środa, 11 października 2023

Pełna nadziei na lepsze jutro

Obalam mit, że przyczyny nerwicy u dzieci należy zawsze szukać w domu.

Otóż, NIE ZAWSZE.

Może często, zazwyczaj, ale nie zawsze!

Obwiniałam się, że córka zachorowała na nerwicę lękową z atakami paniki.

Pani psycholog do której z córką trafiłam w lipcu i która jako pierwsza potraktowała nas poważnie, uświadomiła mi, że zrobiłam wszystko co mogłam, aby nie doszło do stanów lękowych. Nie czekałam bezczynnie na rozwój sytuacji. Cholera! Ja od 5-ciu lat szukałam pomocy u specjalistów, bo podejrzewałam,  że coś jest nie tak. Gdy Faustynka zaczęła przedszkole podejrzewałam mutyzm wybiórczy. Konsultowałam się z psychiatrą syna, a Pani doktor właściwie to wyśmiała moje podejrzenia i zaleciła mojemu mężowi, żeby mi kupił butelkę dobrego wina. Tym samym uśpiła moją czujność i wmówiła że jestem przewrażliwiona, bo syn ma autyzm. 

Córka była nieśmiała, wycofana, cicha i spokojna. Można by rzec anioł nie dziecko. Rozwijała się prawidłowo. Panie w przedszkolu ją chwaliły jaka jest zaradna, jak pomaga innym dzieciom zasuwać zameczki, wiązać sznurówki. Przedszkole polubiła, choć zdarzało jej się żalić, że ktoś ją szturchnął, popchnął, zabrał zabawkę. Miała swoją ukochaną Panią wychowawczynię - starszą nauczycielkę trzymającą dyscyplinę. Czuła się bezpiecznie. Wręcz rozkwitała.  Brala aktywnie udział w wystepach przedszkolnych i ją to cieszyło. Rozwijała się społecznie, miała koleżanki, ale z perspektywy czasu nie mogę powiedzieć że jakieś fajne. Raczej obrażalskie z muchami w nosie. Trochę takie "Jestem dzieckiem, więc wszystko mi wolno". Faustynka nie pałała do nich wielką sympatią i wcale jej się nie dziwię. 

Niestety na kilka miesięcy przed pandemią Pani odeszła na urlop zdrowotny i nie zapowiadało się że wróci. Zmieniały się Panie nawet co tydzień. Bywało że naszej grypy pilnowała Pani sprzątająca, intendentka lub dyrektor. Przychodziły młodziutkie praktykantki czy Panie stażystki. Córka już wtedy nie chciała chodzić do przedszkola, pojawiły się poranne biegunki, bóle brzucha, głowy. Młode panie nie potrafiły załagodzić konfliktów między dziećmi, nie reagowały na złe zachowania, brakowało im też kreatywności. Dzieci się albo nudziły albo biły o zabawki. Córka siedziala przy stoliku i malowala kredkami, bo twierdziła, że nie ma zabawek, bo co bardziej walczące dziecko sobie zaklepało co najlepsze. A Faustyna jak Faustyna. Cichutka, grzeczniutka, bardzo wygodna dla nauczyciela. Nie przeszkadza, nie wymaga uwagi. 

I jeszcze  ta nieszczęsna pandemia. 

Poradnia Psychologiczno-Pedagogiczna do której się z córką udałam: "Nie wszystkie dzieci muszą być takie hop do przodu", "Nie każdy będzie duszą towarzystwa". No przecież nie o to mi chodzi! No ale potraktowali mnie tak, że przychodzi matka, normalnie jakaś wariatka, bo narzeka, że ma grzeczne dziecko. Kurwa! Codzienne biegunki przed wyjściem z domu nie są normalne! Na prawdę trzeba się w tej kwestii wykłócać z psychologami? W poradni porobili tylko masę testów i kazali przyjść do kontroli za rok. Tyle.

Psycholog z którym w międzyczasie współpracowaliśmy w innym miejscu początkowo zaleciła, żeby córka malowała w domu w momencie stresu to czego się boi. Szukała też przyczyn problemów w domu. Pół roku tak szukała. Grzebała nam w życiu,  w łóżku i seksie nawet gdy za którymś razem córka wyraźnie namalowała panią w przedszkolu odwrócona tyłem do dzieci, grzebiącą w smartphonie schowanym w książkę, a w centrum obrazka chłopców dokuczających dziewczynkom i płaczącą siebie. Jak psycholog to skomentowała?  Że "To nie trzeba tak dosłownie traktować tego co tam dziecko namaluje". No tak, swoich się nie rusza. Podejrzewam, że gdybym na miejscu nauczycielki była ja lub mąż, to by była afera, zawiadomienie MOPSU i ch wie czego. Gdy nie doszukała się nieprawidłowości w domu, skapitulowała mówiąc, że ona nie jest od tego żeby nam pomóc i że to my sami musimy. Ooo... 

Oczywiście cały czas byłam w kontakcie z ciągle zmieniającymi się Paniami w przedszkolu. Gdy wreszcie przyjęto jedną na stałe liczyłam, że stan rzeczy się poprawi. Myliłam się, bo okazało się że pani była totalnie niezaradna w stosunku do grupy przedszkolnej. Poprostu dzieci wchodziły jej na głowę. Do tego najwyraźniej bała się rodziców tych najbardziej niegrzecznych dzieci, bo nie reagowała na złe zachowania, a nawet gdy coś rodzicom przekazywała, to się przy tym kuliła i jej postawa wręcz przepraszała za to że żyje. 

Dzięki Bogu w drugim semestrze zerówki wróciła pierwsza Pani po urlopie zdrowotnym. U córki nastąpiła zmiana o 180 stopni! Leciała do przedszkola jak na skrzydłach. Zerówkę dokończyła radośnie.

Pierwsza klasa. Te same problemy. Stres, biegunka, bóle somatyczne. 

Kontaktowałam się z pedagogiem szkolnym: "Proszę się nie przejmować. Hihihi, hahaha. Dzieci w pierwszej klasie tak mają. Samo przejdzie".

Nie przeszło.

Kontrola w Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej wyglądała tak, że właściwie nie wyglądała. Psycholog to się właściwie dziwiła po co przyszłam, bo córka była badana rok temu i nie ma po co badań powtarzać. No i ja się pytam "a jakaś terapia? Jakieś zajęcia? Trening Umiejętności Społecznych?" No to terapia nie, bo nie ma miejsc. Tusy będą kiedyś. Kiedy? Nie wiadomo.  Zapisać dziecko można. Jak się zbierze grupa to zorganizują. To przecież szkoła ma psychologa szkolnego. On powinien zorganizować Tusy w szkole. Do ppp przyjść do kontroli jak dziecko będzie w III kl.

Psycholog szkolny: "Wrażliwość i wycofanie swojego dziecka uważa Pani za wady".

Kurwa! Już mi się nie chce o tym wszystkim pisać.

Nikt nie pomógł! 

Dopiero gdy córka dostała w szkole prawdziwego ataku paniki, to się Psycholog szkolna znalazła, ale bynajmniej nie po to by pomóc. Skakała z ryjem jak wariat kopiąc leżącego i pięknie rączki umywając. Zastraszyć mnie próbowała. Tyle.

Próbowałam córce pomóc intuicyjnie zanim trafiłyśmy do psychiatry i psychologa i powiem Wam, że córka odwaliła kawał dobrej roboty. Była bardzo zdeterminowana żeby wyzdrowieć. Walczyła z demonami. Jestem z niej bardzo dumna. Opuściła w szkole równe trzy tygodnie, ale próbowała wrócić. Początkowo szła do szkoły po lekcjach do pani wychowawczyni. I tu wielkie ukłony w stronę nauczycielki, która poświęcała nam swój prywatny czas, choć wcale nie musiała.

Psychiatra potraktowała moją córkę oschle. Właściwie założyła z góry, że Faustynce się do szkoły nie chce chodzić. Kazała jej w domu się bawić palcami. Była bardzo opryskliwa. Wypisała leki, które i tak nie pomogły. Z resztą jakby pomogły  to nie dlatego, że leczą, tylko maskują problem i objawy. Taka prawda. 

Córka bała się konfrontacji z dziećmi. Kilka jej koleżanek to jakieś wampiry energetyczne. W pierwszej klasie siedziała w ławce z dziewczynką, którą znała z przedszkola i nie mogła się do nikogo innego odezwać, bo tamta się obrażała. No litości! Ja córce tłumaczyłam, że ta dziewczynka nie może jej wybierać przyjaciół i żeby się nią i jej fochami absolutnie nie przejmowała. Bo ma prawo rozmawiać i przyjaźnić się z kim chce, tak ona jak i tamta. Ale podejrzewam, podświadomość robi swoje. 

W drugiej klasie Faustynka już z tą dziewczynką nie siedziała, ale też nie było możliwości odciąć się od niej całkowicie. Pojawiały się różne przytyki, rywalizacje, zazdrości. Niby drobne rzeczy, ale tak tego narosło, że gdy ta dziewczynka dostała -4 z jakiejś kartkówki, to  w złości wyrwała mojej córce kartkę i pokazała całej klasie, że Faustyna też dostała -4. Jakby to nie wiem co było? Wielkie mi halo. No czwórka. Ale córka poczuła się upokorzona i to było na kilka dni przed tym atakiem paniki w szkole. 

Córka żaliła się, że często dziewczynki nie chcą jej wybierać do gier czy zabaw, bo twierdzą że jest za wysoka. Nabawiła się przez to kompleksu swojego wzrostu, co tak naprawdę jest przecież atutem. Powinna chodzić z głową wysoko i mówić, że zostanie modelką. Poza tym dziewczynki też się strasznie przechwalają i popisują.

Moje dzieci nie są materialistami, znają wartość pieniądza. Faustynka była w szoku po dialogu z tą koleżanką, gdy któregoś dnia przyszły do szkoły w takich samych bluzach:

Faustynka: Ooo! Mamy te same bluzy (radośnie).

Koleżanka: Gdzie kupiłaś?

F: W Sinsayu.

K: Ja w h&m. Ile twoja kosztowała?

F: 25 zł.

K: A moja 50! Moja jest lepsza!

F: Przecież są takie same.

K: Nie! Bo droższe rzeczy są lepsze!


Swoją drogą to była bluza z sinsaya nie h&m i kosztowała 25 zł, nie 50. Po co tak kłamać? Co to w ogóle ma być że moje jest lepsze?  Bo mojsze?

Córka podobnie jak ja woli sobie kupić kilka koszulek po dyszce za sztukę, a nie wydać stówę na jedną.  


A jeszcze ci durni YouTuberzy...

Okazało się, że córka nie zna większości z nich.  No bo i po co? Ma ciekawsze rzeczy do roboty niż oglądać pierdoły. A doszło do tego, że inna dziewczynka powiedziała do Faustynki: "Jak chcesz być w moim klubie przyjaciół to musisz oglądać codziennie nowy odcinek Muffiny". Co to? Kto to w ogóle jest jakaś Muffina? Moja córka muffiny piecze w piekarniku, a na YouTube ogląda Michaela Jacksona, Queen i Tinę Turner oraz Mbappe, o których jej rówieśnicy nawet nie słyszeli! 

W ogóle to z ciekawości obejrzałyśmy pierwszy odcinek Wednesday, bo też w klasie tylko o tym mowa i stwierdzam, że to się nie nadaje dla 8-9 latków. Fascynacja jest tym ogromna. Gdzie rodzice, pytam się? Ktoś to w ogóle kontroluje?

Taaa... 

Sama mam koleżankę, która ma dwie córki (obecnie 7 i 12 lat) i ona im ufa.  Dała telefony, o nic nie pyta, traktuje jak dorosłe, ma zaufanie. Może to nie o zaufanie chodzi tylko o wygodę? 


O dzieciach piszę, ale o rodzicach też by można nie mało wspomnieć. Sama miałam toksycznych, dlatego jestem tak czuła na to co się dzieje wokoło i swoje dzieci wychowuję inaczej. Ehhh... 


Dopiero ta psycholog do której z córką chodzę od wakacji wydaje się odpowiednią osobą na odpowiednim stanowisku. Mam nadzieję,  że pomoże uporać się z lękami.  


Dziś wybieram się na pierwszą wizytę do kolejnego psychologa dla Maćka. Tym razem mąż we wrześniu od 5 rano wysłał kolejkę do zapisów.  Mam nadzieję że pani podejmie się pracy i nie odeśle z kwitkiem jak poprzednia, bo oszaleję i to tam na miejscu u niej w gabinecie!

Trzymajcie kciuki!