środa, 6 lipca 2011

Moja historia cz. 1.

Witam po bardzo długiej nieobecności.
Właściwie miałam zakończyć prowadzenie bloga, ponieważ miał on dotyczyć jedynie przygotowań do ślubu, a że ślub odbył się rok temu, to chciałam zostawić bloga w takiej formie, trochę jako pamiątkę tych cudownych chwil.

Jednak po przeczytaniu postów Pani Agnieszki na blogu agar.blog.onet.pl
pt. "Bo co ludzie powiedzą" i "Nie tak Cię wychowałam", które mnie bardzo poruszyły,  postanowiłam opowiedzieć swoją historię.

Pani Agnieszka opisała tam historie dwóch kobiet. Po przeczytaniu komentarzy zauważyłam, że wiele osób nie wierzy w prawdziwość i możliwość zaistnienia takich sytuacji. Jeśli nie wierzą, to dobrze, bo to znaczy że sami tego nie doświadczyli. Ja wierzę, bo sama przeżyłam coś podobnego.

 

Moi rodzice - głównie matka znęcali się nade mną psychicznie, ojciec jakoś się nie interesował moim wychowaniem, ogólnie mam z nim słaby kontakt. Tak jak u Ewy gdy dostałam 4 bałam się przyznać w domu, bo myślałam że mnie zabiją. Poza tym te męczące zajęcia pozalekcyjne - w wieku 7 lat oprócz zwykłej podstawówki uczęszczałam do szkoły muzycznej, na kółko taneczne i dodatkowy angielski (zaznaczam że rodzice nie są wykształceni, ojciec - zawodówka, matka podstawówka i to na samych trójach to tak jakby dziś na dwójach. Oczywiście mi wparła całkiem inny obraz siebie- miała same piątki, grała na mandolinie i chodziła do liceum akrobatycznego tylko się połamała i musiała pójść do zawodówki, papierosy zaczęła palić dopiero po ślubie bo ją siostra mojego ojca zmusiła, do tego była świetną tancerką i tańczyła jak w "Tańcu z gwiazdami" i śpiewała w zespole, aha i jeszcze zjeździła całą Polskę bez prawa jazdy, bo akurat jak je miała zrobić to zaszła w ciąże i przeze mnie nie zrobiła, krótko mówiąc pokrzyżowałam jej plany). Sama się sobie dziwię jak dawałam radę i do tego zawsze świadectwo z paskiem. Po podstawówce gimnazjum muzyczne do którego dojeżdżałam 15 km, miałam tam zajęcia ogólne a popołudniu muzyczne więc spędzałam po 10 - 12 godzin poza domem (dojeżdżałam autobusem). Oczywiście nie było mowy o znajomych, nie mogłam wychodzić do koleżanek, już nie wspomnę o imprezach. Gimnazjum i ciągła rywalizacja z "artystami" wykańczały mnie psychicznie. Nie chciałam już tam się uczyć. Dziewczynki w wieku 13-14 lat a potrafiły by się na wzajem utopić w łyżce wody byle dostać główną rolę na scenie. To nie było dla mnie, ale matka nie pozwoliła mi wrócić do szkoły w rodzinnej miejscowości - "bo co ludzie powiedzą", "będą się ze mnie śmiać że sobie nie dałam rady".


Gdy patrzę na to po latach, jest to dla mnie doprawdy zadziwiające.
Jak można wysłać dziecko (tak! dziecko, bo 13 lat to niewiele) do szkoły oddalonej o 15 km od domu, mimo iż mogło by uczęszczać do szkoły, która jest pod nosem. Ach te wygórowane ambicje rodziców...
Znam rodziców, którzy zapisują dzieci na dodatkowe zajęcia, często oddalone od miejsca zamieszkania, ale oni sami te dzieci dowożą, dbają o to by codziennie zjadły ciepły obiad i nie pozwolili by aby dziecko wracało nocą autobusem samo do domu.
O mnie nikt nigdy się nie martwił, no chyba że oceny pod to podciągnąć, bo dla matki tylko to się liczyło. Gdy wracałam do domu to nie pytała się czy coś jadałam, tylko jakie oceny dzisiaj dostałam i co mam się na jutro uczyć.
Nikt nawet nie raczył wyjść po mnie w zimie do przystanku, kiedy to już o godzinie 17 było ciemno jak wiadomo gdzie. W zimie, gdy o 5 rano było jeszcze ciemno, do autobusu chodziłam dwa razy dłuższą drogą, bo bałam się iść skrótem przez ten straszny park niedaleko mojego domu, często oblegany przez pijaków i łobuzów.


Szkołę muzyczną zmieniłam po pierwszej klasie na inną - popołudniową, a gimnazjum wybrałam jakieś w miarę niedaleko od niej. Dalej 12 godzin spędzanych poza domem. Wstawałam o 5 bo o 5.53 miałam autobus a o 7.30 zaczynałam lekcje, po szkole wypiłam Kubusia zjadłam drożdżówkę i biegłam na fortepian i inne muzyczne zajęcia. Bywało tak że zajęcia miałam do 20 i o tej godzinie szkoła była zamykana i portier szedł już do domu a ja musiałam się błąkać po przystanku i czekać do 21.15 na autobus. Wracałam do domu i byłam wykończona. Obiadu oczywiście nie dostałam, bo się matce gotować nie chciało, chociaż pewnie i tak nie miałabym siły go zjeść. Jedyne o czym marzyłam to było położyć się do łóżka - ale nie, ja musiałam się uczyć bo musiałam mieć same piątki i czerwony pasek na świadectwie. Godzina grania na pianinie, zadania i uczenie się na następny dzień. Spałam góra 5 godzin na dobę, a zdarzało się że nie spałam w ogóle bo uczyłam się do rana. Dodaję że nie mogłam się uczyć w sobotę na tydzień w przód, bo również miałam wówczas zajęcia w szkole muzycznej. Zostawała niedziela - matka zabraniała mi chodzić do kościoła, bo nie mogłam przecież marnować czasu, musiałam się uczyć. Kłóciłyśmy się przez to. Kłóciłyśmy się w ogóle bardzo dużo, a bo nie zdążyłam rano łóżka pościelić i sprzątnąć po śniadaniu przed wyjściem do szkoły, a bo się po szkole położyłam na kilkanaście minut żeby odpocząć, a bo jakim prawem ja jestem zmęczona, a bo nie zrobiłam ojcu kolacji, a bo nie zrobiłam zakupów bo jak wysiadłam z autobusu to już sklepy były zamknięte, a przecież mogłam zrobić tam gdzieś koło szkoły a potem z reklamówami się przewracać w autobusie, a bo to, a bo tamto. Poza tym zawsze musiałam mieć czas żeby jej pomagać w domowych obowiązkach, czy to w roku szkolnym czy na wakacjach. Nigdy nie miałam wakacji - tylko książki, pomoc w ogrodzie, obrywanie owoców w sadzie, robienie przetworów, gotowanie obiadów, trzepanie dywanów, zmywanie podłóg i tak od najmłodszych lat. Zawsze coś.

Zazdrościłam rówieśnikom, bo widziałam stojąc w oknie, jak biegają za piłką, grają w klasy czy skaczą na skakance. Ja nie mogłam. Księżniczka uwięziona w wieży, strzeżona przez strasznego smoka - zdanie często powtarzane przez znajomych.

 Po gimnazjum matka wybrała mi liceum. Tak wybrała, bo ona wybierała wszystko, zawsze. Jedno z najlepszych w Polsce. Dostałam się bez problemu bo miałam bardzo dobre wyniki z gimnazjum, ale miałam złe przeczucie. Nie chciałam się tam uczyć. Miałam bardzo dobrą koleżankę w gimnazjum, która niestety się nie dostała do tego liceum, chciałam pójść razem z nią, do tego o nieco niższym poziomie. Jednak nie miałam nic do powiedzenia, bo jak mówi matka "zwierzęta i dzieci głosu nie mają". Tak zostałam wychowana. W przekonaniu, że rodzice są najważniejsi i trzeba ich zawsze słuchać, nie można się im sprzeciwiać, bo przecież chcą jak najlepiej.
Chciałam liceum zmienić. Nie odpowiadało mi towarzystwo, jakaś taka udawana arystokracja, dążenie po trupach do celu, wyścig szczurów. Nie pozwoliła mi bo musiała się mną chwalić przed sąsiadkami, że jestem w najlepszym liceum w całym województwie. Nie miałam już samych piątek, były czwórki a nawet trójki. Koszmar. Nie wyrabiałam. W szkole też panowała ogromna niesprawiedliwość i bardzo stresująca atmosfera. Najlepsze oceny mieli najbogatsi, a ja... taka szara myszka, córka kierowcy i gospodyni domowej. Po I klasie, na wakacjach, chciałam pójść z koleżanką na pielgrzymkę. Tylko 3 dni. Usłyszałam kategoryczne nie. Bo, że ja się tam idę kurwić. Ja w odpowiedzi krzyknęłam "Ja się tam idę modlić!". Nigdy w życiu nie dałam jej powodów do tego aby mogła mieć o mnie takie zdanie. No chyba, że ona mierzyła mnie swoją miarą. Tak chyba właśnie było. Ojciec wówczas wstawił się ze mną pierwszy raz. W wieku 17 lat pod koniec wakacji zaczęłam się spotykać z chłopakiem - rodzice go przepędzili po dwóch tygodniach i tyle go widziałam.
Zaczęły się 18stki. Zostałam zaproszona do koleżanki. Rodzice mnie o dziwo puścili, ale o 22 musiałam być w domu. Na imprezie proponowano mi alkohol ale odmówiłam, wręcz się pokłóciłam z jedną koleżanek, bo nie chciałam pić przed swoją 18stką. Koleżanka z tekstem "- no Jezu, tylko miesiąc Ci został", a ja na to "-no właśnie Aniu miesiąc, dlatego zaczekam" (nie rozumiem jak ktoś mógł moją matkę zmusić do palenia papierosów). Wróciłam do domu spóźniona 15 minut i oczywiście awantura. Nie rozumiem mojej matki. Miała dziecko idealne - w szkole same piątki, nie pijące alkoholu, nie włóczące się po imprezach, papierosa w ustach do tej pory nie miałam (mam 23 lata), a gdy już byłam pełnoletnia i mogłam pić alkohol, nigdy nie zdarzyło mi się upić. Z resztą nie przepadam za alkoholem. Gustuję jedynie w "babskim smakowym piwie" typu redd's lub czerwonym winie. Okazjonalnie.

 Ona nigdy mnie nie doceniła. Zawsze wychwalała moje kuzynki - puste lalki barbi bez wykształcenia ale w jej oczach, piękniejsze, mądrzejsze i bardziej zaradne ode mnie. Robiłam wszystko żeby matkę zadowolić, ale i tak one były lepsze, tak jest do dziś. Najbardziej wkurza mnie to, że wiem jakie one są. Na własne oczy widziałam jak piły paliły, lizały się z chłopakami w wieku kilkunastu lat. Wiem, że chodziły na imprezy. Nigdy nie miałam z nimi o czym rozmawiać, gdy byliśmy na jakimś zjeździe rodzinnym. Opowiadały jedynie o imprezach i o chłopakach. Czułam się jak piąte koło u wozu.

Po 18stce zaczęłam się spotykać z moim obecnym mężem. Przeszliśmy przez piekło. Nie mogliśmy się spotykać częściej niż raz w miesiącu bo co ludzie powiedzą. Mój wówczas jeszcze chłopak myślał, że mi na nim nie zależy bo miałam jakieś wymówki co chwile żeby się nie spotkać, a ja się wstydziłam że w tym wieku mi rodzice zabraniają, myślałam że jak mu powiem to ucieknie jak tamten pierwszy. Nawet przyszli teściowie uważali że coś jest nie tak, bo przez pierwszy rok nawet tam nie pojechałam. Matka mi zabroniła "bo dziewczyna przed ślubem do chłopaka pojechać nie może, jak pojedzie tzn. że dziwka". Matka robiła mi pranie mózgu. Że faceci zdradzają, itp. Że mój chłopak też mnie zdradza, że ma nie takie i jak seksu dostanie to pójdzie do innej i jeszcze do kumpli wyśmieje że łatwa. Jak widziała że te gadki nic nie dają to zaczęła jemu prać mózg: że ja nic nie robię w domu, że nie umiem sprzątać, gotować, że mam bardzo zły charakter, ale to też nic nie dało. Zdałam maturę, oczywiście było gadanie że jestem tak głupia że na pewno nie zdam i że "w dół nasram" jak siostra mojego ojca, bo wpadła w wieku 18 lat. Wyzywała mnie od dziwek. Wkurzało mnie to, bo ciągle byłam dziewicą i chciałam zaczekać z seksem do ślubu. Zaczęłam w tajemnicy jeździć do chłopaka, a że niby jedziemy do kina a niby na imprezę. A my chcieliśmy mieć chwilę spokoju, bo jak byliśmy  u mnie to ona cały czas siedziała z nami żebyśmy się przypadkiem nie pocałowali, a my nie mogliśmy nawet porozmawiać. Zaczęłam studia i zaręczyliśmy się. To dopiero dolało oliwy do ognia. Rodzice byli przeciwni abym wyszła za mąż. Matka miała inny plan. Miałam do 30 nikogo nie mieć tylko mamusie adorować. Miałam być jej służącą tak jak do tej pory. I skończyło się to dobre. Nagle nie miał kto zrobić kolacyjki, bo narzeczony do mnie zaczął przyjeżdżać niemal codziennie (w końcu mamy do siebie tylko 2 km), to ja kolację robiłam nam. Nie miał kto wykonywać za nią obowiązków, bo narzeczony mi otworzył oczy że to nienormalne żebym ja wszystko w domu robiła a ona tylko leży przed tv. Matka posunęła się do tego że zaczęła wydzwaniać do moich jeszcze wtedy przyszłych teściów i wygadywać bzdury na mój temat aby przegadali mojemu narzeczonemu żeby mnie zostawił. Nagle poznałam swój całkiem nowy życiorys - odwrócony o 180 stopni od prawdy. Że miałam wielu chłopaków, narkomanów i niewiadomo kogo jeszcze, że nie potrafię nic zrobić w domu, że mam dwie lewe ręce, że Wojtkowi będzie ze mną źle, bo ja mam bardzo zły charakter i w ogóle jestem do dupy. Teściowie byli przerażeni. Narzeczony zrobił w domu awanturę, bo on mnie wybrał i zdania nie zmieni.
Toczyliśmy wojnę o naszą miłość z obiema rodzinami. Teściowie zmienili zdanie bo mnie poznali i zobaczyli jaka na prawdę jestem. Często się głupio czułam , bo widziałam że jestem sprawdzana, np. jak sobie radzę w kuchni. Ale właśnie się dziwili, bo radziłam sobie świetnie, a po tym z tego co się nasłuchali od mojej matki to myśleli że nawet wody na herbatę nie będę umiała zagotować. Postanowiliśmy wziąć potajemny ślub bo moi rodzice wciąż byli przeciwni. Datę wyznaczyliśmy na czerwiec 2009 - rok po zaręczynach. Ale końcem 2008 roku wydarzył się cud. Gdy zmarł mój wujek, matka zobaczyła, że jej siostra została sama z niezamężną córką i nagle nie mogły sobie z niczym poradzić. W styczniu 2009 sama zaproponowała ślub na 2012 rok. Przekonaliśmy ją na 2011, a przy rezerwacji sali ją pani przekonała na 2010. Pobraliśmy się gdy obroniłam licencjat a mąż magistra. Oczywiście z matką toczyliśmy, toczymy i będziemy toczyć wojny bo ona się za bardzo wtrąca. Ale najważniejsze że my jesteśmy razem.

Przy okazji ślubu, a raczej przygotowań do nie go wynikła wielka awantura między moimi rodzicami a rodzicami męża. Rodziny do dzisiaj są skłócone. Ale o tym może następnym razem, bo i tak się za bardzo rozpisałam. Choć to i tak nie wszystko, ponieważ o wielu bolesnych sytuacjach chciałabym najzwyczajniej w świecie zapomnieć i po prostu nie chciałam ich wspominać.
To taka wersja "light".
 
Pozdrawiam wszystkich serdecznie!

19 komentarzy:

  1. Witaj. Dobrze, że wrocilaś. Powiem Ci, że mialam podobnie co do niektorych kwestii. Co do ocen, wychodzenia z domi, spotykania z obecnym mężem itp. Troche Cię rozumiem. Ja teraz żyje dobrze z rodzicami, bo zapomnialam o tamtych czasach a oni się zmienili. A u Ciebie mam nadzieje, że się stosunki poprawią i że Twoj Mąz Ci wynagradza wszystkie smutne chwile. Pozdrawiam serdecznie :)Karolinapewna-mloda-zona

    OdpowiedzUsuń
  2. U mnie niestety to się jeszcze nie zmieniło. Ciągle mam nadzieję, być może złudną, że się stosunki z rodzicami poprawią, chociaż coraz bardzie w to wątpię, zważając na sytuacje jakie miały miejscy nie tak dawno. A z mężem jest cudownie, bez niego nie dałabym rady.

    OdpowiedzUsuń
  3. HeJ.czytam to i czytam...i oczom nie wierze. bo sadziłam ze jestem sama z takim wlasnie problemem.za dwa tygodnie mam slub. Moi rodzice maja pełno pretensji do mojego narzeczonego, wprowadzaja niemiłą atmosfere. jest zle. a moj stan psychiczny fatalny- zamiast sie cieszyc ze slubu to ja placze, tak psychicznie jestem wykonczona..... Poradz cos z perspektywy czasu...co mam robic zeby to zniesc...? Gratuluje ciazy. Oby dzidzius urodził sie zdrowy i sliczny.prosze o kontakt- queamarte@amorki.plbede Ci wdzięczna za pomoc

    OdpowiedzUsuń
  4. Dwa tygodnie to już niedługo. Myślę że na ten czas po prostu zaciśnijcie zęby, a następnie ograniczcie kontakt z rodzicami do minimum. Tak żeby się w nic nie wtrącali. Przede wszystkim z nimi nie mieszkajcie. My i tak za długo zwlekaliśmy z wyprowadzką.

    OdpowiedzUsuń
  5. ~Niedzwiedziczka3 grudnia 2011 09:41

    Przeczytałam Twój wpis i chcę Ci powiedzieć, że byłaś bardzo dzielna przechodząc przez to wszystko. Twoja mama ma szczęście, że ma taką córkę i widocznie kompletnie nie umie tego docenić. Nie pozwól jej się wtrącać w Wasze życie. Jest typem matki, która sama mając nieudane życie potrafi zrobić wszystko, żeby jej córka również miała nieudane po to tylko, żeby móc powiedzieć "A nie mówiłam!". Znam nawet przypadek, kiedy znajomej wychowywanej przez rozwiedzioną matkę zmarł po ciężkiej chorobie mąż i usłyszała "No, wreszcie przekonasz się, jak to jest żyć samej". Życzę Wam szczęści i wytrwałości. No i wiele łask Bożych.

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj...to smutne co piszesz i bardzo przykre.Mam corke-dzis w Twoim wieku,ale jej zycie bylo przeciwienstwem Twojego.Ona nadal jest moim aniolkiem i miloscia......jestesmy jak kolezanki i tesknimy za soba.Nie rozumiem ludzi takich jak Twoja mama,choc poniekad Ja mialam podobnie w domu z rodzicami dlatego moze swoim dzieciom dalam wszystko co mialam...cala siebie,caly swoj czas,cala swoja milosc,ale sie oplacilo, bo mam cudowne dzieci.Czytam, ze Jestes w ciazy,wiec zycze Ci zebys i Ty byla taka cudowna mamusia.....pozdrawiam:)))

    OdpowiedzUsuń
  7. Wcale mi ciebie nie jest żal! Co za żałosna jęczydupa! Bo nie wychodzili na przystanek! To straszne!

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja cieee , sorki , ale to chyba cud że w tym wściekłym kołowrocie wyszłaś na prostą i jesteś normalną dziewczyną. Rozumiem ,ojciec Kierowca nie ma go w domu, więc niestety jest mamusia. Masz naprawdę ogromny hart ducha że nie zamieniłaś się w potworka mamusiopodobnego GRATULUJĘ, i Życzę spokoju i szczęścia we własnym życiu.

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie bardzo mogę uwierzyć , że istnieją tacy rodzice a w szczególności matka. Może przesadzasz nieco? Słowa "ona chciała , żebym za nią robiła" to słyszałam od mojej synowej na swój temat. A synowa nie pomagała NIC na wspólnym terytorium, a właśnie w ten sposób skomentowała moją PROSBĘ dlatego jestem nieufna takim słowom.Nie mogę też dać wiary , że istnieją takie matki czy teściowe jak opisujesz. Ale gratuluję hartu ducha

    OdpowiedzUsuń
  10. CZegos totaj nie rozomiem Gimnazjum,potem do Liceum.?

    OdpowiedzUsuń
  11. Masz pawełku zryty beret :) Oby jak najdalej od takich jak ty i matka Bohaterki. A dziewczynie dużo szczęścia, wytrwałości i jak najdalej od "kochającej mamusi" :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Problem polega na tym, że większość rodziców traktuje swoje dzieci jak swoją własność, a nie jak pełnoprawnego człowieka, który ma prawo do swojego zdania. Dopóki to myślenie się nie zmieni, dopóty będą takie sytuacje jak Twoja. Ja nie miałam nic lepiej, do dziś moi "rodzice" nie rozmawiają ze mną, bo są obrażeni, że żyję swoim życiem... To jest przykre, jednak ja nie mam wpływu na to co myślą inni, więc po prostu przestałam się tym przejmować i skupiam się na mojej rodzinie - mężu, dzieciach... Nie jesteśmy odpowiedzialni za postępowanie innych, więc nie obarczajmy się niepotrzebnymi wyrzutami. To tak w skrócie :) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  13. A co tu jest do rozumienia???

    OdpowiedzUsuń
  14. Matka chciala jak najlepiej a robila to nieudolnie.Jej postepowanie ocalilo Cię przed złymi nawykami jakie spotykają dziewczęta,kiedys to zrozumiesz jak bedziesz miala wlasne dzieci.Wina lezy po obu stronach,obie nie potrafiłyscie się porozumieć.Wyrosłas na madrą kobietę ale w zyciu nie jest tak jak sobie zaplanujemy.Być moze postępując odwrotnie w stosunku do wlasnych dzieci sprawisz ,ze wpadną w klopoty i bedą się zachowywać niewdzięcznie,tak często bywa.Po latach zapomnisz o postepowaniu matki,zrozumiesz ją i się zblizycie.Na dzisiaj radzę ograniczyc wspólne spotkania do minimum i koniecznie oddzielne zamieszkanie.Życze powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  15. no tak, takie życie bardzo tłumaczy te życzenia dla męża, zadowolenia z Ciebie i dziecka, najwyraźniej nie jesteś w stanie sobie wyobrazić że nie musisz nikogo zadowalać :( przemyśl to, bo nawet jak twój mąż jest fajnym czlowiekiem, to tak postępując, z całą pewnością uda Ci się to zmienić. Piszę z doświadczenia, jestem 15 lat starsza, a mój syn też przyszedł na świat 4 lutego. Bardzo to przemyśl. Nie chcesz być jak matka, chcesz dac miłość, opiekę, wsparcie. Możesz łatwo przegiąć.A rodzinka sprawdzająca jak sobie radzisz w kuchni mnie zmroziła :(((( z deszczu pod rynnę wpadłaś? Poczytaj trochę książek o dynamice związków, może od Johna Cleesa - Żyć w rodzinie i przetrwać. Jeszcze - Toksyczni rodzice.

    OdpowiedzUsuń
  16. Zupełnie nie masz racji.Miałam podobne życie i został mi uraz.To nie wychowanie zrobiło z niej dobrego człowieka,tylko hart ducha...

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie wierzę, że to się dzieje w Polsce w XXI wieku.

    OdpowiedzUsuń
  18. Bardzo Ci współczuję. Naprawdę. Ja pewne rzeczy miałam podobnie. Ale cieszę się, że dałaś radę. Gratuluję:):)

    OdpowiedzUsuń
  19. Witaj, chciałam Ci powiedzieć, że jestem z Ciebie bardzo dumna. Jestem od Ciebie kilka lat starsza, dzisiaj jestem już szczęśliwą żoną i spełniającą się w życiu kobietą, ale przez wiele lat musiałam walczyć już nawet nie z rodziną (awantury w domu, wymagania, separacja rodziców, niezadowolona mama), ale ze swoją psychiką. Tak naprawdę, czeka Cię jeszcze długa droga. Wychowanie odciska tak wielkie piętno na psychice człowieka, że potem czuje się on bezwartościowy, i widać to na każdym kroku, walczy o siebie na zewnątrz, uchodzi za niezwykle silną osobę, ale miewa stany bezgranicznego poczucia nicości i bezsilności w stosunku do samego siebie. Mój mąż, który pochodzi z normalnej rodziny pokazał mi, jak taka rodzina powinna wyglądać. I ważne jest jeszcze, aby starając się nie popełnić błędów rodziców, nie popaść w skrajność w drugim kierunku, trzeba wszystko wyważyć, a czasem nawet niejako wyjść z siebie, stanąć obok i spojrzeć na wszystko z perspektywy tzw. normalności. Dobrze, że piszesz. Że wyrzucasz z siebie to wszystko, co boli. To także pomaga nabrać dystansu. Jesteś mądrą dziewczyną, wierz w siebie i dbaj o swoje uczucia i samopoczucie, bądź egoistką, tego rodzice Cię nie nauczyli, nie nauczyli Cię bronić się przed atakami, bo wyparli z Ciebie poczucie bycia wyjątkowym. A dzisiaj, czy to w pracy, czy to w szkole, trzeba sobie radzić i nie wolno się załamywać. Trzymaj się dzielnie, kochajcie się, razem się zestarzejcie i bądźcie szczęśliwi :)

    OdpowiedzUsuń