Z góry przepraszam, że się tak rozpiszę, ale wiele mi leży na sercu i po prostu muszę o tym opowiedzieć.
Nie mogę, nie potrafię tego wszystkiego wytrzymać. Tak bardzo bym chciała się wyprowadzić. Wynająć choćby mały pokoik gdzieś w mieście gdzie pracuje mój mąż. Przecież moglibyśmy tam na jakiś czas zamieszkać. Wynajęcie pokoju to nie jest jakiś kosmiczny wydatek. Poza tym mąż zaoszczędziłby na paliwie, a i ja mogłabym zarobić na drobne wydatki udzielając korepetycji jak dawniej. Wiadomo, w ciąży nikt mnie do pracy nie przyjmie, choć bardzo bym chciała, bo dodatkowa kasa bardzo by się przydała, więc chociaż udzielając lekcji zarobiłabym sobie, jak to się mówi, na waciki i nie musiałabym prosić męża o pare groszy na to czy tamto, a nie ukrywam, nie czuję się z tym dobrze. Jest to dla mnie bardzo krępujące, więc nie chodzę na zakupy, a jeśli coś sobie kupuję, to bardzo rzadko i staram się aby było to w miarę tanie. Żałuję teraz, że nie podjęłam pracy jak M skończył rok. Trzeba było zapisać go do żłobka i znaleźć pracę. Jakąkolwiek pracę, nie mam wymagań odnośnie tego, żeby to była praca w zawodzie. Skończyłam studia wyższe i mam tytuł magistra, ale jeśli nie było by w danym czasie nic lepszego, to i w sklepie mogłabym sprzedawać. No takie czasy, że o pracę ciężko, choć wydaje mi się że jak się bardzo chce, to się pracę znajdzie. Myślałam wtedy "M jest jeszcze za mały", "Nikt nie zajmie się moim dzieckiem tak dobrze jak ja", "Skończy 2 latka to pójdę do pracy". Na przełomie czerwca i lipca, kiedy M kończył półtora roku stwierdziłam, że jest na tyle samodzielny i lubi bardzo dzieci, że jesteśmy gotowi na żłobek. Byłam zdecydowana, że od września poślę synka do żłobka i jeżeli będzie do niego z chęcią uczęszczał, to sama pójdę do pracy. Końcem lipca zaczęłam się spóźniać, myślałam że to stres związany z trzydniówką M, kiedy to nie mogłam zbić gorączki i ta ciągle przekraczała 40 stopni. Jednak po wszystkim okresu nadal nie dostałam. Spodziewałam się różnych przedziwnych chorób, bo przecież się zabezpieczaliśmy. Zrobiłam test, okazało się że jestem w ciąży. Widać, nie zawsze jedna metoda antykoncepcji wystarczy. Na początku był to dla mnie szok, bo jeszcze jedno dziecko nie wyrosło z pieluch, a tu następne w drodze. Widocznie tak miało być. Szkoda tylko, że przed ciążą nie podjęłam jakiejś pracy. Póki co pracowałabym, a później myślę że udało by mi się uzyskać płatny urlop macierzyński. No tu zawaliłam. Po prostu nie spodziewałam się że "wpadnę". Wpadka chyba nie jest odpowiednim słowem, bo w końcu jesteśmy po ślubie, ale ciąża okazała się zaskoczeniem. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło: M będzie miał rodzeństwo, będzie się na pewno bardzo cieszył. Obecnie jestem w 19 tygodniu ciąży, tylko bardzo się boję, bo nie wiem jak poradzę sobie z dwójką dzieci. A M jest dość niesfornym i niesamowicie aktywnym chłopcem, za którym ciężko nadążyć, bo nie potrafi spokojnie chodzić, ciągle tylko biega i skacze, a ja non stop za nim, bo się boje, że jak się potknie to jeszcze głowę sobie o coś rozbije. Może jestem przewrażliwiona, już nie wiem sama. Może to przez to, że M jest moim pierwszym dzieckiem, tak się boję o niego. A może po prostu go tak mocno kocham. Trzeba mieć przy nim oczy dookoła głowy i nie spuszczać go z oczu ani na sekundę, bo ma 100 pomysłów na minutę, a w miejscu nie usiedzi dłużej niż 5 minut. No, ale dzieci takie są. Tylko moja teściowa nie rozumie dlaczego M ciągle biega, co chwile płacze, twierdzi że on jest niedobry, a ja oczywiście jestem złą matką, bo jej dzieci, faszerowane lekami uspokajającymi od urodzenia, siedziały cały czas w miejscu i się potrafiły jedną zabawką zająć na 2 godziny, poza tym ciągle spały po tych lekach, więc ona miała święty spokój. Już nie wspomnę że w wieku 3 lat nie potrafiły się sprawnie poruszać, tylko ciągle nogi się im plątały i się przewracały, no ale w końcu nie ma się co dziwić skoro pierwsze 2 lata życia spędziły w chodziku, wózku lub kojcu. Mały M chce być po prostu samodzielny, wszystko chce sam. Kiedy próbuję go złapać i wziąć na ręce wyrywa się, kładzie na podłodze, zaczyna płakać, krzyczeć, tupać nóżkami, gdy uda mi się go podnieść, gryzie mnie, szczypie i bije. On ma dopiero 21 miesięcy a ja już miałam 5 razy przez niego oko podbite. Teściowej przeszkadza że on jest głośno, za głośno się bawi, za głośno się śmieje, za głośno tupie, itp. itd. A on ma po prostu tak dużo energii, że musi się wybiegać. Poza tym jak czegoś chce to będzie krzyczał i płakał póki tego nie osiągnie, a ja żeby teściowa nie gadała jaką to złą matką jestem robię lub daję mu to co chce, żeby nie płakał. Wiem że robię duży błąd, ale póki mieszkamy u teściów nie bardzo mogę inaczej, albo raczej nie mam siły, bo teściowa jak mi dziecko zapłacze to tylko chodzi i gada do wszystkich, że mi pewnie wypadł, albo nie pilnowałam i spadł z czegoś i że zamiast go wziąć na ręce to ja leżę, a on ryczy. A to wszystko nie prawda. Jak M tylko zaczyna płakać, to go uspokajam, noszę na rękach, próbuję zabawić, odwrócić uwagę, a gdy wszystko zawodzi, to mu daję to co chce, a sama dostaję palpitacji serca, bo tak bardzo się boję teściowej i tego co ona znowu wymyśli. Była niedawno taka sytuacja, że M zaczęła wychodzić piątka. Nie wiem czy już wspominałam, że on bardzo boleśnie ząbkuje, być może się powtórzę. Wychodzenie każdego ząbka było straszne, zawsze dużo płaczu i gorączka, teraz nie było inaczej. Wybudził się o północy z wielkim płaczem, nosiłam, tuliłam, uspokajałam, nawet mąż go wziął na ręce i próbował uspokoić, babcia mojego męża przybiegła i też starała się pomóc. Podaliśmy Ibum i nosiłam dziecko aż ból minął. Oka nie zmrużyłam tylko czuwałam całą noc przy nim, bo ja nie potrafię zasnąć jak się coś mojemu dziecku dzieje. A rano jak mój mąż ojca swojego do pracy odwoził, to teść z pretensjami czego żeśmy dziecka nie wzięli i nie bawili tylko się tak darło pół nocy, bo już mu teściowa nawciskała bzdur. Jak mi to mąż opowiadał to miałam ochotę wziąć tłuczek do mięsa i pójść teściową walnąć nim w łeb, a później ją wziąć na ręce i nosić i jej zabawki pokazywać i bym się zapytała czy przestało boleć jak ją wzięłam na ręce. M nie ma bardzo możliwości wyszaleć się w domu, więc jak najczęściej wychodzimy na spacery. Ostatnio tak mnie przegonił, że jak wróciliśmy do domu to ja miałam język na brodzie, a M nadal skakał i się cieszył, mimo że całą drogę przeszedł na własnych nóżkach :) Niestety nie zawsze pogoda dopisuje na takie szaleństwa, a wtedy teściowa się czepia i nas ucisza, bo np u najmłodszej siostry mojego męża - C jest nauczycielka (nauczanie indywidualne) i wtedy synek nie może się bawić autkiem czy grać ze mną w piłkę, co tak uwielbia, no bo się tłucze, nie może chodzić, bo tupie, a ja już nie mam pomysłu na zabawę, która by teściowej nie przeszkadzała, bo telewizor mojego M nie interesuje w ogóle, chyba że lecą reklamy i dobrze, bo najgorzej to jak nie można dziecka odciągnąć od telewizora czy komputera. Jak C ma lekcje to o zejściu na dół nie mam nawet co marzyć, więc jak nie zdążę przed przyjazdem nauczycieli, to nie mogę zejść np, zrobić śniadania, czy dziecku umyć rączek. Choć nie wiem co by przeszkadzało wejście do kuchni czy łazienki jak lekcja odbywa się w pokoju i tak siedzimy w naszym pokoju na górze jak w więzieniu. Wczoraj jeszcze teściowi odwaliło, bo on ma to szkolenie i za tydzień ma mieć egzamin, a od zdania tego egzaminu zależy czy będzie od nowego roku nadal pracował w danym miejscu i się wczoraj wieczorem zaczął uczyć (ma oczywiście w razie czego możliwość kolejnego podejścia w razie niezdania, co dwa tygodnie do końca stycznia są terminy). Mały M bawił się piłką, przyszła do nas prababcia i się zaczęła też z M bawić, otworzyła duży pokój, żeby dziecko miało więcej miejsca i za chwile przybiegł teść z pyskiem, że ma być spokój, bo on się uczy, a jak mały skacze, to się na dole lampy trzęsą. A potem zamknął ten pokój na klucz i piłka M tam została. Dzisiaj się nie mogę od rana doprosić, żeby nam tą piłkę oddali. Przykro mi, bo to jakby nie było, ulubiona zabawka mojego dziecka. Nie dziwię się, że mój synek nie akceptuje swojego dziadka i na jego widok reaguje płaczem, jak on tylko potrafi się wydzierać na nas. A to że się uczy... No ludzie, ja studia w nie takich warunkach kończyłam. Tutaj się wszyscy awanturują ze wszystkimi od 6 rano do północy. Kiedy byłam w pierwszej ciąży i mieszkaliśmy już u teściów, to akurat byłam na ostatnim, piątym roku i nawet nie miałam żadnej poprawki, wszystko w terminie i nawet jak już dziecko na świat przyszło i na prawdę było mi ciężko, bo nikt mi nie przypilnował syna ani 5 minut żebym się mogła pouczyć, czy pracę pisać, a M jak nie spał musiał być cały czas na rękach, bo inaczej płakał, to jakoś sobie poradziłam i pracę obroniłam. No ale ja zawsze byłam ambitna i uczyłam się systematycznie, poza tym dużo pamiętałam z wykładów, a że studia wybrałam związane z moimi pasjami i zainteresowaniami, to nie było trudne nie mieć nigdy poprawki i wszystko zaliczać przez wszystkie lata studiów w terminie. Kiedy zamieszkaliśmy u teściów, nie było że ja się uczę i że ma być cisza. Z resztą nawet by mi do głowy nie przyszło kogoś uciszać. Siostry mojego męża się kłóciły i biły każdego dnia, z resztą do dzisiaj tak jest, chyba nigdy z tego nie wyrosną. Do tego pyskują strasznie do swojego ojca i każdy każdego wyzywa od rana do nocy. Tak każdy dzień. A teść żeby odreagować to się wyżywa tylko na synu swoim czyli moim mężu i na mnie, bo wie że my mu nie napyskujemy i może nami podłogę pozamiatać, a najbardziej to dziecko cierpi jak słyszy to wszystko. Do nas to cwaniakuje, a swojej żony to się boi jak ognia. Ciągle ją do mojego męża obgaduje, ale do niej to się zwraca "Niunia". Swoją drogą to mnie mdli jak to słyszę, żeby do kobiety w tym wieku się tak zwracać, przecież to nie dziecko, no i gabaryty też nie pasują do takiej nazwy, ale niech im będzie. A jeszcze co mi się bardzo nie spodobało po tej sytuacji jak teść wpadł mi dziecko uciszać, to mój mąż przypadkiem usłyszał jak jego ojciec gada do matki: "Leży z nim na dywanie" "- z kim? Z B? (w sensie że ze mną)", "-nie", "- z A?(siostra męża-średnia)", "-nie", "- to z kim?", "- z tą lochą (na swoją teściową)". Ja tak sobie w duchu pomyślałam: "Jakby nie ta locha to ty byś zdechł z głodu". Bo jakby nie było, to matka mojej teściowej gotuje im obiady. Moja teściowa jest prawie 30 lat po ślubie, ale nigdy nic nie ugotowała. Powinni być wdzięczni tej starszej kobiecie, że im tak pomaga, gotuje, sprząta, pierze, psa wyprowadza, wnuki odchowała, śniadania, kolacje, wszystko ona robi, wyprawia rano A do szkoły. Szkoda mi często tej kobiety, ale i ona potrafi na złość zrobić i tak coś powiedzieć że w pięty pójdzie (oczywiście nie swojej córce, bo moja teściowa jest nietykalna i się jej wszyscy boją).
Nie potrafię męża nakłonić do podjęcia takiej decyzji związanej z przeprowadzką. Tyle razy próbowałam i zaczynałam ten temat, ale jemu jest dobrze tak jak jest. Niby ma dosyć swoich rodziców, tych awantur i tej atmosfery tutaj, niby ich nie znosi, ale jednak wciąż trwamy w tej chorej sytuacji i nadal mieszkamy u teściów. Tak, rozumiem argumenty mojego męża. Nie wydając pieniędzy na wynajem szybciej wyprowadzimy się do własnego domu. Liczę, że w sierpniu, a najpóźniej wrześniu będziemy na swoim i zdaję sobie sprawę, że wynajmując mieszkanie czy pokój termin wprowadzenia się we własne mury wydłuży się o być może rok. Ale czy nie warto było by się nad tym jeszcze raz zastanowić, bo może lepiej było by żyć w dobrej atmosferze naszej trójce, niedługo czwórce wynajmując coś przez 2 lata niż żyć u teściów, którzy nas chyba tak na prawdę nienawidzą i męczyć się tutaj, cierpieć tak przez najbliższy rok. Ja żyję w ciągłym stresie, jestem podenerwowana, zmęczona, niewyspana, jest mi tu naprawdę bardzo źle. Czy mój mąż tego nie widzi? Słabo mi się robi na samą myśl, że będę drugi raz przechodzić przez teściową to co po urodzeniu M. Boje się, że znowu się będzie wtrącać w karmienie, pępek, ubieranie dziecka czy wychodzenie z nim na dwór. Nie wiem czy dam radę to znieść. A może w końcu wybuchnę i dam jej przez łeb, wtedy wszystko rozwiąże się samo. Teść nas na pewno wygoni za pobicie mu Niuni, a ja będę w końcu spokojna i znowu zacznę się uśmiechać. Szkoda tylko że to ja wyjdę na tą złą.
Chyba wylałam wszystkie swoje żale i być może zostanę przez to skrytykowana. Ktoś napisze, żeby się wyprowadzić od teściów, że sama jestem sobie winna, że trzeba było od razu liczyć na siebie, a nie się zwalać komuś na głowę, że teściowie nie mieli obowiązku nas przyjąć, że nie trzeba było rodziny zakładać jak się nie ma warunków, że trzeba było iść do pracy a nie się pchać w pieluchy i wiele wiele innych tekstów.
Ja to wszystko wiem i dzisiaj jestem mądrzejsza o moje doświadczenia. Po prostu nie zdawałam sobie wcześniej sprawy jaki świat potrafi być okrutny, a ludzie wredni. Myślałam że rodzina to rzecz święta i mamusia i tatuś to najwspanialsi ludzie, którzy kochają swoje dzieci i są zawsze chętni aby im pomóc. Myślałam że najpierw rodzice wychowują dzieci i im pomagają, a kiedy oni się odkują to pomagają rodzicom i opiekują się nimi do śmierci. Ale powiem Wam że tak jest w wielu rodzinach, tylko my jakoś tak pechowo trafiliśmy. Moi rodzice mnie nie kochali, nie zaakceptowali mojego wybranka i w rezultacie nie mamy z nimi kontaktu, a teściowie też nie zachowują się jak rodzice mojego męża. Teściowa nie musi mnie lubić, często tak jest że teściowe i synowe się nie cierpią, różnie to bywa, czasami z winy jednej, czasami drugiej, a często i z winy ich obu. Zazwyczaj to z miłości matki do syna, teściowa nie potrafi zaakceptować drugiej ważnej kobiety w życiu jej oczka w głowie i zawsze będzie uważała, że żona jej syna nie jest dla niego wystarczająco dobra, ale tu jest inaczej. Moja teściowa własnemu synowi potrafiłaby wbić nóż w plecy. Smutne, ale prawdziwe. Mój mąż wychowany był przez swoją babcie, więc jego własna matka była raczej jak rodzeństwo i po prostu nie ma między nimi tej więzi jaka być powinna. Tylko nie potrafię zrozumieć jeszcze jednej rzeczy. Skoro teściowa tak nas nie znosi i co za tym idzie na pewno by chciała żebyśmy się stąd wynieśli, to jednak za wszelką cenę próbuje nam utrudnić i opóźnić budowę domu, żebyśmy się jeszcze jednak nie wyprowadzali. Jaki w tym cel? Wiem że teściowie mają pewnego rodzaju korzyści z tego że u nich mieszkamy, ale nie na taką skalę, żeby mimo nienawiści do nas nie chcieć abyśmy się wyprowadzili.
Ja tu nie chciałam powtarzać sytuacji już wcześniej przeze mnie opisanych, ale chciałam poprosić osoby, które nie znają mojego bloga, żeby nie napadały na mnie tak od razu nie czytając poprzednich wpisów.
strasznie trzymam za Ciebie kciuki, żeby poukładało się tak jak powinno i tak jak byś chciała... a teściowa... masakra... zapomniała chyba jak to jest mieć dziecko... 3maj się ciepluśko
OdpowiedzUsuńTeściowa tak naprawdę nie wie jak to jest mieć dzieci, bo całą trójkę odchowała jej matka, a poza tym moja teściowa to sama jest nieraz jak dziecko.
OdpowiedzUsuńCzytałam tą notkę jak tylko ją napisałaś. czytam jeszcze raz i uwierzyć nie mogę. Nie rozumiem.
OdpowiedzUsuńTrzymaj się i dbaj o siebie i dzieci. Na pewno dasz radę!
Od razu uprzedzam, że mój wpis jest bardzo emocjonalny, bo wstrząsnął mną twój wpis.
OdpowiedzUsuńDziewczyno, nie daj sobą tak pomiatać!! Co mogą w najgorszej sytuacji zrobić? Wyrzucą was. W sumie tego chcesz... Więc nie dawaj sobą tak pomiatać. Jesteś w ciąży, nie możesz żyć w ciągłym stresie. Teściowa nie może powodować, że świadomie popełniasz błędy wychowawcze. Niech mały płacze. Jest na etapie testowania granic, więc trudno, niech teściowie pocierpią. Nie możesz przez nich robić krzywdę sobie i dziecku. Nie zachęcam cię do tego, żebyś wszczynała awantury, ale nie kuliła się, jak oskarżają ciebie, małego lub męża. Macie prawo do własnego podejścia i własnych błędów, ale nie wymuszonych...
Trzymam za Ciebie kciuki, bądź dzielna, ale nie daj się.
Wiem, że masz rację. Chciałabym się stąd wynieść, ale nie wiem już czy mąż podąży za mną. Bardzo tu cierpię, a on przecież wie o tym, bo to widzi, poza tym mu mówię o wszystkim, tylko że on rano pojedzie do pracy, zajmie się czym innym, później chodzi po sklepach i kilkakrotnie mniej doświadcza złośliwości ze strony swojej matki niż ja, bo przecież jestem cały czas z nią w domu. Nienawidzę tu mieszkać. Boje się i wszystkim przejmuję, każdą kąśliwą uwagą ze strony teściowej, mimo iż nie mówi mi nigdy nic wprost. Np dzisiaj wszyscy gdzieś pojechali, a ja korzystając z okazji wzięłam prysznic i wykąpałam M tak żeby nikt nie wiedział, bo jak ostatnio M kąpałam to dostałam ochrzan że on ma katar i go chcę wykończyć. A jak ja wezmę prysznic, to teściowa gada, że ja to specjalnie żeby jej wodę wybrać ciepłą, bo przecież ja nigdzie nie chodzę, to się myć nie muszę.
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jaka to ulga dla mnie gdy ona gdzieś pojedzie. Choć przez chwilę mogę sobie odpocząć od stresu, zrobić coś na spokojnie i nie wpadać w panikę gdy M chce coś wymusić. Strasznie mnie denerwuje to że ona nic nie wie, a dopowiada niestworzone rzeczy jak mi dziecko płacze i potem ja się od kogoś dowiaduję jaką to złą jestem matką, co się dzieckiem nie zajmuje. Przecież nigdy nie przyszła zobaczyć dlaczego M płacze, a i tak zawsze powie że mi wypadł czy że go nie pilnowałam i sobie coś zrobił. No fakt nie raz się zdarzyło, że się potknął czy uderzył, no bo to jest taki czas, że chce dużo, szybko, jest wszystkiego ciekawy, ale nigdy bym nie zostawiła płaczącego dziecka na pastwę losu. Jej się wydaje że dziecko będzie siedzieć cały dzień jak się je posadzi i wg niej ja mam synka w d... skoro zamiast siedzieć to on zapłacze. Dawniej to jeszcze gadała że on płacze bo ja go głodzę, a on po prostu taki jest. Jak był malutki miał kolki, potem płakał przed każdą drzemką, trudno było go usypiać, jak nie spał to musiał wszystko widzieć i być cały czas na rękach, bo inaczej się denerwował i też płakał, a teraz jak chcę go wziąć na ręce to płacze. No jak pisałam jest bardzo aktywnym dzieciakiem i wszystko chce sam, do tego wszedł w ten okres wymuszania.
OdpowiedzUsuńNie raz jak mąż mnie bronił czy nie pozwolił na siebie naskakiwać i coś odpowiadał na zaczepki, to teściowa "Już żeście się u niej wygryźli" (u mnie). I to zawsze my jesteśmy tymi złymi. Boli mnie to bardzo, bo nie uważam żebym robiła coś złego. Nigdy nikogo nie skrzywdziłam. Zawsze starałam się dobrze żyć i w zgodzie z innymi. Nie jestem osobą kłótliwą ani zadzierającą nosa. Nigdy z nikim nie byłam w konflikcie, a tu takie rzeczy. Widzę że teściowa jest wierną kopią mojej matki. Raz się teściowej postawiłam, bo przegięła i to bardzo, ale co potem było. Ile ja potem przepłakałam. Miałam myśli samobójcze przez nią. A ile ona się ogadała jaką to ma synową-wredną kurwę, czym ona sobie zasłużyła na to. Jakim to ja jestem gównem nic nieznaczącym. Od tamtej pory godzę się na wszystko. A ona ciągle robiła mi na złość (np. jak chciałam wydrukować sobie kawałek pracy mgr dla promotor, to potrafiła schować kabel od naszej drukarki, albo jak prysznic brałam to specjalnie w kuchni odkręcała gorącą, a wtedy z prysznica leciała zimna i wiele tym podobnych sytuacji w kółko się powtarzających) i robi nadal, choć z uwagi że jestem w ciąży to rzadziej. Chciałabym żeby nas wygonili i musielibyśmy pójść, ale nie chcę żeby to było z mojej winy, nie chcę jej dać tej satysfakcji że ona jest święta a ja ta zła. Poza tym też nikt nas tak łatwo nie wyrzuci, bo kto zawiezie teścia do pracy, kto na zakupy zawiezie, kto młodym w lekcjach pomoże. No i by teściowa nie mogła już udawać dobrej samarytanki przed ludźmi.
OdpowiedzUsuńTragiczny obraz przedstawiasz. Rozumiem, że nie chcesz dać teściowej satysfakcji. Tylko, że mam wrażenie, że to co dla niej poświęcasz odbija się na Twoim poczuciu wartości, na relacjach z mężem, na Waszym dziecku. Przecież to absurd, że jedna wredna baba jest ważniejsza niż dobro tylu osób. Nie mam pojęcia jak z tego wybrnąć, ale cały czas o Twojej sytuacji myślę. Może poszukaj pomocy na zewnątrz. Może w jakiejś poradni rodzinnej albo u psychologa?
OdpowiedzUsuńNa pocieszenie powiem Ci, że nie tylko ty masz problemy z teściową. Większość moich koleżanek w pracy ma ten problem.
Mam w pracy jedną taką koleżankę z podobnym problemem. 10 lat po ślubie a teściowa nadal potrafi do swojego syna wyjeżdżać z tekstem "Mówiłam, żebyś tej głupiej krowy za żonę nie brał..." Truje jej życie jak tylko może. Ja nie wiem co jest z tymi teściowymi...
Boję się stawiać i walczyć o swoje, bo przez to będzie jeszcze gorzej, a obawiam się że się stąd i tak nie wyprowadzimy przed sierpniem/wrześniem i trzeba będzie żyć w jeszcze gorszej atmosferze, dlatego dla świętego spokoju się nie odzywam i wolę sobie pocierpieć i popłakać w poduszkę. Bardzo brakuje mi też ostatnio wsparcia męża, który rzadko bywa w domu. Pisanie bloga mi pomaga, bo gdyby nie to - nie wiem jakby to było.
OdpowiedzUsuńZłożyłam Ci rewizytę na blogu i przyznam, że jestem w szoku jak czytam o zachowaniu teściowej. Żeby własne dzieci środkami farmakologicznymi uspokajać, a potem tak dokuczać własnemu synowi i synowej! Wiem, że to łatwo doradzać nie mając podobnego problemu, ale mimo wszystko napiszę: spróbuj być bardziej stanowcza i nie pozwalaj teściowej na ingerowanie w Twoje i męża życie. Macie prawo wychowywać swoje dziecko tak jak uważacie za stosowne i nie musisz znosić ciągłych zaczepek ze strony tej kobiety. Oczywiście nie namawiam do kłótni, ale zawsze możesz powiedzieć grzecznie ale stanowczo, że nie życzysz sobie jej krytyki. Trzymam kciuki, żeby udało się Wam jak najszybciej pójść na swoje.
OdpowiedzUsuńGdyby wyraziła swoją krytykę mi prosto w oczy to ja bardzo chętnie jej powiem że sobie nie życzę i żeby się swoimi sprawami zajęła, tylko że ona mnie do mojego męża obgaduje albo do innych domowników, a wiem tyle co mi mąż powtórzy, bądź jedna z jago sióstr. W takiej sytuacji jeśli do niej pójdę i wypalę że ja sobie nie życzę, to ona się wszystkiego wyprze i zacznie robić z siebie ofiarę, bo przecież ona nic takiego nie powiedziała a ja do niej skacze nie wiadomo o co. Ale wiem jedno, nie pozwolę jej wciskać mi swoich chorych rad gdy przyjdzie na świat moje drugie dziecko. Kiedy M się urodził, to mało przez nią nie oszalałam. Poza ty mam nadzieje że ona jako hipochondryczka nie będzie przychodzić na górę, bo wg niej tu jest zimno i by dostała zapalenia płuc.
OdpowiedzUsuńTym lepiej jeśli nie będzie przychodzić, nie będzie Ci truła. A tym co gada do innych nie trzeba się przejmować, lepiej puszczać to mimo uszu. Pozdrawiam Ciebie, męża i M, zobaczysz wszystko się ułoży :)
OdpowiedzUsuńTy i teściowa nie musicie się kochać ani też lubić. Macie ze sobą po prostu współdziałać jeśli chodzi o dzieci. Ona ma Ci służyć szczerą radą, Ty zaś jesteś od tego by mądrze wykorzystać lub nie tą radę. Ty decydujesz jak wychowasz wraz z mężem, bo z nim musicie się kochać, inaczej to nie zadziała. Wydaję mi się, że szczera rozmowa, taka bez wypominania, bez żalu, konkretna, z wybrankiem powinna pomóc. Powinnaś być bardziej stanowcza i pewna siebie przez co wszyscy dookoła na pewno traktowali by Cię poważniej. Przede wszystkim nie powinnaś brać sobie do serca tego co ktoś mówi za Twoimi plecami, co innego jeśli chodzi o słowa w twarz. Idź własnym torem, masz jedno dziecko na świecie, drugie zaraz będzie - nie zamartwiaj się zbytnio. Wiesz, że musisz zadbać o siebie i dzieci. Czasem warto troszkę wyluzować. Masz bloga i jak widzę wiele Cię tu wspiera, nie jesteś więc sama.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ja myślę że jednak główny problem tkwi w Twoich relacjach z mężem. On po prostu Cię nie wspiera. W głowie mi się nie mieści, że możesz być tak nieszczęśliwa a on nie chciałby tego zmienić. Jesteś w ciąży, powinien zrobić wszystko żeby było Ci jak najlepiej. Szkoda że w swoich rodzicach nie masz wsparcia bo miałabyś przynajmniej gdzie się wynieść i dać mężowi do myślenia. Powinien zmienić swoje podejście do Ciebie i do własnych rodziców bo skoro teraz tak im usługuje to i po wyprowadzce nie będzie inaczej/
OdpowiedzUsuń