wtorek, 25 lipca 2017

No i wielka afera z niczego

Na początku chcę zaznaczyć, że ostatni tekst był pisany w złości na świeżo i bardzo przepraszam za jego nerwowy ton oraz przekleństwa. Ja upust emocjom daję właśnie  na blogu po to by nie zwariować. Jeśli kogoś zniesmaczyłam, zgorszyłam czy uraziłam, to przepraszam. Dawniej nie przeklinałam. Obiecuję będę nad tym pracować, bo ja nie jestem przecież taka.

Moje dzieci czują gdy jestem podenerwowana. Tak nie może być. Nie chcę żeby ta nerwowość w domu, ta atmosfera odbijały się na nich. Córka i tak już przejęła wiele złych zachowań od rodziny mojego męża. Dużo z nią rozmawiam, dużo tłumaczę, ale najwięcej pomogło by tu całkowite odcięcie jej od tej nienormalnej rodziny. Czasami mam wrażenie, że syn mnie nienawidzi. On nie rozumie, że na dole go nie chcą. Wyganiają go, wypychają, nawet do niego klną, a on nie rozumie, że go nie chcą. Nudzi mu się najzwyczajniej w naszym niewielkim pokoju, więc ucieka na dół gdy tylko nadarzy się okazja. Jest dzieckiem nadpobudliwym i chorym. Bronię mu żeby tam chodził, bo chcę oszczędzić mu cierpienia, bo teściowa ma muchy w nosie i się obraża, wg niej ja dzieci nie pilnuję lub pewnie specjalnie wysyłam na dół żeby im przeszkadzały. A ja naprawdę robię wszystko żeby dzieci zainteresować, co rusz wymyślam nowe, ciche zabawy, bo teściowej nawet tupanie przeszkadza. Staram się dzieci z oczu nie spuszczać, żeby się nie pozabijały. Nie jest mi łatwo. Maciuś w swojej chorobie jest bardzo agresywny, szczególnie w stosunku do Faustynki. A w ostatnich miesiącach się to bardzo nasiliło. W pokoju nie mamy nic czym dzieci mogłyby sobie zrobić krzywdę. Bardzo się boje, że coś mogłoby się złego stać, dlatego dbam o bezpieczeństwo dzieci najlepiej jak umiem. Ktoś powie, że jestem nadopiekuńcza. Nazywajcie to jak chcecie. Ja po prostu wiem, że gdyby moim dzieciom się coś stało, nie miałabym po co żyć. Nigdy bym sobie nie wybaczyła, że nie dopilnowałam.

Ludzka nieodpowiedzialność nie zna granic. Wiele wypadków z udziałem dzieci ma miejsce w domu przez nieuwagę rodziców/opiekunów. Kuzynka mojego męża napiła się rozpuszczalnika, bo ojciec zostawił w garażu przelany do butelki po oranżadzie. W butelce po oranżadzie? Chyba ten człowiek nie ma wyobraźni. W butelce po oranżadzie i to w miejscu dostępnym dla dziecka. Poza tym - co małe dziecko robiło bez opieki w garażu? Ja rozumiem, że zdarzają się sytuacje niezależne od nas. Dziecko się potknie, rozbije kolano, nabije sobie guza. To są wypadki standardowe. Jednak jak dziecko obleje się wrzątkiem - ja wiem, że to są sekundy. Uważam jednak, że można tego uniknąć. Sama gotowałam zawsze z dziećmi na rękach, bo nie miał mi ich kto przypilnować. Jak gotuję to nie odchodzę od kuchenki, a już na pewno nie zostawiam dzieci samych w kuchni. Syn ma od jakiegoś czasu manię robienia sobie herbaty samemu, więc tym bardziej jestem na niego wyczulona.

Dziecko u sąsiadów wypiło roztwór nadmanganianu potasu. Znajomy w dzieciństwie wpadł rękami do dużego garnka z wrzątkiem, córka koleżanki pociągnęła na siebie z kuchenki garnek z gotującą się wodą, mój wujek przebił sobie krtań drewienkami na opał. Niedawno było głośno o matce, która pod wpływem alkoholu chciała wykąpać córkę i przez przypadek włożyła ją do zbyt gorącej wody.

Takich wypadków można by wymieniać bez końca.

APEL DO RODZICÓW: MIEJMY OCZY DOOKOŁA GŁOWY.

Wczoraj miałam taką sytuację: Wyszłam do toalety. Nie zamknęłam dzieci w pokoju, aby w razie czego Mała miała możliwość ucieczki. Gdybym wzięła ze sobą syna do toalety a córkę zostawiła w pokoju to by się, przepraszam za wyrażenie, darła. Gdybym zrobiła odwrotnie i zamknęłabym w pokoju syna, w złości wybiłby w drzwiach szybę, możliwe nawet że i swoją głową, bo jako dziecko z autyzmem nie czuje zagrożeń. Mogłam wziąć obydwoje do toalety i nas zamknąć od środka na klucz, ale mnie przyćmiło i nie zrobiłam tego. Dzieci oglądały akurat bajkę i były jak mało kiedy spokojne. Nic złego się nie stało, ale mogło. Pod moją nieobecność syn uciekł na dół, a zaraz za nim córka. Po wyjściu z toalety pobiegłam za nimi na dół, zerknęłam do kuchni, ale dzieci tam nie było, słyszę jak wariują w salonie. Faustynka skacze na fotelu, na którym ktoś bezmyślnie zostawił duże lustro, a Maciuś biega wokół stołu, trącając trującą dracenę, to cud że się jej nie nażarł, bo ma skłonności do dotykania, obwąchiwania i brania do buzi roślin. W tym czasie w kuchni siedzi przy stole moja teściowa i je śniadanie, bo właśnie wstała o 11, a na sofie siedzi babka z Agnieszką i masuje wnuczce nogi. Żadna nawet tyłka nie podniosła, żeby za dziećmi zerknąć co robią same w salonie bez opieki. Jednego nie rozumiem - moja teściowa jak śpi, to zamyka aż dwie pary drzwi na klucz, swoje od sypialni i następne od salonu, żeby jej ktoś przypadkiem nie obudził, a jak wyjdzie to już nie ma tego w głowie żeby zamknąć za sobą. Uważam, że powinna skoro wie, że tam nie jest dla dzieci bezpiecznie, bo lustro stoi byle jak na fotelu, bo na stole stoi maszyna do szycia oraz ostry nóż, na podłodze rozłożona jest masa kabli, przy oknie stoją trujące kwiatki, w komodzie przed telewizorem leżą niezabezpieczone leki oraz alkohole, szklanki, kieliszki, no i przede wszystkim powinna sobie zdawać sprawę z tego że jedno z jej wnuków nie jest dzieckiem zdrowym, a że jest z tej dwójki starsze, to i silniejsze i może młodszemu zrobić krzywdę.

Zabrałam dzieci z salonu, wyprowadziłam do kuchni i tłumaczę dzieciom przy wszystkich, że nie mogą być same w salonie jak nikogo tam nie ma, bo mogą sobie zrobić krzywdę. Mówię że mogą rozbić lustro i się pokaleczyć. Mała zaczęła oczywiście płaczem wymuszać, bo ona chce się bawić w salonie, no to mówię krótko i wyraźnie "Nie możesz, bo tam nikogo nie ma". Nie chciała zrozumieć. Myślała, że jak się uprze i będzie krzyczeć, to jej pozwolę. Wzięłam ją pod pachę, a Młodego za rękę i poszliśmy na górę. Gdy się uspokoiła jeszcze raz jej wszystko wytłumaczyłam, ale co ja słyszę. Z dołu mnie piękne teksty na mój temat dochodzą. Tak mnie głośno obgadywały, jakby chciały żebym słyszała, albo chciały żebym się o to coś odezwała i żeby wywiązała się dyskusja. Miałyby okazję opowiadać, jaka ta ruda suka jest zła, wredna i kłótliwa, a one takie biedne i wielce poszkodowane. Podkreślam, że w kuchni nie zwróciłam nikomu uwagi i nie miałam o nic pretensji do nikogo. Po prostu ja bym nie potrafiła tak robić jak one. Kiedyś obce dziecko złapałam w szkole, bo się na schodach potknęło i zareagowałam, uważam że naturalnie -  matka, która szła za tym dzieckiem nie miała już możliwości go złapać. Przecież nie będę w takiej sytuacji patrzeć i się zastanawiać czy go mama złapie. Patrzeć obojętnie jak dziecko ze schodów leci i rozbija buzię o każdy stopień? Moja teściowa by nie zareagowała nawet jakby stała przy oknie z którego dziecko by wyskoczyło. Ona zawsze pozostaje niewzruszona, dlatego nie chcemy żeby dzieci się na dole plątały.

Na dole nie chcą, żeby moje dzieci tam chodziły, więc robię co mogę, żeby tam nie szły. Jednak wczoraj było w drugą stronę. Kilkanaście razy było, że z nas nie ma żadnego pożytku. Babka w ogóle w kółko, że ją ignorujemy. Tak jakby chciały, żebym do nich skoczyła, że za dziećmi nie poszły. Nie rozumiem tego w ogóle. I w kółko "Ruda kurwa...", a "tylko do lodówki przychodzi", a "przenosi...". Stara w ogóle babkę buntowała, że ja niby gadam, ze babka do południa śpi, a to nie prawda, bo ja na babkę nic nie gadam, tym bardziej, że ona tyle nie śpi. O 9 wstaje, czasami nawet o 8, ale widocznie chciała nas skłócić. Jak się mąż coś pyta jak np. zadzwoni, to mówię jak jest (a teściowa śpi do południa, to przecież nie będę ściemniać, że haruje od rana, jak tak nie jest). A to że mój mąż jeszcze do ojca powtarza, to co mi do tego. Z mężem rozmawiamy dużo i o wszystkim. Jesteśmy sobie swego rodzaju psychologami. Właśnie strasznie było, że ja strasznie przenoszę, że do starego co one robią. Mój mąż miał ostatnio prawie trzy tygodnie urlopu, to się sam naoglądał jak to wszystko wygląda w domu, ani mu mówić nic nie muszę. Już wie jak jest.

I tak wszystkiego nie słyszałam co gadały. Coś było o jakimś "gównie", że "strasznie zły człowiek ze mnie", że niby "łeb daję w drugą stronę", "dupuję" i że "jestem wredna kurwa, bo się dzieci cieszą, skaczą, a ja je zabrałam". Jakbym nie zabrała, to by było że "Ruda kurwa leży, a dzieci się po chałupie poniewierają" pewnie jeszcze "specjalnie żeby one się nie wyspały". Obgadywały mnie długo, mnie, mojego męża. Córkę na drzemkę zdążyłam położyć, a one w kółko to samo i to tak bez skrępowania na cały głos.

Najbardziej zdenerwowało mnie to że z nas "nie ma pożytku", bo wiem jak jest i wiem, że nie mają za grosz racji. Szczególnie babki tu nie rozumiem, bo jak była kilkakrotnie w szpitalu, to tylko my ją odwiedzaliśmy, pomagaliśmy, kupowaliśmy potrzebne rzeczy. My się nią opiekowaliśmy. Ona już nie pamięta jak ją córeczka, zięć i wnusie olały na całej linii. Ani raz jej nikt nie odwiedził tylko my. Do lekarza kto ją wozi? Tylko mój mąż. A w domu kto pomaga? Ile razy sprzątałam ich brudy? Tego to nie widać? Prysznic/wanna/kuchenka/podłoga - wszystko się samo myje, normalnie system samoczyszczenia. O nie! Nigdy więcej! Jaką ludzie mają krótką pamięć. Nie życzę jej źle, ale ciekawe kto ją następnym razem odwiedzi.

No i też bardzo nie podoba mi się to, że w stosunku do mojej osoby używają określenia "kurwa", "ruda kurwa", "ruda suka z góry" itp. Może powinnam im tym samym odpłacać? Tak łatwo jest kogoś wyzwać od najgorszych?

W ogóle teściowa się uparła, że mamy jej dać nasz samochód, który mąż rok temu kupił. Tak, bo tak. Dlaczego im się wydaje, że im się wszystko należy? Ostatnio znajomy dał mojemu mężowi kasę, żeby mu kupił porządnego laptopa, bo mój mąż się na tym zna i jak przywiózł go do domu, to się tu uparli, że to będzie Agnieszce. Prawdopodobnie przez to jest gadane, że z nas nie ma pożytku. Mąż mi powiedział, że już od dłuższego czasu gadają o naszym aucie i się pytają kiedy im go "sprzeda". Tak... sprzeda. Tak jak tamten miał sprzedać, że kasy do dzisiaj nie widzieliśmy.

Swoją drogą strasznie im się  nudzi z tego co widzę. Niech te wakacje się już skończą. Albo niech nam się trafi w końcu fajne mieszkanie.

niedziela, 23 lipca 2017

Czuję się jak ścierwo, a nawet nie brałam udziału w imprezie.

Agusia urządziła sobie imprezkę, która trwała do 4 nad ranem. Myślałam, że kurwica mnie weźmie. Jeszcze nam o 1 w nocy do pokoju wparował pijany młodzian, bo pomylił sobie pokoje. Puścił zdziwko i wyszedł - nawet nie przeprosił. Ja nie wierzę, że rodzice pozwalają na coś takiego. Muza na full do rana, a ja dzieci uśpić nie mogłam. Mąż zwrócił matce na to uwagę i w końcu zażartował, że jej Faustynkę do sypialni na dół przyniesie, żeby się dziecko wyspało - Ooo! Kij w mrowisko włożył! Od razu było inaczej, bo ona tam żadnego bachora nie potrzebuje. Od razu do Agi zadzwoniła, żeby przyciszyła na chwile muzę, bo się Ruda wkurwia. Agniesia ma wakacje to robi imprezy po 3 razy w tygodniu, a jakoś inni jej na imprezy nie zapraszają, więc jak to jest? U innych imprezować nie wolno? Zaczynam rozumieć, że w całym mieście aż huczy, że tu jest dom publiczny i co lepsze dziewczęta mają zabronione kontakty z Agnieszką. Schodzi się tu najgorszy chłam z miasteczka i okolicznych wiosek. Przecieram oczy ze zdziwieniem. To jest dla mnie niepojęte. Za mojej gimnazjalnej "młodości", była jedna taka latawica, która już w pierwszej klasie była w ciąży i że było wstyd to szkołę chyba rzuciła, a może miała tok indywidualny. Jest w moim wieku i ma pięcioro dzieci - każde ma innego tatusia, ona partnera nie ma. Jest samotną matką, a odkąd pamiętam wieczorami wystrojona wychodziła na przystanek i jechała, wersja oficjalna - na jakieś wieczorowe zajęcia, ale strój wskazywał raczej na imprezę i to nie taką zwykłą dyskotekę dla nastolatków. Zalatywało tu raczej o sponsoring czy prostytucję. Spaceruje sobie taka z tymi dzieciakami po mieście,  pracować nie musi, bo ma 5x500+ -żyć nie umierać. A i o Agnieszce już się niechlubnie ludzie wypowiadają - że pusta latawica - pewnie teściowa powie, że to nasza wina, bo się "wygryźliśmy" z moimi rodzicami. Ona zawsze wszystko pod to podciąga. "Na nią się wszyscy krzywo patrzą", "Jej wszyscy nienawidzą", "Jej każdy chce na źle", "Wszyscy chcą ją zabić". Ale to już było jak się z moim mężem nawet nie znaliśmy, bo wariatką ona była od zawsze, tylko przede mną przed ślubem udawała. Teraz tak próbuje złapać męża dla Agusi. Agniesia ma nowego narzeczonego z samochodem, ponoć z zamożnej rodziny. Ma 19 lat, pracuje i zarabia 3 tysiące miesięcznie. Teściowa wczoraj powiedziała, że ich chętnie sama do łóżka włoży, żeby tylko wpadli i  żeby on został, bo te 3 tysiące niby zarabia. Biedny chłopak. To pewnie dlatego nam gumki giną ostatnio - pewnie teściowa nam kradnie, przebija i im daje. Udaje taką nowoczesną mamuśkę, co to na seks i na imprezy przyzwala. Łoże małżeńskie im ścielą jak on przyjeżdża, babka pokój Agniesi sprząta jak on ma być. Moja teściowa go przytula, ściska, udaje równą babkę, podlizuje się, nawet placki piecze! Mój mąż mamuśkę wyśmiał, żeby Michałka sama przeleciała. Wszystko do czasu. Będzie ślub i nie będzie odwrotu. Chłopak się utopi tak jak ja. Wydaje się porządny, nie śpi tu. O północy zawsze wraca do domu. Pewnie jego rodzice tego wymagają. A po ślubie się skończy udawanie równej mamuśki, a zacznie się wyciąganie łapy po tysiąc złotych lub więcej co miesiąc. Ona dobrze pod siebie kombinuje. My mówimy o przeprowadzce, to na gwałt zięcia szuka, żeby dalej ktoś kasę sypał jak my pójdziemy.

Biedny ten Michałek, ja ciągle liczę, że tu przyjdzie jakiś osiłek z blokowisk, co to teściowej mordę obije, a nie będzie do dupy właził.

piątek, 21 lipca 2017

Ach... życie

Krótko, bo mi wcięło tekst zamiast opublikować:

Ta kobieta jest bardziej uszczypliwa od mojej rodzonej matki.

Tu Ci dotnie... ale niby żartem... ale niby ha ha.

Ktoś jej kiedyś jęzor za te uszczypliwości odetnie.

Zapalenie pęcherza

No i dopadło mnie. Piecze jak diabli.

czwartek, 20 lipca 2017

Ogień i woda

Syn ostatnio daje czadu - coraz częściej wstaje o 4:30, a przecież mamy wakacje. Mógłby spać dwie godziny dłużej. Miałam o 5 poćwiczyć zanim dzieci wstaną i dupa. Młody mnie ubiegł, a ja jestem ledwie żywa, bo nie dość że ciężko nakłonić go do zaśnięcia, siostry męża kłócą się przez pół nocy, to jeszcze zaczął tak wcześnie wstawać. Swoją drogą dziwię się że 5cio-latkowi wystarcza jedynie 6-7 godzin snu. Córa najchętniej by przespała 11 godzin mimo godzinki drzemki w południe. Syn w jej wieku już od ponad roku nie drzemał w ciągu dnia. U Maciusia od urodzenia były problemy ze snem. Dużo płaczu, 20 minut drzemki i znowu płacz. Pamiętam jak pisałam pracę magisterską z Młodym na rękach i jak wyliśmy razem. Całe noce się go nieraz onosiłam - nie tylko w okresie noworodkowym i niemowlęcym. Oj mój biedny kręgosłup. A jak się Młoda urodziła to już całkiem był cyrk na kółkach, tak przeżywał obecność "nowego domownika". Faustynka za to po skończeniu roczku zaczęła przesypiać całe noce, więc częściej wstawałam do syna niż do niej.

A Wy jakie macie doświadczenia ze snem Waszych pociech?

środa, 19 lipca 2017

Ćwiczenia

No i nażarłam się wczoraj pizzy!

No nic, mówi się trudno.

Na wadze 1 kg więcej niż kilka dni temu.

Dziś z samego rana dałam sobie wycisk na orbitreku.

Jeszcze 4 kg do zrzucenia i będę SuperLaską :D Wiadomo że nie jak Chodakowska czy Lewandowska, ale zacznijmy od tego że wcale do tego nie dążę, bo mi się jakoś specjalnie nie podobają. Lubię gdy kobieta ma kształty, a nie jest od stóp do głów prostą rurką. Każdy ma swoje upodobania.

Bardzo cieszę się z tego w jakim stanie mam teraz nogi. Nie mam cellulitu. Skóra jest napięta i jędrna. Przydałoby się to samo zrobić z pośladkami i ramionami, więc do aerobów dokładam ćwiczenia siłowe (przysiady z obciążeniem, unoszenie bioder, ćwiczenia z hantlami na mięśnie ramion).

Na youtubie znalazłam fajne filmiki, gdzie gostek sensownie tłumaczy jakie ćwiczenia wykonywać na ładne, kształtne pośladki.

Podaję linki:

- Fajny tyłek

- Brazylijskie poślady

Polecam filmiki gorąco.

sobota, 15 lipca 2017

Dziękuję za szczere komentarze

Dziękuję za wsparcie, za słowa otuchy i za szczere komentarze, nawet jeśli do słodkich nie należą. Zdaję sobie sprawę, że wiele z Was ma rację. Wiem też, że wiele z Was nie potrafi postawić się w mojej sytuacji. Pewnie większość z Was miała kochających rodziców albo przynajmniej jednego. Babcię, ciocię, brata, siostrę... Ja nie miałam nikogo takiego, niestety. Żyłam w rodzinie patologicznej, nie zdając sobie z tego sprawy. Nie było tam morza alkoholu i bicia. Z punktu widzenia osób trzecich - porządna rodzina, a ja panienka z dobrego domu. Nikt jednak nie próbował się w to zagłębić, ani ze mną o tym porozmawiać. Nikt też nie uświadomił mnie, że prawdziwe życie rodzinne wygląda całkiem inaczej. To jak byłam wychowywana przyjęłam za normę. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że metody wychowawcze mojej matki to przemoc psychiczna. Mało tego - ja się obwiniałam za wszystko. Robiłam co mogłam żeby moją matkę zadowolić. Jej się nie da zadowolić, zawsze jej malo, więc obwiniałam się i dawałam, robiłam więcej. Ta kobieta nigdy mnie nie kochała i nie kryła tego. Ja jako dziecko myślałam, że to moja wina, myślałam że muszę na tę miłość zasłużyć. Bylam idealną córką. Starałam się bardziej i bardziej. Nigdy nikt mnie nie docenił. Byłam poniżana i wyzywana. Zawsze byłam tą złą. Byłam "gównem". I czułam się jak gówno. Teraz wiem, że matka nie miała ani powodu, ani prawa mnie tak nazywać. Najgorsze jest to że nie szukałam pomocy, nie wiedziałam że mogę. Wolałabym być bita, katowana. Słowa bolą bardziej. Słów nie widać. Gdyby na moim ciele znajdowała się masa sińców, ktoś może by się zainteresował, może by mi pomógł. A tak? Zostałam całkiem sama. Marzyłam o tym aby mieć starszego brata, który by mnie obronił, przytulił, pozwolił wypłakać się w rękaw. Marzyłam o rozwodzie rodziców, o tym żeby ojciec znalazł inną kobietę i żeby zabrali mnie do siebie. Marzyłam nawet o tym żeby trafić do domu dziecka. W wieku dwunastu lat zaplanowałam ucieczkę z domu, ale bałam się ją zrealizować. Marzyłam o tym żeby umrzeć. Nie znałam innego życia - tylko strach.

To zabawne, patrzę na koleżanki z dawnych lat, które imprezowały, piły, paliły, nie stroniły od facetów i doświadczeń seksualnych, rozbijały kilkakrotnie samochód rodziców i nikt nic im za to nie robił, nie powiedział. Zachodziły w ciążę nie będąc pewną, kto jest ojcem dziecka. Rodzice to wszystko akceptowali, przyjmowali za normalne. One mają teraz swoje rodziny i udają wzorowe matki, a ja pamiętam jak robiły chłopaków w bambuko. Facet pracował w anglii, żeby na pierścionek zaręczynowy zarobić, a taka lizała się na imprezach z obcymi gośćmi, chlała do nieprzytomności, a jak doszło do czegoś więcej, to czuła się rozgrzeszona, bo przecież była pijana. Matury nie zdała. Pracuje w sklepie rodziców i jest szczęśliwą żoną i matką.

Jak kiedyś napisałam na blogu, że przed 18stką nie znałam smaku alkoholu i że nigdy w życiu nie byłam pijana, ani nie miałam w ustach papierosa, to zostałam zjechana w komentarzach, że to ściema i że to niemożliwe że ja taka porządna jestem. Nie uważałam się nigdy za porządną. Dla mnie to było normalne. Myślałam że tak ma być. Byłam bardzo wierząca. Byłam, bo nie wiem czy wciąż jestem. Gdy patrzę na ten cały świat. Te niesprawiedliwości. Nie widzę dziś sensu w tym, że chciałam być dobrym człowiekiem. Inni nie chcieli, a ja cierpiałam. Wkurza mnie, że jakiś pedofil się wyspowiada i ma odpuszczone. I co? Pójdzie do nieba? A ja? Pójdę do piekła bo mam zawahania w wierze? Jak to w końcu jest?

Tyle dziewczyn w ciąży piło, paliło. Sama moja matka się przyznaje do palenia w ciąży, bo niby "wszystkie baby w ciąży paliły". A to ja mam dziecko z autyzmem. Nie zrozumcie mnie tu źle. Nie mam żalu że syn jest chory. Kocham go takiego jakim jest. Nie życzę też nikomu żeby miał niepełnosprawne dziecko.

Myślałam, że po przeprowadzce do teściów, uwolnię się od katów. A tu wpadłam z deszczu pod rynnę. Gdybym lepiej ich poznała to bym tu w życiu nie przyszła. Pewnie do ślubu by nawet nie doszło. Sama jestem sobie winna. Żyłam pięknymi historiami o miłości i baśniami. Byłam głupia i naiwna. Dzisiaj każdej młodej dziewczynie doradzałabym zamieszkanie z facetem przed ślubem. Najlepiej u jego mamusi. A jak coś jest nie tak, to pakować się i nie oglądać za siebie. Teściowe potrafią zniszczyć życie. Nie można do tego dopuścić. A najlepiej w ogóle za mąż nie wychodzić. Wydaje mi się, że ludzie żyjący na tak zwaną "kocią łapę" starają się bardziej, bardziej dbają o związek i prawidłowe relacje, bo nie mają poczucia że to drugie tak łatwo nie odejdzie.

Jestem zakompleksiona o niskim poczuciu własnej wartości. To prawda. Staram się to zmienić. Jestem silniejsza niż kiedyś, bogatsza o wiele doświadcześ. Może nawet zbyt bogata o doświadczenia jak na ten wiek. Buduję swoją pewność oraz poczucie wartości. Robię to powolutku i dokładnie, żeby nikomu nie udało się już tego zburzyć. Wierzę że mi się uda i że będę kiedyś szczęśliwa. Wierzę że kiedyś tu Wam napiszę: "Tak, jestem szczęśliwa" i dodam zdjęcia z szerokim uśmiechem nie obawiając się że stracę anonimowość.

sobota, 8 lipca 2017

Syf, syfek, syfunio... Sorry Lala, ale w końcu musiałam to z siebiewyrzucić.

Pod naszą wczorajszą nieobecność moja teściowa przegrzebała nasz kosz na śmieci, który stoi w przedpokoju i znalazła kawałek skórki z chleba. Kiedy wróciliśmy, to zwróciła się do mojego męża z tekstem żeby jedzenie powyciągać z kosza bo śmierdzi. Jak mi to mąż powtórzył, to parsknęłam śmiechem, bo w kuchni na dole stoją trzy wiadra z pomyjami i resztkami jedzenia: Jedno mniejsze, brudne i śmierdzące wiaderko (ja kosz na śmieci myję co jakiś czas i codziennie zakładam nowy worek) przeznaczone na resztki dla kur, stojące UWAGA UWAGA na blacie kuchennym obok garów! Drugie duże wiadro stoi obok kosza na śmieci koło kuchenki, przeznaczone na resztki do kompostownika (gdy miałam mdłości w ciąży, nie dałam rady wejść do kuchni przez to wiadro) i na coś o czym nie napiszę na blogu, bo czuję że nie powinnam, ale jedzie równo, nie trzeba do kuchni wchodzić, żeby poczuć. Trzecie wiadro jest przeznaczone na obierki z ziemniaków. Co do kosza na śmieci, to także jeden wielki (bo kosz jest ogromny), śmierdzący syf i siedlisko bakterii, ponieważ nikt nie zakłada do niego worka, śmieci wrzucane są luzem. A teściowa będzie opowiadać, że na górze śmierdzi z małego, opróżnianego regularnie kosza.

Swoją drogą, kim trzeba być, żeby cudze śmieci przeglądać? Czego ona tam szukała pod naszą nieobecność?

Powiem więcej - meble kuchenne są pokaźnych rozmiarów, ale na blacie nie ma miejsca na postawienie talerza,  jest tak wszystkim zawalony, bo nikomu się nie chce do szafki sięgnąć po garnek czy blender. A w szafkach wiszą pajęczyny z kilku lat. A ja głupia będąc w pierwszej ciąży to wszystko sprzątałam, ale co z tego jak nikt tego nie potrafił poszanować i następnego dnia było zasrane. W końcu dałam sobie spokój. Widocznie niektórzy lubią żyć w brudzie, takie ich naturalne środowisko. Podłoga w kuchni nie jest myta, mimo że chodzą po niej w nieprzebranych butach (nawet moje małe dzieci wiedzą, że pierwsze co robimy po wejściu do domu to przebieramy buty na pantofle,  następnie myjemy ręce). Babka tylko od czasu do czasu miotłą pozmiata piach i okruchy.

Jeszcze kilka słów o łazience. Jak się tu wprowadziłam, to oniemiałam w jakim stanie jest wanna, na szczęście był w miarę nowy prysznic. Ja z mojego rodzinnego domu wyniosłam, że wannę po każdym skorzystaniu trzeba umyć. Tak robiła moja matka, tak robił mój ojciec i tak robiłam ja. Nikt mi nigdy nie mówił, że mam po sobie posprzątać. To było naturalne. Tak byłam wychowana i tak też postępowałam u teściów jako jedyna z domowników. O ile gdy brałam prysznic raz w tygodniu a nawet nie, mycie prysznica nie było uciążliwe, tak gdy zaczęłam korzystać z niego częściej (bo przecież i tak połowę rachunków płacimy my), to mnie wkurwia, że sprzątam po nich co drugi dzień! Wróciłam więc do mycia się w misce, którą wstawiam do wanny. Ostatnio prysznic umyłam w poniedziałek i od tamtej pory z niego nie korzystałam. Dzisiaj sobota, a brodzik jest prawie czarny! Ja umyłam się w misce. Niech mi tylko ktoś powie, że prysznic jest brudny.

Tak było z kuchenką - myłam codziennie po ugotowaniu obiadu, więc kuchenka była czyściutka. Zaczęliśmy jeść częściej poza domem, to kuchenkę od czasu do czasu umyje babka (raz na dwa tygodnie, jak już jest cała zalana i zaschnięta). Jaki był problem, gdy miał przyjść pan naprawiać wyświetlacz w kuchence, bo nie miał kto umyć. No to niech Ruda umyje. Mąż powiedział, że my mamy karnet na obiady i nie gotujemy w domu, to w końcu teść kuchenkę umył. Jak babka lodówkę odmrażała, to też wojna była, kto lodówkę umyje. To niech Ruda umyje. Ja dwie półki z których korzystamy myję regularnie i my mamy czysto, więc powiedziałam żeby umyły swoje.

Dla mnie to wszystko jest niepojęte. Moja matka miała świra na punkcie sprzątania (to też nie jest dobre przeginać w drugą stronę), więc i ja byłam nauczona porządku. Tam z kolei głupie było to, że dekoracje stały jak od linijki, dywany były co drugi dzień odkurzane, a podłogi zmywane, ale w domu śmierdziało PAPIEROCHAMI jak w ruskim kasynie.

NIENAWIDZĘ PAPIEROSÓW! NIGDY W ŻYCIU NIE MIAŁAM PAPIEROSA W USTACH, A MAM NIESPEŁNA 30 LAT. RODZICE SWOIM NAŁOGIEM ZNISZCZYLI MI ZDROWIE.

Sorry jak są jakieś literówki i braki interpunkcyjne w tekście - pisałam na szybko z telefonu.