niedziela, 24 lipca 2011

Właśnie minął dokłanie rok od kiedy jesteśmy małżeństwem.

   

To pierwsza rocznica naszego ślubu.
Z tej okazji chcę życzyć mojemu wspaniałemu mężowi wszystkiego co najlepsze, dużo szczęścia, miłości i zadowolenia ze mnie i tego dzieciątka, które noszę pod serduszkiem.

"
Róże są piękne, bo kwiaty mają.
Lecz są nietrwałe, bo przekwitają.
A nasza miłość niech się rozwija,
Niech trwa na wieki i nie przemija
".


środa, 6 lipca 2011

Moja historia cz. 1.

Witam po bardzo długiej nieobecności.
Właściwie miałam zakończyć prowadzenie bloga, ponieważ miał on dotyczyć jedynie przygotowań do ślubu, a że ślub odbył się rok temu, to chciałam zostawić bloga w takiej formie, trochę jako pamiątkę tych cudownych chwil.

Jednak po przeczytaniu postów Pani Agnieszki na blogu agar.blog.onet.pl
pt. "Bo co ludzie powiedzą" i "Nie tak Cię wychowałam", które mnie bardzo poruszyły,  postanowiłam opowiedzieć swoją historię.

Pani Agnieszka opisała tam historie dwóch kobiet. Po przeczytaniu komentarzy zauważyłam, że wiele osób nie wierzy w prawdziwość i możliwość zaistnienia takich sytuacji. Jeśli nie wierzą, to dobrze, bo to znaczy że sami tego nie doświadczyli. Ja wierzę, bo sama przeżyłam coś podobnego.

 

Moi rodzice - głównie matka znęcali się nade mną psychicznie, ojciec jakoś się nie interesował moim wychowaniem, ogólnie mam z nim słaby kontakt. Tak jak u Ewy gdy dostałam 4 bałam się przyznać w domu, bo myślałam że mnie zabiją. Poza tym te męczące zajęcia pozalekcyjne - w wieku 7 lat oprócz zwykłej podstawówki uczęszczałam do szkoły muzycznej, na kółko taneczne i dodatkowy angielski (zaznaczam że rodzice nie są wykształceni, ojciec - zawodówka, matka podstawówka i to na samych trójach to tak jakby dziś na dwójach. Oczywiście mi wparła całkiem inny obraz siebie- miała same piątki, grała na mandolinie i chodziła do liceum akrobatycznego tylko się połamała i musiała pójść do zawodówki, papierosy zaczęła palić dopiero po ślubie bo ją siostra mojego ojca zmusiła, do tego była świetną tancerką i tańczyła jak w "Tańcu z gwiazdami" i śpiewała w zespole, aha i jeszcze zjeździła całą Polskę bez prawa jazdy, bo akurat jak je miała zrobić to zaszła w ciąże i przeze mnie nie zrobiła, krótko mówiąc pokrzyżowałam jej plany). Sama się sobie dziwię jak dawałam radę i do tego zawsze świadectwo z paskiem. Po podstawówce gimnazjum muzyczne do którego dojeżdżałam 15 km, miałam tam zajęcia ogólne a popołudniu muzyczne więc spędzałam po 10 - 12 godzin poza domem (dojeżdżałam autobusem). Oczywiście nie było mowy o znajomych, nie mogłam wychodzić do koleżanek, już nie wspomnę o imprezach. Gimnazjum i ciągła rywalizacja z "artystami" wykańczały mnie psychicznie. Nie chciałam już tam się uczyć. Dziewczynki w wieku 13-14 lat a potrafiły by się na wzajem utopić w łyżce wody byle dostać główną rolę na scenie. To nie było dla mnie, ale matka nie pozwoliła mi wrócić do szkoły w rodzinnej miejscowości - "bo co ludzie powiedzą", "będą się ze mnie śmiać że sobie nie dałam rady".


Gdy patrzę na to po latach, jest to dla mnie doprawdy zadziwiające.
Jak można wysłać dziecko (tak! dziecko, bo 13 lat to niewiele) do szkoły oddalonej o 15 km od domu, mimo iż mogło by uczęszczać do szkoły, która jest pod nosem. Ach te wygórowane ambicje rodziców...
Znam rodziców, którzy zapisują dzieci na dodatkowe zajęcia, często oddalone od miejsca zamieszkania, ale oni sami te dzieci dowożą, dbają o to by codziennie zjadły ciepły obiad i nie pozwolili by aby dziecko wracało nocą autobusem samo do domu.
O mnie nikt nigdy się nie martwił, no chyba że oceny pod to podciągnąć, bo dla matki tylko to się liczyło. Gdy wracałam do domu to nie pytała się czy coś jadałam, tylko jakie oceny dzisiaj dostałam i co mam się na jutro uczyć.
Nikt nawet nie raczył wyjść po mnie w zimie do przystanku, kiedy to już o godzinie 17 było ciemno jak wiadomo gdzie. W zimie, gdy o 5 rano było jeszcze ciemno, do autobusu chodziłam dwa razy dłuższą drogą, bo bałam się iść skrótem przez ten straszny park niedaleko mojego domu, często oblegany przez pijaków i łobuzów.


Szkołę muzyczną zmieniłam po pierwszej klasie na inną - popołudniową, a gimnazjum wybrałam jakieś w miarę niedaleko od niej. Dalej 12 godzin spędzanych poza domem. Wstawałam o 5 bo o 5.53 miałam autobus a o 7.30 zaczynałam lekcje, po szkole wypiłam Kubusia zjadłam drożdżówkę i biegłam na fortepian i inne muzyczne zajęcia. Bywało tak że zajęcia miałam do 20 i o tej godzinie szkoła była zamykana i portier szedł już do domu a ja musiałam się błąkać po przystanku i czekać do 21.15 na autobus. Wracałam do domu i byłam wykończona. Obiadu oczywiście nie dostałam, bo się matce gotować nie chciało, chociaż pewnie i tak nie miałabym siły go zjeść. Jedyne o czym marzyłam to było położyć się do łóżka - ale nie, ja musiałam się uczyć bo musiałam mieć same piątki i czerwony pasek na świadectwie. Godzina grania na pianinie, zadania i uczenie się na następny dzień. Spałam góra 5 godzin na dobę, a zdarzało się że nie spałam w ogóle bo uczyłam się do rana. Dodaję że nie mogłam się uczyć w sobotę na tydzień w przód, bo również miałam wówczas zajęcia w szkole muzycznej. Zostawała niedziela - matka zabraniała mi chodzić do kościoła, bo nie mogłam przecież marnować czasu, musiałam się uczyć. Kłóciłyśmy się przez to. Kłóciłyśmy się w ogóle bardzo dużo, a bo nie zdążyłam rano łóżka pościelić i sprzątnąć po śniadaniu przed wyjściem do szkoły, a bo się po szkole położyłam na kilkanaście minut żeby odpocząć, a bo jakim prawem ja jestem zmęczona, a bo nie zrobiłam ojcu kolacji, a bo nie zrobiłam zakupów bo jak wysiadłam z autobusu to już sklepy były zamknięte, a przecież mogłam zrobić tam gdzieś koło szkoły a potem z reklamówami się przewracać w autobusie, a bo to, a bo tamto. Poza tym zawsze musiałam mieć czas żeby jej pomagać w domowych obowiązkach, czy to w roku szkolnym czy na wakacjach. Nigdy nie miałam wakacji - tylko książki, pomoc w ogrodzie, obrywanie owoców w sadzie, robienie przetworów, gotowanie obiadów, trzepanie dywanów, zmywanie podłóg i tak od najmłodszych lat. Zawsze coś.

Zazdrościłam rówieśnikom, bo widziałam stojąc w oknie, jak biegają za piłką, grają w klasy czy skaczą na skakance. Ja nie mogłam. Księżniczka uwięziona w wieży, strzeżona przez strasznego smoka - zdanie często powtarzane przez znajomych.

 Po gimnazjum matka wybrała mi liceum. Tak wybrała, bo ona wybierała wszystko, zawsze. Jedno z najlepszych w Polsce. Dostałam się bez problemu bo miałam bardzo dobre wyniki z gimnazjum, ale miałam złe przeczucie. Nie chciałam się tam uczyć. Miałam bardzo dobrą koleżankę w gimnazjum, która niestety się nie dostała do tego liceum, chciałam pójść razem z nią, do tego o nieco niższym poziomie. Jednak nie miałam nic do powiedzenia, bo jak mówi matka "zwierzęta i dzieci głosu nie mają". Tak zostałam wychowana. W przekonaniu, że rodzice są najważniejsi i trzeba ich zawsze słuchać, nie można się im sprzeciwiać, bo przecież chcą jak najlepiej.
Chciałam liceum zmienić. Nie odpowiadało mi towarzystwo, jakaś taka udawana arystokracja, dążenie po trupach do celu, wyścig szczurów. Nie pozwoliła mi bo musiała się mną chwalić przed sąsiadkami, że jestem w najlepszym liceum w całym województwie. Nie miałam już samych piątek, były czwórki a nawet trójki. Koszmar. Nie wyrabiałam. W szkole też panowała ogromna niesprawiedliwość i bardzo stresująca atmosfera. Najlepsze oceny mieli najbogatsi, a ja... taka szara myszka, córka kierowcy i gospodyni domowej. Po I klasie, na wakacjach, chciałam pójść z koleżanką na pielgrzymkę. Tylko 3 dni. Usłyszałam kategoryczne nie. Bo, że ja się tam idę kurwić. Ja w odpowiedzi krzyknęłam "Ja się tam idę modlić!". Nigdy w życiu nie dałam jej powodów do tego aby mogła mieć o mnie takie zdanie. No chyba, że ona mierzyła mnie swoją miarą. Tak chyba właśnie było. Ojciec wówczas wstawił się ze mną pierwszy raz. W wieku 17 lat pod koniec wakacji zaczęłam się spotykać z chłopakiem - rodzice go przepędzili po dwóch tygodniach i tyle go widziałam.
Zaczęły się 18stki. Zostałam zaproszona do koleżanki. Rodzice mnie o dziwo puścili, ale o 22 musiałam być w domu. Na imprezie proponowano mi alkohol ale odmówiłam, wręcz się pokłóciłam z jedną koleżanek, bo nie chciałam pić przed swoją 18stką. Koleżanka z tekstem "- no Jezu, tylko miesiąc Ci został", a ja na to "-no właśnie Aniu miesiąc, dlatego zaczekam" (nie rozumiem jak ktoś mógł moją matkę zmusić do palenia papierosów). Wróciłam do domu spóźniona 15 minut i oczywiście awantura. Nie rozumiem mojej matki. Miała dziecko idealne - w szkole same piątki, nie pijące alkoholu, nie włóczące się po imprezach, papierosa w ustach do tej pory nie miałam (mam 23 lata), a gdy już byłam pełnoletnia i mogłam pić alkohol, nigdy nie zdarzyło mi się upić. Z resztą nie przepadam za alkoholem. Gustuję jedynie w "babskim smakowym piwie" typu redd's lub czerwonym winie. Okazjonalnie.

 Ona nigdy mnie nie doceniła. Zawsze wychwalała moje kuzynki - puste lalki barbi bez wykształcenia ale w jej oczach, piękniejsze, mądrzejsze i bardziej zaradne ode mnie. Robiłam wszystko żeby matkę zadowolić, ale i tak one były lepsze, tak jest do dziś. Najbardziej wkurza mnie to, że wiem jakie one są. Na własne oczy widziałam jak piły paliły, lizały się z chłopakami w wieku kilkunastu lat. Wiem, że chodziły na imprezy. Nigdy nie miałam z nimi o czym rozmawiać, gdy byliśmy na jakimś zjeździe rodzinnym. Opowiadały jedynie o imprezach i o chłopakach. Czułam się jak piąte koło u wozu.

Po 18stce zaczęłam się spotykać z moim obecnym mężem. Przeszliśmy przez piekło. Nie mogliśmy się spotykać częściej niż raz w miesiącu bo co ludzie powiedzą. Mój wówczas jeszcze chłopak myślał, że mi na nim nie zależy bo miałam jakieś wymówki co chwile żeby się nie spotkać, a ja się wstydziłam że w tym wieku mi rodzice zabraniają, myślałam że jak mu powiem to ucieknie jak tamten pierwszy. Nawet przyszli teściowie uważali że coś jest nie tak, bo przez pierwszy rok nawet tam nie pojechałam. Matka mi zabroniła "bo dziewczyna przed ślubem do chłopaka pojechać nie może, jak pojedzie tzn. że dziwka". Matka robiła mi pranie mózgu. Że faceci zdradzają, itp. Że mój chłopak też mnie zdradza, że ma nie takie i jak seksu dostanie to pójdzie do innej i jeszcze do kumpli wyśmieje że łatwa. Jak widziała że te gadki nic nie dają to zaczęła jemu prać mózg: że ja nic nie robię w domu, że nie umiem sprzątać, gotować, że mam bardzo zły charakter, ale to też nic nie dało. Zdałam maturę, oczywiście było gadanie że jestem tak głupia że na pewno nie zdam i że "w dół nasram" jak siostra mojego ojca, bo wpadła w wieku 18 lat. Wyzywała mnie od dziwek. Wkurzało mnie to, bo ciągle byłam dziewicą i chciałam zaczekać z seksem do ślubu. Zaczęłam w tajemnicy jeździć do chłopaka, a że niby jedziemy do kina a niby na imprezę. A my chcieliśmy mieć chwilę spokoju, bo jak byliśmy  u mnie to ona cały czas siedziała z nami żebyśmy się przypadkiem nie pocałowali, a my nie mogliśmy nawet porozmawiać. Zaczęłam studia i zaręczyliśmy się. To dopiero dolało oliwy do ognia. Rodzice byli przeciwni abym wyszła za mąż. Matka miała inny plan. Miałam do 30 nikogo nie mieć tylko mamusie adorować. Miałam być jej służącą tak jak do tej pory. I skończyło się to dobre. Nagle nie miał kto zrobić kolacyjki, bo narzeczony do mnie zaczął przyjeżdżać niemal codziennie (w końcu mamy do siebie tylko 2 km), to ja kolację robiłam nam. Nie miał kto wykonywać za nią obowiązków, bo narzeczony mi otworzył oczy że to nienormalne żebym ja wszystko w domu robiła a ona tylko leży przed tv. Matka posunęła się do tego że zaczęła wydzwaniać do moich jeszcze wtedy przyszłych teściów i wygadywać bzdury na mój temat aby przegadali mojemu narzeczonemu żeby mnie zostawił. Nagle poznałam swój całkiem nowy życiorys - odwrócony o 180 stopni od prawdy. Że miałam wielu chłopaków, narkomanów i niewiadomo kogo jeszcze, że nie potrafię nic zrobić w domu, że mam dwie lewe ręce, że Wojtkowi będzie ze mną źle, bo ja mam bardzo zły charakter i w ogóle jestem do dupy. Teściowie byli przerażeni. Narzeczony zrobił w domu awanturę, bo on mnie wybrał i zdania nie zmieni.
Toczyliśmy wojnę o naszą miłość z obiema rodzinami. Teściowie zmienili zdanie bo mnie poznali i zobaczyli jaka na prawdę jestem. Często się głupio czułam , bo widziałam że jestem sprawdzana, np. jak sobie radzę w kuchni. Ale właśnie się dziwili, bo radziłam sobie świetnie, a po tym z tego co się nasłuchali od mojej matki to myśleli że nawet wody na herbatę nie będę umiała zagotować. Postanowiliśmy wziąć potajemny ślub bo moi rodzice wciąż byli przeciwni. Datę wyznaczyliśmy na czerwiec 2009 - rok po zaręczynach. Ale końcem 2008 roku wydarzył się cud. Gdy zmarł mój wujek, matka zobaczyła, że jej siostra została sama z niezamężną córką i nagle nie mogły sobie z niczym poradzić. W styczniu 2009 sama zaproponowała ślub na 2012 rok. Przekonaliśmy ją na 2011, a przy rezerwacji sali ją pani przekonała na 2010. Pobraliśmy się gdy obroniłam licencjat a mąż magistra. Oczywiście z matką toczyliśmy, toczymy i będziemy toczyć wojny bo ona się za bardzo wtrąca. Ale najważniejsze że my jesteśmy razem.

Przy okazji ślubu, a raczej przygotowań do nie go wynikła wielka awantura między moimi rodzicami a rodzicami męża. Rodziny do dzisiaj są skłócone. Ale o tym może następnym razem, bo i tak się za bardzo rozpisałam. Choć to i tak nie wszystko, ponieważ o wielu bolesnych sytuacjach chciałabym najzwyczajniej w świecie zapomnieć i po prostu nie chciałam ich wspominać.
To taka wersja "light".
 
Pozdrawiam wszystkich serdecznie!