czwartek, 1 września 2011

Moja historia cz. 3.

W II. cz. obiecałam, że napiszę o tym jak było po ślubie.
Dostałam wówczas wiele komentarzy.
Jeden zacytuję:
"Co za bezsens...  
Jak ma być gotowy do małżeństwa ktoś, kto nie potrafi sprzeciwstawić się mamusi? A potem co? Ona będzie decydowała o narodzinach dziecka, o kupnie mieszkania czy domu, o wyjazdach na urlopy?  
Jak się pojawi wnuk, to będzie powtórka z tego, co było przed ślubem.  
Trzeba było wziąć ten swój skromny ślub w tajemnicy i od samego początku dać rodzicom do zrozumienia, że wam na głowę wchodzić nie będą... Bo teraz jak już daliście sobie raz na nią wejść, to pozamiatane."

Tak, moja matka chciała decydować o wszystkim. Porostu od zawsze żyła moim życiem jakby było ono jej (cz. 1., cz. 2.).
Tak też było po ślubie.
Mogliśmy się od razu wyprowadzić do teściów lub wynająć sobie mieszkanie i mieć święty spokój, ale jestem jedynaczką, więc, jak to tak?
Nie chcieliśmy aby ktoś nam zarzucił, że "zostawiłam kochaną mamusię na stare lata". Tym bardziej, że mało kto wiedział jak na prawdę jest u mnie w domu, jak byłam całe życie traktowana i ile przez rodziców wycierpiałam. Ludzie zakładali, że jak jedynaczka, to na pewno wypieszczona, a było wręcz przeciwnie. Pisałam o tym wcześniej więc nie będę się już powtarzać. Poza tym ciągle miałam skrupuły. Jako jedyne dziecko czułam się odpowiedzialna i zobowiązana w przyszłości im pomóc, opiekować się nimi.

Ciągle mieliśmy z mężem nadzieję, że się ułoży, że będzie dobrze. Zawsze odnosiliśmy się do nich z szacunkiem i we wszystkim pomagaliśmy, a także staraliśmy się nie przeszkadzać, nie narzucać się. Jednak się przeliczyliśmy.

Dostaliśmy co prawda część domu do swojej dyspozycji - kawałek parteru. Rodzice mieszkali na pierwszym piętrze. Jednak matka ciągle przesiadywała z nami. Gdybyśmy z domu nie wychodzili, to pewnie było by to nawet 24 godziny na dobę.
Ciągle coś było nie tak, ciągle coś jej nie pasowało, o wszystko się czepiała, ubliżała mi. Np. przed weselem kuzynki wyzywała, że "ducia".  Bo nie zrobiłam sobie na głowie blond pudla, a ona innej fryzury "nie uznaje".
Mąż mi szepnął abym nie reagowała na głupie docinki, bo ona chce mnie sprowokować i zdenerwować do tego stopnia, abyśmy na to wesele nie pojechali, a ona aby miała pole do popisu w obsmarowywaniu mnie jaka to jestem wyrodna.
Matkę gryzło również to, że mamy własne pieniądze. Te które dostaliśmy w prezencie ślubnym od gości, dlatego też się tak wypytywała wszystkich ciotek, kto ile nam dał do koperty (pisałam o tym w cz. 2.).
Chciała żebyśmy się tych pieniędzy jak najszybciej pozbyli i rozporządzała co na co mamy wydać. Itp. Nie mogła znieść, że mając własną kasę nie jesteśmy od niej zależni. Kiedy kupiliśmy sobie samochód była bardzo zadowolona, jednak szybko ją zgasiliśmy, że ze ślubnych pieniędzy nie wydaliśmy ani złotówki. Szykowały się w rodzinie kolejne wesela, a ona zaczęła nam wpierać ile komu mamy dać na prezent, w co mamy się ubrać, jak mam się uczesać. My na te wesela już nie jechaliśmy. Oczywiście była wojna, bo że ja mam rodzinie w dupie i wolałam jechać na zajęcia na uczelni niż do kochanej rodzinki.
Kiedy kupiliśmy sobie łóżko, aby nie spać na tej starej, ciasnej, skrzypiącej i niewygodnej wersalce oczywiście wybuchła awantura, bo przecież wersalka jest dobra. Chcieliśmy sobie trochę przemeblować, poprzestawiać meble, to też szukała problemów. Jednak po kilku dniach zaświeciła jej się w głowie żarówka i kazała nam kupić cały komplet sypialniany do tego łóżka (szafa, komoda i takie tam) z myślą że pozbędziemy się nareszcie pieniędzy. Ale my wiedzieliśmy, że długo tu mieszkać nie będziemy więc bez sensu jest się wprowadzać z takimi rzeczami.
Warunki mieszkalne mieliśmy kiepskie. Przydała by się nowa lodówka bo w tej zamrażalnik nie mroził, pralka, bo ta była całkowicie zepsuta i pranie musiałam robić ręcznie, albo pytać się o pozwolenie czy mogę skorzystać z pralki rodziców. Nie mieliśmy kuchenki tylko taką polową, przenośną na butle na której mieściły się jedynie dwa garnki, więc porządny obiad musiałam gotować na raty. Stare walące się meble i te ohydne ściany z grzybem i zapleśniałe podłogi. Wiedzieliśmy jednak, że nie możemy się wziąć za remont, bo nie chcieliśmy mieszkać z wiecznie wtrącającą się i czepiającą dosłownie o wszystko matką.
Nie mogliśmy znieść tego jej przesiadywania z nami. No chyba rozumiecie, jak to młode małżeństwo, chce się sobą nacieszyć a nie wysłuchiwać ciągle zrzędzącej baby. Częściej odwiedzaliśmy teściów, bo chociaż tam mieliśmy odrobinę spokoju. Mojej matce to nie pasowało. Zabraniała nam tam jeździć. Więc nie tłumaczyliśmy się gdzie jeździmy. Niemal każdego dnia jechaliśmy po moich skończonych zajęciach do teściów, a wracaliśmy pod wieczór do domu. Ona jednak przychodziła i przeszkadzała. Więc wracaliśmy jeszcze później. Ale ona potrafiła przyjść nawet o 22, 23 i siedzieć z nami do północy. Trudno było ją wyprosić, bo nie reagowała na nasze aluzje. Mówiłam, że musimy rano wstać i już jest późno. Ale ona wtedy z pretensją, że to trzeba było wcześniej wrócić, a to jest jej dom i może chodzić, wchodzić kiedy jej się podoba. A najciekawsze jest to, że zawsze wiedziała kiedy wejść. Tzn. w najmniej odpowiednim momencie. Ona strasznie nie chciała żebyśmy sobie zrobili dziecko więc tylko nasłuchiwała co i jak, żeby przerwać nasze miłosne uniesienia. Mieliśmy już tego serdecznie dość. Ja też już byłam tym wszystkim zmęczona, mąż tak samo. A tu było jeszcze coraz gorzej.
Jakby tego wszystkiego było mało, to przegrzebywała nasze wszystkie rzeczy, przeszukiwała szafki, przeglądała lodówkę, wszędzie grzebała pod naszą nieobecność, przeglądała nawet kosz na śmieci. To przecież widać jak się wraca do domu i jest coś poprzestawiane.
Kiedy coś jej nie pasowało, w czymś się z nią nie zgadzaliśmy, chcieliśmy po swojemu lub zwracaliśmy jej uwagę to kazała "wypierdalać", bo to jej dom i wszystko ma być tak jak ona chce.
Na mieście rozpowiadała że nic tylko "leżymy w łóżku i się pierdolimy". Była rozzłoszczona bo jej nie właziliśmy do dupy.
Czepiała się, że się nie uczę, że zawalę studia. Darła się, że "jak zrobimy sobie bachora to mamy wypierdalać z jej domu". Trochę nie rozumiem pojęcia "jej dom", nigdy w życiu nie zarobiła ani złotówki, a ten dom jest mojego ojca po jego rodzicach. Ale dobra, niech jej będzie.
Wracając do tematu. Kiedy moje kuzynki szybko po swoich ślubach zaciążyły, zaczęła mnie również podejrzewać o to samo. Czego ja wtedy nie usłyszałam. Że "jestem głupia", "że się skurwiłam", "jestem zwykłą kurwą", "pojebana", "popierdolona", "tylko seks nam w głowie" i że teraz to na pewno zawalę studia. Ale w rzeczywistości to ona chciała żebym ja te studia zawaliła, bo nie mogłam się okazać lepsza od moich kuzynek, ona by tego nie przeżyła. Przecież to były jej oczka w głowie.
Dlatego też po tym wszystkim, jakieś 9-10 miesięcy po ślubie, kiedy zaszłam w ciążę i byłam z tego powodu bardzo szczęśliwa, bałam się do tego przyznać i trzymaliśmy to z mężem w tajemnicy.
Jednak awantury były ciągle o coś, a ja bardzo źle znosiłam te pierwsze miesiące ciąży. Do tego ten codzienny stres, aby nie słyszeli jak wymiotuję. Dziękuję Bogu za tak wspaniałego męża, który przez cały ten trudny okres mnie bardzo wspierał, pomagał i o mnie dbał. Bez jego miłości nie dałabym sobie rady. A awantury z matką bez zmian. W końcu mąż stwierdził, że może jak będą wiedzieć o ciąży to się uspokoją i nie będą mnie denerwować. W jakiś dzień kiedy wyjątkowo źle się czułam, a ona znowu przyszła mnie gryźć, bo czemu to leżę w łóżku zamiast robić. I skakała do mnie jak diabeł. Mój mąż poklepał ją po ramieniu z uśmiechem na twarzy i słowami "niech się Pani uspokoi, będzie Pani babcią". A w łóżku leżę bo się źle czuję, wymiotuję non stop i lekarz kazał leżeć. Od tego momentu dopiero się zaczęło. Odstawiła straszny cyrk. Spakowała się i wyprowadziła - oczywiście tylko pod publikę. Jak obeszła wszystkie sklepy, koleżanki i sąsiadki, to na wieczór wróciła z tą spakowaną walizką. Oczywiście w domu ojciec wytoczył mi awanturę, "bo co ja mamusi zrobiłam, że się spakowała i poszła z domu". No ale sęk w tym, że nic nie zrobiłam. Powiedzieliśmy o ciąży, a ona poszła. Kiedy wróciła do domu ojciec przyszedł drugi raz i mówi "idź szukać mamy bo jeszcze nie wróciła". -"jak nie wróciła? przecież jest na górze", -"nie, nie ma jej", -"to może pojechała do xxx(swojej rodzinnej miejscowości)", - "co jej zrobiłaś? idź szukać mamy". Jeszcze powiedział, że jak wróci to ją mam przeprosić. A ona w tym momencie otworzyła drzwi i wparowała z nosem zadartym pod niebiosa, bo stała cały czas za drzwiami i się przysłuchiwała - ojciec wiedział o tym. Kazał się nam przeprosić, a raczej wymusił przeprosiny ode mnie, ja już tego samego nie usłyszałam. No cóż. Od tamtego momentu dziecko nazywają "problemem" i nie kryją swojego niezadowolenia. A takie awantury zaczęły wybuchać jeszcze częściej. Po prostu matka to przemyślała, że teraz to będzie wypadało coś pomóc, choćby dziecko przybawić jak będę musiała pojechać na uczelnię, bo przede mną ostatni, piąty rok. Poza tym, jak to z dzieckiem, będzie płakało, z czasem plątało się pod nogami, a ona nie potrzebuje. Ona się musi do południa wyspać, a później na miasto i "hulaj dusza piekła nie ma" do wieczora, a nie żeby się dzieckiem opiekować, albo nie wysypiać. Choć ja bym nigdy w życiu jej dziecka pod opieką nie zostawiła. Ale ona tego nie wie. Mieliśmy z mężem taki plan, że zaraz po porodzie się wyprowadzimy do jego rodziców. Ale wszystko rozwiązało się samo.
Jak już pisałam wyżej - źle znosiłam pierwsze miesiące ciąży, brałam nawet leki i lekarz zagroził, że jak nie będę o siebie dbała i leżała w łóżku to będę musiała leżeć w szpitalu. Więc prawie nie wychodziłam z pokoju. To był kolejny problem, bo w rodzinie szykowały się kolejne wesela. Powiedziałam matce, że nie mogę pojechać mimo iż bym bardzo chciała, niestety nie dam rady. Żeby to chociaż było gdzieś na miejscu, to tak na chwilkę, albo na sam ślub. Ale to 50 km od domu. Zaczęło się. Matka awantury nie zrobiła, ale nastawiła ojca. Wpadł zdenerwowany wieczorem do naszego pokoju, mój mąż akurat zmywał podłogi, a ojciec z pretensjami, że czemu matce nie pomagam, że powinnam sama wziąć kosiarkę i cały ogród wykosić, że nie miał jej kto ostatnio do lekarza odwieźć. Co ze mnie za córka i że bym się wstydziła. I jak mi przed rodziną nie wstyd żeby na wesele nie pojechać. Zaczął mnie wyzywać, że jestem "pizda", "głupia pizda". Powtarzał to chyba z dziesięć razy. Mąż stanął w mojej obronie, że przecież w ciąży jestem i tak nie można się na mnie wyżywać. Że leżę w łóżku, bo lekarz kazał, nie daję rady wstać, leki mam brać - wskazał ręką na cały worek lekarstw, jak nie to w szpitalu będę leżeć i nawet on sam podłogi dziś zmywa. Ojciec zaczął, że tyle bab w ciąży jest i chodzą. Mąż na to że jedne chodzą inne leżą, jedna się czuje dobrze, a inna nie i że Marta (moja kuzynka) przecież też całą ciążę leży i jest na zwolnieniu lekarskim, ale że jest jakaś uprzywilejowana to jej wolno, a mi nie. Ja z tego całego stresu, zapłakana i rozdygotana zaczęłam wymiotować. Ojciec nie wiedział co powiedzieć to zmienił temat, że jak jeszcze raz pojadę do teściów to mogę nie wracać i jak nam nie pasuje to mamy "wypierdalać z domu". Na koniec powiedział "od poniedziałku macie sobie szukać mieszkania i się stąd wynieść". Mąż zaczął mnie uspokajać i jak doszłam choć trochę do siebie, to spakowaliśmy się i przyjechaliśmy do teściów. Cała ta sytuacja miała miejsce na kilka dni przed naszą pierwszą rocznicą ślubu, więc teraz tak mówimy, że to taki prezent od moich rodziców dostaliśmy.
Minął od tego czasu ponad miesiąc, a ja odżyłam. Jestem już w 17 tygodniu ciąży i czuję cię dużo lepiej. Z rodzicami nie miałam kontaktu do wczoraj. Wczoraj wieczorem zadzwonił do mojego męża mój ojciec, żebyśmy sobie nasze łóżko zabrali, bo od przyszłego tygodnia przychodzą lokatorzy. Mój mąż spokojnie do niego mówił, że dobrze, łóżko to nie problem bo się porozkręca tylko musi sobie jakiś transport na materac załatwić, a mój ojciec z pyskiem "zabierać to bo wypierdolę wam to na pole" i się rozłączył.
 
Przepraszam za ogromną ilość niecenzuralnych słów jakie padły wyżej, ale pomimo iż sama takich nie używam, chciałam odzwierciedlić całą sytuację.

Jeśli chodzi o moich rodziców - może uznacie mnie za złą wyrodną córkę (nie dbam o to) - ale nie chcę mieć już nigdy z nimi kontaktu. Po tym wszystkim co przeszłam przez nich przez 23 lata więcej nie chcę. I nie chcę aby nasze dziecko, w przyszłości dzieci miały z nimi jakikolwiek kontakt.
Wreszcie się uwolniłam.
Zaczynam nowe życie.

31 komentarzy:

  1. anulka292@onet.pl1 września 2011 18:46

    I dobrze, wiem, że sama nie dałabym rady z takimi rodzicami... Podziwiam ile masz w sobie siły i mam nadzieję, że uda ci się wszystko na nowo rozpocząć:)Aniadieta-kontra-ja.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. Aż trudno uwierzyć. Historia jak z jakiegoś filmu - horroru. Twoich rodzicow trzeba by wysłać do jakiegoś specjalisty bo robienie piekła własnemu dziecku to nie jest normalna sytuacja. Bardzo dobrze że się wyprowadziliście. W takich warunkach nie da się mieszkać. To ja myślałam że będę miała katorgę z moimi denerwującymi i wtrącającymi się teściami ale widzę że w porównaniu z Twoimi rodzicami to anioły.

    OdpowiedzUsuń
  3. Po pierwsze :podziwiam Twoją odwagę,nie każdy ma siłę przeciwstawić się zaborczym rodzicom.Cudownie,że masz kochającego Męża,myślę,że będziecie wspaniałymi Rodzicami.-Dbaj o Siebie i o Maleństwo,które nosisz pod sercem-Wiesz,przez takie wtrącanie się rodziców rozpadło się małżeństwo mojego brata,więc po części wiem o czym piszesz.Nie mów o Sobie,że jesteś wyrodną córką.Masz prawo ułożyć Sobie życie po Swojemu i masz prawo być szczęśliwą Kobietą.Pozdrawiam Was serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytałam z otwartymi szeroko oczami. jedno słowo- współczuję!pozdrawiam i życzę siływww.paskudnazolza.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  5. To wszystko jest strasznie trudne do pojęcia. Nie rozumiem tego jak można traktować tak własne dziecko, jedyne dziecko. Znęcać się psychicznie, traktować jak życiową niedojdę, nieudacznika, na każdym kroku podcinać skrzydła, ustawiać życie. To jest chore, śmiem nawet myśleć, że Twoja matka ma coś z głową, bo takie zachowanie nie jest normalne.Cieszę się jednak, że w końcu, uwolniłaś się od nich, że teraz będziesz miała święty spokój, który jest Ci bardzo potrzebny. Oby przestali Was nękać, robić problemy. Tego Ci życzę i na pewno będę tu zaglądać.

    OdpowiedzUsuń
  6. marlenade83@onet.pl2 września 2011 10:21

    Muszę powiedzieć że podziwiam Cię, współczuję a za razem świetnie Cię rozumiem. Sami 2 lata temu braliśmy ślub, właśnie 27 czerwca.Była to cicha,romantyczna skromna uroczystość w USC.Na ceremonii nie było naszych teściów bo nie akceptują mnie (naszego związku). Moja mama również chciała wszystko zaplanować, ale nie pozwoliliśmy jej na to. Koszt przyjęcia (wesela nie robiliśmy) pokrywał mój tato, który wtedy nikomu nie mówiąc stawał po naszej stronie. Sami zdecydowaliśmy o wszystkim, to z moim ukochanym wybrałam suknię do ślubu. Mama chciała ze mną biegać po sklepach i decydować w czym będzie mi lepiej. Nie zgodziłam się i na necie obejrzałam wiele sukienek, zdecydowałam, wybrałam i poszliśmy z moim dziś obecnym mężem zamówić ją gdy mama była w sanatorium:))))).My z mężem mieszkaliśmy 4 lata z moimi rodzicami, jeszcze jakopara, a po ślubie to się zaczął koszmar między nami a moimi rodzicami. Wojny były o wszystko, to był najgorszy okres dla naszego małżeństwa. Dlatego właśnie świetnie Cię rozumiem. Dobrze, że przenieśliście się do teściów, gdzie wreszcie macie spokój i możecie doczekać szczęśliwego rozwiązania, którego z całego serca Wam życzę, Wrednymi komentarzami ludzi w ogóle się nie przejmuj, bo nikt nie zrozumie, dopóki sam tego nie doświadczy na własnej skórze. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. życzę szczęśliwego rozwiązania. i wiesz, los ci wynagrodził to, że miałaś tak bardzo pod górkę wspaniałym mężem, za chwilę słodkim maleństwem i z tego, co przeczytałam dobrymi teściami. macie siebie. i to jest najważniejsze, że nie zostałaś po tym wszystkim sama. dużo szczęścia...

    OdpowiedzUsuń
  8. Coś o tym wiem. Moja narzeczona ma równie porąbaną matkę. Jako dziecko tylko nauka, potem dobre liceum i oczywiście na studia (wybór padł na pedagogikę co już spotkało się z dezaprobatą z jej strony bo z tego pieniędzy nie ma. Na piątym roku rozpoczęła drugi kierunek; historię. Oczywiście zero pochwał, bo jej cały czas w domu nie ma, bo nic nie robi i takie tam. W marcu 2011 urodziła nam się córeczka. Pierwszą kąpiel zrobiła o dziwo teściowa. Potem obraza na 2 miesiące i nie przychodziła do nas. Oni mieszkają na parterze a my na piętrze. Wszystko przez psa którego mamy. No bo jak pies może być w domu gdzie jest niemowlę(szok). Potem pierwsza podróż samochodem z dzieckiem, a po powrocie awantura bo się szlajamy z dzieckiem Bóg wie gdzie, bo pewnie głodne, bo pewnie to lub to. Z dzieckiem jeździmy tylko do moich rodziców, gdzie babcia nie tylko powie do małej "oj ti ti ti" tylko weźmie, nakarmi, przewinie, wyjdzie na spacer, po prostu nas odciąży. W grudniu mamy mieć ślub po 8,5 roku związku. Ostatni zakup suknia ślubna. Pojechaliśmy z dzieckiem bo nie było z kim zostawić. Suknię kupiliśmy. Nakarmiliśmy małą, uśpiliśmy i korzystając z okazji ruszyliśmy na małe zakupy w centrum handlowym. Oczywiście z dzieckiem w wózku. Wracając zahaczyliśmy o moich rodziców którzy normalnie z nami porozmawiali. Babcia znowu nam pomogła i ok. 19 pojechaliśmy do domu. Moja luba z małą poszła do swojej mamy pochwalić się zakupem. A Ona obrażona i słowem się nie odezwała, nawet małej nie zaczepiła. Jak się później dowiedzieliśmy od teścia (przeciwieństwo swojej żony-złoty facet) bo nie widziała sukni, bo nie mogła pomóc w wyborze, bo mała tak długo poza domem była... Czytając twój blog wróciłem do naszych początków. Też nie mieliśmy łatwo. Teraz moja narzeczona będąc 25 letnią kobietą, matką, magistrem, przyszłym doktorem pedagogiki i przyszłą żoną nie spełnia oczekiwać mamusi

    OdpowiedzUsuń
  9. Witaj. Nie ma to być komentarz krytyki - mam nadzieję, że tego tak nie odbierzesz. Miałam ślub w tajemnicy - moja rodzina także nie mogła się dogadać - chociaż z innego względu niż Twoja. O ślubie powiedziałam mamie przed ceremonią a tacie już po. Nikt nie miał pretensji (poza kuzynem który na swoje wesele nas nie zaprosił twierdząc, że my go na swoje nie zaprosiliśmy - ciekawe jak mielismy to zrobić skoro wesela nie mieliśmy :)). Ale dopiero wtedy moja mama (bo głównie przez nią na ślubie nie było nikogo oprócz świadków) zobaczyła, że nie będę życia układać sobie pod nią. Że to moje życie, mój ślub i przede wszystkim moja decyzja. Owszem mieszkaliśmy z mężem przez pół roku z moją mama - ale uciekliśmy tak szybko jak się tylko dało bo moje małżeństwo by tego nie przetrwało. Dziś moja mama jak i rodzina mojego męża (przez którą też wiele nieprzyjemności mieliśmy) wiedzą, że to NASZE życie i że nie mają prawa się wtrącać. Twoja mama też dopiero zobaczyła i zrozumiała to, dopiero jak się wyprowadziliście z mężęm. Zastanawiam się tylko (zarówno w mojej sytuacji jak i Twojej) po jaką cholerę tak długo czekałyśmy z udowodnieniem wszystkim, że same będziemy odpowiedzialne za swoje decyzje i że (przede wszystkim!!!) same będziemy je podejmować...?? Pozostawię to bez odpowiedzi - do naszych przemyśleń i refleksji. P.S. Gratuluję dzieciaczka! Też już bym chciała (2,5 roku po ślubie czas najwyższy!) ale niestety życie ułożyło nam inny scenariusz. Pozdrawiam ciepło.

    OdpowiedzUsuń
  10. Pięć lat za późno, ale lepiej późno niż wcale. Jeśli połowa z Twojego opisu rodziców jest prawdziwa, to spokojnie możesz się do nich już nigdy nie odezwać. Zastanawia mnie tylko, jak w takich warunkach zostałaś wychowana na niepijąca, niepalącą, dobrze wykształconą i operująca cenzuralnym językiem osobę. Czy był jeszcze ktoś w Twoim życiu, kto Cie "ustawił", kto pokazał wartości? Babcia? Jakiś nauczyciel? Bo jednak dziecko wychowywane w takich warunkach musi mieć poprzestawiane w głowie. Ty pokazujesz w postach jedynie swoje uzależnienie od władczej matki i całkowita niemoc decyzyjną odcięcia się. W pewnym momencie pomógł Ci chłopak, obecnie mąż, ale wcześniej skądś musiałaś czerpać wzorce.

    OdpowiedzUsuń
  11. Wcześniej ślepo wierzyłam we wszystko mojej matce. Ona mi przedstawiła całkiem inny obraz siebie - taki idealny, a ja za wszelką cenę próbowałam ją zadowolić i też chciałam być idealna. A w kwestiach np. palenia - po prostu miałam zasady, że do 18 nie, a jak skończyłam ten magiczny wiek to mnie nie ciągło, bo wiedziałam, że to szkodzi i bardzo mi przeszkadzało, że matka i ojciec palą w mojej obecności i mi szkodzą na zdrowiu. Teraz wiem, że mój brat (bliźniak) zmarł po porodzie przez to że ona całą ciążę paliła papierosy i ważył przez to 1,4 kg, a ja 1,7. Przez to mam jeszcze większy wstręt do tego typu używek. Poza tym byłam zastraszonym od najmłodszych lat dzieckiem, więc nie zrobiłabym nic złego choćby ze strachu przed rodzicami.

    OdpowiedzUsuń
  12. już dawno powinnaś się wyprowadzić i zerwać z nimi kontakty...dobrze zrobiłaś...życze jeszcze więcej szcześcia

    OdpowiedzUsuń
  13. Prawde powiedziawszy to nic z tego nie rozumiem. Warunki fatalne, rodzice upierdliwi to po jakiego grzyba wyście tam mieszkali, stać was było na samochód to i stac na wynajęcie choćby kawalerki.Zasada prosta, jest mi gdzies zle to się wyprowadzam i po kłopocie.

    OdpowiedzUsuń
  14. ~Pewna Młoda Żonka5 września 2011 17:51

    Aż nie do uwierzenia. Dziwię się tylko, że tak długo wytrzymałaś, że dodatkowo jeszcze u nich mieszkaliście. Dobrze, że w końcu zrobiliście ten krok i wyprowadziliście się od nich. Nie powinnaś mieć żadnych wyrzutów sumienia w stosunku do nich. Sami sobie zgotowali ten los. Ty dbaj o siebie i Maleństwo w brzuszku. Niech chociaż ono ma wspaniałą rodzinę :*pewnego-malzenstwa-niecodziennosc.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  15. Jestem tutaj zupełnie przypadkiem. Jednak bardzo zainteresował mnie ten post. Troszkę Cię rozumiem. Też mieszkamy z mężem i naszą córką u moich rodziców. Wcześniej mieszkaliśmy sami, ale postanowiliśmy się przeprowadzić i chyba był to błąd. Też są nieporozumienia, krzywe sytuacje. Chętnie bym się wyprowadziła, ale za bardzo nie mamy gdzie... Nie powinnaś mieć żadnych wyrzutów sumienia. Jeśli teraz rodzice tak Was traktowali to myślę, że na starość poradzą sobie sami. Dbaj o siebie i maleństwo. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  16. zapraszam do siebie

    OdpowiedzUsuń
  17. I dobrze! Że się od niech wyprowadziliście :) Ja także się dziwię, że tak długo wam zeszło na przeprowadzce :) Pozdrawiam ciepło i mam nadzieję, że ciąża bez problemów, wy będziecie ich mieć jak najmniej, a Twoi rodzice nigdy więcej się nie odezwą.

    OdpowiedzUsuń
  18. filozofka@amorki.pl10 września 2011 23:24

    Widzę, że ty masz tak jak ja.... tylko tyle że ja mam 18 lat i nie planuje jak na razie ślubu :) Filozofka.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  19. Przeczytałam całą Twoją historię. Szczerze mówiąc, współczuję ci. U mnie trochę w domu podobnie jest. Mimo, iż mam 20 lat, nie chodzę po dyskotekach, po imprezach, nie piję, nie palę to jednak moi rodzice mają jakieś "ale". Jestem z cudownym chłopakiem, już prawie 3 miesiące, znamy się dłużej. Rozumiemy się świetnie, dogadujemy się w wielu sprawach i pomimo, że jesteśmy ze sobą tak krótko, to oboje myślimy o sobie poważnie, że byśmy chcieli wziąć ślub, wyprowadzić się z domu. Mieć własny dom, tak by nikt nam się nie wtrącał. Moi rodzice nie wiedzą nic o tym, że jestem z Pawłem. Często spotykamy się potajemnie, tak by nikt nie wiedział. Chociaż tak naprawdę większość rodziny wie, Pawła rodzice też, tylko moi niewiedzą. Ostatnio najwięcej czasu dla siebie mieliśmy jak ja pojechałam na egzaminy i Paweł do mnie przyjechał. Cały dzień spędziliśmy razem i było super. Boimy się powiedzieć mojej mamie, że jesteśmy razem. Jak tylko ona się dowie, to takie piekło rozpęta, bo przecież ona nie takiego męża dla córki chcę, bo co ludzie powiedzą. Córka, studentka prawa, ma poślubić chłopaka, który skończył technikum, ale bez matury - pozdawane egzaminy zawodowe i pracuje w markecie budowlanym na dziale z farbami. Przecież dla takiej córki, to mąż prawnik potrzebny, a nie jakiś sprzedawca. Kochana cieszę się, że Wam się w końcu u teściów układa. powodzenia życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Wam też się ułoży zobaczysz. Tylko nie możecie się poddać. Walczcie o siebie a będziecie szczęśliwi tak jak my :)

    OdpowiedzUsuń
  21. Wiem właśnie o tym, nie mamy zamiaru się poddać. Jesteśmy dla siebie zbyt ważni, by stracić siebie nawzajem. Powodzenia również i Wam życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  22. Boże! To straszne co przeżyłaś. Nie wiem co napisać ale cieszę się, że u teściów macie spokój i Ty kochana odżyłaś. Jeśli chces to zapraszam w moje skromne progi ;* z.mego.serca@o2.pl a podam namiary do Siebie :)

    OdpowiedzUsuń
  23. ~www.koralikoweszalenstwo.blog.onet.pl18 września 2011 16:00

    Czytam Twój post po raz kolejny i nie mogę wyjść z podziwu, ile Ty masz w sobie siły i jednocześnie, jakie to życie jest pokręcone, że ktoś, kto ma siłę znosić przez tyle lat takie traktowanie, nie ma siły się temu przeciwstawić, uciec. Na szczęście masz teraz cudownego męża i rodzinę, do której weszłaś w dniu ślubu. Teraz już musi być lepiej i to o wiele lepiej. Polecam Ci książkę "Sekret" Rhondy Byrne - ja właśnie przeczytałam i stwierdzam, że coś w tym jest!Pozdrawiam!Alice

    OdpowiedzUsuń
  24. zapraszam do siebie

    OdpowiedzUsuń
  25. zapraszam do siebie Chaotyczna

    OdpowiedzUsuń
  26. mam nadzieje,że lepiej się czujesz?:) zapraszam do siebie

    OdpowiedzUsuń
  27. O matko...Nie wyobrażam sobie jak można tak traktować własne dziecko...Współczuję Ci strasznie i mężowi, który musiał też to przeżywać. Życzę, żeby Wam się wszystko teraz ułożyło pomyślnie. Pozwodzenia:)

    OdpowiedzUsuń
  28. Nie zazdroszczę sytuacji- ale mam nadzieję, że nowe życie, które rozpoczęliście- będzie już pozbawione tego rodzaju "sensacji"... Byc może oni kiedyś zrozumieją swój błąd, nie oglądajcie się jednak za siebie. Życzę powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  29. wiola_18@onet.eu11 listopada 2011 12:39

    zapraszam do siebie

    OdpowiedzUsuń
  30. Kochana, właśnie przeczytałam całego Twojego bloga.Współczuję Ci tego wszystkiego co przeszłaś w życiu,ale jestem przekonana ze te doświadczenia napełniły cie siła do dalszego lepszego życia.Gratuluje maleństwa:). Ja także stoczyłam bój z "Jego" rodzicami ale wygrałam. takze wiem co czuliście oboje.Gratuluje raz jeszcze i życzę szczęścia:):*

    OdpowiedzUsuń
  31. Nie rozumiem jak można było dawać sobą tak pomiatać...Wybór jest zawsze tylko trzeba umieć działać i zmieniać swój los...Twój mężczyzna musi się jeszcze wiele nauczyć ...jak chronić swoją Kobietę...największy Skarb...nie popisał się będąc bezczynnym i radami jakoś to będzie

    OdpowiedzUsuń