piątek, 27 grudnia 2019

Rok 2019 ogłaszam rokiem cudów!

Moi drodzy,  jak minęły Wam święta?
U nas spoko.
Wigilia najlepsza jaką miałam w całym swoim życiu.


Moja wigilijna stylówa







Ale tylko Wigilia...


Mąż niepotrzebnie zaprosił swoich rodziców na obiad we środę. Zrobił to tylko dlatego, że odniósł  wrażenie,  że jego ojciec próbuje się wprosić i nie chciał, żeby nas zaskoczyli na przykład  w Wigilię,  którą przygotowałam na nas czworo. A wydawało mi się, że ustaliliśmy,  co w takiej sytuacji powie. Maciuś ma grypę żołądkową i wtedy nie przyjadą i nas zapraszać też nie będą. Kłamstwo to by nie było, bo syn wymiotował i miał biegunkę przed świętami. Chyba tylko ja  ze sobą tak ustaliłam, bo w rzeczywistości gdy teść w pracy zapytał czy przyjeżdżmy do nich, czy oni do nas, mąż głupio odpowiedział "chcesz to przyjedź", bo to przy ludziach było, to przecież nie powie, że Maciek ma sraczkę. Co nie powie, co nie powie? Normalnie powinien oznajmić że dzieci chore i już. Co z tego że  przy ludziach?

Tak się nastresowałam.
Nie mogli się zdecydować, bo teściowa ewidentnie nie chciała jechać, a teść wręcz przeciwnie.  Do ostatniej chwili liczyłam na to, że jednak nie przyjadą, bo nie potwierdzili. O 14 mąż zadzwonił do nich, bo nie wiedziałam czy obiad szykować tylko dla nas czy na 10 osób. Teściowa próbowała się wykręcać "nibybólem" kolana, a to tym, że  nie będzie miała co jeść, że musi przywieźć swoją sałatkę, ale  teść zadecydował,  że przyjadą za 2 godziny. Wkurzyłam się, bo musiałam w ekspresowym tempie przygotować obiad, a mięso miałam w  zamrażalniku i dopiero kroiłam warzywa na sałatkę jarzynową.
Na szczęście się spóźnili, dzięki czemu nie musieli czekać godziny na jedzenie, a jedynie z 20 minut.  W tym czasie podałam herbatę  trzęsącymi się  rękami.

Byłam w ogromnym szoku, gdy po przekroczeniu przez nich progu naszego mieszkania, teściowa podeszła do  mnie z życzeniami i opłatkiem. Ty dwulicowa, obłudna żmijo! Przez wszystkie lata kiedy mieszkaliśmy u Ciebie omijaliście nas przy wigilijnym stole, a teraz udajesz rodzinę?! Ty franco fałszywa! Ty mnie niemal do śmierci doprowadziłaś! Chciałam jej to wykrzyczeć, ale jedynie przez zęby wycedziłam słowo "dziękuję".  Nie wierzę,  że przyjechali sobie jak  gdyby nigdy nic. Powinni się spodziewać za to jak mnie traktowali gwoździ w pieczeni.
Przynajmniej Agnieszka, siostra męża,  nie odstawiała szopki,  usiadła od razu za stołem. Mój mąż dziwił się dlaczego  nie przyjechała z chłopakiem. Ona do jego rodziny jeździ już od trzech lat na wszystkie uroczystości. Ja mu później tłumaczę, że by się mógł czegoś za dużo dowiedzieć. Ponoć ciągle dopytuje dlaczego nie odwiedzamy rodziców już prawie półtora roku.  On jest bardzo rodzinny, pochodzi z kochającej, wspierającej sie rodziny. Przecież gdy mi to pytanie zada, to bez ogródek mu odpowiem, że przekona się na własnej skórze,  tylko po ślubie. Zresztą też ukrywają przed nim niepełnosprawność naszego syna.
Była też  babcia męża, choć miała nie przyjechać, bo nie chcieli jej zabrać.  Dopiero by był cyrk, bo Faustynka nie zniosła by tego. Jej tylko o przyjazd tej "dobrej" babci chodziło. Dziecko samo podzieliło je na "dobrą (babcia męża) i złą babcię (moja teściowa)". Jednak teściowie zmienili zdanie, bo głupio z pustymi rękami było przyjechać,  więc potrzebowali sponsora, co  z kasy wyskoczy dla wnuków.
Nie przyjechała jedynie najmłodsza siostra męża,  bo ponoć bała się ospy z ubiegłego roku.
Impreza przebiegła znośnie. Większość czasu spędziłam w kuchni i nie musiałam ich oglądać. Boże jaka ja głupia jestem. Po co mi to było. Chciałabym żeby to  był tylko sen. Nie powinno ich tu nigdy być. Dlaczego  jej nie powiedziałam jak bardzo jej nienawidzę? Jestem na siebie taka wściekła!

Wydałam smaczny obiad, którego teściowa miała nie jeść, bo jej woreczek żółciowy wyskoczy, a  zjadła wszystko plus dokładka. Wszyscy częstowali się nawet kapustą z pieczarkami.
Szczęki im opadły, gdy nasz synuś powiedział: "Poproszę buraczków... Dziękuję".  Przecież u nich nikt się nie wyraża w ten sposób.  Prędzej by się spodziewali i zaakceptowali: "Dawaj mi chuju tych buraków, bo Cię z chałupy wypierdolę!" A  tak nie mogli pozbierać zębów z podłogi.
Moje dzieci pokazały ogromną klasę.  "Proszę/Dziękuję", "Dzień dobry/Do widzenia", "Wszystkiego dobrego".  Jestem z nich bardzo dumna.
Polałam kompot z jabłek, wiśni i suszonych śliwek.
Gdy matkę mojego męża już za bardzo zazdrość zżerała, to wypowiadała swój stały tekst: "Ja też mam takie". Na przykład w odniesieniu do patery na ciasto. No ludzie, przecież to tylko patera. Na chusteczce jej miałam podać sernik? Jakbym moją biologiczną słyszała. Są takie same. Mają tak samo zryte łby i tą samą chorobę psychiczną. Niszczą wszystko i wszystkich dookoła.

Następnie podałam sałatę jarzynową, którą teść bardzo chwalił i nawet teściowa ją kosztowała, ale  w momencie gdy powiedział że jest lepsza od ich sałatki, ona nie wytrzymała i wyszła z pokoju.
Podałam także ciasta własnej roboty, ale już byli chyba najedzeni, bo się nie częstowali, a teściowa ciągnęła już do domu i dość szybko się  zmyli. Uff...
Pierwszy dosłownie wybiegł teść, żeby nagrzać auto farelką jaśnieksiężniczce - mojej teściowej,  bo do zimnego nie wsiądzie. Pomijam fakt, że temperaturka na dworze przekraczała 4 stopnie Celsjusza (na plusie), ale ona przed wyjściem jeszcze drugą parę spodni nadzierała na tyłek. A później jeszcze 20 minut stała na klatce,  żeby na pewno się auto nagrzało. Teść trzy razy przychodził po wariatkę zanim wylazła z bloku. W końcu wybiegła z tym "nibybolącym" kolanem i pobiegła do samochodu.
Później mąż mi powiedział, że jego matka miała na każdym palcu złoty pierścień, a  na szyi złoty medalion. Chyba chciała zrobić na mnie piorunujące wrażenie. Sorry, nie jestem materialistką. Nie dostrzegam takich rzeczy. Poza tym byłam tak zestresowana,  że myślałam jedynie o tym, żeby sobie nie rzygnąć. Miałam taką gulę w gardle, że nawet śliny nie mogłam przełknąć,  a  co dopiero coś zjeść.

Jedno wiem na pewno. Nigdy więcej takiej sytuacji. Nie wierzę, że dałam się w to zrobić. Następnym razem się  nie  zgodzę na ich zapraszanie. O nie. Nie chcę udawać rodziny i to tylko po to żeby ludzie nie  gadali, a teściowa udawała wielką babcię facebookową!
A czy ja mam w ogóle coś do powiedzenia?
Myślę że mój mąż ciągle nie zdaje sobie sprawy z tego ile jego matka mi krzywdy wyrządziła. Nie powinien ich zapraszaszać. Ja dla niego zerwałam wszelkie kontakty ze swoimi biologicznymi. A on jak gdyby nigdy nic zaprasza mój największy koszmar.
Następnym razem po prostu zbiorę dzieci i przesiedzimy kilka godzin w jakimś kościele. Inaczej mąż się chyba nie nauczy!

Miałam nadzieję już nigdy w życiu swojej teściowej nie oglądać!

Mam kaca moralnego! I nie mogę sobie z nim poradzić, nie mogę sobie darować.


Tak się potrafię dla niego poświęcić , a on się teraz naburmusza i twierdzi, że się próbuję na siłę  pokłócić, a ja mu tylko spokojnie tłumaczę co zrobił nie tak.

.............................................................

Podsumowując, to co wydarzyło się w ciągu ostatniego roku, mogę śmiało powiedzieć, że rok 2019 był najlepszym czasem w moim życiu.

Z pewnością do mojej radości przyczyniła się przeprowadzka do własnego mieszkania, która co prawda miała miejsce jeszcze w 2018 roku, ale cały 2019 już był właśnie na swoim. A co za tym idzie, zapanował wielki spokój, którego wcześniej bardzo mi brakowało. Ja jako osoba wrażliwa i potulna, właśnie tego spokoju potrzebowałam do poczucia bezpieczeństwa i do współgrania  z moją naturą. Wcześniej się po prostu męczyłam niemiłosiernie.

Myślę że mogę stwierdzić,  że naprawiliśmy nasze małżeństwo. Tfu, tfu, żeby nie zapeszać. Nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek będzie między nami tak dobrze. I bardzo, bardzo się cieszę, że zawalczyłam o to, choć sił już w poprzednich latach brakowało, a nadzieja umierała. Najbardziej cieszy mnie to,  że mąż nauczył się szacunku do mnie. Nie myślałam, że nadejdzie czas, w którym  będę czuła się na równo z nim, że będzie mnie traktował jak równego sobie. Wiem jaki obraz wyniósł ze swojego domu rodzinnego, a chodzi przede wszystkim o nienawiść do ludzi i wiem, że obraz jaki ja wyniosłam (nienawiść do mnie), też tu nie pomógł.
Mam nadzieję że nad naszym związkiem już nigdy nie zawisną ciemne chmury, chociaż po tych świętach nie jestem już taka tego pewna.

Mąż po pewnym incydencie zdrowotnym, bardzo zmienił podejście do życia i już nie przesiadujemy non stop w domu. Zaczęliśmy wychodzić wszyscy razem. Tak rodzinnie. Bardzo mi tego brakowało.

Największym cudem tego roku były ogromne postępy Maciusia.  Polubił kąpiel.  Nawet w ostatnim czasie udało nam się wypracować sposób na umycie głowy. Daję synowi szmatkę na oczy, a włosy moczę mu i spłukuję wiadereczkiem. Udane strzyżenie u fryzjera (narazie nożyczkami),  borowanie u dentysty,  współpraca z terapeutą SUO, przyzwyczajenie do jazdy różnymi środkami komunikacji.  Duża poprawa w zakresie mowy. Próby komunikacji i zabawy z rówieśnikami. Udane badanie EEG. Teraz pracujemy intensywnie nad obcinaniem paznokci.

Nasza Faustynka rozwija się artystycznie na zajęciach tanecznych. Bardzo to lubi. Jest wspaniałą, wrażliwą dziewczynką. Boję się że będzie jak ja. Że nie będzie potrafiła bronić się i walczyć o swoje. Boję się że będzie cierpieć.

Odłożyliśmy pieniążki na pianino. Moje marzenie się  zrealizowało. Teraz mam już wszystko co mi do szczęścia potrzebne.  Czuję się spełniona. Niczego mi nie brakuje.


Czego mogłabym sobie jeszcze życzyć? Chciałabym w zdrowiu i  pełnej świadomości dożyć co najmniej 100 lat i móc opiekować się swoim autystycznym synem. Tylko tego pragnę.  Mam także wielką nadzieję,  że on sam dojdzie do takiego stanu, że będzie wiódł samodzielne życie.



Kochani, wszystkiego dobrego w Nowym Roku!

wtorek, 24 grudnia 2019

:* :* :*



Z okazji Świąt Bożego Narodzenia pragnę życzyć Wam wszystkiego co najlepsze,  szczęścia, zdrowia,  pomyślności,  radości,  spokoju, miłości i spełnienia marzeń,
Karina

wtorek, 17 grudnia 2019

Odrobina naszej codzienności i świąteczna atmosfera.

W ostatnich dniach albo nie miałam czasu na pisanie, albo nie miałam sił na to. 
Wszystko ok, nic złego się u mnie nie dzieje, tylko mam tak cholernie niskie ciśnienia, że czasami ledwie trzymam się na nogach. Przeważnie miewam 90/60 i o ile jest to 98/68, to czuję się dobrze, jednak gdy ono opadnie, mam stresa że fiknę, jestem zmęczona i senna, miewam zawroty głowy, zero koncentracji, po prostu "nie ma takiego numeru".  
Dziewczyny, czy możecie mi coś na to doradzić? Niedociśnienia ponoć groźne nie są, ale jeśli huknę na mieście odprowadzając dziecko do przedszkola, to ciekawie nie będzie. Kawą się też nie chcę przesadnie oszukiwać, bo w końcu organizm się przyzwyczai do 5ciu filiżanek dziennie i nic to nie da. Piję rano kawę, żeby się trochę podratować i doraźnie w ciągu dnia drugą jeśli ciśnienie opadnie na tyle, że bardzo źle się czuję. Może znacie jakieś inne sposoby? Myślałam nawet nad zaproszeniem teściowej, ale to za duże ryzyko 😛 Ponad rok jej nie widziałam, nie chcę zaczynać z wiedźmą.

Mikołajki udane, dzieci zadowolone. Maciuś dostał wymarzony autobus. Pisałam, że się zafiksował  na autobusy, trasy, rozkłady jazdy? Udało nam się odczarować te linie, których mocno nienawidził, bo kojarzyły mu się z poprzednim przedszkolem. Ostatnio zaczął się zafiksowywać zegarkiem, co wcale nie jest dobre, bo po przebudzeniu w środku nocy biegnie sprawdzać która godzina i nie wysypia się, a przecież u niego i tak od zawsze były ze snem problemy. 
Faustynka dostała toaletkę, więc się modnisia stroi, czesze, bawi w salon fryzjersko-kosmetyczny. Mikołaj trafił z prezentami.

W tym wpisie chcę przede wszystkim pochwalić mojego męża. W poprzednią sobotę miałam tak dużo spraw do załatwienia, że spędziłam poza domem prawie 8 godzin, a mój osobisty mąż stanął na wysokości zadania i nawet ugotował obiad.  Wiem, że dla niektórych to nic wielkiego i że to naturalne w wielu związkach, że mężczyźni też gotują, ale ja skaczę pod sufit z radości, bo już wiem, że w razie czego mi dzieci z głogu nie padną. Tak że brawa dla mojego mężczyzny. A to jeszcze nie koniec. Tak mi spiekło dłonie od mrozu, że normalnie mi skóra po raz pierwszy w życiu popękała do krwi. W niedzielę rzuciłam więc tekścik: "Skarbie, może pozmywałbyś dzisiaj, bo mi się te łapy nie zagoją" i najpierw pożartował do Faustynki, żeby ona pozmywała i nawet była chętna, ale stanął przy zlewie i bez marudzenia umył gary. Chyba nie ma seksowniejszego widoku niż mężczyzna zmywający naczynia 😍

Po raz pierwszy od roku odwiedziłam fryzjera. Zapuszczam włosy z bardzo krótkich, ale chciałam je wyrównać, dlatego teraz sięgają do brody i ledwie dają się związać w kucyk. Pomimo ciągłego w ostatnich latach rozjaśniania i w ogóle farbowania w poprzednich, są dość gęste i zdrowe. Czyżby dlatego, że rzadko odwiedzam fryzjera? No cóż, nie ufam im za bardzo, dlatego przez złe doświadczenia, włosy farbuję sama. Używam rozjaśniacza z Syossa , bo on moich włosów tak bardzo nie niszczy. Nakładam na ciemne odrosty, odczekuję 30 minut i przeciągam na resztę włosów, na 10-15minut i efekt jest zadowalający. Czasami gdzieś pojawią się żółtawe pasma, ale kilka razy umyję je "niebieskim szamponem" Joanna i się ładnie wychładzają. Sekretem moich włosów jest prawdopodobnie to, że nigdy w życiu nie używałam prostownicy, a z suszarki korzystam jak już muszę. Myślę, że to właśnie dzięki temu nie miałam nigdy na głowie siana. 
Marzy mi się kolorek "nordycki/lodowy/mroźny blond":

 
Z  hairstore.pl
ale chyba samej nie uda mi się do niego dojść, poza tym boję się, że włosy za bardzo ucierpią.
Teraz modzę z fryzurami, właściwie z upięciami i ciężko coś wykombinować z włosami z obecną długością, a chciałabym żeby było elegancko.
Moje włoski prezentują się tak:



U nas robi się świątecznie. Choinka ubrana. Napatrzeć się na nią nie mogę i już się Świąt nie mogę doczekać. W mieszkaniu unosi się już zapach korzennych przypraw. Uwielbiam. Po raz pierwszy upiekłam pierniczki i wyszły wyśmienite. Rok temu nie miałam jeszcze piekarnika.




Pierniczki. Połowa zniknęła w trakcie dekorowania.



Próbna galareta drobiowa z warzywami. 


Faustynka się pochorowała. Od niedzieli gorączkuje i ma straszny katar. Dzisiaj i tak już jej dużo lepiej. Przynajmniej oczka tak potwornie nie łzawią.

Ostatniej nocy miałam straszny koszmar. Aż się mąż przestraszył gdy zerwałam się z łóżka i już miałam pędzić do kuchni, gdy uzmysłowiłam sobie, że tylko mi się śni, że... wykipiał mi sos. 

wtorek, 3 grudnia 2019

Kolejna udana wizyta u stomatologa!

I to podwójnie udana, ponieważ Faustynka też była wczoraj umówiona, tylko na adaptacje. Pani stomatolog zbadała ząbki i bardzo naszą Księżniczkę chwaliła, ponieważ nie dopatrzyła się ani jednego ubytku, a ponoć to rzadko spotykany widok u 5-6-latków.
Syn miał borowaną górną czwóreczkę, tylko z drugiej strony niż ostatnio. Jemu się próchnica łapie w dziwny sposób, bo w przestrzeniach między zębowych. Jakby ząbki miały za ciasno. Kwiczał, bidulek przy podawaniu znieczulenia, ale go zagadywałam o autobusach, mówiłam, że tata już pewnie jedzie "13" - to ulubiona linia syna. Uspokoił się i wszystko się udało. Jupi!
A w ogóle to jeszcze jeden sukces, bo dzieci do dentysty pojechały ze mną :D

sobota, 30 listopada 2019

Radość

Jestem cholernie zmęczona, gdyż pierwszy dzień miesiączki mnie sponiewierał, ale i niesamowicie podekscytowana!
Byliśmy dzisiaj całą czwóreczą w kinie na Krainie Lodu 2. Już pomijam sam film, który owszem fajny, ale pierwszej części wg mnie nie dorówna. 
Ten klimat, ten zapach starego kina. Bezcenny. I ta radość, ekscytacja przeplatana lekkim stresem naszych dzieciaków i nie tylko ich, bo moje wewnętrzne "ja" skakało pod sufit ze szczęścia i zarazem niewiedzy, niepewności jak te nasze pociechy się będą zachowywały.  
Takie rodzinne wyjście, coś wspaniałego!
To nasz pierwszy wspólny raz.
Przezornie zarezerwowaliśmy miejsca w ostatnim rzędzie. Nie wiedzieliśmy czy nasz autystyczny synek będzie się oklepywał z radości czy łaził po ścianach z przerażenia, a nie chcieliśmy przeszkadzać.
Dzieci były grzeczne,  właściwie najgrzeczniejsze w całym kinie.
Maciuś na początku się bał, zatykał uszy, wtulał się we mnie, ale gdy mąż przyniósł popcorn, zajął nim łapki i było coraz lepiej. 
Faustynka całą drogę do kina, a wybraliśmy się autobusem i pieszo, skakała jak piłeczka ping-pongowa i ogłaszała wszem i wobec,  że "idziemy do kina, do prawdziwego kina". 
To był cudowny dzień!

poniedziałek, 25 listopada 2019

Serio, ludzie nie potrafią ze sobą rozmawiać bez wspomagaczy?

Mąż wyjechał w delegację na szkolenie.
Dzisiaj mija czwarty dzień. Gdy mi opowiada jak zachowują się jego znajomi, jestem w szoku.

To co się tam wyprawia, nie mieści mi się w głowie.


Jakie są wasze doświadczenia związane z wyjazdami szkoleniowymi lub integracyjnymi z pracy? Może ktoś z Waszych najbliższych relacjonował co się na takich "imprezach" działo? Podzielcie się.

czwartek, 21 listopada 2019

Najśmieszniejsze przekręcanki słowne dzieciaków

Tak mi się przypomniały niektóre teksty Faustynki z wczesnego dzieciństwa i zainspirowana "O ludziu kapciuszku", które pojawiło się na blogu Olitorii postanowiłam wypisać kilka najśmieszniejszych z naszego życia:


Gdy zobaczyła pierwszego w życiu gołębia - "Koko!"
"mociu" - smoczek
"pecie" - skarpetki
"Mamusiu,  choćmy do płota,  do płota!"
"mięsorożec"- na jednorożca
"stasek" - na ptaszka
"strach na druble"
"fitolowy"
"siusiowy"
"bieski"
"Krembosup mnie bolą"

Na razie tyle pamiętam.


Dopiszcie swoje, a właściwie Waszych pociech kwiatki  ;)

środa, 13 listopada 2019

New image

Z dietką mi troszkę nie po drodze.
Zaczęłam nieźle,




Ale dziś rano nażarłam się tostów z  serem i szynką  :P


W lodówce właśnie chłodzi się ciasto 





A ja zaszalałam








piątek, 8 listopada 2019

Przebrzydła katarzyna

Listopad  zaczął się chorobowo.
Najpierw dzieciaki przerobiły wirus żołądkowy albo raczej to wirus przerobił ich. Na szczęście nie był bardzo męczący. Po weekendzie wróciły do przedszkoli.

We wtorek Maciuś miał wizytę u neurologa. EEG wyszło  prawidłowo. Mamy skierowanie na rezonans. W ogóle pierwszy raz w życiu usłyszeliśmy od  lekarza,  że rezonans czy znieczulenie ogólne raz w życiu, RAZ,  raczej nie zaszkodzi. I tak sobie myślę,  że znam tylu rówieśników mojego  syna,  co znieczulenie ogólne mają po dwa razy w roku, że jestem tym przerażona. A rodzice  tych dzieci się nawet nie zastanawiają nad tym i ślepo słuchają lekarzy. Cieszę się że trafiliśmy na tą Panią neurolog, bo wydaje się naprawdę szczera i kompetentna. Wszystko wyjaśnia i przede wszystkim podchodzi do mojego syna jak do człowieka,  a nie czegoś z czego i tak nic nie będzie. Nie idzie na łatwiznę.

Będziemy próbowali położyć syna na rezonans bez znieczulenia. Czy uleży?  Nie wiem. Ale skoro ze stomatologiem się udało i EEG też, to liczę na kolejny cud. Oczywiście będę ten cud wspomagać jak zwykle. W tym przypadku musimy trenować leżenie bez ruchu,  co łatwe nie będzie,  do tego trzeba by zasymulować ten ruch maszyny, więc spróbujemy może tych maszyn w galeriach , typu samolot/helikopter,  które się unoszą. Syn zawsze się tego panicznie bał. No i filmiki na youtubie z przebiegiem badania. Czasu mamy dość dużo,  bo termin  dopiero na kwiecień.

Dzisiaj siedzimy w domu. Maciuś się rozchorował. Ma silny ból gardła i  głowy. Do tego potworny katar. Problem z wydmuchaniem nosa. Młodą też widzę łapie to samo,  ona przynajmniej potrafi się wysmarkać i  syrop przeciwgorączkowy wypije w razie W.


Ja muszę wrócić do dietki, bo pofolgowałam sobie w ostatnich miesiącach i przytyło mi się 3 kg. Obecnie na wadze 57 kg. Nie tragedia,  bo bmi jeszcze w normie, ale zacisnąć pasa już pasuje. Tym bardziej,  że święta się zbliżają,  a wtedy na pewno mi przybędzie 2 kg :P

Z kolei z Faustyką sytuacja wygląda odwrotnie. Jest bardzo szczupła, a po tej jelitówce, to już w ogóle. Nie mam już pomysłu jak ją podtuczyć,  bo w przedszkolu nie chce jeść albo skubie jak ptaszek. Nadrabiamy w domu, ale waga nie chce przekroczyć 18 kg,  a na 5-6 latkę,  to jednak powinno być troszkę więcej. A może przesadzam?


środa, 30 października 2019

Jestem dinozaurem



 dinozaur-ruchomy-obrazek-0054
gify.net



Jak w tytule.
Jestem starą, niedzisiejszą babą. Nie rozumiem obecnej mentalności, stylu życia i bycia.

Przytrafiła mi się wczoraj sytuacja, która wzbudziła we mnie natłok emocji. Był to smutek, złość, nawet wściekłość, przygnębienie, rozżalenie... i cholera wie co jeszcze.

Jadę sobie kawał drogi komunikacją miejską. Zajmuję wolne miejsce. Na kolejnych przystankach wsiada młodzież szkolna, na oko licealna, wracająca po jakże ciężkim dniu w szkole. Zajmują miejsca. 

Wsiada starutki mężczyzna. No właśnie. Wsiada i stoi, bo nie ma wolnych miejsc. Wszystkie zajęte przez młode osoby. Rozejrzałam się i płakać mi się chciało. Oni chyba zwyczajnie nie wiedzą, że kultura wymaga ustąpienia takiej osobie. A może to ja nie wiem, że należy nie wiedzieć? Jeszcze raz rzuciłam okiem na młodzież. Siedziało przede mną 12 młodych osób. Jedni rozmawiają, jedni trzymają nosy w smartphonach, inni patrzą gdzieś w dal. Widzą starszego pana, ale nikogo to nie rusza. 

Wstałam ze swojego miejsca, przeszłam na początek autobusu i poprosiłam mężczyznę, żeby usiadł na moim miejscu. Jestem dziwolągiem, bo tak postąpiłam? Nie sądzę. Ze mną jest coś nie tak? Czy z resztą osób jadących w autobusie?

Przeraża mnie to, że te dzieci nie mają pojęcia o dobrym wychowaniu. 
Kto ich wychowuje, przepraszam? Krowy w oborze? No na litość Boską! Gdzie rodzice? Niczego swoich pociech nie uczą? Czy naprawdę  dzisiejszemu rodzicowi się wydaje, że wszystko ma załatwić za niego szkoła?

Gdzie ci mężczyźni, pytam?
Ja na cały autobus przepełniony ludźmi widziałam jednego. Był to ten starszy pan, który gdy ustąpiłam mu miejsca, serdecznie podziękował, a w momencie gdy wysiadał, jeszcze raz do mnie podszedł i jeszcze raz mi podziękował.


Tak, tak, wiem... 
Zaraz fala krytyki na mnie spłynie. No bo przecież o ustąpienie miejsca w autobusie trzeba poprosić. Już raz dostałam burę w komentarzach. Tylko, ze ja się z tym nie zgadzam. Poprosić to sobie może osoba, która się źle poczuje, a po niej tego nie widać, czy kobieta ciężarna, po której też może nie być widać zaawansowanej ciąży. Ja zawsze i bezwzględnie ustępuję ludziom starszym, niepełnosprawnym, kobietom w ciąży czy rodzicowi z dzieckiem na ręku. Uważam to za naturalne. Tak byłam wychowana.

I żeby nie było, że wkładam wszystkich młodych ludzi do jednego worka, znam kilku naprawdę wartościowych, dobrze wychowanych, dojrzałych piętnastolatków, więc widać można, ale...

Dzisiejsze zachowanie młodzieży bywa szokujące. Do autobusu pchają się, tratując wychodzących. Raz trzech nastolatków wpadło z hulajnogami, nie czekając aż ludzie wysiądą, niemal przewracając w wejściu starszą panią. Innym razem dwie nastolatki wbiegły drąc ryja na cały regulator i wyprzedzając starszych, popychając ich przy okazji zajęły jedyne dwa wolne miejsca. Śmiały się z trzeciej, której nie udało się wepchnąć do dość zatłoczonego pojazdu. Pod kątem swojej koleżanki puszczały epitety "głupia pizda, ja bym się zawsze wryła". No ja zdążyłam zauważyć na załączonym obrazku. A jak niektóre dzieci się drą. I to nie mówię teraz o niemowlakach. Kilkulatki potrafią być tak nieziemsko roszczeniowe, że  uszy więdną jak się przysłucham. "Ja chcę!/Ja muszę!/Masz mi to dać!/Bo przestanę oddychać!". Właściwie to nie muszę się przysłuchiwać, bo tego się nie da nie słyszeć nawet z drugiego końca autobusu.  Nie mówię w tym momencie o dzieciach chorych, niepełnosprawnych. Jak się ma doświadczenie, to raczej można rozróżnić złe wychowanie od zaburzeń.

smutek-ruchomy-obrazek-0007
gify.net

Jestem dinozaurem, a moje dzieci to "dinozaurzęta". Od wielu lat jeżdżę z nimi komunikacją miejską i nigdy w życiu bym nie pozwoliła na ich złe zachowanie. Moje dzieci wiedzą nawet, że w autobusie nie rozmawiamy głośno tylko szeptem, żeby nie przeszkadzać innym podróżującym. To jest dla niech tak samo naturalne jak dla mnie. Ja ich nawet nie muszę upominać. Wiedzą, że wsiadając do autobusu, najpierw wypuszczamy wysiadających. Wiedzą, że ustępujemy miejsca ludziom starszym, czy dzieciom młodszym od nich. Wiedzą, że gdy wsiada rodzic z wózkiem czy osoba na wózku inwalidzkim, zwalniamy miejsce stojące dla tamtej osoby przeznaczone. Wiedzą, że nie bawimy się przyciskami informującymi kierowcę o wysiadaniu. Wiedzą, że nie bawimy się telefonem w czasie podróży, bo może nam wypaść, a nie kosztuje 5 złotych, żebym następnego dnia wyskoczyła z kasy i kupiła nowy. Wiedzą, że nie śmiecimy w okół siebie, nie kruszymy, nie rozlewamy picia, wszystkie ewentualne papierki, wysmarkane chusteczki chowamy do woreczka i wyrzucamy do kosza na przystanku, a nie pod siedzenie w autobusie. 


Człowieku! Bądź człowiekiem!
Czasami zwierzęta mają więcej rozumu od nas!



Ustąp miejsca w autobusie. 
Bądź człowiekiem!



czwartek, 17 października 2019

"Pamiętnik"


Krótko: Najpiękniejszy film jaki w życiu widziałam!
Kto oglądał? Jakie wrażenia?


Co u nas?
Rewelacyjnie! Druga udana wizyta u fryzjera i stomatologa. Wczoraj po raz pierwszy badanie wzroku doszło do skutku. A dzisiaj EEG też po raz pierwszy udane :D
Mój syneczek dorośleje. Tylko te nogi mu się ciągle plątają, ehh...

Skaczę pod sufit ze szczęścia!

wtorek, 8 października 2019

Obdarty nos

Kurczę, co za pech.
Maciuś był wczoraj na wycieczce z przedszkola.
Był tak uradowany, że wracał do domu w podskokach. W pewnym momencie runął jak długi na asfalcie prosto na nos. Szczęście w nieszczęściu, że go nie złamał. Ale pech niesamowity, tak na prostej drodze, no i nos obdarty niestety. Dobrze, że miał rękawiczki, bo i dłonie by poobdzierał, a odkazić to wszystko,  to byłaby tragedia. Rękawiczki podarte, cud, że nowe dżinsy się nie rozdarły, bo uderzył się też w kolano.  Bidulek mój.

piątek, 4 października 2019

Uzupełnienie

Chciałabym się odnieść do poprzedniego tekstu i uzupełnić, bo faktycznie przez chaotyczny i emocjonalny wpić mogłam kogoś urazić. A jednak one powstają głównie pod wpływem emocji. W końcu po to właściwie powstał ten blog abym mogła się wygadać.


Gdy idziemy do lekarza z prośbą o wypisanie leku, który właśnie  nam się skończył, lekarz spyta: "To wczoraj, tydzień temu Pan/Pani nie wiedział(a), że leki się kończą i dzisiaj się domaga przyjęcia przeze mnie pomiędzy umówionymi pacjentami mimo braku numerków, bo lek się skończył? Chyba Pan/Pani jest niepoważny(a)!"

Normalny człowiek gdy widzi , że ma na koncie 500-1000 zł, to zaciska pasa, a  nie wydaje tych pieniędzy z taką łatwością jak zwykle i liczy, że  jakoś to będzie.

I jak to jest, że na używki, to zawsze pieniądze są? Nie chcę ubliżać  tej osobie i naprawdę nie piszę o papierosach i alkoholu przypadkiem. Gdybym nie wiedziała, to bym nie pisała.
 Nie chcę też udawać, że nie widzę patologii tam gdzie jest. No przykro mi. Jeśli ktoś mi pisze, że to z mojej strony nieelegancko i nieładnie, no to trudno. Ma prawo mieć własne zdanie, ale i ja mam prawo je mieć.

I absolutnie nie uważam że tam gdzie ktoś zapali papierosa jest patologia, bo znam fajne, wartościowe, inteligentne osoby, które nie potrafią zerwać z tym paskudnym nałogiem.
Ale tam gdzie papierosy idą w parze z alkoholem i biciem stanowczo mówię nie.

Gdy się budowaliśmy (na szczęście sprzedaliśmy tamto miejsce) sąsiadka kiedy  jej malutki synek był głodny i chciał parówkę,  krzyknęła (w jednej ręce trzymając piwo, a w drugiej papierosa):  "Skąd ja Ci, Kurwa, parówkę wezmę?!"
To chyba nie tak to powinno wyglądać,  a niestety w wielu domach wygląda.


Gdzieś przeczytałam kiedyś ciekawy komentarz. Pewien mężczyzna napisał, że pochwalił się raz swojemu szefowi, że od pół roku nie pali. Co na to szef? "I co w związku z tym? Czekasz na oklaski? Niby czego mam Ci gratulować? Że przez pół życia byłeś głupi i paliłeś? Na Twoim miejscu bym się nawet nie przyznawał do takiej głupoty. Ja całe życie nie palę". Mężczyzna przemyślał słowa szefa i przyznał mu rację. Ja też się z tym zgadzam. Nie wyjeżdżałabym od razu z tekstem, że ktoś jest głupi. No po prostu popełnił błąd, bo zaczął i się uzależnił, ale faktycznie to nie jest dla mnie osiągnięcie przestać palić, bo ja nawet nigdy nie zaczęłam, nie wiem jak to smakuje i mnie to nie obchodzi i nie uważam się z tego powodu za lepszą, ale za mądrzejszą już trochę tak, bo gdy wszyscy te błędy popełniali, ja mówiłam "nie, dziękuję".

Papierosów szczerze nienawidzę i mam swoje powody ku temu. Moi biologiczni palili, kopcili, smrodzili jak lokomotywa. Przez 23 lata byłam biernym palaczem. Zniszczyli mi tym zdrowie. Ponad rok leczyłam się u laryngologa i foniatry, co było w moim zawodzie tragedią, a studiowałam na uczelni artystycznej, gdzie śpiew i występy w filharmonii to była podstawa. Nie obchodziło ich to, że mi szkodzą. Od wielu lat z tymi ludźmi nie mam kontaktu i nie mogę ich nazwać rodzicami, bo wiele złego mi wyrządzili, a moje ówczesne problemy ze zdrowiem, to tylko kropla w morzu. 


Co ja zrobiłabym gdybym zobaczyła, że kasa mi się kończy? 
Po pierwsze działałabym już dużo wcześniej. Wystawiłabym na sprzedaż niepotrzebne rzeczy, meble, ubrania, sprzęty. Puściłabym w świat ogłoszenie, że np. udzielę korepetycji z matematyki, fizyki, chemii, angielskiego, czy co jeszcze tam umiem.
Po drugie ograniczyłabym wydatki, czyli nie wydawałabym pieniędzy na niepotrzebne rzeczy, np. używki czy słodycze.


Jeśli kogoś swoimi poglądami urażam, to bardzo przepraszam.

sobota, 28 września 2019

"Dobry zwyczaj, nie pożyczaj" ;)

Od kiedy mam pianino przepadłam.

Dziś rano, znajoma postawiła mnie w dość niezręcznej sytuacji. Znamy się, bo kiedyś nasi synowie chodzili przez pewien czas do tego samego, terapeutycznego przedszkola. Nie utrzymujemy specjalnie kontaktów, nie spotykamy się. Ot, czasami do siebie zadzwonimy, np. z życzeniami na święta, więc nie jesteśmy ani koleżankami, a już na pewno nie przyjaciółkami, dlatego tym bardziej zdziwiło mnie, że wysłała tego smsa właśnie do mnie. A był to sms z prośbą o pożyczenie 100 zł, i że jej znajomi nie mają, dlatego zwraca się z tym do mnie. 

No wryło mnie na ładnych kilkanaście minut, bo czuję, że nie powinnam jej kasy pożyczać. I tu nie chodzi o tą stówkę i nawet o to czy odda czy nie odda, ale o to, że jak ją nauczę, że pożyczam, to potem się nie opędzę, a nie uśmiecha mi się zwiększać z nią kontaktów powyżej tych życzeń na święta.

I jedno mi się nie podoba tu najbardziej. Wystarczyło by żeby przez tydzień nie paliła papierosów i by tą stówkę miała. A gdyby też jej mąż przez ten okres nie zapalił, mieliby kolejną stówkę. O alkoholu już nie wspomnę. Myślę, że rozumiecie, że znajomość z nią mnie nie uskrzydla i nie zachęca do spotkań, itp. Po prostu nie moja bajka. 

Mam trochę wrażenie, że ona się tak już nauczyła, że każdy ma jej dać, pożyczyć, ma jej pomóc, bo ona jest biedna. Tylko, że wcale nie jest biedna, bo dochód mają nieznacznie mniejszy niż my i jeszcze ich stać na używki (nie okazjonalnie, bo to już są prawdziwe nałogi). Poza tym rodzina ich bardzo wspomaga, bo nawet mieszkanie kupili za pieniądze jakie dostali od rodziców. Kiedyś z resztą sama mówiła, że na ubrania i zabawki dla dzieci nigdy nie dała ani złotówki, bo wszystko jej ciotki, bratowe, kuzynki dostarczają po swoich dzieciach, aż nie ma gdzie tego wszystkiego trzymać. 

Odmówiłam. Napisałam, że u nas też krucho ostatnio z kasą i już. Nie chcę się wplątywać w taką znajomość. Nie widzę tego. Co drugie słowo na "k..."  też mnie nie kręci.


Ja odkładam na studia podyplomowe, ona kombinuje jak zdybać parę groszy na piwo. Nie ten klimat.


niedziela, 8 września 2019

Nie podoba mi się to

Nasze mieszkanie to nie przytułek!
Babka ani nie myśli o powrocie do swojego domu. Siedzi u nas trzeci dzień,  a mąż nie wie co z nią zrobić.
Uważam, że powinien normalnie jej zaproponować, że ją odwiezie, żeby się nie tułała autobusami.
Z resztą jakim trzeba być człowiekiem, żeby nie widzieć albo udawać, że się nie widzi, że tu nie ma miejsca na takie zwalanie się na łeb.
Mówię mężowi, że ją musi odwieźć, a on się czuje bezradny. Czekają nas od jutra dwa bardzo intensywne dni. Nie mogę zmieniać planów, bo się babce uwidziało uciec z domu.
Ma przecież brata kilometr od siebie, który mieszka tylko z żoną w dużym domu. Dlaczego tam się nie zwali, tylko do nas do dwupokojowego mieszkanka.
Matko Kochana, ale mój mąż się czai.

Założę się że w piątek znowu do nas przyjedzie, bo ma RTG.

piątek, 6 września 2019

Szczęście nie może trwać wiecznie

Dla równowagi:
Dzisiaj po godzinie 15stej dzwoni domofon. Odbieram i słyszę: "Nooo... Jestem".
Że co? Że kto?
Babka.
Znowu bez zapowiedzi.

I jak jej tu delikatnie wytłumaczyć, że nie można tak bez uprzedzenia?

Początkowo zrozumiałam, że  tylko na chwilę, że za parę godzin pojedzie, bo gdy syn zapytał czy będzie u nas spała, to powiedziała, że nie, bo nie chce przeszkadzać.

A po jakimś czasie, że poszłaby do apteki, ale że może nie teraz, tylko że może jutro.

Czyli, że zamierza spać.

W rodzinnym domu męża cyrki, wojny, babkę od jedzenia odcinają, nawet chleb jest przed nią schowany, nikt się do babki nie odzywa.

Ja pierdolę.
Jeszcze miesiąc nie minął odkąd od nas pojechała.

No i jeszcze inna, jeszcze bardziej delikatna sprawa. Jak ją zachęcić do dbania o higienę,  a nie urazić?

czwartek, 5 września 2019

Zaczęłam wierzyć w cuda

Wyję jak bóbr.
Ze szczęścia.

Zmieniliśmy Maćkowi dentystę.
Nie mogliśmy dłużej czekać, bo wczoraj syn zwiał się z bólu i nad ząbkiem pojawił się ropień. Wizyta była umówiona dopiero na przyszły tydzień, mimo iż podkreśliłam, że z bólem. Dziś rano zadzwoniłam zowu do gabinetu z histerią, że dziąsło zaropiało i strasznie boli. Pani w rejestracji  powiedziała,  że nasza stomatolog przychodzi dopiero po 13 i wtedy jej zapyta czy da się dziś lub jutro Maciusia wcisnąć.

W między czasie umówiłam Młodego całkiem w innym miejscu prywatnie, dzisiaj na 15. Krótko przed tą wizytą otrzymaliśmy telefon, że możemy przyjść na 19:30 do Maćka dentystki.

Plan był taki, że jak się nie uda u nowej, to wieczorem pojedziemy do tej stałej.

W domu już od dłuższego czasu cudujemy,  żeby Młodego na dentystę odczulić. Kilka miesięcy temu zakupiliśmy dzieciom elektryczne szczoteczki i syn się w końcu przyzwyczaił,  że to buczy, drży i się kręci. Uzbroiliśmy się też w wykałaczki i nici dentystyczne, które w końcu zaakceptował i zaufał mi na tyle, że pozwala mi grzebać w swoich zębach. Na wszystko potrzeba czasu,  bardzo dużo czasu. Czasu i cierpliwości oraz nieskończenie wiele wytrwałości.
Telefon z wibracją mu przykładam do policzka, zakupiliśmy różnych brzęczących zabaweczek i tak samo go nimi po buzi dotykam.


Do nowego gabinetu z synem pojechał mąż, bo Młody chciał jechać z tatą. Ja chyba rozsyłam zbyt stresującą aurę, albo przez to że ja z nim jeździłam na szczepienia i na pobieranie krwi, stąd jestem tym złym rodzicem i nie chce już ze mną po lekarzach chodzić.

Chłopaki pojechali, a ja obgryzłam wszystkie paznokcie. Po 15 dostałam od męża SMS, że panie się zajebiscie Maciusiem zajmują i dał sobie borować.

Boże, kamień z serca!



Nie wiem co jest z tymi blondynkami, ale syn tylko z takimi współpracuje. Może autyzm po prostu widzi ludzką duszę i czuje przy kim może czuć się bezpiecznie. Nie wiem, ale jestem wniebowzięta.

Boże, Dziewczyny!  Nie macie pojęcia co ja przeżywam! Co za radość! Tyle problemów by odpadło, tyle stresów! Pieprzyć narkozę!

Następna wizyta za dwa tygodnie.







środa, 4 września 2019

Nowy rok szkolny czas zacząć.

Nowy rok szkolny rozpoczęty.
Jest dobrze, nawet bardzo dobrze.
Dzieci zadowolone.
Fustynka leci do przedszkola jak na skrzydłach, więc jest o niebo lepiej niż rok temu, mimo iż zmieniła się Pani. Ukochana Pani D. ma problemy ze zdrowiem i jest na urlopie. Jak długo? Nie wie nikt. Może do końca semestru, a może dłużej. Dzieci bardzo to przeżywają, ale moja Młoda zaakceptowała tą zmianę. Nowa Pani wydaje się bardzo sympatyczna. W grupie jest  19 osób (7 mniej niż w ubiegłym roku). 

Zapisałam córę na tańce do domu kultury, bo bardzo chciała i może jeszcze na zajęcia plastyczne, ale to zależy w jakich godzinach i w jaki dzień się będą odbywać.

Maciuś też zadowolony. Tylko mamy ogromny problem z ząbkami. Boli go górna  czwórka. Byliśmy już kilka razy u stomatologa, ale nic nie da sobie zrobić. Proponują nam leczenie w znieczuleniu ogólnym, czego się bardzo obawiamy, bo jeśli dojdzie do niedotlenienia i syn się uwsteczni lub coś jeszcze  gorszego, to rozedrę stomatologa, anestezjologa i w ogóle cały ten budynek wysadzę w powietrze. A autysta czyli osoba z zaburzeniami neurologicznymi może różnie zareagować na narkozę. Ich to nie obchodzi co się z moim dzieckiem stanie, bo to nie ich dziecko.

Szczęki Wam opadną jak napiszę co pewna Pani pedagog, znajoma mojego męża, którą ostatnio spotkał opowiadała o swojej pracy. Niby taka zadowolona, że robi to co lubi, kocha zajmować się dziećmi, ale tak się nasrała na rodziców i te ich dzieci, że poddała w wątpliwość to czy jest odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu. Bo jak ktoś kto kocha dzieci może powiedzieć, że  "w dupie ma co mówią rodzice. Mają w grupie żłobkowej 40 dzieci i ją gówno obchodzi czy któreś ma gorączkę, zesrało się, czy nie jadło, no bo przecież ma 40 dzieci w grupie". W ogóle wielkie pretensje do całego świata, że się musi dziećmi zajmować. Już wiem czemu nie ma swoich i męża też przy okazji. I jeszcze zaproponowała że jakbyśmy z mężem potrzebowali niani do dzieci to ona bardzo chętnie. Dziękuję bardzo. Potworów energetycznych w moim życiu było już stosunkowo za wiele.

Jak pedagog się tak zachowuje , to co dopiero stomatolog sobie myśli o moim dziecku. Pewnie, że piłam albo ćpałam w ciąży i dlatego mam niepełnosprawne. "Dobrze jej tak".  A jak się coś takiemu stanie to niewielka strata. 
Boże, ile ja już słyszałam opinii na temat niepełnosprawnych to włos się jeży na głowie. Ludzie w naszym kraju nie mają za grosz empatii. No nie wszyscy, wiadomo. Nie chcę tu nikogo urazić. 

Kurde,  no boję się jak diabli! Nie wiem co robić z tymi zębami u syna. 
Jak na najbliższej wizycie nie da nic ruszyć, to zostaje narkoza. 

piątek, 30 sierpnia 2019

Energio wróć!

Hej,
Nie mam ostatnio siły na pisanie. Nie mam siły na nic. Czuję się fatalnie. Nie wiem co się ze mną dzieje. Energia równa  0, a nawet -1. 
Jestem ciągle zmęczona i senna, a przecież nie powinnam, bo syn coraz częściej przesypia całe  noce. Kładę się w okolicach 22-23, a wstaję dopiero o 6-6:30. W nocy budzę się raz, góra dwa. Ostatnio takie super warunki miałam w podstawówce. 
Podejrzewam że to sprawka złej diety. Złej jak złej. Po prostu mój organizm nie lubi niektórych rzeczy, jakie lubię ja. 
Chyba znowu muszę odstawić gluten, mięso i cukier. Tym bardziej że waga ruszyła w górę i mam 2 kg na plusie. 
Prawdopodobnie to właśnie gluten jest sprawcą mojego złego w ostatnim czasie samopoczucia. A ciekawe czy jakbym tak sobie zrobiła badania pod kątem alergii pokarmowych, co by mi tam powychodziło.  Od glutenu zaraz mi się pogarsza stan cery, a zbyt duże dawki laktozy przypłacam biegunką. Może warto by było w końcu takie badania wykonać. 

Wakacje się kończą. W poniedziałek dzieciaki idą do przedszkola. Póki co się bardzo cieszą. 

Z terapeuty Maciusia jesteśmy bardzo zadowoleni. Pani świetnie z naszym synkiem pracuje. To tylko 4 godziny w tygodniu, ale jakościowo mega.  

Dzisiaj miało przyjechać nasze nowe łóżko,  ale okazało się że musimy jeszcze tydzień poczekać. 
Ja sobie nakupiłam w ostatnim czasie paprotek i bawię się w ogrodnika. 
A skoro przy temacie kwiatów jesteśmy, jakie polecacie przy dzieciach? Na razie mam paprocie i zielistkę, a u dzieci w pokoju... miętę (jakby chciały ją zjeść). 


Wracając do poprzedniego wpisu, przeanalizowałam kilka spraw i stwierdzam, że babcia męża wcale nie jest w złej sytuacji, bo ja na jej miejscu sprzedałabym działki i kupiła sobie mieszkanie. To nie jest tak, że ona jest w sytuacji bez wyjścia tak jak ja kilka lat wstecz, kiedy nie miałam nic i jeśli nie męka w tym domu wariatów, jedynym rozwiązaniem (wcale nie dobrym) był dom samotnej matki.

Tylko babcia to już chyba taki typ męczennicy, którego bez dobrej terapii nie da się wyplenić. Ona po prostu nie zna innego życia. Kocha córkę jak każda matka (prawie każda) i chce dla niej jak najlepiej, kosztem choćby własnego życia i zdrowia.


środa, 14 sierpnia 2019

Intensywnie pesymistyczny tydzień.

Jestem.
Fizycznie, bo psychicznie jeszcze nie doszłam do siebie.
Do napisania mam dużo, ale nie wiem czy wszystko pamiętam, bo już w dzieciństwie nauczyłam się szybko wypierać negatywne emocje czy zdarzenia.

Nie było tak źle, choć męcząco, szczególnie dla mojej psychiki, która jest wykończona.


We wtorek mój najdroższy mąż pojechał jak zawsze na 7:00 do pracy i gdy dojechał, mając jeszcze  trochę czasu, zaczął sobie tam trochę ogarniać auto, szyby przecierać, ot taka kosmetyka. Kątem oka rzucił na samochód ojca zaparkowany w innym miejscu niż zazwyczaj i przez chwilę nie dowierzał temu co widzi. Babka.
Zdziwił się, ale podszedł do niej i pyta co ona tu robi, a ona że przyjechała do nas. Szkoda tylko że tak bez zapowiedzi. No ale nic, zanim ją przywiózł zdążył jeszcze do mnie zadzwonić, więc zdążyłam naszego śpiocha - Faustynkę doprowadzić do porządku. 

Też byłam w szoku, bo nic nie zapowiadało przyjazdu babci do nas. Przecież mąż dzień wcześniej rozmawiał z nią przez telefon i ni słowem nie pisnęła o swoich planach.  

A to było tak.

Sytuacja w rodzinnym domu męża była już od jakiegoś czasu napięta. W sumie to zawsze jest napięta. Żadna nowość. W każdym bądź razie pisałam o tej chorej, nieadekwatnej zazdrości mojej teściowej o Panią Krysię i tych wyimaginowanych zdradach urojonych w głowie matki mojego męża.

W poniedziałek rano babcia zrobiła Agniesi kanapki, ona się zaczęła wściekać, że chce bułkę a nie chleb i rzuciła tymi kromkami przez całą kuchnię, domagając się bułki. Teść tłumaczył swojej córce, że nie ma bułek, bo są suche jeszcze z soboty, ale ją to nic nie obchodzi, bo ona ma mieć bułkę. No to przyniósł jej to czerstwe pieczywo, na co ona chwyciła tą bułkę i nią w niego rzuciła. No to on w nią rzucił tą bułką. Gorzej jak dzieci. Parodia.

Babka się na niego nagadała, że ja pierdziu, o to że nie kupił dziecku bułki. Dziecku... Ona ma 18 lat! Teoretycznie mogła ruszyć dupę i pójść do sklepu po tą bułkę, a nie drzeć mordę jak wariat i czekać że ojciec jej tę bułkę wyczaruje spiesząc się rano do pracy. Z resztą skoro dzień wcześniej była niedziela niehandlowa, to mogła sobie wieczorem taką bułkę nawet upiec w piekarniku, bo i tak sklepy były zamknięte, jak chciała na rano mieć. Oczywiście teść jest skurwysyn i cham i lejba i w ogóle wszystko co złe. Agniesia święta.  
Nie mam słów na to wszystko. 

Czarę goryczy przelała kolejna awantura, po której babka zadecydowała, że do nas przyjedzie. Otóż gdy Claudia się darła o to gdzie ma wyprane majtki i babka jej pokazuje, że w komodzie, to ta się ponoć na babkę rzuciła z pięściami i za włosy ją wytargała, obijając o meble,  po czym wszyscy się na babkę obrazili jakby to ona była winna sytuacji. Chociaż kto ich tam wie jak było naprawdę.

I tak we wtorek z samego rana babka znalazła się u nas i opowiedziała to wszystko. Mąż miał tego farta, że sobie wrócił do pracy, a ja słuchałam zszokowana tych rewelacji. 

Babcia już na wstępie zaznaczyła, że by coś zjadła, bo nie jadła w domu śniadania.  Ja zerkam do lodówki a tam oprócz światła tylko parówki  😅 😂
Kompletnie nie byłam przygotowana na przyjęcie gości, ale ugotowałam te parówki, po czym wyszłam na szybkie zakupy. Dzieciaki były tak podekscytowane przyjazdem prababci, że nawet nie zauważyły mojej nieobecności. Jednak zanim wróciłam to babcia zdążyła przeglądnąć zawartość większości szafek. Skąd wiem? Szuflady w komodzie i bieliźniarce były nie po domykane.

Chyba nie lubię niespodzianek. 

Padniecie jakie "prezenty" prababcia wnukom przywiozła.  
Miała ze sobą kilka zabawek, takich drobnych z Kinder Jajek, z HappyMeali i nie byłoby w tym nic niestosownego, gdyby nie to, że to były nasze stare zabawki, które już tam zostały, bo albo były uszkodzone i wyrzucone do kosza, albo zniknęły w niewyjaśnionych okolicznościach. Oprócz tego miała też dwie sukieneczki z lumpeksu i jakieś majtki może z sióstr męża, a może z lumpeksu.

Masakra ile się nasłuchałam na teściów i siostry męża. Mało mi łeb nie eksplodował. Już połowy nie pamiętam. Jeszcze mi się dymi pod beretem. W kółko o tym, że jej nie szanują, że ją wyzywają, a ona tyle pomogła, wszystkie raty im płaci,  a oni tak jej za wszystko dziękują. Stary (mój teść, a jej zięć) wiecznie grosza nie ma i na nią woła.  

Początkowo żal mi babci było i nawet się cieszyłam, że u nas sobie odpocznie, tyle że jej obecność z każdym dniem stawała się bardziej męcząca. A właściwie nie tyle obecność, co jej gadanie - narzekanie, wieczne niezadowolenie i obgadywanie. Ona potwornie obgaduje ludzi. Dowiedziałam się masy rzeczy, które mnie kompletnie nie obchodzą. Większości tych ludzi nawet nie znam. Nie mam też fizycznie czasu na takie siedzenie z nią i wysłuchiwania tego, a ona właśnie tego ode mnie oczekiwała.  Straszna nienawiść od niej bije i to nie tylko przez tą sytuację w domu, ale ogólnie do wszystkich ludzi jest wrogo nastawiona. Obgadała na przykład taką znajomą, że dużo schudła, będzie z kilkadziesiąt kilogramów.  Bardzo mi się to nie spodobało, więc delikatnie się wtrąciłam, że może chorowała i musiała schudnąć. Na to usłyszałam z wściekłością. "Nie! Ona nie choruje. Młódkę chce kropić!". No to ja nie dałam za wygraną i mówię, że przy otyłości na pewno zdrowa nie była. Może miażdżyca, może cukrzyca, to tak nie można zakładać, że każdy jest zdrowy, tylko one schorowane. A ona dalej swoje: "Ona tam ma dyrektora młodego w pracy, to do niego". Ta jasne. Obie z moją teściową wszędzie widzą romanse i intrygi. Rzygać się już tym wszystkim chce. Wellmanowej też wpierały romans z Prokopem, bo razem program śniadaniowy prowadzą.

Swoją drogą to o mnie też pewnie cała miejscowość, w której poprzednio u teściów mieszkaliśmy, trąbi o tym, że mam romans, bo schudłam 😋

W każdym bądź razie próbowałam babcię podnieść na duchu, ale ona jest jednym wielkim zaprzeczeniem. Ty mówisz w tą, to ona w tamtą, Ty mówisz w tamtą, to ona w tą. No po prostu tragedia. A może komedia?

Śmiać mi się chciało, bo czepiła się Faustynki, a właściwie jej jedzenia. Zrobiłam młodej bułę z żółtym serem - porcja ogromna jak na wątłą 5latkę, która ma teraz wakacje i praktycznie nie spala energii.  Dziecina opucowała prawie całość, zostały dosłownie dwa małe kęsy. Babka histeryzuje: "Ty nic nie zjadłaś/ No jedz!/ Ona nic nie zjadła/ Będzie głodna/..." i to nie było jednorazowe, powtarzało się dosłownie przy każdym posiłku przez cały jej pobyt. To taka pierdoła. Myślę sobie, jakoś przeżyję. Niech se pogada. Przeważnie teściowe takie jaja odstawiają, widać przejęła tu tę rolę, jednak jako, że ja gorsze rzeczy ze swoją teściową  przeszłam to takie bzdety mnie nie ruszają. 

W kolejnych dniach już jej się chyba zatęskniło za domem, bo już nie gadała na córeczkę, którą tak na początku obsmarowała, że nierób nic tylko leży i ma dwie lewe ręce, udaje, że słabuje, ale jak skoczy to by zabiła drugiego gołymi rękami tyle ma siły. Na oczy przejrzała tylko na chwilę, bo później włączył się syndrom sztokholmski i już wszystkie były dobre - córunia, Agniesia, Claudusia, tylko mój teść niedobry. 

Jakieś tam drobne uszczypliwości puszczałam mimo uszu, choć na przykład nie spodobało mi się, jak powiedziała, że sobie posprzątam raz na tydzień i mam czysto, bo dzieci od rana do nocy w przedszkolu, to nie ma kto nabrudzić 😡  Po pierwsze kto normalny trzyma dzieci w przedszkolu od rana do nocy? Po drugie przecież widzi, że dzieci mam cały czas w domu, bo mają wakacje. A po trzecie jakbym sprzątała raz w tygodniu, to bym wolała w ogóle nie sprzątać, bo mając czysto tylko jeden dzień w tygodniu nie specjalnie było by widać różnicę. 

Babcia była u nas tydzień z hakiem.
Noo, trochę długo biorąc pod uwagę, że nie mamy dużego mieszkania i babcia spała w łóżku Maciusia w pokoju z Faustynką, a syn musiał spać z nami w łóżku i nie powiem, że było nam wygodnie, bo z takim koniem, to już trochę ciasno. 

Mąż się wkurzył, bo babcia chciała żeby jej jakieś badania odebrał, więc napisałam jej stosowne upoważnienie i mąż z tym pojechał, gdzie ona go pokierowała. Wystał się w korkach w jedną, w drugą stronę. Na miejscu się okazało, że badania są dawno odesłane do tej przychodni, gdzie badania zlecił lekarz.  No to ona zaczęła jojczeć żeby ją tam zawiózł, że ona pójdzie do lekarza się zapytać o te badanie. To jej tłumaczymy, że jej tak z ulicy nie przyjmie, że się trzeba zarejestrować. Ona dalej się upiera przy swoim, że musi pojechać. Chciałam ją zarejestrować, to ona że nie bo to tylko do 16. Było za kwadrans, to przecież i tak nie dojedzie. Nie wiadomo było w końcu co ona chce.

Babcia strasznie narzekała na kręgosłup. Pamiętacie jak pisałam o tym jej ostatnim upadku przed domem? Trochę się wtedy poobijała, ale w szpitalu jej nie chcieli zostawić na obserwacji, bo nic się nie stało, mimo, że ona bardzo chciała i nawet prosiła lekarza. I w kółko to samo, że mimo to ją poniewierają, że wszystko ona musi zrobić, nikt jej nic nie pomoże.  Ale powiedzieć jej, żeby nie robiła, to ona z pretensjami, że jak ma nie robić, jak tam przecież mieszka, musi robić. Ooo... i tyle. Pozamiatane. 
No ale tak niby się źle czuła, taka schorowana i obolała, ale ją nosiło jak diabli i się włóczyć chciała po sklepach, aptekach i na spacery. Ja już rady nie dawałam, szczególnie w sobotę gdy dostałam okres i myślałam że zdechnę, tak się źle czułam. Najgorsze było to, że wszędzie chciała ze mną iść a nie z moim mężem, a to on jest przecież jej wnukiem, nie ja i to raczej on powinien ją oprowadzać po okolicy. W ogóle w sobotę już się trochę obraziła, bo ciągle dopytywała kiedy ona wreszcie pójdzie na swoje zakupy, a męża nie było, bo z synem pojechali kilka technicznych rzeczy kupić  w sklepach bardziej budowlanych. Ja ledwie żyłam i czekałam na chłopaków. Ona zrzędziła. W końcu wieczorem poszła z moim mężem na zakupy. Nakupiła sobie warzyw, owoców i produktów mlecznych, bo ją w domu odcinają od jedzenia, a tam ma za daleko do sklepu. Już była zadowolona.

Młoda się tak rozbestwiła, że ja aż w szoku byłam. Popisywała się przed prababcią, wymuszała, odstawiała, cudowała, nie chciała jeść, kazała się karmić, nie chciała sprzątać. Wszystko było na nie. Nawet kąpać się nie chciała, a przecież to uwielbia. Jakby mi ktoś dziecko podmienił. Ja do Faustynki mówię, żeby pozbierała swoje zabawki, bo jej odkurzacz wciągnie, a ona udaje, że nie słyszy. Zaraz widzę, że babka zbiera zabawki i pytam się córki: "To babcia Ci zabawki sprząta? Jak to tak?". A babcia: "Razem się bawiłyśmy, to razem sprzątamy (szkoda, że bez udziału Faustynki)". Chwilę później dałam Maćkowi odkurzacz żeby swój dywan odkurzył i faktycznie wziął się za to. Zaraz patrzę, a babka mu rurę wzięła i odkurza. Noo... i ona się pyta czemu jej nikt w domu nie szanuje i ona wszystko musi sama robić... No to ma odpowiedź! No ale nic. Kilka dni i pojedzie. Tyle, że gdy kilka zamieniło się na tydzień, to poważnie zaczęłam się martwić, że mi dzieci uszkodzi na stałe. A młoda miała wielkie pole do popisu, bo na każde próby wymuszenia, gdy następowała moja reakcja i te same słowa co zwykle, że "Na mnie to nie działa i nie tędy droga", babcia wkraczała dumie do akcji z tekstem, że "Wszystko dla dziecka". Tak? Wszystko dla dziecka? To niech fundusz założy na rzecz kształcenia/przyszłości/czy co tam jeszcze... skoro wszystko dla dziecka. A jak w któryś dzień córa chciała skakankę żeby jej babcia kupiła albo zegarek w jednym ze sklepów, to ukochana babunia zaczęła rozradzać, że to wcale nie jest takie ładne i że może kiedy indziej w innym sklepie znajdą ładniejsze, to wtedy kupią. Nie żeby chodziło mi o prezenty. Wkurza mnie to bałamucenie i obiecywanie gruszek na wierzbie i ta cała dwulicowość.

A jaki cyrk był, bo Faustynka sobie ubzdurała, że pojedzie do babci na wakacje na 8 dni. Czekaj aż Cię tam ktoś potrzebuje - pomyślałam. A babka jej nie wyprowadzała z błędu, więc dziecko się coraz bardziej nakręcało i już drugiego dnia spakowało ubrania i zabawki do plecaka. Myślałam, że oszaleję, bo próbowałam jej to delikatnie wybić z głowy. 

W niedzielę mąż miał urodziny, więc świętowaliśmy razem z babcią. Zrobiłam imprezę full wypas z konkretnym obiadem, kompotem z sezonowych owoców, upiekłam też pyszny sernik z rodzynkami na owsianym spodzie, przygotowałam sałatkę jajeczną. Oczywiście podczas obiadu Faustynce coś odwaliło i się uparła, że nie będzie sama jadła, potem, że nie będzie jadła przy stole,  potem, że mam ją karmić, zaczęła beczeć i uciekła do drugiego pokoju. Zachowywała się jak nigdy, widocznie widziała, że teraz może. Wkurzyłam się na nią, poszłam za nią i mówię spokojnie, ale stanowczo, że jak tak się zachowuje, to już dzisiaj nie będzie nic innego do jedzenia i że jak nie jest głodna, to zje dopiero śniadanie w poniedziałek. Babcia pobiegła z talerzem za prawnusią. Oczywiście ja wyszłam na wyrodną matkę. Cóż, przyzwyczaiłam się. Większe jaja zaczęły się w nocy, bo babcia najadła się jak na weselu i ją żołądek męczył, niedobrze jej było, na wymioty brało. Jak się okazało lekarz jej zabronił jeść jajka, a ona sobie zapomniała i się najadła. Teraz będzie, że babkę otruć chciałam.  W poniedziałek babcia sobie przypomniała o tym lekarzu i od rana znowu chciała żeby ją zawieźć. Nie rozumie, że mąż jest w pracy, że jak wróci to korki będą, no i przede wszystkim, że musi się umówić bo jej tak lekarz nie przyjmie. W końcu zadecydowałam, że ja zadzwonię i ją umówię. No to ona, że to się nie da tak, że już próbowały nie raz i że nikt nie odbiera, Bo ją tak córka umawia na wizyty, żeby nie umówić. A potem gada, że się nie da.  Ona nie wie jaki lekarz, nie zna numeru. No to jej tłumaczę, że przecież jest wszystko na internecie. Odszukałam, zadzwoniłam, umówiłam termin na drugą połowę września, bo nie było innych terminów. Pani doktor jest cały sierpień na urlopie i po co było tyle jęczeć już od piątku. Dało się? Dało się. Babka jest zamotana, nie wie co, nie wie gdzie. Ma mieć rtg, nie wie kiedy, gdzie, myślała że to wizyta a to prześwietlenie. Masakra z nią. Ma 73 lata. To jeszcze nie jest chyba wiek na taką nieporadność i niesamodzielność społeczną. Tak się uzależniła w tych sprawach od córki, że masakra. Bez jej pozwolenia nie pierdnie nawet.

Po nocnych ekscesach wprowadziłam babci lekkostrawną dietkę, w ogóle to w końcu trzy zupy ugotowałam, bo nie wiedząc jakie babcia ma problemy z wątrobą, w niedzielę na noc namoczyłam fasolę i tak babci ugotowałam delikatną zupę  jarzynową, chłopakom fasolkę po bretońsku, a młodej rosół musiałam specjalnie gotować, bo zdziwiała. Babcia stwierdziła, że nie może jeść fasoli, ale jak zjadła swoją zupę, to i tak dobrała tej fasoli, a ja się bałam że jej znowu coś będzie.  

Wieczorem rąbnęłam sobie kielicha, jak nigdy. Normalnie nie piję wódki nawet okazjonalnie, bo zwyczajnie nie lubię, ale to była wyjątkowa sytuacja po takim tygodniu.

W którymś z ostatnich dni babcia brozpaczała, że ją źle w domu traktują, no i czemu tak jest, no czemu tak się dzieje? Czemu musi wszystko za nich robić? No to jej mówię wprost - "To się zaczęło już jak Ela (moja teściowa) była mała". Ona się jeszcze bardziej rozpłakała: "No bo za to, że nie miała ojca". Tak jej chyba chciała ten brak wynagrodzić. Elka była cwana. U matki wywoływała wyrzuty sumienia gadając, że się z niej śmieją w szkole, że sierota.  Nikt się nie śmiał, bo sierotą nie była, ojca miała, tylko we Francji i była w lepszej sytuacji niż wszyscy jej rówieśnicy, bo miała wszystko co chciała i jeszcze robiła co chciała, bo nikt tego nie kontrolował. No i takie są efekty. Potem się wzięła na sposób i udawała choroby, a babka lamentowała, że "Elunia jest bidna/Elunia słabuje" i wszystko za nią robiła. A i tak Elunia zawsze będzie święta i cacy, bo to jej córka. To już taka toksyczna relacja.

Obgadywanie ludzi nie miało końca, nie oszczędziła nawet naszych sąsiadów, ani całkiem obcych ludzi na ulicy. Wszystko jej nie pasuje. Nawet to jak kto jest ubrany. Ja mam swoje rzeczy do zrobienia, nie mogłam jej adorować non stop, a to obiad ugotować, odkurzyć, zmyć, zakupy zrobić, a to dzieci ogarnąć, wykąpać, okna musiałam umyć, bo co chwile szyby spaprane tłustymi paluchami, a to Pani terapeutka miała przyjść, to trzeba było się w konkretnym  czasie ze wszystkim zmieścić, a książeczki poczytać, a piosenki odśpiewać, pewne stałe rytuały trzeba było odprawić. A babcia w tym czasie przestała w oknie i gapiła na ludzi, których potem do mnie obgadywała. Serio? Takie rzeczy je na co dzień zajmują? Razem z teściową tak mogą całe dnie do nocy przeleżeć w łóżku w sypialni i każdego obsmarować. 

A ile na mnie się nagada do córuni. Niech się tylko pogodzą. Już się na pewno pogodziły, bo listonosz wczoraj emeryturę babce przyniósł i sama mówiła, że musi już pojechać sobie przypilnować, żeby jej pieniędzy nie zabrali, ale też powiedziała, że będzie musiała im od razu dać 300 zł żeby było dobrze, za stówkę sobie jakieś leki pokupi, jeszcze raty popłaci, z reszty Agniesia ją oskubie i zaraz znowu będzie  nienawiść, bo jak jej się kasa skończy, to ją  będą poniewierać.
Na odchodne wypytała się moich dzieci co im kupić jak będzie następnym razem jechać do nich. I po co im robi nadzieję?

Jeszcze cyrk odstawiła, bo mój mąż umówił się z ojcem że we wtorek po południu podjedzie do nas po babkę i miał zadzwonić do mojego męża jak będzie pod blokiem. Ja już przez okno dostrzegłam kiedy podjechał i poinformowałam babcię, a ona leżąc na łóżku założyła ręce za głowę i z uśmiechem na twarzy oznajmiła, że nie pójdzie dopóki nie przyjdą po nią pod drzwi zadzwonić. Brak słów, po prostu brak słów. Jednak gdy teść zadzwonił do mojego męża, to w końcu wstała, zebrała się i poszła.

Boję się tylko, że teraz za każdą kłótnią babcia będzie nas nawiedzać, bo już sobie autobusy obczajała jak dojechać do nas.







piątek, 9 sierpnia 2019

Szok w trampkach

We wtorek z samego rana zaskoczył nas niespodziewany gość
i wygląda na to, że zaczynam mieć tej sytuacji dość.
"Nie czuje  kiedy rymuje" 😃😜

Dobra,
Jestem dziś tak padnięta, że normalnie szok w trampkach.

Może w poniedziałek napiszę więcej, chyba że będę potrzebowała zresetować łeb po tej wizycie, to odezwę się we wtorek.

poniedziałek, 5 sierpnia 2019

Pędzol i podrapana facjata

Tydzień temu Maciuś był na swojej pierwszej przedszkolnej wycieczce i świetnie się bawił.
Tak bardzo się cieszę!
Pamiętam jak jeszcze 3 lata temu ze stresu wymiotował w przedszkolu przed wyjściem na spacer. A nawet jeśli nie został ze swoją panią w sali i udało się z nim wyjść, to wpadał w histerię przy każdym samochodzie lub obcym człowieku, który przechodził obok spacerującej grupy przedszkolnej, czy przy zmianie trasy, o przejażdżce autobusem nawet nie wspomnę.
Boże, niby nic a jednak tak wiele.
Ile mamy za sobą ataków paniki i pokładania się w błocie, ucieczek ze sklepu, przysiadów na przystanku by odwrócić jego uwagę to moje.
Mój autystyczny chłopiec.
Mój najdroższy syneczek.
Dzisiaj to młody mężczyzna, doganiający  mnie wzrostem.
Ciągle przybiega nad ranem lub w nocy do naszego łóżka.
Jak ten czas leci...

Sierpień to u nas wakacyjny miesiąc. Póki co spędzamy ten czas w domciu, ale też dużo spacerujemy, bo młody jest jak Husky - jak się nie zmęczy to nie zaśnie. Poza tym układamy puzzle, gramy w Chińczyka i Warcaby. Chwilami komicznie to wygląda, bo dzieci wdrażają własne zasady gry i tak gdy Faustynce kończą się pionki na planszy, dokłada sobie te już zbite.
Mąż nadrukował dzieciom masę kolorowanek, kropkowanek, labiryntów i innych kart pracy- córa koloruje i wykonuje te zadania taśmowo.
Wieczorami obowiązkowo odśpiewujemy angielski alfabet i czytamy bajki i uwaga uwaga - Maciuś bardzo ładnie czyta.


Pytanie za 100 punktów: Co to jest "pędzol"?
"Pędzol" i "pędzol" - syn ciągle powtarza.
Już wiem! Pędzol to pencil.

Młoda załapała dodawanie szybciej od  Maciusia "No bo jak mam 2 cukierki i dodam do nich 2 cukierki to mam 4 cukierki! A jak do tych 4 cukierków dodam 4 to będę miała 8". Zdolna bestia, a może bardziej łakoma?

Ogólnie fajnie spędzamy czas razem.


Teściowa nawet na odległość próbuje zakłócić nam spokój. Kobiecie się musi strasznie nudzić. Teraz sobie wymyśliła, że mój mąż powiedział, że jego ojciec ją zdradził z Panią Krysią (z pracy). I  strasznie odstawia różne przedstawienia. A  mnie się wydaje, że chce zepsuć relacje swojego męża z synem.  Paranoja co się tam dzieje! Ale po pieniądze to go do nas wysyła. Miesiąca nie ma żeby teść nie przyszedł do nas po kasę. Dobrze że mój mąż już nie ulega, bo kwoty coraz większe. Miesiąc temu skomlał o 1000 zł, bo komornik z konta zabiera i nie mają na chleb. A zaraz się okazało że Agniesia (siostra męża) jedzie na dwa tygodnie z chłopakiem do Francji i jej trzeba telefon za 1300 zł kupić!
Tydzień temu też lamentował, że bida, że długi i chciał pożyczyć.
Teściowa grozi że pójdzie do sądu sprawę zdrady wyjaśniać i że wszyscy do sądu pójdziemy. Niech się od razu rozwiedzie! A nie głupotami obcych obarczać.

Dzisiaj teść do pracy przyszedł podrapany...
No comments...