czwartek, 26 listopada 2015

Ja tej baby nienawidzę!

Pff...

Masakra. To jest niepojęte, jak taki babsztyl potrafi człowieka wyprowadzić z równowagi.

Wczoraj rano zjadłam z Faustynką śniadanko i około godziny 10, gdy moja szanowna teściowa spała sobie jeszcze w najlepsze, nastawiłam pranie i zaczęłam kroić jarzynki na sałatkę, miałam w planach jeszcze przygotować obiad, bo spieszyłam się, żeby odebrać Młodego z przedszkola i przewieźć na terapię. Do Claudii w tym czasie przyszła nauczycielka. Wszytko było OK. Do momentu gdy teściowa o 10.30 wyskoczyła z łóżka, przybiegła do kuchni i bez słowa mówienia, wydarła kabel od pralki z gniazdka. Poleciała pod drzwi Claudii, że to niby musi podsłuchiwać, co pani mówi. Tylko jakbyśmy nie przyszli na dół, to by nawet nosa spod kołdry nie wysunęła do południa. Poza tym pralki nawet w przedpokoju nie słychać, po zamknięciu drzwi od kuchni. Tylko, że ona nie byłaby sobą, gdyby nie uprzykrzyła mi życia. No dobra, zacisnęłam zęby i kroje tą sałatkę. Za dwie minuty wpadła z mordą do kuchni: "No przestań pukać tym nożem, bo ja już nie mogę!!!" No myślałam, że mnie krew zaleje. Posprzątałam, wzięłam Faustynkę pod pachę i poszłam na górę, słysząc jak teściowa idzie do kuchni jeść śniadanie. Już nie musiała podsłuchiwać. Po chwili nauczycielka poszła, więc ja wróciłam, podłączyłam pralkę i poszłam z dzieckiem na górę. Nie minęło 15 minut jak przyszła druga Pani i teściowa znów wydarła kabel. Schodziłam po coś z Małą i widziałam jak moja teściowa BIEGNIE z kuchni przez przedpokój pod drzwi Claudii niby podsłuchiwać, bo zorientowała się, że idę na dół. Oczywiście pralka odłączona. Ok. Jak się zepsuje, to suka powie, że ja prałam i zepsułam i mam odkupić nową. Tam jest specjalny przełącznik do anulowania, ale tępy łeb nie potrafi wcisnąć guzika. Dałam sobie spokój, bo musiałam lecieć na autobus. Powiedziałam mężowi, żeby wyprał jeszcze raz jak wróci z pracy, bo przecież nawet temperatura nie wzrosła do odpowiedniej liczby stopni, żeby się ubrania wyprały.

Ona zawsze coś wymyśli żeby mnie wkur***. Ona nie może znieść, że sobie radzę, że potrafię ugotować, posprzątać, zająć się dwójką dzieci (jedno niepełnosprawne). Pojechać, przewieźć. Wszystko autobusami, bo nie mam prawa jazdy i wątpię, że będę kiedykolwiek mieć, bo ponoć coraz trudniej jest zdać. Jest mi ciężko, oczywiście, że jest. Ale radzę sobie, muszę sobie poradzić. Nie mam rodziców którzy mogliby mi pomóc, na teściów też nie mam co liczyć. Chyba jestem silna, ale nie wyobrażam sobie żebym mogła nie być i się poddać.

Wczoraj robi takie akcje, a jutro przyjdzie po kasę na prąd. Przecież gdyby się zachowywała normalnie i nas szanowała, wspierała, nie musi pomagać jak nie chce, niech tylko nie robi na złość, to bym jej tą kasę dała, nawet sama bym zaproponowała, że się dorzucę, ale w takiej sytuacji, to jest nie fair.

Takie sytuacje są na porządku dziennym. Przecież mogła normalnie przyjść i powiedzieć "Wstrzymaj na chwilę pranie, bo chciałam posłuchać, co nauczycielka mówi do Claudii" (choć to podsłuchiwanie to moim zdaniem totalna głupota, niech siedzi z nimi w pokoju jak musi słuchać lekcji). Albo niech mi napisze grafik, kto kiedy przychodzi, to się tak zorganizuję, żebym nie musiał w tym momencie schodzić na dół. Chociaż wtedy będzie miała pretensje, że Faustynka chodzi po pokoju i tupie, bo już tak było jak Maciuś miał półtora roku - dwa latka. Zabroniła nam schodzić jak ktoś był, żeby nie przeszkadzać, a i tak miała pretensje, że Mały chodzi, że się bawi, że zapłacze. To co ja mam dzieci wiązać i zaklejać im buzie taśmą klejącą, bo teściowa sobie nie życzy ich słyszeć?

Tu w ogóle były akcje ostatnio, bo Maciuś miał wirus żołądkowy, to nam nie wolno było na dół schodzić. Już nawet jak wyzdrowiał i zapędził się do jej sypialni, to go potrafiła przez całe salon gonić, żeby wyszedł. Teraz jak Faustynka ma katar, to ją tak przegania, wariatka pieprzona, katarem się boi zarazić. Tu by można pisać i pisać.

A najlepsze są jej teksty jak to ona słabuje, nie ma zdrowia i że wszyscy ją chcemy wykończyć, a za minutę biegnie za wnuczkiem, całkiem w pełni sił. Takiego sprintu nie powstydziła by się dwudziestolatka. Przypominam, że moja teściowa ma dopiero 51 lat i końskie zdrowie. Ona nawet na dwór nie wyjdzie, żeby jej nie przewiało.

8 komentarzy:

  1. Twoje rozczarowanie, zdenerwowanie i te wszystkie emocje są zrozumiałe...nie wiem czy potrafiłabym sobie tak radzić, chyba bym z 5 razy w między czasie wybuchła...Trzymaj się!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz co ja sobie myślałam że Ty już bardzo daleko od tej chorej rodziny a tu taka niemiła niespodzianka. Kurcze trudno cos pocieszającego napisać ponieważ jedyna rada to weź swoje klamoty i powiedz babie ze się wyprowadzasz ale wiem że czasami to nie jest takie proste. Szkoda Moc buziaków

    OdpowiedzUsuń
  3. Może Bozia niedługo ja weźmie do siebie i Ci trochę ulży. Chociaż wtedy w niebie prania nie będzie można robić...

    OdpowiedzUsuń
  4. p o j e b a n e tylko można o tym powiedzieć, mam tak z moją własną matką brak słów i brak już sił nerwów i wszystkiego :(

    OdpowiedzUsuń
  5. ~Marta (mama dwóch córek)4 grudnia 2015 19:45

    Ech... Tak dawno mnie u Was nie było, a jeden wpis wystarczy, żeby wiedzieć, że nic się nie zmieniło :( Niestety.
    Kochana. Zaciśnij zęby i do przodu.
    Przytulam mocno.
    Ps. Co z Waszą przeprowadzką? Jak dom?

    OdpowiedzUsuń
  6. Mi zawsze ręce opadają jak czytam co ta Twoja teściowa wyprawia... To diabeł wcielony nie kobieta!

    OdpowiedzUsuń
  7. Mam pecha na całej linii. Jak nie teściowa daje popalić, to własna matka. Nie wiadomo która gorsza.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja i matkę i teściową mam taką że szkoda słów. Tylko dlaczego? Dlaczego ja? dlaczego Ty? Miałam koleżanki, które nie uczyły się, wagarowały, imprezowały, a rodziców miały normalnych, zwyczajnych. Ja takich rzeczy nie wyprawiałam, a rodzicom i tak było zawsze źle. Jak to rozumieć? Gdzie sprawiedliwość?

    OdpowiedzUsuń