo będę wiercił. Zejdzie mi tyle i tyle czasu". Przynajmniej ja bym tak zrobiła w takiej sytuacji.
--------------------------------------------------------------
Dodam, że my po 20 nie mamy wstępu na dół, żeby nie obudzić najmłodszej. Wtedy to mnie musi obchodzić. Albo jak trzeba pomóc w nauce, to też mnie musi obchodzić.
sobota, 13 kwietnia 2013
Co za dzień.
Tak bym chciała się wyprowadzić. Każdy mówi, że najlepiej na swoim i ma racje. Niestety... Zima się przeciągła i pokrzyżowała nam plany. Mieliśmy już mieć zrobione tyle rzeczy we własnym domu, a tu nic. Nie skończymy przed zimą. Musimy mieszkać u teściów jeszcze rok.
Nie... ja wykituje. Szlag mnie jasny dzisiaj trafia.
Żałuję, że w ogóle dałam się namówić na wprowadzenie tutaj. Ale skąd miałam wiedzieć, że to taki dom wariatów.
Nie... ja wykituje. Szlag mnie jasny dzisiaj trafia.
Żałuję, że w ogóle dałam się namówić na wprowadzenie tutaj. Ale skąd miałam wiedzieć, że to taki dom wariatów.
sobota, 16 marca 2013
Wszyscy chcieli dobrze, a wyszło jak zawsze.
Teściowa mnie wczoraj bardzo zdenerwowała. Robiłyśmy razem z babcią (ja + matka teściowej) na obiad krokiety. Wyszło 11 no i tak pomyślałyśmy, przeliczyłyśmy i stwierdziłyśmy, że mało i trzeba dorobić, żeby wystarczyło dla KAŻDEGO (teść sam zje 6-7). Więc babcia dorobiła naleśników, ja wyzawijałam. No ok. Jak mąż i teść wrócili z pracy to babcia podpiekła i postawiła na stole. Mąż sobie nałożył, ja zjadłam dwa wcześniej i poszłam z dzieckiem na górę. Potem mąż przychodzi i mówi że cyrk był na dole, bo jego matka coś zaczęła szeptać do babci. Skojarzył że to może o te krokiety chodzi i nałożył ojcu na talerz i zaniósł mu do pokoju. Teść na to z duma że on "z taką łaską to nie chce!". W ogóle z jaką łaską. O co chodzi? Co ona nagadała? Mąż powiedział ojcu żeby nie słuchał bzdur co ona gada, bo ona sama szuka problemów i próbuje wszystkich skłócić. Ponoć chodziło o to że sie jakoś krzywo patrzymy żeby nie brała tych krokietów. Ja nie rozumiem, bo nawet mnie nie było przy tym. Więc kto się niby krzywo patrzył. Poza tym sama chciałam więcej dorobić żeby wystarczyło jak wcześniej pisałam DLA KAŻDEGO. A tu taki cyrk. Zdenerwowała mnie, już cały wieczór chodziłam podenerwowana.
Subskrybuj:
Posty (Atom)