piątek, 5 kwietnia 2024

Kilka słów o rodzicielstwie i zawodzie psychologa

To będzie dla mnie trudny temat, gdyż dotyczy mojej koleżanki i jej rodziny.

To jest jej życie i ja nie będę jej oceniać.  Chcę tylko na jej przykładzie, bo po prostu znam go z jej opowieści, zwrócić uwagę na to, jak wielu z nas zaniedbuje to co naprawdę w życiu ważne, a goni za czymś, szuka czegoś, czego w rzeczywistości nie ma. 

Lubię tą dziewczynę, a nasze córki się przyjaźnią.

Może zacznę od korzeni. Koleżanka została wychowana właściwie przez babcię, gdyż ojciec aby podnieść standard życia rodziny, pracował całe życie za granicą, a w domu bywał dosłownie dwa razy do roku, natomiast matka też dużo pracowała i prowadziła bujne życie towarzyskie, w którym nie było tak naprawdę miejsca na dzieci, a mieli ich dwoje. Moja koleżanka jest o 9 lat starsza od swojej siostry.

Wychowanie wychowaniem, ale czy aby na pewno powielanie schematów to odpowiednia droga?

W wieku 18 lat wyprowadziła się do chłopaka. Bardzo dużo imprezowali, czasami razem, jednak częściej osobno, gdyż nie do końca polubili towarzystwo w jakim obraca się druga połowa. Pobrali się na studiach i koleżanka zapragnęła powiększyć rodzinę, chodź powód był jak dla mnie abstrakcyjny, "bo koleżanki już mają dzieci". Mąż nie był przekonany, nie czuł się gotowy do roli ojca,  wszak własnego nie miał, tzn. miał, ale takiego, który w każdym porcie miał kobietę i dziecko, i ten jej mąż wprost mówił o tym, że jeszcze nie chce mieć dzieci, jednak jego żona się uparła i po studiach zaszła w ciążę. Obydwoje jednak chyba nie do końca zdawali sobie sprawę, że decydując się na dzieci należałoby najpierw zakończyć hulaszcze życie. No i zaczęły się problemy. Najpierw kłótnie, że on wychodzi z kolegami, a później podrzucanie dzieci babciom. Jeszcze jakiś mądry psycholog doradził tej mojej koleżance, że jak mąż wychodzi na imprezy z kumplami, to ty idź z koleżankami i o zgrozo, posłuchała! A dzieci? Gdzie w tym wszystkim dzieci?

Rezultat jest taki, że małżonkowie mijają się w drzwiach. Ona co drugi dzień chodziła ze swoimi koleżankami na dyskoteki, a w pozostałe dni on z kumplami do pubu. Jak tylko się dało, to dzieci podrzucali jego matce, już nie młodej swoją drogą. 

Gdy nadeszła pandemia mało się nie pozabijali w domu. Wszystko było nie tak. W końcu ona zaległa w salonie na kanapie przed Netflixem, a on w sypialni z laptopem. 

Gdy życie wróciło do normy byli już dla siebie całkiem obcymi ludźmi, uciekającymi z domu, nie mogącymi się pogodzić z dorosłością. Wrócili do starych nawyków,  które wydawało im się, że dają im szczęście.  Jednak coś cały czas było nie tak. Pochłonęła ich gonitwa za pieniądzem, coraz droższe wycieczki, zdjęcia na instagrama, coraz więcej Whisky, dziwacznych zabiegów kosmetycznych, a w soboty przychodziła nawet pani do sprzątania i wiele innych takich bezsensownych rzeczy, które wpisywały ich w wyższy status społeczny, ale ciągle było im mało, ciągle coś nie tak, "bo koleżanki lepiej trafiły", "bo koleżanki mają dom, nie mieszkanie", "bo ich mężowie więcej zarabiają",... Materializm aż kipiał gdy mi się żaliła. Potrafiła nawet płakać nad siwym włosem, nie mogąc pogodzić się z upływającym czasem. A ile kasy potrafi zostawić u kosmetyczki to może przemilczę. Ja tego nie rozumiem, ale to jest jej życie, nie będę jej prawić morałów. Przecież i tak to nic nie da a tylko stracę koleżankę. 

Widzę, że nie jest szczęśliwa, choć ciągle za szczęściem goni. Chodzi na dyskoteki, bo jak twierdzi tam dostaje atencję, której jej brakuje w małżeństwie, zastanawia się nawet nad zdradą, ale blokuje ją jedynie wstyd z powodu nadwagi. Zapisała się na tańce, na które chodzi dwa razy w tygodniu. Ma karnet na siłownię, choć korzysta z niej tylko raz w tygodniu bo nie ma więcej czasu. Dużo pracuje. Do domu wraca o 21, jeśli nie idzie na imprezę rzecz jasna, bo wówczas wraca dużo później.

A dzieci? Obecnie 12 i 8 lat. Pozostawione same sobie, ze swoimi problemami, frustracjami, wątpliwościami, wirtualnym światem i przekonaniem, że nie są nikomu potrzebne, że są zbędnym balastem. 

A co mnie najbardziej w tym wszystkim zdołowało? Koleżanka zaczęła zaocznie studia, żeby w przyszłości jeszcze więcej kasy wyciągać, choć odnoszę wrażenie że głównie po to by w weekendy bezkarnie zwiać z domu.

A jaki kierunek? 

PSYCHOLOG DZIECIĘCY

Jak ona zamierza pomagać innym dzieciom, jak własnego gniazda nie widzi?!

No jak?

----------------------------------------------------

I taka moja rada na koniec,

Jeśli chodzicie do psychologa lub zamierzacie rozpocząć terapię, przypomnijcie sobie ten tekst.

Bo psycholog, to też tylko zwykły człowiek i niekoniecznie dobrze wybrał swój zawód.

Weryfikujcie jego ewentualne rady, gdyż niekoniecznie mogą być właściwe.

poniedziałek, 11 marca 2024

Po dłuższej przerwie

Kilka miesięcy mnie tu nie było.

Ciągle jakieś choróbska i brak sił na pisanie. Maciek jak zaczął końcem listopada chorować, tak od tamtej pory nie ma miesiąca żeby czegoś nie złapał. Jestem już załamana. Teraz też ponad 2 tygodnie w domu leżał na antybiotyku, jak wyzdrowiał wrócił do szkoły. Trzy dni się nachodził i znowu 38,5. Skąd u niego taka niska odporność?  To Młoda-niejadek i tylko raz chora była na anginę. Jak tak będę gadać to zaraz ją coś dopadnie. Tfu...

Ja w dzieciństwie też dużo chorowałam, ale z każdym kolejnym rokiem szkoły mniej, a u Maćka odwrotnie.

Mnie noga już mniej boli. Byłam u ortopedy. Zlecił USG stawów biodrowych i RTG kręgosłupa. Termin usg na kwiecień. Coś czuję, że to co mi jest i jeszcze nie zostało zdiagnozowane, to się samo wyleczy do tego czasu. Podejrzenie jest rwy kulszowej, więc chyba i tak marne szanse na wyleczenie. 

Całą rodzinką przeszliśmy na zdrowe odżywianie. W domu na próżno szukać słodyczy, bo nic nie ma. Oglądamy dużo kanałów na YouTubie prowadzonych przez lekarzy lub dietetyków klinicznych i chcemy zaszczepić w dzieciach dobre nawyki żywieniowe. Gdy widzimy jak inni się odżywiają, to aż się za głowę łapiemy. Niby jest świadomość, że cukier szkodzi, produkty przetworzone są niezdrowe, a ludzie jakby nic sobie z tego nie robią. Ja wiem, wszystko jest dla ludzi, ale na litość boską, jak chcesz kupić dziecku coś słodkiego, to już lepiej kup tą czekoladę o dobrym składzie, a nie jakieś chińskie żelki we wszystkich kolorach tęczy!

Ja cukru nie jem od lat a i tak glukozę mam podwyższoną. Obecnie trzeci miesiąc jestem na diecie ketogenicznej, wcześniej długo na niskowęglowodanowej i miałam nadzieję, że może teraz glukoza się obniży. 104! W grudniu miałam 105. Tyle że przynajmniej waga trochę się obniżyła i z 60 kg zeszłam do 54 co powiedzmy, że przy moim 155cm to ok. 

Faustynka jakoś funkcjonuje w szkole. Tzn. uczy się bardzo dobrze, ma nową pasję - szydełkowanie. Świetnie jej to wychodzi. Cieszę się bardzo, że nie przyrosła do telefonu jak jej rówieśnicy. Jednak koleżanki to jakaś tragedia. Miała przyjaciółkę. BFF, wielka miłość itp., ale nie była w stanie udźwignąć temperamentu tej dziewczynki, która się na nią rzucała, uwieszała, ściskała do zrzygania i za poradą psychologa zaczęła wyznaczać granice: "nie ściskaj mnie", "to mnie boli", to tamta wielkie pretensje: "Jesteś dla mnie niemiła". Kontakty się zaczęły rozluźniać i teraz jest na zasadzie: "Kocham Cię na zabój. Albo mnie kochasz albo cię zabiję", bo tak się ta dziewczynka mści, że masakra. Nie są już BFF, to ze skrajności w skrajność. Zamiast się odczepić, to nastawia inne dziewczynki przeciwko mojej córce. Obgaduje ją i oczernia i jeszcze szturchańcami ją traktuje, że to niby przypadkiem. A jest to córka nauczyciela. Faustyna na razie daje radę i olewa, ale ja się martwię. Co jest kurwa nie tak z tymi dziećmi w dzisiejszych czasach?! A taka wielka miłość była jeszcze 2 miesiące temu.