piątek, 1 października 2021

Jak nie urok, to... gradówka

Dzisiaj trochę z naszej codzienności.

Dzieciaki dosłownie tydzień pochodziły do szkoły i się pochorowały.  Choć pochorowały, to może za duże słowo. Przeziębiły się. Lekko podwyższona temperaturka i duży katar. A że w obecnych czasach z katarem się siedzi w domu, to siedzieliśmy. Na szczęście po kilku dniach przeszło.

Za to powrót do szkoły dla Faustynki okazał się trudny, mimo iż początek roku zaczęła w rewelacyjnym nastroju i nawet po kilku dniach twierdziła, że jest lepiej niż w przedszkolu, chociaż może trochę nudno na lekcjach. Kurczę, radość nie trwała długo, bo gdy trzeba było po przeziębieniu wrócić do szkoły, pojawił się stres. Biedulka, znowu płacz i ból brzuszka. Na szczęście z każdym dniem mniejszy, ale...

Od połowy lipca leczymy gradówkę. 

Pierwsza maść od lekarza rodzinnego nietrafiona. Totalny niewypał.

Do okulisty termin na 7 października! 

Pod koniec sierpnia powieka Faustynki spuchła. Dzwoniłam do okulisty czy nie zwolnił się jakiś wcześniejszy termin. Pani w rejestracji powiedziała, że choćby się zwolnił, to będzie nasza pierwsza wizyta i nie może zostać przyspieszona, bo pierwszeństwo mają stali pacjenci, ale doradziła żeby przyjść następnego dnia pomiędzy godziną 9 a 12 i zapytać Pani doktor czy przyjmie. 

W sumie to jednego nie rozumiem, bo jak się potem okazało, siedzą tam obydwie obok siebie w gabinecie, więc mogła się jej od razu zapytać, ale dobra.

Następnego dnia wyruszyłam z dziećmi do przychodni. Przed godziną 11 zajęłam miejsce w mega kolejce do Pani okulistki. Nie chciałam się tak wbijać, że to tylko po receptę, bo i tak by mnie pewnie inni pacjenci zjedli. Wyczekaliśmy się, że hoho. Gdy nadeszła nasza kolej (no nasza-nie nasza) i weszliśmy do gabinetu, zapytałam grzecznie czy nas Pani doktor przyjmie i nawet nie dała mi dokończyć, tylko w połowie zdania zaczęła się drzeć i tak się darła, że mnie nie przyjmie, że ona jest po urlopie, dopiero wróciła, ma zaległości, nie ma czasu  i tak przez 10 minut się na mnie darła. Gdy wreszcie udało mi się wtrącić, że to nie chodzi o mnie, tylko o receptę dla dziecka, bo ma gradówkę, to ona jeszcze ze złością: "Jaką receptę?!", "Jaką gradówkę?!". Powtarzam spokojnie, że córka ma gradówkę na powiece i jej teraz ta powieka spuchła, a maść od lekarza rodzinnego nic nie pomogła, a jesteśmy tu umówieni dopiero na październik. Spojrzała na Faustynę: "No faktycznie, ma gradówkę" i wypisała maść Dexamytrex i kazała moczyć rumiankiem, co nie trwało dłużej niż 30 sekund. Powiedziała też, że jak nie pomoże to trzeba będzie zrobić zabieg. 

Nie bardzo rozumiem po co było się tak drzeć, szargać zdrowie swoje, no i moje. Mogła normalnie powiedzieć, że nas nie przyjmie, ale pewnie gdyby od razu dała mi dokończyć zdanie, to byśmy wyszli stamtąd 10 minut wcześniej z tą receptą.

I tak widzę plus w tej sytuacji. Kilka lat temu bym pewnie wyszła stamtąd z płaczem, a teraz widzę, że mam coraz bardziej wyjebane na takich szajbusów, o przepraszam, choleryków. 


Dexamytrex pomagał. Było widać sporą poprawę, ale jakby nie do końca, bo ciągle ta grudka, choć malutka, była na powiece.  Tydzień temu w piątek powieka znowu spuchła! Zjeździliśmy kilku okulistów, ale nigdzie nie chcieli przyjąć Faustynki. W końcu w szpitalu się zlitował jeden okulista,  popatrzył i od razu umówił zabieg wycięcia gradówki w znieczuleniu ogólnym na za tydzień, bo wg niego nie ma ujścia z kanalików i tu już nic nie pomoże. 

Teraz to mi się wydaje, że po prostu nie mają pacjentów na tego typu zabiegi (a co za tym idzie kasy) skoro tak szybko znalazł się termin. 

W sobotę pojechaliśmy do Ambulatorium Okulistycznego aby skonsultować to z innym okulistą, tym bardziej, że ta nabrzmiała powieka córkę bolała. Wyczekaliśmy się pół dnia, ale było warto, bo w końcu zeszłą do nas młoda Pani doktor, wybadała DOKŁADNIE Faustynę, wysłuchała jakie leczenie do tej pory zastosowaliśmy i powiedziała, że musimy wygrzewać, masować, cisnąć mocno gradówkę, bo jest ujście JEST UJŚCIE z kanalików i trzeba mocno ściskać, a wydzielina będzie wypływać. NIE ROBIĆ MOKRYCH OKŁADÓW! Wygrzewać za pomocą ciepłej łyżki lub przykładać buteleczkę z gorącą wodą. Przepisała całkiem inną maść, do tego krople i jeszcze specjalistyczne chusteczki do higieny powiek. 

Cały weekend znęcaliśmy się intensywnie nad powieką, która była spuchnięta, aż fioletowa. Zaczęła wyciekać ta ropka ciupinkę. Czyli jednak ujście jest. 

Młoda od tygodnia nie chodzi do szkoły, żeby nie zaziębić powieki. Wygrzewamy non stop i masujemy. 4x dzienie maść, 4x dziennie krople, rano i wieczorem chusteczki. Biedne dziecko.  I tak że ona daje sobie wciskać tą maść pod powiekę i te krople zakrapiać, bo gdyby to Maćka spotkało, to ja sobie nie wyobrażam... 

Rano powieka wygląda na zupełnie zdrową. Może jest po nocy wygrzana? W kąciku ma też zebraną ropkę, co widocznie w nocy lepiej schodzi. Natomiast w ciągu dnia tą grudkę pod powieką wybija mimo tych wszystkich zabiegów. Aż się boję, że trzeba będzie to w szpitalu usunąć, co wcale nie daje gwarancji, że po wyłyżeczkowaniu za chwile znów się w tym miejscu nie pojawi gradówka, więc jaki w tym sens? 


Macie jakieś doświadczenia z gradówką? Co pomogło?

Ja raz w życiu, na studiach, miałam gradówkę i niespecjalnie się nią przejmowałam. Trochę masowałam złotą obrączką, ale z tego co wiem, to z tym złotem zabobon, chodzi o masaż po prostu. Trzy miesiące żyłyśmy tak sobie w symbiozie zanim trafiłam do okulisty. Pani doktor też wtedy mówiła, że tylko zabieg, bo to za długo się utrzymuje, ale zapisała jakąś maść i krople, których nazwy nie pamiętam i pomogło jak ręką odjął. 


Z moją insulinoopornością zastój na razie. Nie robiłam dodatkowych badań, nie wybrałam się jeszcze do endokrynologa. Na razie na tapecie gradówka. Choć powiem Wam, że testuję takie "czary-mary". Łykam tabletki z morwą białą. Początkowo bardzo ostrożnie po jednej dziennie, bo opinie czytałam różne, ale już wiem dlaczego są takie rozbieżne. Dużo osób kupuje ją na odchudzanie, ale nie biorą pod uwagę tego, że morwa obniża cukier i jak ktoś mimo nadwagi ma poziom glukozy w normie, to może czuć się po tych tabletkach słabo i mieć zawroty głowy. Ja czuję się bardzo dobrze, powiedziałabym nawet, że rewelacyjnie. Mam dużo więcej energii. I UWAGA UWAGA! Zaczęłam więcej jeść. A waga ciągle stoi w tym samym miejscu, aż się nadziwić nie mogę. Ja mam ciągle 50,9 - 51 kg. Nawet teraz siedząc z córką cały czas w domu, a już tydzień minął.  30 miut przed posiłkiem połykam tą tabletkę. Zobaczymy. Za jakiś czas wybiorę się na badania. Jeśli glukoza mi nie podskoczyła mimo, właściwie normalnego jedzenia, to znaczy, że to działa. 



wtorek, 7 września 2021

Chyba czas zmienić lekarza rodzinnego

Miałam kontynuować o wysyłaniu z kwitkiem,

zatem...

30 maja podjęłam kolejną próbę odchudzania gdyż waga znowu zaczęła rosnąć i dobiła do 59,5 kg. Wprowadziłam sprawdzone już na obie restrykcje, czyli zero glutenu, zero cukru, zero mięsa. Dopiero takie połączenie sprawia, że waga u mnie powoli leci w dół. Początek był najtrudniejszy, męczyłam się strasznie, bo bardzo lubię pieczywo, ale trzymałam się dzielnie. Mój jadłospis wyglądał zazwyczaj tak:

- rano kawusia z roślinnym mlekiem, np. migdałowym,

- przed południem koktajl owocowo - warzywny z wykluczeniem owoców z wysokim IG, takich jak np. banan, 

- koktajlu zazwyczaj wychodziło mi ok. 500-600 ml, więc dzieliłam na dwa razy i zamiast obiadu wypijałam drugą porcję,

- jako kolacja wypijałam kefir lub jogurt naturalny,

Ot, cała moja dieta tak wyglądała przez dwa miesiące. Waga w tym czasie spadła o 6 kg i ważyłam 53 kg. Jednak byłam bardzo zmęczona i senna. Nie miałam za grosz siły aby zabrać się za ćwiczenia. Postanowiłam wykonać badania myśląc, że pewnie anemia się przyplątała czy coś. Pani doktor wypisała mi skierowanie na badania podstawowe (morfologia, mocz, glukoza). Wykonałam je, dodając prywatnie do tego żelazo. I co się okazało? Anemia? Nie. Wyniki badań wręcz idealne z jednym wyjątkiem - cukier powyżej normy. 

No coś tu nie halo z tą glukozą. Po takiej diecie,  a ja mam na czczo 104 mg/dl, gdzie norma to 70-99.

Odwiedziłam Panią doktor, licząc na jej zainteresowanie. Opowiedziałam o swoich dolegliwościach, które mogłyby zasugerować stan przedcukrzycowy, ale Pani doktor stwierdziła, że jestem zdrowa, badania w normie, nic mi nie jest. Pytam o ten podwyższony cukier, a ona wręcz zbulwersowana stwierdziła, że jest w normie. Widocznie ma jakieś nieaktualne normy.

Swoją drogą to ciekawe jaką glukozę miałam przy wadze 60 kg?! Szkoda, że nie wykonałam badań przed dietą, bo może było 120. Ciekawe czy wówczas twierdziłaby, że to norma.

Tłumaczę jej, właściwie powtarzam, że jestem od dwóch miesięcy na diecie, jem niemal same warzywa, schudłam 6 kg i że taki wynik nie jest w tej sytuacji normalny. A ta w zaparte, że "To w zależności ile pani słodzi". No szkurde! "No przecież mówię, że jestem na diecie i nie słodzę". A ta się pyta na jakiej diecie. Ja, że się odchudzam, a ona: "To wcale pani nie słodzi? W ogóle?". Trzy lata nie słodzę, a od dwóch miesięcy nie jem glutenu, żadnego pieczywa, makaronów, kaszy,... No powtarzam wszystko od początku. Mówię, że mąż je wszystko i nawet słodycze, pizze i ma 80 jednostek glukozy na czczo, a nawet po posiłku miał 93. A ona, że to nie można się do kogoś porównywać i dalej swoje, że mam cukier w normie.

A to że jestem senna, zmęczona, stwierdziła, że pewnie jestem przemęczona. 

Kurde, już z 8 lat jestem w takim razie przemęczona.

Liczyłam, że wypisze mi jakieś skierowanie na dodatkowe badania lub chociaż skierowanie do endokrynologa. Tym bardziej, że wspominałam, że przed pandemią kontrolowałam regularnie badania tarczycowe, które wskazywały na początkową fazę Hashimoto,  a ona nic.  Wg niej jestem zdrowa.

I tak oto zostałam odesłana z kwitkiem. 

Skoro nie mogłam liczyć na pomoc lekarza, zaczęłam kombinować na własną rękę. Zmodyfikowałam dietę. Wykluczyłam całkowicie owoce. Wprowadziłam tłuszcze  - ryby i jajka. Po swojej dwumiesięcznej diecie cholesterol miałam poniżej normy, więc jakby, któraś z was miała zbyt wysoki poziom cholesterolu, to polecam zajadać warzywa na zmianę z  kefirem. 

Odczekałam miesiąc i powtórzyłam badania. Waga spadła na 51,5 kg. Oprócz glukozy zbadałam poziom insuliny na czczo, tsh, ft3, ft4. Trochę mnie to kosztowało, ale tarczycowe mam w normie. Z tym że powinnam jeszcze zbadać anty tpo i anty tg, bo to z tym miałam jakieś problemy dawniej, ale to już następnym razem. 

No i co się okazało po wyliczeniu wskaźnika HOMA?!

Insulinooporność jak byk! 

Aby pozbyć się insulinooporności powinnam zejść z poziomem glukozy do 84.  Teraz mam 100! Odchudzać się dalej? To ile ja mam ważyć? 45 kg? Było by jeszcze niby w normie przy moim wzroście, ale ja tego nie chcę. 

A w ogóle to mam chyba alergię na gluten, bo gdy przez trzy miesiące go nie spożywałam miałam bardzo ładną cerę, a gdy ostatnio sobie zrobiłam taką jakby nagrodę po odchudzaniu i zjadłam warzywa w tortilli pszennej, to mnie tak wypryszczyło, że przez trzy ni mnie morda aż piekła, wręcz paliła i byłam bordowa na twarzy łącznie z dekoltem i uszami. 

Także tego. 

Zostało mi chyba do końca życia jeść same warzywa i to te o najniższym indeksie glikemicznym.  


Dziewczyny,

Tu taki zwrot do Was,

Jeśli macie wrażenie, że tyjecie z niczego, że macie problemy z utrzymaniem wagi albo odchudzacie się a waga nie spada - BADAJCIE SIĘ! Nie dajcie sobie wmówić, że to dlatego, że żrecie nieposkromienie. Sprawdźcie poziom insuliny, wskaźnik homa, a nuż to insulinooporność.  Podobno wiele osób się z tym zmaga o tym nie wiedząc. 

Ja objawy mam właściwie od dziecka. Chociażby otyłość brzuszną. Jednak jakoś żaden lekarz się tym nie zainteresował. 

To tak jak od zawsze mdlałam z bólu w czasie miesiączki, to przez kilkanaście lat słyszałam, że to normalne, najpierw od matki, potem że widocznie taka moja uroda - z ust ginekologów. A co się okazało? Endometrioza. Dopiero w wieku 28 lat trafiłam na lekarza, który się mną zainteresował i wdrożył odpowiednie leczenie, po którym mogę normalnie funkcjonować nie patrząc na to w którym jestem dniu cyklu.  



czwartek, 19 sierpnia 2021

Lekarka, która sama potrzebuje pilnie psychiatry

Jeśli piszę chaotycznie i nieskładnie, to wybaczcie, ale jeszcze nie doszłam do siebie. Limit wkurwów na ten tydzień już wyczerpany. 


19 lutego 2021 napisałam na blogu: "Ale to i tak nic w porównaniu do tego na jaką lekarkę od rehabilitacji dla Maćka trafiliśmy ostatnio, ale to temat na kolejny post. Mówię Wam, padniecie 🤣"

Jednak zaniechałam i nie opisałam, a szkoda, bo będzie kontynuacja i tym razem mi wcale nie do śmiechu.

Mąż miał rację - człowiek od tej kobiety wychodzi chory.


Może powrócę do lutego, bo to warto opisać. Wówczas nie mogłam pojechać z Maćkiem na to spotkanie z Panią doktor w sprawie rehabilitacji. Faustynka miała w tym samym czasie tańce, a jej samopoczucie i lęki nie pozwalały na pójście do DK z tatą, dlatego też z synem pojechał mąż. 

Gdy wrócił był w takim stanie... Nigdy wcześniej go takiego nie widziałam. Po pierwsze to w ogóle musiał usiąść i posiedzieć. Po jakimś czasie wydukał z siebie tylko: "Więcej tam nie pójdę", nastąpiła długa pauza i  "Ona jest pojebana".  Dzisiaj mam dokładnie to samo. 

Nie mogłam się nadziwić gdy mi opowiadał jak przebiegała wizyta. A było tak:

Najpierw stwierdziła, że ją strasznie podnieca jak z dzieckiem przychodzi tatuś. I że współpraca się będzie świetnie układać, bo tatusiowie są zajebiści, a matki beznadziejne. No, Boże, jak ją to podnieca... Rozkraczyła się na fotelu (powtarzam to co mi mąż powiedział) i taki tekst dosłownie: "Sorry, że się tak rozjebałam na fotelu, ale ja w domu też taka rozjebana siedzę".  Może sobie leki pomyliła czy co? No nie wiem. I nie na "Pan" tylko wszystko na "Ty", np. "Jakie masz oczekiwania?" Mąż próbował potłumaczyć, że dziecko jest nadwrażliwe na dotyk, potrzebuje zajęć SI, że mogły by pomóc spotkania z psychologiem czy logopedą, żeby pomógł się troszkę dziecku przystosować do społeczeństwa, coś pomóc w przystosowaniu się do norm społecznych, żeby Maciek radził sobie trochę w życiu, żeby wiedział chociażby takie rzeczy, że np. w sklepie musi zapłacić za zakupy. A ona się uczepiła tych zakupów: "Powiedz - Mój syn jest złodziejem, masz kartkę i napisz teraz: Mój syn jest złodziejem, weź tą kartkę, schowaj pod poduszkę i z nią śpij, pogódź się z tym, że twój syn jest złodziejem. Musisz to zaakceptować" 🤦

Na tę chwilę tyle z tego pamiętam, bo już kilka miesięcy minęło. Może jeszcze dopytam później mężą i uzupełnię, ale normalnie szok.

Myślałam, że ta kobieta się popisuje przed tatuśkiem, a do mnie na kolejnej wizycie będzie normalna. No i dzisiaj nastał ten dzień. Minęło te 30 godzin rehabilitacji, które wówczas wypisała i aby móc kontynuować musieliśmy się stawić do tej Pani doktor. Podniecona nie była, najwidoczniej nie ta orientacja. Pytała czy widzę poprawę, więc odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że tak, głównie o poprawie w utrzymaniu równowagi. Wszystko fajnie. Powiedziałam, że zależy nam aby kontynuować te zajęcia, a ona się pyta czy Maćkowi się podoba i jak pracuje i zwróciła się z tym pytaniem do fizjoterapeutki, która też była obecna. No i trochę niefajnie wyszło, bo owszem na początku super pracował a na ostatnich dosłownie dwóch zajęciach mu się trochę nie chciało i narzekał. Wytłumaczyłam go, że to pewnie przez to że teraz są wakacje, ale od września się to zmieni. Pani doktor zaproponowała przerwę. Wymyśliła, że chłopak pomiędzy 9 a 14 rokiem życia nie powinien mieć kontaktu z kobietami. Serio? Wow... No to społeczeństwo ma wielki problem. W szkole Panie nauczycielki, w poradniach psychologiczno-pedagogicznych też Panie psycholog czy jak kto woli psycholożki, pedagożki, logopedki(?). Jak dla mnie Panie psycholog/pedagog... ale nie o tym.

I co? Wszyscy chłopcy są niesforni i zawsze na 'nie' przez kobiety? A co najlepsze wg tej Pani doktor trzeba im pozwolić na to co chcą.

Jakieś dziwne podejście obserwuję obecnie u psychologów czy lekarzy. O Faustynce też psycholog kiedyśtam powiedziała "Jak nie chce chodzić do przedszkola to niech nie chodzi", "Jak chce nową zabawkę, to trzeba jej ją kupić", ...itp, itd...  Rozumiem, że jak syn będzie chciał mi kiedyś uciąć łeb, to mam nie protestować tylko mu na to pozwolić. No brawo! Będzie chciał siedzieć cały dzień przed komputerem, baaa, dzień... tydzień, niech siedzi. Tak? Będzie chciał jeść tylko słodycze, niech je słodycze. Super! Czyli jak nie chce spać, to niech nie śpi. Jak się nie chce wypróżniać, to niech się nie wypróżnia. Niech mu co dwa tygodnie robią w szpitalu lewatywę i to pewnie w znieczuleniu ogólnym, bo na żywca się nie da. 

W ogóle mi jakieś wywody prawiła jak to rodzice chcą mieć idealne dziecko...bla bla bla. Niech mówi o sobie i swoim dziecku, a nie wypowiada się za wszystkich innych rodziców. Jeśli ma takie problemy, to niech się sama uda do specjalisty, a nie na mnie przelewa własne frustracje. 

W każdym bądź razie Pani doktor zarządziła dwa miesiące przerwy i kazała przyjść po tym czasie z nowym skierowaniem (czy oni biorą jakąś ekstra kasę z NFZu za skierowanie?). Ja na to, że owszem możemy zrobić przerwę, ale co najwyżej dwa tygodnie, nie miesiące i o nowym skierowaniu mowy nie ma, bo nikt mi teraz nie wypisze takiego skierowania jak było pół roku temu wypisane i jest jak najbardziej aktualne. A na przerwę do lutego się nie zgadzam. 

Specjalnie się z dwójką dzieci tłukłam autobusem w największych korkach, żeby mnie odesłała z kwitkiem? Jakbym nie chciała kontynuować rehabilitacji Maćka, to bym do niej się nie umówiła i spędziła bym dzisiejszy, jakże piękny dzień z dziećmi na hulajnogach w parku, a nie czekała do niej godzinę w kolejce, bo miała opóźnienie! Uhhh...

Wypisała nam te zajęcia z zaleceniem miesiąca przerwy w rehabilitacji. Na wrzesień i tak już mało terminów zostało, więc brałam co było. Życie... 


W ogóle chyba ostatnio odsyłanie z kwitkiem jest w modzie, bo ... c.d.n...





piątek, 30 lipca 2021

wtorek, 27 lipca 2021

Co nowego

Fatalnie się dziś czuję. 

Nie wiem... może odchorowuję wczorajsze spotkanie z "koleżankami"? 😂

Zmierzyłam ciśnienie - 98/55 

Dobijają mnie te ciśnienia. Niby dobrze jak się ma niskie, ale już zawroty głowy nie są takie fajne. 

W ciągu ostatnich dwóch miesięcy udało mi się zrzucić 6 kg. Zeszłam z 59,5 na 53,5. Jestem zadowolona. BMI w normie. Wciskam się w rozmiar 34. Tylko zmęczona jestem strasznie i nie mogę się zmobilizować do ćwiczeń. 

Wydaje się że bezsenność Maćka minęła. Od tygodnia przesypia całe noce w swoim pokoju. Ot tak z niczego. Tzn. "ptaszki przestały ćwierkać" i już mu nie przeszkadzają w spaniu.

Na pewno i te nocne pobudki od marca mnie wykończyły.  To w końcu 5 miesięcy nocnej męki, ale przetrwaliśmy. Gdy słyszę jak wczoraj,  że któraś matka musiała ugotować zupę,  bo dziecko nie poszło do przedszkola,  to niedowierzam, jakie ludzie mają problemy 🙉

A jak pięknie syn się z zaparć wyleczył... Zobaczył w tv reklamę jakiegoś Dulcobis, jak dziewczynka mówi: "Wszyscy robią kupę" i zdziwił się "Wszyscy? Jak to Wszyscy?". Nooo... ale jak ja mówiłam to się nie słuchało. Teraz co drugi/trzeci dzień chodzi na kibelek, no bo przecież wszyscy robią kupę. 

Chwała temu kto wymyślił tę reklamę. 


Nie pochwaliłam się jeszcze,  bo jakoś tak nie było kiedy,  ale niedawno kupiliśmy działeczkę rekreacyjną, która nas mocno zaabsorbowała w ostatnim czasie.  Podciągnęliśmy prąd, mąż zrobił ogrodzenie,  kupiliśmy chuśtawkę, składamy altankę. Na wiosnę pewnie kupimy jakiś domek ogrodowy,  bo wiadomo, od razu wszystkiego nie da rady. Tym bardziej,  że ekipa, która nam miała układać podest, wystawiła nas do wiatru. 

Dzieciaki mają frajdę. Wybiegają się, wybawią, pochlapią w baseniku.

Spędzamy całe weekendy na działeczce.  Jest cudownie.



Bomba witaminowa!

Zielony koktajl!

Uwielbiam zielone koktajle, w ogóle kocham jeść zielone.

Zazwyczaj ten koktajl uzupełniałam bananem dla uzyskania słodyczy, jednak teraz postanowiłam banana zastąpić ananasem.



Składniki:

- garść szpinaku

- połowa pęczku pietruszki

- połowa jabłka

- kiwi

- 2 plastry ananasa

- 100-200 ml wody (w zależności jaką gęstość preferujesz)

Zblendować wszystkie składniki.  

poniedziałek, 26 lipca 2021

Wampiry energetyczne

Niektórzy to potrafią wyssać z człowieka energię.

Byłam z Młodą dziś na jakiejś takiej imprezie osiedlowej dla dzieciaków i spotkałyśmy kilka mam dzieciaków z przedszkola. 

Tyle narzekania to ja już dawno nie słyszałam. A to wywracanie oczami na wszystko,  to o mdłości potrafi przyprawić.

I oczywiście srajfony przyrośnięte do łap. A potem się dziwię, że dzieciaki robią to samo.

wtorek, 13 lipca 2021

Ja pierdziele, co za widok!

Jestem z dziećmi na placu zabaw. Oprócz nas są dzieci z opiekunami z jakiejś półkoloni.

Wiecie co?

Nikt się nie bawi. Wszystkie sprzęty wolne, za to wszystkie ławki zajęte przez dzieci na oko 8letnie z nosami w smartphonach.

Do czego to zmierza?