piątek, 24 lutego 2012

Zainteresowanie rodziców po 7 mieiącach ciszy.

Ostatnio wiele się u nas działo, niestety nie bardzo miałam czas żeby o tym pisać. Wiadomo jak to jest przy małym dziecku. Korzystając z okazji, że nasz mały M. śpi sobie smacznie, opiszę choć troszkę co u nas słychać.

Kiedy byłam w ciąży dbaliśmy z mężem i z teściami żeby nikt nie wiedział, w którym miesiącu ciąży jestem i na kiedy jest termin. Gdy ktoś pytał udzielaliśmy wymijających odpowiedzi. Nie chcieliśmy aby doszło to do moich rodziców. Również kiedy już urodziłam nie chwaliliśmy się tym. Jednak długo się nie dało tego ukryć, bo już kiedy mąż pojechał zapisać małego M. do ośrodka zdrowia wieści o dziecku rozeszły się jak świeże bułeczki. Podejrzewam że to jedna z pielęgniarek zadzwoniła do mojej matki z tą informacją, bo już godzinę po powrocie męża miałam od matki telefony. Nie odbierałam ich. Przecież nie mamy o czym rozmawiać. Wyrzucili mnie w końcu z domu. Czego teraz chcą?
Sytuacja się zaogniła, gdy moi rodzice zaczęli obdzwaniać rodzinę mojego męża i to nie tą najbliższą, bo teściowie nie odbierali. Matka skombinowała numer do dziadków mojego męża z całkiem innej miejscowości i tam wydzwaniała, aby się wybielić i oczernić jak zwykle nas. Wygadywała bzdury jakie nigdy nie miały miejsca. Że mój mąż i ja byliśmy strasznie źle w stosunku do nich nastawieni, że pyskowaliśmy, wyzywaliśmy im, nie chcieliśmy w niczym pomóc, żyliśmy na ich koszt, wyrzucaliśmy ich z pokoju, wyklinaliśmy, że mój mąż mnie buntował...itp.itd. Coś takiego nigdy nie miało miejsca, ale oczywiście dziadkowie im uwierzyli. A chodziło o to głównie że nie odbieramy telefonów. Dziadkowie przegadali do mojego teścia, że się musimy z moimi pogodzić, przeprosić, bo tam jest dom duży i szkoda takiej chaty, a tu przecież nie ma miejsca. A my zanim znajdziemy coś własnego to minie 15 lat i tyle będziemy siedzieć teściom na głowie. I teść odebrał jak mój ojciec zadzwonił i naobiecywał, że z nami porozmawia. Stwierdziliśmy z mężem, że trzeba to raz na zawsze zakończyć. odbiorę i powiem im jasno, że po tym co mi zrobili nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Tak też zrobiłam. Spokojnie bez wulgaryzmów wyjaśniłam ojcu co zrobili, bo jak się okazało to nie wiedział. Zaczął się na mnie drzeć, że tak być nie może, że nie odbieram telefonów i się obrażam. mówiąc prościej - mam się dać gnoić i jeszcze ich lizać za to po dupach. Jak zwykle zaczął mnie wyzywać. Powiedziałam, że chcę aby mi dali święty spokój, bo im nigdy nie wybaczę. Ojciec kazał tylko pozabierać resztę swoich rzeczy bo lokatorzy mają przyjść mieszkać. Nie pytał jak się czuję, nie pytał o wnuka. A ja głupia myślałam, ze dzwonią, bo chcą dziecko widzieć albo żebyśmy wracali. Głupia naiwna. Potem dzwonił do męża - usłyszał to samo. Myśleliśmy że to już koniec, jednak się przeliczyliśmy.
Ojciec z matką zaczęli terroryzować telefonami dziadków mojego męża, a rodziców teścia. Wygadywali że bram ki piątej klepki, że postradałam rozum.
Mam już tego wszystkiego dosyć.

czwartek, 2 lutego 2012

27 styczeń 2012 - narodziny naszego synka.

  
Urodziłam 27 stycznia 2012, około tydzień przed terminem.
        3160g
        56cm
Porodu opisywać nie będę, aby nikogo nie zniechęcać, czy stresować.
Powiem tylko, że we czwartek około godziny 20 dopadły mnie nieregularne skurcze i uregulowały się o 2 w nocy. O 5 rano mąż zawiózł mnie do szpitala. Urodziłam dopiero o 22:50. Rodziłam razem z mężem, ale poród zakończył się cięciem cesarskim.
Najważniejsze, że mam już moje maleństwo przy sobie. Jestem szczęśliwa.
A jaki tatuś jest dumny ze swojego synka, no i żony.

Udało mi się zaliczyć sesję. We czwartek 26 stycznia miałam jeszcze dwa egzaminy, a następnego dnia leżałam już na porodówce. Hardcore. W tym tygodniu miałam mieć jeszcze jeden, już ostatni egzamin, ale miałam 5 na zaliczeniu i gostek powiedział, że jeżeli nie będę mogła być na egzaminie to mi przepisze ocenę, bo to przecież nie moja wina.
 
Jestem najszczęśliwszą mamą, żoną i kobietą na świecie.

sobota, 14 stycznia 2012

Już niedługo.

Właśnie zaczynam 37 tydzień ciąży.
Co jakiś czas odczuwam skurcze przepowiadające i boli mnie brzuch jak przed miesiączką. Póki co jest to delikatny ból, miesiączkowy był o wiele gorszy. Brzuch boli mnie raczej od wiercenia się naszego Szkraba.
Już nie mogę się doczekać porodu. Na razie się nie boję, ale pewnie wpadnę w histerię gdy zaczną się porodowe skurcze lub odejdą mi wody.
Jestem ciut mniej spokojna, ale to dlatego że teściowa i jej matka opowiadają mi od wczoraj non stop mrożące krew w żyłach historie na temat porodu. Denerwuje mnie to, nie chcę tego słuchać i się niepotrzebnie stresować.
Ja z góry zakładam, że wszystko będzie dobrze. Kobiety rodziły od początku świata to i jak urodzę.
Chciałabym rodzić naturalnie.
Jedyną rzeczą jaka mnie w tej chwili przeraża, to to, że zacznę rodzić przed terminem - w sesji. Na szczęście trzy przedmioty już mam zaliczone, ale zostało jeszcze 9, w tym 4 egzaminy. Dwa egzaminy mam w dniu 2 lutego, a termin porodu 3 dni później. Chyba powinnam na wszelki wypadek napisać podanie o przedłużenie sesji.
Mąż sugeruje, że w ogóle już powinnam zostać w domu i czekać w spokoju na poród. Pewnie ma rację. Ale ja się jeszcze dobrze czuję, więc chciałabym jak najwięcej rzeczy zaliczyć jeszcze przed porodem. Wiadomo z resztą, że od razu po porodzie się na uczelni nie pojawię.
Przytyłam od początku ciąży 10 kg. Rozstępów póki co nie mam w ogóle. Ale nie nastawiam się, że ich nie będzie. Ponoć najczęściej pojawiają się pod koniec ciąży. Nawet tydzień, dwa przed porodem.
Wczoraj byliśmy z mężem u ginekologa. Z naszym Skarbem wszystko w porządku. Lekarz stwierdził, że ciąża jest już donoszona, ilość wód płodowych prawidłowa, łożysko jeszcze nie w pełni dojrzałe, ale to kwestia tygodnia, szyjka skrócona.
Za dwa tygodnie kolejna, już chyba ostatnia wizyta :)
Po wczorajszej wizycie zrobiliśmy drobne zakupy i kupiliśmy trochę ciuszków. Nie mogę się nacieszyć.
Spakowałam również torbę do szpitala. Mam już chyba wszystko co potrzebne - ręczniki, koszule nocne, szlafrok, pantofle, klapki pod prysznic, potrzebne kosmetyki i przybory toaletowe, wkładki laktacyjne, kubek. Chyba to wszystko jak dla mnie. Dla dzieciątka w szpitalu wszystko dają. Jak coś to tylko wezmę oliwkę, chusteczki do pielęgnacji, krem i rękawiczki niedrapki. Jeśli jeszcze coś okaże się niezbędne to zawsze dowieźć może mi mąż.
A dziś rano babcia męża przyniosła nam duży worek z prawie nowymi ubrankami. Aż się mi łezka w oku zakręciła. To dla nas ogromna pomoc, bo odkładamy pieniądze na mieszkanie i ważny jest teraz każdy grosz. 

piątek, 23 grudnia 2011

Coraz bliżej Święta!

Święta się zbliżają wielkimi krokami. Z tej okazji życzę Wam wszystkiego najlepszego, dużo szczęścia i radości nie tylko w okresie świątecznym czy Nowym Roku, ale całym życiu.
Trzymajcie się ciepło!
 
Właśnie zaczynam 34 tydzień ciąży.
Jest mi już ciężko. Plecy strasznie bolą. Przytyłam 8 kg, ale waga rozłożyła się nierównomiernie, bo tylko na brzuchu. Cieszę się, ale tego samego nie może powiedzieć mój kręgosłup.
Do porodu już niedługo. Trochę się boję, że mogę zacząć rodzić w sesji. Termin wypada na jej koniec, ale wiadomo, różnie to bywa. Czasami tydzień w tą lub w tamtą. Nie da się przewidzieć dokładnej daty porodu.
Nie mogę się już doczekać.
Powoli kompletujemy z mężem wyprawkę do szpitala, zarówno dla mnie jak i dla maleństwa :)
Na ostatniej wizycie u ginekologa okazało się że nasze maleństwo wcale nie jest takie maleńkie. Dwa tygodnie temu czyli w 31/32 tygodniu ciąży - 2200g. Lekarz stwierdził, że do porodu osiągnie ponad 3 kg. Cieszę się bardzo, bo ja w dniu porodu wżyłam 1,7 kg. Wiem że ta waga podana przez ginekologa to jest +/- 300g, ale tak czy siak waga jest dobra jak na te tygodnie.
Ostatnio się z mężem przestraszyliśmy, bo jak zawsze czułam silne kopnięcia, to dwa dni temu ruchy dziecka osłabły. Już mieliśmy jechać do szpitala, ale jeszcze zjadłam trochę czekolady i wszystko wróciło do normy.
Zauważyłam, że gdy jestem zmęczona to dziecko również jest mniej aktywne i cały czas śpi. Muszę się oszczędzać, choć to niełatwe studiując dziennie.
Na szczęście już Święta to sobie odpoczniemy ;)


sobota, 3 grudnia 2011

Ech...

Mój blog po raz kolejny został zaatakowany przez "Trole".
No cóż, takie życie.
Ale jak wam nie wstyd pisać o kimś kogo nie znacie, a nawet nie doczytując jego historii: "idiotka", "debilka", "jęczydupa"...
Wybaczcie, ale to świadczy tylko o was i waszym braku wychowania.

Nie jestem zwolenniczką usuwania komentarzy, ponieważ uważam że każdy ma prawo do własnej opinii, do własnego zdania. Jednak to już lekka przesada.

Wszystkie obraźliwe komentarze, a także te niezwiązane z tematem będą przeze mnie usuwane.

piątek, 25 listopada 2011

Nowinki

Co u mnie nowego?
Brzuszek rośnie :) Właśnie zaczynam 30 tydzień ciąży. Do porodu już bliżej niż dalej. Jeszcze się nie stresuję, wręcz nie mogę się doczekać kiedy przytulę do serduszka tę małą istotkę, którą noszę w brzuszku.
Mąż jest bardzo dumny i szczęśliwy. Ciągle mi powtarza jak bardzo mnie podziwia i jaki jest ze mnie dumny, pomimo tych wszystkich nieprzyjemnych sytuacji z rodzicami i trudnej ciąży. Twierdzi, że jestem bardzo silna i nie narzekam mimo tych wszystkich dolegliwości. A jest ich sporo. Z resztą o początkach ciąży już wcześniej wspominałam. A teraz w III trymestrze bóle pleców, nóg, czasami brzucha (mały strasznie kopie), zgaga, bezsenność... można by tak wyliczać bez końca. Ale znoszę to wszystko z uśmiechem na twarzy, bo wiem że to dla dzieciątka.
Uwielbiam mojego męża. Strasznie o mnie dba. Pyta czy mi czegoś nie potrzeba, czy coś kupić, masuje mi plecy, przytula. Jest kochany. Bardzo to wszystko doceniam, bo mojego ojca nigdy nie było, nigdy się nie interesował domem ani mną, więc wyniosłam z rodzinnego domu nieco inny obraz męża i ojca.
Jestem bardzo szczęśliwa.
Studiuję. To już piąty rok. Matka rozpowiada, że "nasrałam w dół" i zawaliłam studia. Po co ona wygaduje takie bzdury, przecież nic na ten temat nie wie. A ludzie są tak głupi i lubią się bawić w ploty, że aż mi ich szkoda.
Mieszkamy nadal u teściów, ale odkładamy pieniążki na własne mieszkanie. No jeszcze trochę to potrwa, ale damy radę.
Teściowie jak teściowie. Są w porządku. A wiadomo jak wszędzie zdarzają się lepsze lub gorsze chwile. Z resztą po tym co przeszliśmy z moimi rodzicami, wszystko będzie lepsze.
Ogólnie jestem zadowolona.
Z moimi rodzicami nie mam kontaktu i dobrze.
Czasami jakieś znajome twarze zaczepiają moją teściową i opowiadają, że moja matka to... moja matka tamto...
No po prostu bardzo źle się o nas wyraża. Ludzie współczują i pytają się czy ja jestem adoptowana, bo to niemożliwe, aby rodzona matka takie rzeczy mówiła i tak się zachowywała.
Mnie to nie dziwi. Podobno jest chora. Kiedyś sąsiadka mi powiedziała, żebym się nie przejmowała bo moja matka ma żółte papiery. Nie wiem ile w tym prawdy. Nigdy się o takich rzeczach nie rozmawiało u mnie w domu.
Ale jeśli to prawda, to by wiele wyjaśniało. Szkoda tylko, że przez te wszystkie lata niewiedzy traktowałam ją jak normalnego człowieka i tak przez nią cierpiałam.
Po łóżko nie pojechaliśmy. Z resztą zostało tam jeszcze trochę rzeczy. Ale dobrze, niech im to zostanie. My się już nie chcemy denerwować. Szkoda zdrowia.
Zaczęłam nowe życie, jestem szczęśliwa i młodsza o kilka lat. Nareszcie możemy z mężem normalnie żyć.

czwartek, 1 września 2011

Moja historia cz. 3.

W II. cz. obiecałam, że napiszę o tym jak było po ślubie.
Dostałam wówczas wiele komentarzy.
Jeden zacytuję:
"Co za bezsens...  
Jak ma być gotowy do małżeństwa ktoś, kto nie potrafi sprzeciwstawić się mamusi? A potem co? Ona będzie decydowała o narodzinach dziecka, o kupnie mieszkania czy domu, o wyjazdach na urlopy?  
Jak się pojawi wnuk, to będzie powtórka z tego, co było przed ślubem.  
Trzeba było wziąć ten swój skromny ślub w tajemnicy i od samego początku dać rodzicom do zrozumienia, że wam na głowę wchodzić nie będą... Bo teraz jak już daliście sobie raz na nią wejść, to pozamiatane."

Tak, moja matka chciała decydować o wszystkim. Porostu od zawsze żyła moim życiem jakby było ono jej (cz. 1., cz. 2.).
Tak też było po ślubie.
Mogliśmy się od razu wyprowadzić do teściów lub wynająć sobie mieszkanie i mieć święty spokój, ale jestem jedynaczką, więc, jak to tak?
Nie chcieliśmy aby ktoś nam zarzucił, że "zostawiłam kochaną mamusię na stare lata". Tym bardziej, że mało kto wiedział jak na prawdę jest u mnie w domu, jak byłam całe życie traktowana i ile przez rodziców wycierpiałam. Ludzie zakładali, że jak jedynaczka, to na pewno wypieszczona, a było wręcz przeciwnie. Pisałam o tym wcześniej więc nie będę się już powtarzać. Poza tym ciągle miałam skrupuły. Jako jedyne dziecko czułam się odpowiedzialna i zobowiązana w przyszłości im pomóc, opiekować się nimi.

Ciągle mieliśmy z mężem nadzieję, że się ułoży, że będzie dobrze. Zawsze odnosiliśmy się do nich z szacunkiem i we wszystkim pomagaliśmy, a także staraliśmy się nie przeszkadzać, nie narzucać się. Jednak się przeliczyliśmy.

Dostaliśmy co prawda część domu do swojej dyspozycji - kawałek parteru. Rodzice mieszkali na pierwszym piętrze. Jednak matka ciągle przesiadywała z nami. Gdybyśmy z domu nie wychodzili, to pewnie było by to nawet 24 godziny na dobę.
Ciągle coś było nie tak, ciągle coś jej nie pasowało, o wszystko się czepiała, ubliżała mi. Np. przed weselem kuzynki wyzywała, że "ducia".  Bo nie zrobiłam sobie na głowie blond pudla, a ona innej fryzury "nie uznaje".
Mąż mi szepnął abym nie reagowała na głupie docinki, bo ona chce mnie sprowokować i zdenerwować do tego stopnia, abyśmy na to wesele nie pojechali, a ona aby miała pole do popisu w obsmarowywaniu mnie jaka to jestem wyrodna.
Matkę gryzło również to, że mamy własne pieniądze. Te które dostaliśmy w prezencie ślubnym od gości, dlatego też się tak wypytywała wszystkich ciotek, kto ile nam dał do koperty (pisałam o tym w cz. 2.).
Chciała żebyśmy się tych pieniędzy jak najszybciej pozbyli i rozporządzała co na co mamy wydać. Itp. Nie mogła znieść, że mając własną kasę nie jesteśmy od niej zależni. Kiedy kupiliśmy sobie samochód była bardzo zadowolona, jednak szybko ją zgasiliśmy, że ze ślubnych pieniędzy nie wydaliśmy ani złotówki. Szykowały się w rodzinie kolejne wesela, a ona zaczęła nam wpierać ile komu mamy dać na prezent, w co mamy się ubrać, jak mam się uczesać. My na te wesela już nie jechaliśmy. Oczywiście była wojna, bo że ja mam rodzinie w dupie i wolałam jechać na zajęcia na uczelni niż do kochanej rodzinki.
Kiedy kupiliśmy sobie łóżko, aby nie spać na tej starej, ciasnej, skrzypiącej i niewygodnej wersalce oczywiście wybuchła awantura, bo przecież wersalka jest dobra. Chcieliśmy sobie trochę przemeblować, poprzestawiać meble, to też szukała problemów. Jednak po kilku dniach zaświeciła jej się w głowie żarówka i kazała nam kupić cały komplet sypialniany do tego łóżka (szafa, komoda i takie tam) z myślą że pozbędziemy się nareszcie pieniędzy. Ale my wiedzieliśmy, że długo tu mieszkać nie będziemy więc bez sensu jest się wprowadzać z takimi rzeczami.
Warunki mieszkalne mieliśmy kiepskie. Przydała by się nowa lodówka bo w tej zamrażalnik nie mroził, pralka, bo ta była całkowicie zepsuta i pranie musiałam robić ręcznie, albo pytać się o pozwolenie czy mogę skorzystać z pralki rodziców. Nie mieliśmy kuchenki tylko taką polową, przenośną na butle na której mieściły się jedynie dwa garnki, więc porządny obiad musiałam gotować na raty. Stare walące się meble i te ohydne ściany z grzybem i zapleśniałe podłogi. Wiedzieliśmy jednak, że nie możemy się wziąć za remont, bo nie chcieliśmy mieszkać z wiecznie wtrącającą się i czepiającą dosłownie o wszystko matką.
Nie mogliśmy znieść tego jej przesiadywania z nami. No chyba rozumiecie, jak to młode małżeństwo, chce się sobą nacieszyć a nie wysłuchiwać ciągle zrzędzącej baby. Częściej odwiedzaliśmy teściów, bo chociaż tam mieliśmy odrobinę spokoju. Mojej matce to nie pasowało. Zabraniała nam tam jeździć. Więc nie tłumaczyliśmy się gdzie jeździmy. Niemal każdego dnia jechaliśmy po moich skończonych zajęciach do teściów, a wracaliśmy pod wieczór do domu. Ona jednak przychodziła i przeszkadzała. Więc wracaliśmy jeszcze później. Ale ona potrafiła przyjść nawet o 22, 23 i siedzieć z nami do północy. Trudno było ją wyprosić, bo nie reagowała na nasze aluzje. Mówiłam, że musimy rano wstać i już jest późno. Ale ona wtedy z pretensją, że to trzeba było wcześniej wrócić, a to jest jej dom i może chodzić, wchodzić kiedy jej się podoba. A najciekawsze jest to, że zawsze wiedziała kiedy wejść. Tzn. w najmniej odpowiednim momencie. Ona strasznie nie chciała żebyśmy sobie zrobili dziecko więc tylko nasłuchiwała co i jak, żeby przerwać nasze miłosne uniesienia. Mieliśmy już tego serdecznie dość. Ja też już byłam tym wszystkim zmęczona, mąż tak samo. A tu było jeszcze coraz gorzej.
Jakby tego wszystkiego było mało, to przegrzebywała nasze wszystkie rzeczy, przeszukiwała szafki, przeglądała lodówkę, wszędzie grzebała pod naszą nieobecność, przeglądała nawet kosz na śmieci. To przecież widać jak się wraca do domu i jest coś poprzestawiane.
Kiedy coś jej nie pasowało, w czymś się z nią nie zgadzaliśmy, chcieliśmy po swojemu lub zwracaliśmy jej uwagę to kazała "wypierdalać", bo to jej dom i wszystko ma być tak jak ona chce.
Na mieście rozpowiadała że nic tylko "leżymy w łóżku i się pierdolimy". Była rozzłoszczona bo jej nie właziliśmy do dupy.
Czepiała się, że się nie uczę, że zawalę studia. Darła się, że "jak zrobimy sobie bachora to mamy wypierdalać z jej domu". Trochę nie rozumiem pojęcia "jej dom", nigdy w życiu nie zarobiła ani złotówki, a ten dom jest mojego ojca po jego rodzicach. Ale dobra, niech jej będzie.
Wracając do tematu. Kiedy moje kuzynki szybko po swoich ślubach zaciążyły, zaczęła mnie również podejrzewać o to samo. Czego ja wtedy nie usłyszałam. Że "jestem głupia", "że się skurwiłam", "jestem zwykłą kurwą", "pojebana", "popierdolona", "tylko seks nam w głowie" i że teraz to na pewno zawalę studia. Ale w rzeczywistości to ona chciała żebym ja te studia zawaliła, bo nie mogłam się okazać lepsza od moich kuzynek, ona by tego nie przeżyła. Przecież to były jej oczka w głowie.
Dlatego też po tym wszystkim, jakieś 9-10 miesięcy po ślubie, kiedy zaszłam w ciążę i byłam z tego powodu bardzo szczęśliwa, bałam się do tego przyznać i trzymaliśmy to z mężem w tajemnicy.
Jednak awantury były ciągle o coś, a ja bardzo źle znosiłam te pierwsze miesiące ciąży. Do tego ten codzienny stres, aby nie słyszeli jak wymiotuję. Dziękuję Bogu za tak wspaniałego męża, który przez cały ten trudny okres mnie bardzo wspierał, pomagał i o mnie dbał. Bez jego miłości nie dałabym sobie rady. A awantury z matką bez zmian. W końcu mąż stwierdził, że może jak będą wiedzieć o ciąży to się uspokoją i nie będą mnie denerwować. W jakiś dzień kiedy wyjątkowo źle się czułam, a ona znowu przyszła mnie gryźć, bo czemu to leżę w łóżku zamiast robić. I skakała do mnie jak diabeł. Mój mąż poklepał ją po ramieniu z uśmiechem na twarzy i słowami "niech się Pani uspokoi, będzie Pani babcią". A w łóżku leżę bo się źle czuję, wymiotuję non stop i lekarz kazał leżeć. Od tego momentu dopiero się zaczęło. Odstawiła straszny cyrk. Spakowała się i wyprowadziła - oczywiście tylko pod publikę. Jak obeszła wszystkie sklepy, koleżanki i sąsiadki, to na wieczór wróciła z tą spakowaną walizką. Oczywiście w domu ojciec wytoczył mi awanturę, "bo co ja mamusi zrobiłam, że się spakowała i poszła z domu". No ale sęk w tym, że nic nie zrobiłam. Powiedzieliśmy o ciąży, a ona poszła. Kiedy wróciła do domu ojciec przyszedł drugi raz i mówi "idź szukać mamy bo jeszcze nie wróciła". -"jak nie wróciła? przecież jest na górze", -"nie, nie ma jej", -"to może pojechała do xxx(swojej rodzinnej miejscowości)", - "co jej zrobiłaś? idź szukać mamy". Jeszcze powiedział, że jak wróci to ją mam przeprosić. A ona w tym momencie otworzyła drzwi i wparowała z nosem zadartym pod niebiosa, bo stała cały czas za drzwiami i się przysłuchiwała - ojciec wiedział o tym. Kazał się nam przeprosić, a raczej wymusił przeprosiny ode mnie, ja już tego samego nie usłyszałam. No cóż. Od tamtego momentu dziecko nazywają "problemem" i nie kryją swojego niezadowolenia. A takie awantury zaczęły wybuchać jeszcze częściej. Po prostu matka to przemyślała, że teraz to będzie wypadało coś pomóc, choćby dziecko przybawić jak będę musiała pojechać na uczelnię, bo przede mną ostatni, piąty rok. Poza tym, jak to z dzieckiem, będzie płakało, z czasem plątało się pod nogami, a ona nie potrzebuje. Ona się musi do południa wyspać, a później na miasto i "hulaj dusza piekła nie ma" do wieczora, a nie żeby się dzieckiem opiekować, albo nie wysypiać. Choć ja bym nigdy w życiu jej dziecka pod opieką nie zostawiła. Ale ona tego nie wie. Mieliśmy z mężem taki plan, że zaraz po porodzie się wyprowadzimy do jego rodziców. Ale wszystko rozwiązało się samo.
Jak już pisałam wyżej - źle znosiłam pierwsze miesiące ciąży, brałam nawet leki i lekarz zagroził, że jak nie będę o siebie dbała i leżała w łóżku to będę musiała leżeć w szpitalu. Więc prawie nie wychodziłam z pokoju. To był kolejny problem, bo w rodzinie szykowały się kolejne wesela. Powiedziałam matce, że nie mogę pojechać mimo iż bym bardzo chciała, niestety nie dam rady. Żeby to chociaż było gdzieś na miejscu, to tak na chwilkę, albo na sam ślub. Ale to 50 km od domu. Zaczęło się. Matka awantury nie zrobiła, ale nastawiła ojca. Wpadł zdenerwowany wieczorem do naszego pokoju, mój mąż akurat zmywał podłogi, a ojciec z pretensjami, że czemu matce nie pomagam, że powinnam sama wziąć kosiarkę i cały ogród wykosić, że nie miał jej kto ostatnio do lekarza odwieźć. Co ze mnie za córka i że bym się wstydziła. I jak mi przed rodziną nie wstyd żeby na wesele nie pojechać. Zaczął mnie wyzywać, że jestem "pizda", "głupia pizda". Powtarzał to chyba z dziesięć razy. Mąż stanął w mojej obronie, że przecież w ciąży jestem i tak nie można się na mnie wyżywać. Że leżę w łóżku, bo lekarz kazał, nie daję rady wstać, leki mam brać - wskazał ręką na cały worek lekarstw, jak nie to w szpitalu będę leżeć i nawet on sam podłogi dziś zmywa. Ojciec zaczął, że tyle bab w ciąży jest i chodzą. Mąż na to że jedne chodzą inne leżą, jedna się czuje dobrze, a inna nie i że Marta (moja kuzynka) przecież też całą ciążę leży i jest na zwolnieniu lekarskim, ale że jest jakaś uprzywilejowana to jej wolno, a mi nie. Ja z tego całego stresu, zapłakana i rozdygotana zaczęłam wymiotować. Ojciec nie wiedział co powiedzieć to zmienił temat, że jak jeszcze raz pojadę do teściów to mogę nie wracać i jak nam nie pasuje to mamy "wypierdalać z domu". Na koniec powiedział "od poniedziałku macie sobie szukać mieszkania i się stąd wynieść". Mąż zaczął mnie uspokajać i jak doszłam choć trochę do siebie, to spakowaliśmy się i przyjechaliśmy do teściów. Cała ta sytuacja miała miejsce na kilka dni przed naszą pierwszą rocznicą ślubu, więc teraz tak mówimy, że to taki prezent od moich rodziców dostaliśmy.
Minął od tego czasu ponad miesiąc, a ja odżyłam. Jestem już w 17 tygodniu ciąży i czuję cię dużo lepiej. Z rodzicami nie miałam kontaktu do wczoraj. Wczoraj wieczorem zadzwonił do mojego męża mój ojciec, żebyśmy sobie nasze łóżko zabrali, bo od przyszłego tygodnia przychodzą lokatorzy. Mój mąż spokojnie do niego mówił, że dobrze, łóżko to nie problem bo się porozkręca tylko musi sobie jakiś transport na materac załatwić, a mój ojciec z pyskiem "zabierać to bo wypierdolę wam to na pole" i się rozłączył.
 
Przepraszam za ogromną ilość niecenzuralnych słów jakie padły wyżej, ale pomimo iż sama takich nie używam, chciałam odzwierciedlić całą sytuację.

Jeśli chodzi o moich rodziców - może uznacie mnie za złą wyrodną córkę (nie dbam o to) - ale nie chcę mieć już nigdy z nimi kontaktu. Po tym wszystkim co przeszłam przez nich przez 23 lata więcej nie chcę. I nie chcę aby nasze dziecko, w przyszłości dzieci miały z nimi jakikolwiek kontakt.
Wreszcie się uwolniłam.
Zaczynam nowe życie.