Chciałam Wam napisać coś zabawnego, co się wydarzyło kilka dni temu, o tym jak młode pokolenie zgasiło starsze.
Mój mąż ma dwie o wiele od siebie młodsze siostry (w wieku 11 i 12 lat). A - 12 latka ma adoratora z równoległej klasy. Mój mąż tam troszkę się nabija, dogaduje, jak to w rodzeństwie. I któregoś wieczoru gdy tak zaczepiał siostrę pytaniami "Jak tam Ściegienny?", babcia wkroczyła do akcji startując do mojego męża. Nawrzeszczała na niego żeby przestał tak gadać, bo one się już tylko żenią. Na to A: "I to mówi baba, która w wieku 16 lat była w ciąży". Uważam że dziewczyna bardzo dobrze powiedziała. Przecież 12 lat to taki wiek, że się przeżywa te pierwsze miłości. To wspaniały czas, kiedy to uczucie jest takie jeszcze platoniczne, takie romantyczne. Co jest w tym złego. Sama zakochałam się w moim mężu mając właśnie 12 lat. Uczucie czysto platoniczne. Wspomnienia bardzo miłe. Te liściki i podchody. Zabawne. Tak na serio spotykać się zaczęliśmy 6 lat później. Oj trzeba było walczyć o to uczucie. Ale opłaciło się. Mój mąż jest moją pierwszą miłością. Każdy się nam dziwił, że tak młodo się zaręczamy, a potem ślub tak wcześnie. Ja wcale nie uważam że wcześnie. Miałam 22 lata a mój mąż 24 gdy się pobraliśmy. Ja obroniłam licencjat, a mąż magisterkę. Uważam że to był moment idealny, jeśli nie zbyt późny. Na ślub zdecydowani byliśmy już po mojej maturze. Niestety napotkaliśmy na naszej drodze wiele przeszkód, które należało pokonać. Ale jesteśmy razem i to jest najważniejsze.
piątek, 16 sierpnia 2013
wtorek, 6 sierpnia 2013
Uff...jak gorąco.
Czekacie na nowe wpisy, a ja nie mam czasu nawet zajrzeć na bloga. Wybaczcie.
Ciągle jestem zmęczona. Jakieś 2 tygodnie temu Mały M przeszedł trzydniówkę. Nie spodziewałam się że taka trzydniówka potrafi tak dać popalić. Gorączka przez trzy dni powyżej 40 stopni. Po lekach przeciwgorączkowych spadała tak do 38,5 nie niżej, po czym od nowa rosła i już po 3 godzinach od podania Ibumu było znowu 40 stopni. Lekarze też nie rozpoznali skąd tak wysoka gorączka, co zwiększyło mój niepokój i stres. Czwartego dnia gorączka w cudowny sposób już nie wzrosła, a na brzusiu u M zaczęły się pojawiać drobne czerwone plamki. Odetchnęłam z ulgą, że to tylko trzydniówka.
Czasami jest mi bardzo ciężko. Mąż w pracy, a ja sama z dzieckiem. Na teściową nie mam co liczyć. Gdy M dostał gorączki, ta zamknęła się w sypialni i nie wychodziła żeby się przypadkiem nie zarazić. To samo było z ząbkami. M bardzo źle znosił ząbkowanie. Przebijaniu się każdego zęba towarzyszyła gorączka nawet powyżej 39 stopni utrzymująca się przez kilka dni. Teściowa oczywiście uciekała i jeszcze mnie obsmarowywała że dziecko zaziębiłam, że to przez to że go na dwór wzięłam, albo za lekko ubrałam czy w pokoju otworzyłam okno. Dla niej bolesne ząbkowanie jest nie do pomyślenia, bo jej dzieci tak tego nie przechodziły. Ponoć nie wiedziała kiedy im zęby powychodziły. No niestety, my tak dobrze nie mamy. Na szczęście jeszcze tylko piątki zostały, na które jest chyba jeszcze czas.
Już może dosyć o tych nieprzyjemnych sprawach. No, lato mamy piękne w tym roku. Upały powyżej 30 stopni, tak że nie ma co nawet z dzieckiem na dworze szukać, chyba że z samego rana lub wieczorem. My wychodzimy raczej rano, bo z kolei wieczorem komary gryzą niemiłosiernie.
Prace budowlane ruszyły i jakoś pomału idziemy do przodu.
Ciągle jestem zmęczona. Jakieś 2 tygodnie temu Mały M przeszedł trzydniówkę. Nie spodziewałam się że taka trzydniówka potrafi tak dać popalić. Gorączka przez trzy dni powyżej 40 stopni. Po lekach przeciwgorączkowych spadała tak do 38,5 nie niżej, po czym od nowa rosła i już po 3 godzinach od podania Ibumu było znowu 40 stopni. Lekarze też nie rozpoznali skąd tak wysoka gorączka, co zwiększyło mój niepokój i stres. Czwartego dnia gorączka w cudowny sposób już nie wzrosła, a na brzusiu u M zaczęły się pojawiać drobne czerwone plamki. Odetchnęłam z ulgą, że to tylko trzydniówka.
Czasami jest mi bardzo ciężko. Mąż w pracy, a ja sama z dzieckiem. Na teściową nie mam co liczyć. Gdy M dostał gorączki, ta zamknęła się w sypialni i nie wychodziła żeby się przypadkiem nie zarazić. To samo było z ząbkami. M bardzo źle znosił ząbkowanie. Przebijaniu się każdego zęba towarzyszyła gorączka nawet powyżej 39 stopni utrzymująca się przez kilka dni. Teściowa oczywiście uciekała i jeszcze mnie obsmarowywała że dziecko zaziębiłam, że to przez to że go na dwór wzięłam, albo za lekko ubrałam czy w pokoju otworzyłam okno. Dla niej bolesne ząbkowanie jest nie do pomyślenia, bo jej dzieci tak tego nie przechodziły. Ponoć nie wiedziała kiedy im zęby powychodziły. No niestety, my tak dobrze nie mamy. Na szczęście jeszcze tylko piątki zostały, na które jest chyba jeszcze czas.
Już może dosyć o tych nieprzyjemnych sprawach. No, lato mamy piękne w tym roku. Upały powyżej 30 stopni, tak że nie ma co nawet z dzieckiem na dworze szukać, chyba że z samego rana lub wieczorem. My wychodzimy raczej rano, bo z kolei wieczorem komary gryzą niemiłosiernie.
Prace budowlane ruszyły i jakoś pomału idziemy do przodu.
piątek, 19 lipca 2013
Postępy
Humor mi się wielce poprawił, bo wreszcie mamy podłączony w naszym domu prąd. A pamiętam, że podania o przyłącz składaliśmy jak jeszcze byłam w ciąży. Długo to trwało, ale wreszcie zrobiliśmy duży krok do przodu.

sobota, 13 lipca 2013
Tytułu nie będzie
Mam wreszcie czas by coś napisać, ale kompletnie nie mam weny. Co u mnie słychać? W sumie to bez zmian. Każdy dzień wygląda tak samo. Wstaję rano i już na starcie jestem zmęczona. Bawię się z M., wychodzimy na spacerki, jak pogoda dopisuje to i kilka razy dziennie, prawie całe dnie spędzamy na dworze. Choć w taki sposób mogę się oderwać od tego miejsca. Jednak nie możemy pójść zbyt daleko, bo towarzyszy mi stres, że mogę ich spotkać. Jakie to wszystko jest głupie i skomplikowane. Nie można żyć w spokoju. Gotuję obiad, bawię się z M. i czekam na męża, który wraca późno z pracy. Czuję się samotna, niezrozumiana, targana emocjami, które należy upchnąć starannie do jakiegoś pudełeczka po zapałkach. Jest mi ciężko, z każdym dniem coraz ciężej.

sobota, 15 czerwca 2013
Pragnę spokoju.
Sobota. Synek sobie drzemie po obiadku, a ja jestem już tak zmęczona że nie mam siły na nic. Odpoczywać nie bardzo potrafię, więc stwierdziłam że sobie trochę ponarzekam na blogu.
Dwa tygodnie temu ojciec sobie o mnie przypomniał. Wraz z mężem, jako że był to Dzień Dziecka, zabraliśmy naszego Małego M na wycieczkę i zakupy. Mimo że pogoda nie dopisała było bardzo fajnie, dzień wydawał się udany. Około godziny 15 do mojego męża dzwonił jakiś obcy numer, ale że złapaliśmy gumę i mąż zmieniał koło, to nie odebrał. Później próbował oddzwonić, ale było zajęte. Jak się potem okazało to był mój ojciec. Gdy nie dodzwonił się do mojego męża, to zadzwonił do teścia. Najpierw kazał nam pozabierać łóżko i jakieś tam moje sukienki, buty, które u nich zostały i tam zawadzają. Za jakieś dwie godziny zadzwoniła do nas teściowa, że mój ojciec tam przyjechał i rozmawia z teściem. Nie wiem czy to można nazwać rozmową, bo atmosfera była napięta i teść się pod koniec już bardzo zdenerwował. Kiedy wróciliśmy wieczorem do domu dowiedzieliśmy się, że przyjechał chyba po to żebym wróciła do nich. Kazał mojemu teściowi wyrzucić moje, jak to powiedział, "szmaty", to pójdę. A teść mu odpowiedział, że nic nie będzie wyrzucał, ani nam rozkazywał, bo jesteśmy dorośli i że my tam na pewno nie wrócimy, bo mamy swój dom i on nami rządzić nie będzie. Pod koniec jeszcze mój ojciec wypomniał, że już trzy lata mijają od ślubu a jego nikt na kawę nawet nie zaprosił. On chyba w ogóle nie wie już co mówi, ani czego chce. Po tym wszystkim jacy byli dla mnie, dla mojego męża jeszcze się ojcu zachciewa kawy. Później wydzwaniał do mnie, ale że zablokowałam sobie jego numer to nawet nie wiedziałam, więc znowu do teścia wydzwaniał z pytaniem czemu ja nie odbieram. To teść dał mi za którymś razem telefon żebym z ojcem pogadała i powiedziała jasno co myślę. Jak odebrałam, to miał pretensje że on dzwoni do mojego teścia a nie do mnie. Kazał mi pozabierać swoje sukienki. Ja powiedziałam, że nie potrzebuję, bo już sobie kupiłam nowe, a poza tym nie chcę potem się dowiadywać od osób trzecich, że się nie miałam w co ubrać i wróciłam po sukienki. Już ja dobrze wiem co by moja matka nagadała na mieście. Powiedziałam mu że nie chcę utrzymywać z nimi kontaktu i żeby nie dzwonił, ani tu nie przyjeżdżał. On mnie zwyzywał, nawrzeszczał na mnie i się w końcu rozłączył. Kiedy zadzwonił jeszcze raz, teść mi dał telefon, więc odebrałam, to mnie ochrzanił, że ja odbieram nie swój telefon i mam dać mojego teścia. Oddałam telefon. Teść się pyta o co chodzi, a ten z pretensjami że mi dał telefon. Pokłócili się w końcu, bo teść przez grzeczność mi dał telefon, skoro się mój ojciec nie mógł do mnie dodzwonić, a tamten jeszcze ma wąty i powiedział mu że pogadają jak mój ojciec wytrzeźwieje, bo on sam nie wie czego chce. To w ogóle jakaś masakra była. W końcu wieczorem przyjechał jakiś samochód i kierowca powyjmował worki z ubraniami, butami, torebkami, których ja nie chcę. Leżała tam też wielka kartka, na której było napisane, że ja ich wykończę psychicznie, że mają nadzieje że mój mąż straci pracę, ale to było napisane w taki sposób jakby oni mieli mieć na tą utratę pracy jakiś wpływ. Matka napisała: "Daję ci tu ciuchy żebyś z gołą dupą nie chodziła i w jednych butach". Tam jeszcze coś pisało, ale szkoda gadać.
Mam już dość tego wszystkiego. Obsmarowują mnie na mieście. Przypominają sobie raz na rok o mnie i mi żyć nie dają w spokoju. Ciągle jakieś groźby wyzwiska. Doszliśmy z mężem do wniosku, że to przez to że w ostatnim czacie często wychodzimy z dzieckiem. jeździmy na wycieczki, zakupy, spacerujemy po mieście. Moja matka rozgadała że mój mąż mnie uwięził i ktoś ją musiał wyśmiać, bo mnie widział tu czy tam. Poza tym lata mijają i pewnie zapragnęli mieć służącą.
Mam czasami ochotę uciec jak najdalej stąd. Boje się, że nas będą nachodzić, że zrobią coś złego mojej rodzinie, skrzywdzą mi dziecko. Moi rodzice to furiaci zdolni do wszystkiego. Gdy jestem z dzieckiem na spacerze ciągle się rozglądam, nawet gdy pranie rozwieszam na dworze to oglądam się za siebie co kilka sekund.
Dwa tygodnie temu ojciec sobie o mnie przypomniał. Wraz z mężem, jako że był to Dzień Dziecka, zabraliśmy naszego Małego M na wycieczkę i zakupy. Mimo że pogoda nie dopisała było bardzo fajnie, dzień wydawał się udany. Około godziny 15 do mojego męża dzwonił jakiś obcy numer, ale że złapaliśmy gumę i mąż zmieniał koło, to nie odebrał. Później próbował oddzwonić, ale było zajęte. Jak się potem okazało to był mój ojciec. Gdy nie dodzwonił się do mojego męża, to zadzwonił do teścia. Najpierw kazał nam pozabierać łóżko i jakieś tam moje sukienki, buty, które u nich zostały i tam zawadzają. Za jakieś dwie godziny zadzwoniła do nas teściowa, że mój ojciec tam przyjechał i rozmawia z teściem. Nie wiem czy to można nazwać rozmową, bo atmosfera była napięta i teść się pod koniec już bardzo zdenerwował. Kiedy wróciliśmy wieczorem do domu dowiedzieliśmy się, że przyjechał chyba po to żebym wróciła do nich. Kazał mojemu teściowi wyrzucić moje, jak to powiedział, "szmaty", to pójdę. A teść mu odpowiedział, że nic nie będzie wyrzucał, ani nam rozkazywał, bo jesteśmy dorośli i że my tam na pewno nie wrócimy, bo mamy swój dom i on nami rządzić nie będzie. Pod koniec jeszcze mój ojciec wypomniał, że już trzy lata mijają od ślubu a jego nikt na kawę nawet nie zaprosił. On chyba w ogóle nie wie już co mówi, ani czego chce. Po tym wszystkim jacy byli dla mnie, dla mojego męża jeszcze się ojcu zachciewa kawy. Później wydzwaniał do mnie, ale że zablokowałam sobie jego numer to nawet nie wiedziałam, więc znowu do teścia wydzwaniał z pytaniem czemu ja nie odbieram. To teść dał mi za którymś razem telefon żebym z ojcem pogadała i powiedziała jasno co myślę. Jak odebrałam, to miał pretensje że on dzwoni do mojego teścia a nie do mnie. Kazał mi pozabierać swoje sukienki. Ja powiedziałam, że nie potrzebuję, bo już sobie kupiłam nowe, a poza tym nie chcę potem się dowiadywać od osób trzecich, że się nie miałam w co ubrać i wróciłam po sukienki. Już ja dobrze wiem co by moja matka nagadała na mieście. Powiedziałam mu że nie chcę utrzymywać z nimi kontaktu i żeby nie dzwonił, ani tu nie przyjeżdżał. On mnie zwyzywał, nawrzeszczał na mnie i się w końcu rozłączył. Kiedy zadzwonił jeszcze raz, teść mi dał telefon, więc odebrałam, to mnie ochrzanił, że ja odbieram nie swój telefon i mam dać mojego teścia. Oddałam telefon. Teść się pyta o co chodzi, a ten z pretensjami że mi dał telefon. Pokłócili się w końcu, bo teść przez grzeczność mi dał telefon, skoro się mój ojciec nie mógł do mnie dodzwonić, a tamten jeszcze ma wąty i powiedział mu że pogadają jak mój ojciec wytrzeźwieje, bo on sam nie wie czego chce. To w ogóle jakaś masakra była. W końcu wieczorem przyjechał jakiś samochód i kierowca powyjmował worki z ubraniami, butami, torebkami, których ja nie chcę. Leżała tam też wielka kartka, na której było napisane, że ja ich wykończę psychicznie, że mają nadzieje że mój mąż straci pracę, ale to było napisane w taki sposób jakby oni mieli mieć na tą utratę pracy jakiś wpływ. Matka napisała: "Daję ci tu ciuchy żebyś z gołą dupą nie chodziła i w jednych butach". Tam jeszcze coś pisało, ale szkoda gadać.
Mam już dość tego wszystkiego. Obsmarowują mnie na mieście. Przypominają sobie raz na rok o mnie i mi żyć nie dają w spokoju. Ciągle jakieś groźby wyzwiska. Doszliśmy z mężem do wniosku, że to przez to że w ostatnim czacie często wychodzimy z dzieckiem. jeździmy na wycieczki, zakupy, spacerujemy po mieście. Moja matka rozgadała że mój mąż mnie uwięził i ktoś ją musiał wyśmiać, bo mnie widział tu czy tam. Poza tym lata mijają i pewnie zapragnęli mieć służącą.
Mam czasami ochotę uciec jak najdalej stąd. Boje się, że nas będą nachodzić, że zrobią coś złego mojej rodzinie, skrzywdzą mi dziecko. Moi rodzice to furiaci zdolni do wszystkiego. Gdy jestem z dzieckiem na spacerze ciągle się rozglądam, nawet gdy pranie rozwieszam na dworze to oglądam się za siebie co kilka sekund.
środa, 29 maja 2013
Młoda matka w oczach obcych ludzi.
Chciałam poruszyć temat kobiety-matki w oczach innych ludzi. Zaglądam na różne blogi, obserwuję co dzieje się dookoła mnie i widzę, że w dzisiejszych czasach nikomu się nie dogodzi.
Kilka lat temu, kiedy jeszcze byłam na studiach, dwie dziewczyny z roku zaszły w ciążę w podobnym czasie. Jedna bardzo szybko przybierała na wadze. Przez dziewięć miesięcy przytyła 27 albo 29 kg. Nie pamiętam już dokładnie. U tej drugiej długo nie było widać rosnącego brzuszka. Ta pierwsza długo walczyła ze sporą nadwagą. W końcu udało jej się wrócić do dawnej wagi po jakichś cudownych tabletkach, które już są wycofane ze sprzedaży. Ta druga trzy miesiące po porodzie była chudsza niż przed ciążą (karmiła przez ten czas piersią). Obie obgadywane przez koleżanki. A bo jak ta pierwsza mogła dopuścić do takiego stanu, jak się mogła tak zapuścić, tyle utyć. Tej drugiej zarzucano że podczas ciąży się na pewno odchudzała, a teraz to tylko przed lustrem stoi i fryzury układa, zamiast się dzieckiem zająć. I tak źle i tak niedobrze. Sama doświadczyłam podobnych sytuacji. Kiedy byłam w ciąży teściowa najpierw ciągle wmawiała mi żeby się nie doprowadzić do takiego stanu, jak jakaś tam I., bo to brzydko na młodą dziewczynę się utuczyć. W momencie kiedy zobaczyła, że ważę, gdzieś w trzecim miesiącu tylko 53 kg, a ona prawie 70 zmieniła stanowisko o 180 stopni. Nagle kazała mi strasznie dużo jeść. Miałam wrażenie, że mi zaraz włoży całą kostkę masła do gardła i będzie popychać tłuczkiem do ziemniaków. A ja po prostu przez pierwsze cztery miesiące ciąży codziennie wymiotowałam po kilka lub kilkanaście razy i nie przybierałam przez to na wadze. Mdłości miałam straszne, czułam się fatalnie, a ona mnie jeszcze denerwowała niepotrzebnie. Dziecko rozwijało się prawidłowo, lekarz zapewniał że wszystko jest w porządku i że jak mdłości przejdą to ja tu z pewnością przytyję. Tak też się stało. Przybrałam w czasie ciąży jakieś 11-12 kg. Pod koniec ciąży teściowa mi dogadywała że mam strasznie duży brzuch, że jestem gruba, że strasznie przytyłam.
Powiedzcie mi, co to kogo obchodzi, kto ile w ciąży przytył? Media narzucają nam bycie szczupłymi, zgrabnymi, zadbanymi matkami, bez rozstępów i cellulitu, chodzącymi w eleganckich strojach, na szpilkach z nienagannym makijażem i fryzurą. Miesiąc po porodzie każda musi chodzić na fitness, basen jakby nie miała innych obowiązków. Kiedy któraś próbuje się wpisać w te normy ma zarzucane, że jest złą matką, nie zajmuje się dzieckiem, bo przecież "Matka Polka" to ma chodzić w poplamionym, rozciągniętym dresie, spod którego wylewają się nadprogramowe kilogramy. A w przekonaniu osób starszych jak kobieta jest chuda, to znaczy że nie ma co jeść.
Jeszcze dodam że jak idę z dzieckiem na spacer w obcasach to słyszę za plecami "W takich butach? Co z niej za matka?" itp., a jak idę w płaskich to "Taka młoda i już dziecko". Mam 25 lat lecz wyglądam na mniej. Zmieniłam nawet fryzurę żeby wyglądać poważniej bo mam dosyć kąśliwych uwag pod moim adresem, ale prawda jest taka, że nikomu się nie dogodzi.
Ludzie! Nie możemy być gdzieś po środku lub takie jak chcemy?
Kilka lat temu, kiedy jeszcze byłam na studiach, dwie dziewczyny z roku zaszły w ciążę w podobnym czasie. Jedna bardzo szybko przybierała na wadze. Przez dziewięć miesięcy przytyła 27 albo 29 kg. Nie pamiętam już dokładnie. U tej drugiej długo nie było widać rosnącego brzuszka. Ta pierwsza długo walczyła ze sporą nadwagą. W końcu udało jej się wrócić do dawnej wagi po jakichś cudownych tabletkach, które już są wycofane ze sprzedaży. Ta druga trzy miesiące po porodzie była chudsza niż przed ciążą (karmiła przez ten czas piersią). Obie obgadywane przez koleżanki. A bo jak ta pierwsza mogła dopuścić do takiego stanu, jak się mogła tak zapuścić, tyle utyć. Tej drugiej zarzucano że podczas ciąży się na pewno odchudzała, a teraz to tylko przed lustrem stoi i fryzury układa, zamiast się dzieckiem zająć. I tak źle i tak niedobrze. Sama doświadczyłam podobnych sytuacji. Kiedy byłam w ciąży teściowa najpierw ciągle wmawiała mi żeby się nie doprowadzić do takiego stanu, jak jakaś tam I., bo to brzydko na młodą dziewczynę się utuczyć. W momencie kiedy zobaczyła, że ważę, gdzieś w trzecim miesiącu tylko 53 kg, a ona prawie 70 zmieniła stanowisko o 180 stopni. Nagle kazała mi strasznie dużo jeść. Miałam wrażenie, że mi zaraz włoży całą kostkę masła do gardła i będzie popychać tłuczkiem do ziemniaków. A ja po prostu przez pierwsze cztery miesiące ciąży codziennie wymiotowałam po kilka lub kilkanaście razy i nie przybierałam przez to na wadze. Mdłości miałam straszne, czułam się fatalnie, a ona mnie jeszcze denerwowała niepotrzebnie. Dziecko rozwijało się prawidłowo, lekarz zapewniał że wszystko jest w porządku i że jak mdłości przejdą to ja tu z pewnością przytyję. Tak też się stało. Przybrałam w czasie ciąży jakieś 11-12 kg. Pod koniec ciąży teściowa mi dogadywała że mam strasznie duży brzuch, że jestem gruba, że strasznie przytyłam.
Powiedzcie mi, co to kogo obchodzi, kto ile w ciąży przytył? Media narzucają nam bycie szczupłymi, zgrabnymi, zadbanymi matkami, bez rozstępów i cellulitu, chodzącymi w eleganckich strojach, na szpilkach z nienagannym makijażem i fryzurą. Miesiąc po porodzie każda musi chodzić na fitness, basen jakby nie miała innych obowiązków. Kiedy któraś próbuje się wpisać w te normy ma zarzucane, że jest złą matką, nie zajmuje się dzieckiem, bo przecież "Matka Polka" to ma chodzić w poplamionym, rozciągniętym dresie, spod którego wylewają się nadprogramowe kilogramy. A w przekonaniu osób starszych jak kobieta jest chuda, to znaczy że nie ma co jeść.
Jeszcze dodam że jak idę z dzieckiem na spacer w obcasach to słyszę za plecami "W takich butach? Co z niej za matka?" itp., a jak idę w płaskich to "Taka młoda i już dziecko". Mam 25 lat lecz wyglądam na mniej. Zmieniłam nawet fryzurę żeby wyglądać poważniej bo mam dosyć kąśliwych uwag pod moim adresem, ale prawda jest taka, że nikomu się nie dogodzi.
Ludzie! Nie możemy być gdzieś po środku lub takie jak chcemy?
sobota, 11 maja 2013
Moje zdanie na temat chodzików
Na początku chcę zaznaczyć, że jest to moja opinia i że każdy ma prawo mieć własne zdanie i podejmować własne decyzje. Nie zamierzam nikogo obrażać, ani krytykować, czy narzucać mojego zdania na temat chodzików dla dzieci.
Kiedy babcia mojego męża wspomniała, że na strychu jest stary chodzik w dobrym stanie i zaproponowała, że go przyniesie, zaczęłam szukać informacji na ten temat. Mały M miał może pół roku i wydawał mi się stanowczo za mały na taki "sprzęt". Wiem, że chodziki mają zły wpływ na postawę dziecka, na sposób poruszania, na stawy, krzywią nóżki, bardziej szkodzą niż pomagają, a poza tym w krajach Europy zachodniej są już od dawna wycofane ze sprzedaży. Powiedziałam babci, że M jest za mały na chodzik i dopóki nie będzie umiał sam chodzić lub chociażby stać, to nie ma sensu go tam wkładać. Teściowa wydała się być tym bardzo zdziwiona, bo jej dzieci siedziały w chodziku jak tylko umiały trzymać główkę. Udało mi się odsunąć temat chodzika na jakiś czas. Jednak jak Mały M miał 9-10 miesięcy babcia przyniosła ten chodzik. Strasznie nie chciałam, żeby mój synek się nim poruszał, ale nie wiedziałam jak to powiedzieć, żeby nikogo nie urazić, a subtelne i delikatne tłumaczenie było jakby niedostrzegane. Jak teściowa zapakowała moje dziecko do chodzika, to go po prostu wyjmowałam i już. Na szczęście Mały M nie chciał siedzieć w chodziku, ani się nim poruszać, poza tym bał się tych wszystkich piszczałek, jak coś przycisnął, to narobił krzyku i go zaraz zabierałam. W rezultacie chodzik wylądował na strychu. Uff... Dzięki temu moje dziecko mogło przejść poszczególne etapy od pełzania, przez raczkowanie, do chodzenia. Ile radości przy tym było? Ile zabawy? Ach... Nie chcę tu nikogo urazić, ale uważam, że chodzik to najlepszy sposób na pozbycie się dziecka. To jest najprostsze rozwiązanie, aby dziecko zajęło się sobą, a matka miała święty spokój. Było ciężko. Nie będę ściemniać, że nie. Wszystko robiłam z dzieckiem na rękach. Byłam zmęczona, wyczerpana, niekiedy załamana, ale nie ugięłam się. Dla dobra dziecka. Wierzę, że zrobiłam dobrze.
Polecam bloga → bartoszekrehabilitacja.blog.onet.pl a w szczególności temat o chodzikach → bartoszekrehabilitacja.blog.onet.pl/2010/01/04/chodzikom-mowimy-nie-2/
Dwa tygodnie temu chodzik wrócił, ale Mały M siedział w nim dosłownie 3 razy przez kilka minut, tak abym mogła rozwiesić pranie. Mały M ma 15 miesięcy i chodzi sam dość niepewnie, przewraca się jeszcze. Wolałam go więc włożyć na te kilka minut do chodzika niż żeby zrobił sobie krzywdę, gdy nie mogłam go trzymać za rączkę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)