środa, 30 września 2020

Wzloty i upadki, tornado w mieszkaniu, lekcja muzyki

Chwilę mnie tu nie było, wybaczcie, ale z drugiej strony mam teraz o czym pisać i nie wiem nawet od czego zacząć.

Jeśli chodzi o szkołę Maciusia, to jak na razie jesteśmy bardzo zadowoleni. Młody co rano leci jak na skrzydłach, a po powrocie do domu już w progu oznajmia z radością "Mam zadanie! Mam zadanie! Mam zadanie!". Ostatnio mieliśmy też spotkanie przed kamerką z panią wychowawczynią i psychologiem w sprawie programu terapeutycznego. Maciek został przez panie wychwalony, więc jestem przeszczęśliwa, że tak świetnie się zaaklimatyzował w nowym miejscu, nie buntuje się, nie wdaje w konflikty, jest chętny do pracy. Wręcz panie stwierdziły, że inne dzieci mogą brać z niego przykład. Normalnie duma mnie rozpiera. Wiadomo ma swoje dysfunkcje z uwagi na autyzm, nie wszystko rozumie, no ale po to wybraliśmy szkołę terapeutyczną, żeby miał szansę na lepszy rozwój pod okiem terapeutów. Wychowawczyni poinformowała mnie o zajęciach dodatkowych jakie Maćkowi zostały dobrane i tak z zajęć indywidualnych raz w tygodniu logopeda oraz zajęcia z psychologiem według potrzeb. Zajęcia rewalidacyjne dwa razy w tygodniu. Z zajęć grupowych zajęcia muzyczno-ruchowe, terapia światłem, LEGOterapia, zajęcia wspomagające radzenie sobie z porażką podczas gier np. planszowych (to baaardzo, bardzo się przyda, ponieważ mamy  duży problem, a często gramy w planszówki), dogoterapia. W październiku dostaniemy nową rozpiskę planu lekcji z uwzględnieniem tych wszystkich zajęć dodatkowych, więc już synuś nie będzie kończył lekcji o 12. Myślę, że dla niego to żaden problem, bo tak polubił szkołę, że on by tam najchętniej całą dobę przebywał jakby się dało. Boże, jak ja się cieszę! Jak sobie pomyślę, że miałby co rano płakać, że nie pójdzie, że siłą by go trzeba z łóżka wydzierać i ubierać, a później jakimś cudem do szkoły zaciągać... Tyle problemów odpadło. Chociaż, żeby nie było tak kolorowo, to dla równowagi powróciły problemy ze snem. Widocznie on na wszelkie zmiany reaguje bezsennością. W nocy budzi się co chwilę, lata do kuchni sprawdzić która godzina. W ogóle jest zafiksowany na zegarek. Celowo nie kupiliśmy mu do pokoju zegara, bo już by w ogóle nie spał tylko co minutę sprawdzał która godzina. Może to w ogóle wszystkie zegarki z domu powyrzucać? Nie wiem... 

Zachowania na drodze na razie bez zmian, jest nerwowo i stresująco. 

Pochwalę się! Odnieśliśmy sukces z obcinaniem paznokci!!! 😁

Chyba po prostu nadszedł ten dzień, że się udało i udaje póki co, przynajmniej u rąk, z nogami gorzej.  Tylko, że znowu powrócił problem obcinania włosów. Sami trochę zaniedbaliśmy, więc biję się w piersi, bo przez tą całą epidemię nie poszliśmy z nim do fryzjera, a gdy chcieliśmy sami obciąć synowi włosy przed wrześniem, to się okazało, że znowu jest cyrk, bo przerwa była zbyt długa. Trzeba by mu co miesiąc przycinać centymetr, żeby utrzymać regularność. Teraz sobie ustawię przypomnienie w telefonie, że każda np. pierwsza sobota miesiąca będzie dniem obcinania Maćkowi włosów i myślę, że z każdym jednym obcinaniem włosów będzie lepiej. 

Za to ciągle podtrzymujemy sukces mycia głowy! Hurra!!! 😁

A włosy myjemy teraz codziennie (oczywiście koniecznie z zachowaniem stałego rytuału trzymania szmatki na oczach i spłukiwania wiadereczkiem),  bo obowiązkowo po szkole, przedszkolu dzieci wskakują do wanny. 

Z zębami póki co spokój, więc już chwilę u stomatologa nie byliśmy, ale ubytków u dzieci nie widać, myją ząbki codziennie bez marudzenia. 

Dieta u Maćka jest rewelacyjnie zbilansowana. Chłopak już na prawdę je niemal wszystko. Czasami jakaś zupa mu nie zasmakuje to nie chce, ale zawsze spróbuje. Zjada kasze, makarony, ryż, pieczywo różne, nawet żytnie, wafle ryżowe z dżemem, ciasta, torty, twarogi, jajka pod różną postacią (oprócz na miękko). Je jabłka, gruszki, truskawki, banany, winogrono, pomidory, buraczki, marchewkę, kapustę (gołąbki zjada! krokiety!), sałatę, cebulę (cebularze czy podsmażoną na pierogach), rzodkiewkę, ogórki, nawet kiszone! Choć jeszcze niedawno miał na nie odruch wymiotny. Nawet jak czosnek przecisnę do sosu to zje, a on lubi intensywne smaki. Tak się cieszę, bo u syna nadal problem z podawaniem leków, więc rozszerzona dieta jest tu bardzo ważna. Boże, i pomyśleć, że jeszcze 3-4 lata temu jadł tylko mięso, ryby, ziemniaki i kanapki z szynką. Jak ja sobie przypomnę jak musiałam wstawać codziennie rano o 4:00 i mu te ziemniaki gotować do przedszkola, bo tam nie jadł, to ja tak się cieszę, że mało nie eksploduję z radości!!! 😁

Tak w tym miejscu jeszcze napiszę, wszyscy dzisiaj tacy fit, zdrowe odżywianie, fitness, itp, itd... W szkole prosili żeby na drugie śniadanie nie przynosić słodyczy. Maciek ma zawsze kanapkę/bułeczkę razową, zawsze z jakimś warzywkiem, a co inne dzieci? Ciastka, drożdżówki... Ale jakby się tak z kim zgadać, to zero cukru. Zeroo... Nie wierzcie we wszystko co inni mówią. 


Maciek ma ciągle problemy z koordynacją, utrzymaniem równowagi, potyka się, już nawet w szkole wylądował ze schodów, ale nic, radość nie znika z jego twarzy nawet jak pupa boli. 

Pięknie czyta.

Taka jestem wzruszona.

Mój ośmiolatek. Jeszcze 4 lata temu nie mówił nawet "mama". To jest nie do opisania co ja czuję. 

Rozryczałam się.

Mam tak wspaniałego syna. 

💙💚💛💜💗💙💚💛💜💗💙

Faustynka, moja mała księżniczka z sercem na dłoni.

Patrzę na nią i widzę siebie, moją wrażliwość, moją empatię, moją nieśmiałość, moją dojrzałość, mój strach i stres. Widzę też mojego męża - poranny śpioch 😉

Moja mała córeczka już ma 6 lat.  Ciężko było jej wrócić po tak długiej przerwie do przedszkola. Bardzo przeżywa ten powrót. Czasami popłakuje, mówi, że nawet da się zaszczepić na tego wirusa, żeby już tylko było normalnie. Żebym mogła jak dawniej wchodzić z nią do przedszkola, normalnie odbierać bez stania w kolejkach. Żeby mogła wziąć z sobą ulubionego misia. 

Miała bidula kontuzję. Na placu zabaw w przedszkolu zakuło ją w kolanku i strasznie płakała. A dosłownie wydarzyło się to kilka minut przed tym jak mąż poszedł ją odebrać. Przyniósł ją z przedszkola na rękach zapłakaną. Nic wielkiego się nie stało. Tylko krzywo stanęła, ale już do wieczora przesiedziała na sofie i następnego dnia nie poszła do przedszkola, a kolejnego prosiła żebym odebrała ją wcześniej, bo nie chce iść na plac zabaw. Teraz już jest dobrze, chyba zapomniała. 

Zadziwia mnie jej dorosłość w prowadzeniu dialogu. Nie jest jak inne dzieci, które się drą bo czegoś chcą. Jej można wszystko wytłumaczyć. O wszystkim można z nią normalnie porozmawiać, na spokojnie. Może to przez to, że od zawsze jej tak wszystko tłumaczyłam i ona nie zna, nie wie że można inaczej? Jest świetnym słuchaczem. Gdy czegoś nie rozumie zadaje pytania, a ja zawsze staram się na nie odpowiedzieć. Wielu jej rówieśników nie ma pojęcia jak należy się zachowywać, że w różnych miejscach należy się dostosować i w rezultacie wszędzie zachowują się tak samo, często głośno i niegrzecznie. Faustynka wie, że nie może biegać po sklepie, bo może się zgubić, że nie może krzyczeć, bo będzie innym przeszkadzać, wie, że w kościele należy siedzieć spokojnie i nie rozmawiać, bo to jest miejsce modlitwy. Tak samo w restauracji nie może szaleć, bo to nie miejsce na wygłupy. Od tego są place zabaw, po to chodzimy codziennie na spacerek, żeby się wybiegać, pograć w piłkę. W domu też jest bardzo spokojna. Potrafi się na godzinę zająć malowaniem albo pomaga mi w czasie gotowania czy pieczenia ciast. Potrafi od początku do końca obejrzeć bajkę trwającą ponad godzinę albo słuchać z uwagą gdy jej czytam przed snem. 

Jest też bardzo delikatna i wyczulona na kuksańce od koleżanek. Ona nigdy w domu nie dostała, nigdy, ani jednego klapsa. Też bardzo ją chroniliśmy przed Maćkiem, żeby jej nie zrobił krzywdy. Wiecie jak z nim było, jaki był w stosunku do Faustynki agresywny. My w domu nawet głosu nie podnosimy, więc ona nawet nie wie jak to jest na nią nakrzyczeć. Może to źle. Sama nie wiem. W sumie moja matka mnie wychowywała przez zastraszanie i ciągłe darcie i mnie to ani trochę nie zahartowało, wręcz przeciwnie, narobiło wiele szkód. Postanowiłam sobie, że będę całkiem inną matką niż ona. 

Moje dzieci się mnie nie boją i właśnie tego w swoim macierzyństwie chciałam. Ale też nie wchodzą mi na głowę, akceptują normy, dostosowują się do zasad, które mają w prosty sposób wytłumaczone. U nas nie ma "nie, bo nie". Pewnie gdyby usłyszały "nie i koniec kropka", też by się buntowały. A tu "nie, bo...", no to "aha".  I tak samo to działa w drugą stronę. Córka mi tłumaczy np. dlaczego nie chce iść dzisiaj do przedszkola i o tym rozmawiamy, szukamy rozwiązań, ja jej tłumaczę dlaczego powinna chodzić. 

Boże, jak ja się cieszę, że mam czas dla swoich dzieci. Nie ma nic ważniejszego na świecie dla mnie niż one. Ja wiem, zostanę zaraz skrytykowana, że hoduję "nieodpowiedzialne łamagi", że jestem darmozjadem, pasożytem żyjącym na koszt państwa. Wiem, wiem, ja już to znam, ja już to słyszałam. Mam wspaniałe, dojrzałe i odpowiedzialne dzieci, które zawsze mogą na mnie liczyć i dla których zawsze mam czas. 

I nie, nie uważam sie za jakąś supermatkę, ani bohaterkę i nigdy nie uważałam się za lepszą od innych. Nigdy z nikim się nie porównywałam. Dążyłam do ideału (co niekoniecznie jest dobre, może doprowadzić do depresji, a tam już też byłam) własną drogą, według własnej intuicji. I na pewno błędy popełniałam.


Zawsze broniłam innych rodziców. Zawsze usprawiedliwiałam. Starałam się rozumieć ich sytuacje. Ciężko pracują, po pracy są zmęczeni, a tu jeszcze obiad trzeba ugotować, gary pozmywać, ubrania wyprasować, no i kiedy się mają bawić, rozmawiać z dziećmi. Żyją w biegu. Do pracy, z pracy, zajęcia pozalekcyjne,... Ale zaczynam rozumieć słowa Anewiz i muszę przyznać jej rację w wielu kwestiach. Coraz częściej przyglądam się innym rodzicom, ich metodom wychowawczym albo często ich całkowitym brakiem i jestem przerażona, ale i przestaje mnie dziwić zachowanie niektórych dzieci. Bo jeśli rodzic (nie mówię że wszyscy, ale są takie przypadki) odstawi do przedszkola na godzinę 7, a odbierze o 17, to kto ma te dzieci wychować? Wrócą do domu, zjedzą, kąpiel i spać. 


Pewnego razu, jedna mama z przedszkola nie miała z kim zostawić dzieci, a miała po południu ważne spotkanie. Zapytała czy mogłaby podrzucić do mnie córki (jedna z grupy Faustynki, a młodsza prawie 3-letnia). No to czemu nie? Oczywiście, że chętnie pomogę. Chociaż nie powiem, trochę mnie zdziwiła taka propozycja, bo jednak jestem obcą osobą, tyle co się czasami w przedszkolu widzimy i to nasze córki się znają, a nie my.

Cieszyłam się, że dziewczynki się pobawią, przygotowałam kolorowanki, puzzle, nawet bajkę ustawiłam na tv taką co wiem, że lubią. I spodziewałam się wielkiego płaczu z powodu braku mamy (szczególnie tej młodszej, która mnie będzie widziała po raz pierwszy w życiu), ale tego co przeżyłam nie za bardzo. 

Mama zostawiła u mnie dziewczynki i poszła na spotkanie. Płacz? Nie. W ogóle nic. Tak się rozbiegły po mieszkaniu, że ich nie obchodziło czy mama jest czy nie. Pierwsze co to młodsza się rzuciła na tablet a starsza na komputer, jakby nie znały niczego innego. Wzięłam tablet mówiąc, że to nie jest zabawka. Komputer ma hasło, więc nie włączyły. No to co? Szaleństwo. No jakby tornado mi wpuścił do mieszkania! To one nie wiedzą, że pod spodem ktoś mieszka i się tak nie biega? W ogóle to w każdym pomieszczeniu były. W kuchni dorawały Lubisie. Nie żebym miała coś przeciwko, czy nie chciała ich poczęstować, ale ja nawet nie wiem czy nie mają alergii na gluten. No to piszę sms do mamy z pytaniem czy mogę im dać Lubisie albo muffinki, czy nie mają uczulenia na gluten. Nie mają, mama podziękowała. Ok. Czasami się mówi, że dziecko nie może usiedzieć 5 minut na miejscu, że pobawi się zabawką 5 minut i rzuci w kąt, ale ja tu odniosłam wrażenie, że te dziewczynki, to w ogóle nie potrafią się bawić, bo nawet przez jedną minutę się nie potrafiły czymś zainteresować. Usiadły do kolorowanek, odetchnęłam, ale po kilku kreskach znów się rozbiegły. Nawet na bajkę nie zwracały uwagi. W minutę wszystkie zabawki były rozsypane po całym salonie. No i żeby się jeszcze tym bawiły, a one tak tylko po przewalały, w ogóle nie zwracając uwagi, że mogą coś zepsuć, urwać. No to tory będą układać, po zczepieniu dwóch części puzzle. No to wszystkie puzzle tyle co powywalały z opakowań, namieszały... kloci, autka. To na orbitreka jazda. A to jeszcze przy pianinie ich nie było. Dziękuję Ci córeczko, złote z Ciebie dziecko. Ona do nich mówi: "No, noo, ręce trzeba najpierw umyć i porządnie wytrzeć, żeby nie były mokre". Trochę z nimi pograłam, pouczyłam gamy i "kotka". Ta młodsza co rusz się w głowę hukła, a to o futrynę, to w ścianę, to pod łóżko wlazła i przywaliła głową  w stelaż i ani nie kwikła! Latałam za nią jak jakaś wariatka, bo się bałam, że sobie krzywdę zrobi, a wspinała się nawet na parapety. Moja Faustynka ją łapała z łóżka, żeby nie spadła, a rodzona siostra w d**** miała. Już nawet po mojej córce widziałam, że miała dość, bo się o tą młodą też bała tak samo jak ja.

Z Maćkiem też różne jazdy miałam, ale z nim nie było kontaktu do 4 roku życia conajmniej, no autyzm, opóźnienie w rozwoju, ale ja to go cały czas na rękach nosiłam, żeby się nie zabił. A tu normalne zdrowe dzieci i nie rozumieją, że czegoś nie wolno, że można spaść z parapetu, że do akwarium się nie puka, że na orbitreku się nie huśta. Ale to i tak pal licho z ich zachowaniem. Zawsze można podsumować "Aaa, dzieci... niech się bawią".  To jaki charakterek pokazała rówieśniczka mojej młodej wprowadziło mnie w osłupienie. Wieczne niezadowolenie, skwaszona mina, muchy w nosie. Nie wiem po kim to ma, ale nie podobało mi się strasznie. "Ja mam lepsze", "Ja bym to zrobiła lepiej", "Ja też to miałam, ale zepsułam"... Podsumowując: moje jest lepsze, bo jest mojsze i chuj! Jak się przysłuchałam, to mi oczy na wierzch wyłaziły. Normalnie ego nie mieściło się w mieszkaniu.

Wiem, to nie moja sprawa, jak kto wychowuje swoje dzieci, czy ich nie wychowuje wcale. Mi nic do tego. Nie mam prawa krytykować, ale na miejscu tej znajomej, znając swoje dzieci bym choć delikatnie uprzedziła na co należy się przygotować. Chociaż ja w takiej sytuacji nie zostawiłabym dzieci pod czyjąś opieką, a już szczególnie osobie obcej.

Minęło coś ponad godzinę i mama wróciła. 

Zrobiłam herbatkę, poczęstowałam muffinkami. A to usłyszałam niedowierzanie w głosie, że sama je upiekłam, a to Faustynka ma za czysto w pokoju, "jak to jest w ogóle możliwe, żeby dziecko miało porządek"? No normalnie, jak sobie nabałaganią, to sobie posprzątają. Wystarczy wszystko odkładać na miejsce.  A to sugestie, że mieszkanie wynajmujemy, bo ona była pewna, że ja mówiłam, że wynajmujemy. Nie, mówiłam, że kupiliśmy swoje. W ogóle z każdą minutą rozmowy przybierała coraz to zieleńsze barwy. Opowiadała mi jak to jej młodsza już 3 razy spadła z łóżka piętrowego jak się ze starszą biły, a mi szczęka coraz bardziej się otwierała ze zdziwienia. To ja rozumiem dlaczego takie uderzenie o futrynę dla niej to nic, w końcu na co dzień gorsze wypadki jej się przytrafiają.  "A kto gra na pianinie?", "A ty to tak sobie nic nie robisz?"  Patrzę na nią pytającym wzrokiem.  Ona powtarza: "No nic nie robisz? Nie pracujesz?". No, nie pracuję. I ten triumf w jej postawie. Tak, już wiem po kim ta młoda to ma.

Czy mi to ujmuje? Po głębszym przemyśleniu uważam, że nie. Z resztą po ponownym przeczytaniu dzisiejszego tekstu tym bardziej uważam, że nie.

 💙💚💛💜💗💙💚💛💜💗💙

Inna znajoma kiedyś wyskoczyła do mnie z propozycją: "A bo słyszałam, ze Ty grasz na pianinie. Sprawdziłabyś tą moją małą, czy ma słuch, czy jest muzykalna, czy by się nadawała do szkoły muzycznej, bo mi dupę zawraca ciągle, że chce grać. Może byś ją trochę pouczyła". Ok. Chętnie.

No to wpadnij z nią, coś pogramy. 

Dziewczynka 6-letnia, czyli też rówieśniczka mojej Faustynki. Nawet się czytać nauczyła, taka była zdeterminowana chęcią grania na instrumencie. 

Jezu, jakbym moją Faustynkę miała przy pianinku. Taka spokojna, taka zadowolona, chętna do nauki.  No z godzinę siedziałyśmy przy instrumencie i ona by tak drugą przesiedziała tak była zachwycona. Uczyłam ją czytać nuty, za pomocą techniki kolorowych dźwięków. Nie jak to było za moich czasów, że nauczyciel napisał dźwięki na pięciolinii w różnych kluczach i kazał się w domu nauczyć i na następną lekcję już umieć. No jest to pracochłonne, nie powiem, że nie, ale dziewczynka ma predyspozycje i zapał, a to cieszy niesamowicie. Nauczyłam ją "Kotka" i "Sto lat". 

Mama stwierdziła, że to nudne, że trzeba mieć cierpliwość do grania i że to raczej nic z tego nie będzie. Chyba miała nieco inne wyobrażenie. Czyżby myślała, że córka po kilku minutach będzie trzaskała wszystkie nuty weselne i to jeszcze na dwie ręce? No niestety tak to nie działa. Dzieci latami uczą się gry na instrumencie, zanim zagrają muzykę, a nie wydukają dźwięki i kilka technicznych ćwiczeń. 

No przykro mi, bo entuzjazmu tej młodej długo nie zapomnę.

Dało mi to też dużo do myślenia i sama coś wyniosłam z tej lekcji.

Otóż, zawsze twierdziłam, że absolutnie nie zapiszę swoich dzieci do szkoły muzycznej, nie chciałam żeby grały, bo to za ciężka harówa, za duży stres, szkoda zdrowia.

Tylko czy ja im swoją postawą czegoś nie odbieram?

Może nie szkoła muzyczna, bo na tę chwilę naszych nie polecam, ale usiądę z Faustynką i Maćkiem pewnie też przy pianinie, bo przecież mogę to zrobić. Niektórzy by chcieli a nie mogą 😊

💙💚💛💜💗💙💚💛💜💗💙

Dziś pod przedszkolem Faustynki znowu cyrk! Wystałyśmy się w deszczu jak głupie w kolejce, aż miałam ochotę nas zawrócić do domu, ale skoro już dała się namówić do pójścia mimo ruszającego się ząbka, no to nie mogłam jej tego zrobić.

Przez jakiś czas nie było aż takich kolejek, ale co? Księdzunio przyniósł wczoraj wirusika. Tzn. wczoraj było izolowanie grupy, która miała z nim religię i wydawali nam wczoraj dzieci w dużych odstępach czasu i dzisiaj też przyjmowali w taki sposób, że wchodziło dziecko, pani zamykała drzwi, czekała 4 minuty i dopiero wpuszczała drugie dziecko i 4 minuty. No paranoja. Przede mną matka za rękę z przedszkolakiem, a na ręku malizna 6-cio miesięczna. I bądź tu człowieku zdrowy. Jutro wszyscy będziemy mieć kataro-wirusa i będziemy siedzieć w domu.

A propos kataru, już przerobiliśmy katarzynę po pierwszym tygodniu września i siedzieliśmy 5 dni w domu. Ja nie wiem jak te moje dzieci uzyskają choć 50% obecności. Przecież one co chwilę mają katar.


Rybki mają się dobrze. Już dawno nic nie zdechło, tfu, tfu.

Mąż przytargał nowe lustro do salonu. Boskie jest! On też, że je przytargał.


A co u mnie?

Chyba nawrót endometriozy, bo przez tydzień cierpiałam zanim okres dostałam. No i dostałam wczoraj i myślałam, że zdechnę, ale dzisiaj już jest lepiej 😘

Utrzymuję stałą wagę 55 kg, czasami ciut mniej, czyli tak jak lubię, ale zdaję sobie sprawę, że dobrze było by zrzucić jeszcze 2 kg, bo jak teraz tego nie zrobię, to po Bożym Narodzeniu będę mieć 57, a wtedy do 60 już jest bardzo blisko, właściwie tylko Sylwester 😂

A potem żeby zrzucić te nieszczęsne 6 kg, to jest u mnie 3 miesiące męki. Lepiej zapobiegać niż leczyć...

Odkąd regularnie ćwiczę nie mam takich spadków ciśnienia. Teraz to już tak nawet w normie. Mniej więcej 110/80. To nie to co 90/60!

Poprzesadzałam sobie paprotki. Pogram czasami na pianinku, bo jak dzieci miałam 24h na dobę, to nie zawsze był czas. A to sobie posprzątam. Dużo gotuję, bo lubię, żeby nie było, że przykuta do garów.

Dobrze mi...


Tak się rozpisałam, że aż o obiedzie zapomniałam, ale już opanowana sytuacja, później czeka nas tylko kolacja.

Zdrówka Kochani! Zdrówka!

27 komentarzy:

  1. ło matko, z Ciebie to prawdziwa Matka Polka, podziwiam i gratuluję: dzieci, ich wychowania i organizacji, brawo, brawo!!!! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratulacje... za całokształt :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przede wszystkim gratuluję postępów Maciusiowi, i bardzo się cieszę, że jest coraz lepiej :) Wiesz, gdy tak się to czyta to od razu człowiek uświadamia sobie, co znaczy mieć zdrowe dziecko i zupełnie inne "problemy". Coś co wydaje się oczywiste, dla was jest wyprawą w Himalaje. Dlatego postępy tak cieszą! :)
    Faustynka, rzeczywiście, jak Tamaluga :) Ty jesteś też taką Matką Polską jak ja, hehe. Co do tamtych dzieci to szok, normalnie, brak słów. I szkoda dzieciaków, tych wszystkich dla których rodzice nie mają czasu, bo praca nie może być wymówką. Ja tam też jestem dumna, że jestem cała dla Tamalugi, bo wiem, że to zaprocentuje w przyszłości.
    Trzymajcie się kochani, i oby tak dalej!
    Buziaki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Postępy niesamowicie cieszą. Normalnie skaczę pod sufit z radości!
      O Faustynkę sie teraz martwię, bo jest dobrą duszą i przeraża mnie że wiele dxieci jest całkiem inne i że ona nie będzie miała łatwo w życiu. Juz widzę jak taka jedna już w przedszkolu jej dokucza i moja córka nie chce prxez nią chodzić do przedszkola, a nauczycielki nie mogą nic zrobić bo tamta dziewczynka jest z dysfunkcyjnego domu i jeszcze jej muszą współczuć. Krótko mówiąc to "ofiara" jest winna że sobie pozwala na dokuczanie. Paranoja.
      Moj mąż jak zaczynał szkołę i mu tam jakiś kuzyn na pr0zerwach dokuczał, to jak sobie babka do szkoły wpadła to tak chłopaka po ryju strzaskała i był spokój i nawet nikt pre0tensji nie miał.
      A te0raz to nawet uwagi nie można zwrócić.

      Też myślę że nasze córy by się bardzo polubiły. Jak się kiedyś wybierzemy w końcu "na północ" to sie odezwę, może się poznamy ;)
      Masz wspaniałe córki. Wszystkie trzy.
      Buziaki :*

      Usuń
    2. Dziękuję :)
      �� ��
      A takie historie też znam, niestety. Przez taką jedną dziewuchę musiałam Wiktorii zmienić gimnazjum. I dokładnie tak, jak piszesz - szkoła bezradnie rozkładała ręce, bo tamta z patologii więc trzeba ją wspierać i głaskać po główce. A dziewczyna 3 rok w 1 klasie, policja z kuratorem ją odbierała. Potrafiła np na nauczycielkę wrzasnąć, szkoda że tylko wrzasnąć, może gdyby jej przyłożyła w gębę to by się szkoła obudziła. Szkoda słów...

      Usuń
  4. Pytanie zasadnicze czy wszyscy powinni posiadać dzieci ? Nie. Macierzyństwo i wychowanie dziecka to ciężka nieustanna praca, a mam wrażenie, że dziś wielu rodziców ogranicza się do życia na FB... Kiedyś nie do pomyślenia było żeby biegać po cudzym mieszkaniu, i zaglądać w każdy kąt... Dziś to nowy rodzaj zabawy... Strach się bać tego pokolenia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie ludzie za bardzo koncentrują sie na mediach społecznościowych. Gonią też za pieniądzem chociaż nie musza, bo żyją na dość wysokim poziomie. A rezultat taki, że dla dzieci czasu brak :(

      Usuń
  5. no no , ale sie rozpisałas :)) Fajnie, że dzieci tak dobrze sie adaptują w szkole i w przedszkolu. Oby tak dalej.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dawno Cię nie było, ale za to jakie dobre wiadomości. Bardzo się cieszę z postępów Maciusia. Każda zmiana, nawet najmniejsza, dla kogoś z boku niezauważalna, to radość i to ogromna. Dobrze się czyta o takim Waszym domowym spokoju. U nas emocje tak buzują, że brakuje mi takiego spokoju. Ale pracujemy nad tym.
    Zachowania obcych dzieci, a zwłaszcza ich rodziców pozostawię bez komentarza. Szkoda tylko tej małej, że nie będzie mogła rozwijać pasji.
    Wiesz, ja do dziś mam trochę żalu do mamy, że nie dała mi szansy spróbować ze szkołą muzyczną. Wiesz jaka byłaś, mówi. Żałuję, że mnie trochę nie wypchnęła tak na siłę, żebym mogła sama się przekonać. I chciałabym spełnić kiedyś marzenie gry na pianinie. Rozglądam się. Jak za rok dwa poprawimy się finansowo chcę odłożyć na instrument. Może coś podpowiesz.
    Serdeczności

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ale fajnie :)
      Ja mam pianino Yamaha YDP 144 i bardzo sobie chwalę.

      Usuń
  7. Niektórzy rodzice to powinni najpierw ze sobą porządek zrobić zanim zdecydują się na dzieci. Można mieć i porządek w domu i cierpliwość do dzieci i spędzać z nimi czas itd. Teraz ten świat oszalał. Dobrze że możesz sobie pozwolić na to by być z dziećmi w domu, by ich wychowywać, spędzać z nimi dużo czasu. Tak to powinno wyglądać. Jak człowiek gania do pracy na 8 godzin, do tego dojazdy, obowiązki domowe to dla dzieci faktycznie czasu jest niewiele choć i wtedy można go znaleźć. Twoje dzieci mają szczęście :)
    Z tą grą na pianinie w domu super pomysł - masz umiejętności, masz czas - tylko z tego korzystać.

    OdpowiedzUsuń
  8. Masz wspaniałe dzieci, ale z takimi rodzicami nie mogą być przecież inne :) chętnie usiadłabym w Waszym domu słuchając jak grasz, coś mi się wydaję, że to byłoby cudowne doznanie!

    OdpowiedzUsuń
  9. Boszz, jak ja bym chciala wazyc 55 kg! :D

    Masz naprawde wspaniale dzieci. Moje to wulkany energii, ale na szczescie latwo je zajac roznymi plastycznymi aktywnosciami. Ale jak mamy w gosciach inne dzieci, to koniec. Dziala instynkt stadny i jest biegani gora-dol, wrzaski, itd. Zawsze sie wtedy ciesze, ze nie mieszkamy w bloku. ;)

    Ta znajoma od pianina chyba naprawde myslala, ze jej corka bedzie kolejny Mozart i z miejsca zacznie kompomponowac wlasne utwory. :D Moje Potworki maja w szkole lekcje skrzypiec i wiem, ze nauka gry na instrumencie trwa latami. Twoje dzieciaki maja szczescie, ze mama moze ich pouczyc w domu. Moje sa muzykalne (szczegolnie Bi), ale coz, skoro mi brak zdolnosci muzycznych... Musza sie zdac na nauczycielki i wlasny sluch...

    OdpowiedzUsuń
  10. Podejrzewam że jesteś wyższa, więc moje 55 to jak Twoje 65 kg :)

    Wulkanem energi można być i być dobrze wychowanym. Widzisz, Ty potrafisz dzieciom tą energię spożytkować i wozisz to na basen to na skrzypce, na mecz. Spędzacie wolny czas aktywnie. Nie puszczasz dzieci samopas "niech robią co chcą".
    Mój Maciek jest z racji autyzmu nadpobudliwy, ale my jako rodzice mamy za zadanie go okiełznać.

    OdpowiedzUsuń
  11. Witaj Karinko! Wspaniale czytać o sukcesach Maćka, choć to przecież Wasze wspólne sukcesy, On musiał pokonywać te wszystkie bariery, ale walczyliście o to wspólnie. W każdym razie progres jest olbrzymi, niesamowite ile może zdziałać praca z dziećkiem. Nigdy mnie takie zmiany na plus nie przestaną zaskakiwać, zdumiewać...choć "siedzę" w tym od środka. Niestety, nie każdy zrobi taki przeskok i to chyba boli najbardziej. Bo kiedy widzi się nawet małe zmiany, ale one są, dochodzą nowe itd to jest i power i motywacja. Czasami jednak patrzę, jak nie zmienia się praktycznie nic i wtedy naprawdę człowiek czuje się fatalnie.

    Myślę, że Ty sama najlepiej wiesz, że nie warto patrzeć na innych, ani się do innych porównywać. Jesteśmy różni, różne są nasze sytuacje życiowe, wyobrażenia, oczekiwania. I każda droga wybrana przez konkretną osobę, jest dobra, bo jest jego. Z jednym się tylko zgodzę, ktoś o tym napisał wyżej- nie każdy powinien mieć dzieci. To złożony temat i żeby stwierdzić, czy da się zrobić zawrotną karierę, mieć dziecko/dzieci i wszystko to poodzić tak, żeby nikt nie był stratny, to trzeba byłoby tu rozprawkę machnąć godną matury :) Kiedyś pamiętam nawet z blogów było modne takie hasło, że nie ważne ile czasu spędzamy z dzieckiem, ale jakość tego czasu. I ok, samo założenie jak najbardziej trafne, bo co z tego, że mamy dla dziecka cały dzień, jeśli przesiedzimy go w telefonie czy przed telewizorem, a do dziecka rzucimy: pobaw się, obejrzyj coś. Jednak czy wracając do domu dzień w dzień wieczorem rozmową podczas kąpieli, niech ona trwa 15minut i będzie cała poświęcona dziecku, wystarczy, żeby je wychować, znać jego problemy, radości itd? nie, nie wystarczy. Dzieci potrzebują czasu i taka jest prawda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I sama tego doświadczyłam, bo byłam i mamą, która była z dziećmi w domu i teraz, kiedy pracuję i wracam późno. Kiedy byliśmy zamknięci w marcu i uczyłam się z Lilą zdalnie, dużo więcej rzeczy wyłapałam, niż kiedy odrabiałam z nią lecje po pracy, co któryś dzień, bo jak wracałam po 18 to wiadomo, że już zrobiłam te lekcje z tatą.

      To jest naprawdę złożony problem i wiem, że Ty też to wiesz. Nie da się jednoznacznie odpowiedzieć, co lepsze. Wiele mam pewnie chciałoby być z dziećmi w domu, ale sytuację mają taką, a nie inną. Ktoś tu może powiedzieć, że jak się chce, to przecież można żyć skromniej, ale być z tym dzieckiem w domu.I to są właśnie takie argumenty, gdzie nie ma jednej słusznej odpowiedzi.

      Twoje dzieci są super wychowane, na pewno rozmowa i tłumaczenie moją moc. Jednak myślę, że takim czynnikiem, którego nie należy pomijać jest też temperament dziecka. Ja też zawsze dziewczynom tłumaczyłam, wyjasniałam, nigdy nie było: nie bo nie. Ale i jedna i druga mają takie charaktery i temperamnety, że i tak najpierw się zagotują, często wybuchną, a dopiero jak ochłoną, to dociera... Ciężkie typy :)

      Usuń
    2. Ja właśnie bym chciała żeby moje dzieci były bardziej temperapmentne i nie dały sobie w kaszę dmuchać. Może mi było by teraz trudniej, ale póżniej by to zaprocentowało.
      A tak sa takie spokojne, nieśmiałe i nie potrafię tego zmienić.
      Może to genetyczne?
      Ale na pewno byłabym spokojniejsza gdybym wiedziała że potrafią się obronić i jak trzeba dać komuś w zęby. A tak to się martwię że będą wykorzystywane, że ktoś im dokucza, itp itd.

      A pogodzenie pracy z wychowaniem dxieci to nie jest łatwa sprawa. I tak jak piszesz, jeden może być przy dziecku cały dzień ale posadzi przed tv albo kompem i sam siedzi w telefonie, a drugi się stara i po pracy rozmawia, przytula. Wszystko zależy od danego człowieka.

      Usuń
    3. Dodam że moja matka nigdy nie pracowała i nigdy mnie nie przytuliła, nigdy się nie pobawiła. Nie rozumiałam co jest ze mną nie0 tak, dlaczego mnie odrzuca, nie kocha. Więcej czasu spędzałam z ojcem, który wyjeżdżał jako kierowca w delegacje niż z nią. Byłam w dzieciństwie bardzo samotna.

      Usuń
    4. To bardzo smutne i przykre. Tylko do Ciebie mama taka była? Jak z okazywaniem uczyć mężowi? To straszne, że dzieci szukają winy w sobie. Ja to samo przeżyłam z ojcem. Mojego brata faworyzowal, bo to syn, ja byłam bo byłam, ale mogłoby mnie nie być... ile wylanych łez, pytań bez odpowiedzi... dziś jest to raczej poza mną, ale naiwnie byłoby sądzić, że nie zostawilo po sobie sladu...

      Usuń
    5. Do wszystkich taka była. Coś z głową nie tak. Brzydziła się dziećmi i mężczyznami. Ale córki swojej siostry uwielbiała choć okazywała to w dziw0ny sposób, bo zasypując je prezentami nie czułością.
      Niestety złe zachowania rodziców często mają wpływ na przyszłość ich dzieci.

      Usuń
  12. Ja ostatnio też się wzięłam żeby trochę zgubić, bo niestety 55kg to pozostaje bardzo w sferze marzeń, ale może małymi krokami... Zobaczymy! No właśnie, święta, sylwester... to nigdy nie pomaga :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas juz strefa czerwona, cos czuję że za chwilę znowu się roztyję :P

      Usuń
  13. Trzymam kciuki za to, że każdemu z Was się uda. Też jestem w trakcie odchudzania póki co tylko -6kg ale to dopiero początek :)

    OdpowiedzUsuń