To nie będzie lekki i przyjemny wpis.
Babcia męża w ostatnich tygodniach bardzo źle się czuje i wręcz nie daje rady wstać z łóżka. Niedługo skończy 80 lat, a nigdy o siebie nie dbała, nie diagnozowała się, nie badała, lekarzy odwiedzała tylko po Lorafen i całe życie Eluni zaglądała do dupy i we wszystkim wyręczała, sprzątała, gotowała, prała, dbała o ogródek i przydomowe grządki oraz o zwierzęta w gospodarstwie domowym swojej córki i zięcia, wychowała jej troje dzieci, wyhodowała właściwie, bo z wychowywaniem to nie miało za wiele wspólnego.
Teraz nie ma jej kto szklanki wody podać, ani zawieźć do lekarza.
Wszyscy liczą na mojego męża.
Jego cudowna rodzinka wymyśliła sobie, że mamy ich wszystkich dochowywać.
Agnieszka umyła ręce. Powiedziała, że ona ma swoje życie i się nie będzie nikim opiekować, mimo że z nimi mieszka i do rachunków się nie dokłada. Rodzice chcieli ją przekupić zapisując na nią dom i pola rolne, ale się nie dała. Powiedziała nie i już. Znowu ma jakiegoś faceta, dzieci nie planują. Teoretycznie mogła by babkę chociaż zawieźć do lekarza.
Z resztą co to kurwa ma być w ogóle? W ich domu jest czworo dorosłych ludzi z prawem jazdy i samochodami! I nie ma kto babki do lekarza zawieźć. Choć w zasadzie Claudii nie ma co liczyć, bo co prawda prawko jej w grudniu załatwili, ale wjechała w ganek, odpadł cały zderzak, a ona uciekła do pokoju i nie wyszła z niego ponad dwa miesiące. Oni serio myśleli, że Claudia będzie jeździć samochodem po tych wszystkich psychotropach?
Tam są tak naprawdę trzy babki potrzebujące opieki - babka, lat niespełna 80, moja teściowa, lat 61 i siostra męża, Claudia, lat 23 i jeden dziadek - mój teść, lat 64. Ponoć też coś u niego kiepsko ze zdrowiem i zaczął się robić problem, bo kto się tym wszystkim zajmie.
Dlaczego wcześniej o tym nie myśleli? Mogli inaczej kierować swoim życiem.
Ja nawet dwa lata temu się zastanawiałam jak to będzie:
Nas się teraz doczepili.
Oni myślą, że mój mąż rzuci pracę i będzie im tyłki podcierał, po lekarzach woził, zakupy robił, drewno rąbał i do pieca podkładał? Przecież to odległość kilkunastu kilometrów. Musiałby się tam przeprowadzić, bo znając wymagania mojej teściowej, to na wielkich zakupach dwa razy w tygodniu się nie skończy. Przecież ona sobie w piecu nie napali, ani drewna nie przyniesie, bo by ją przewiało!
No na litość boską, babka jej przecież farelkę do kibla nosiła, żeby nagrzać, bo od okna ciągnie!
Oni pewnie myślą, że ja wszystko rzucę, bo przecież moje życie jest nieistotne.
Ja mężowi wczoraj powiedziałam, że na mnie niech nie liczą po tym jak mnie traktowali.
On im powie jak będą mnie w to chcieli uwikłać, że ja nie mam samochodu, żeby do nich codziennie jeździć. Tłumaczę mu, że to przecież nie jest przeszkoda. Autobus, a na miejscu może mi dadzą kluczyki, żeby ich obsłużyć, a potem autobus i do domu.
Uważam, że powinien powiedzieć jak jest. Teściowa niemal doprowadziła mnie do samobójstwa i ja jej tego nigdy nie zapomnę i mąż powinien jej to uświadomic, a nie kręcić i się wymigiwać!
Mój mąż nie jest typem człowieka empatycznego, wrażliwego, współczującego, więc nie wydaje mi się, że tak łatwo ruszy im na pomoc. Notabene nawet gdy najbliższa osoba - żona miała 41 stopni gorączki, nie wziął urlopu, ani nawet nie zwolnił się wcześniej z pracy, żeby pomóc zająć się małymi jeszcze wtedy dziećmi, gdy ja nie byłam w stanie ustać na nogach. A moje bóle endometrialne przez które nie mogłam normalnie funkcjonować, traktował jak fanaberie i porównywał do swojej matki.
Zdziwiłabym się gdyby teraz rzucił wszystko i pojechał do rodzinnego domu. Oj, zdziwiłabym się.
Nie zabronię mu, ale byłby to dla mnie potężny policzek i dowód na to, że nigdy nie byłam dla niego ważna.
Gdyby nie pandemia, nigdy bym się od tej popapranej rodziny nie uwolniła!
Jestem przez tych...ehhh...gryzę się w język, żeby ich nie wyklinać,
już na trzeciej terapii!
Jestem wrakiem człowieka!
Próbuję się podnieść, zacząć normalnie żyć, ale jest mi cholernie ciężko po tym wszystkim czego w życiu doświadczyłam.
Po 13 latach siedzenia z dziećmi w domu zaczęłam wychodzić z mężem na randki. Za nami dwa koncerty w filharmonii.
Wiecie co Aga mojemu mężowi powiedziała?
"-Po co nam randki na stare lata?!"
Bo kurwa od dnia ślubu nigdzie nie wyszliśmy?! Może kurwa dlatego?! Przez 15 lat życia nigdzie nie byłam, tylko dzieci, dom, gary i terapie!