niedziela, 10 grudnia 2017

Beznadzieja

Nie wyobrażam sobie tych Świąt.

Nie chcę udawać, że wszystko jest wporządku. Ja tak nie potrafię.

Wspominałam, że mąż dostał awans? To było na początku listopada. Powiedziałam mu wtedy, że teraz to już się nie wywinie od wynajmu mieszkania i ku mojemu zdziwieniu odpowiedział, że ten awans zmienia postać rzeczy i wielce prawdopodobne jest że będziemy wynajmować. Przecierałam oczy ze zdziwieniem i co? I gówno! Poprzytakiwał kilka dni - chyba tylko po to żeby uśpić moją czujność, bo nadal nic się nie zmieniło. Błagałam  żebyśmy w Święta gdzieś wyjechali. Był bardzo zgodny. I co? I gówno! Chociaż hotel zarezerwujmy na Wigilię - ok. I co? I gówno! Bo wiecznie szkoda na wszystko kasy.

Obniżyliśmy cenę naszego domu. Jest kupiec, ale dopiero na sierpień jak będzie po rozwodzie, bo teraz się boi, że go żona z połowy oskubie.

Mąż twierdzi że nie będziemy schodzić na dół na Wigilię - jasne! Już to widzę. I co im powie? Przecież prawdy nie powie, że ich widzieć nie chcemy po tym wszystkim co nam złego zrobili, co przykrego powiedzieli. I tak coś ostatnio babka powiedziała że ona nie będzie Wigilii sprawiać, bo nie da rady. A mąż powiedział, że dobrze, że my nie chcemy obciążać to sobie zrobimy oddzielnie na górze, a matka w tym momencie wybuchła: "Bo on ma na górze kierownicze co jej musi słuchać!" Jakby mnie słuchał to już 5 lat by nas tu nie oglądali. On ma wszystko w dupie. Niczym się nie przejmuje. A ja czuję się coraz gorzej.

Mam dość.  Co z nas za małżeństwo? W ogóle mu na moim szczęściu nie zależy, a nawet nie na samopoczuciu czy zdrowiu. Przecież widzi że między nami jest źle.  Chyba ślepy nie jest. Głuchy chyba też nie. Każdego dnia mu mówię jak się czuję, nie ukrywam tego że mi źle. Jak bardziej się uniosę to mnie tylko wyśmiewa , że pewnie nie wzięłam tabletki (hormonalnej). To jak mnie traktuje, poniża  jest tak cholernie bolesne i przykre i wręcz nie do uwierzenia, bo przecież kiedyś tak bardzo kochaliśmy się, przynajmniej ja go kochałam, nade wszystko. To chyba był błąd. Powinnam była na pierwszym miejscu stawiać siebie i swoje potrzeby. Ja dla niego wszystko rzuciłam, wszystkie mosty za sobą spaliła, a teraz jestem tak cholernie nieszczęśliwa.

sobota, 2 grudnia 2017

Kiepskie samopoczucie

Mam tyle tematów, które chciałabym poruszyć na blogu, a kompletnie nie mogę znaleźć na to czasu lub po prostu nie mam siły.

Syn ostatnio chorował. Totalna masakra. Gorączka 40 stopni przez 3 dni. Po Nurofenie i Paracetamolu wracała po 3 godzinach. Leki przyjmuje tylko w czopku bo doustnie nie ma możliwości mu podać. Wszystko na siłę. Buzi nie otworzy, więc syropy nie wchodzą w grę. Letnio-chłodne okłady na czoło, kark i łydki. Podawanie dużych ilości wody. Przynajmniej zaczął pokazywać co go boli - to bardzo ułatwia.

Na szczęście już wszystko dobrze, byliśmy u lekarza. Młody nas zaskoczył, bo jak nigdy dał się zbadać i nawet otworzył byzię żeby pani doktor mogła zajrzeć do gardła. Jeszcze kilka dni zostaniemy w domu. Do przedszkola jedziemy dopiero we środę.

wtorek, 21 listopada 2017

Trzmielina pospolita - bezmyślość czy głupota? A może celowe działanie?

Ja od bardzo dawna nie pcham się do salonu ani tym bardziej do sypialni teściów, do której przez salon trzeba przejść. Dzieciom także nie pozwalam tam chodzić. Wczoraj mąż po coś poszedł do salonu i zobaczył nawalone na całym stole gałązki z czerwono-pomarańczowymi owocami na kształt jagódek/wisienek i zrobił awanturę, że to trzmielina jest, która jest bardzo trująca i jak one mogły to do domu przynieść wiedząc, że są w domu dzieci, a Maciuś wiadomo jaki jest. Babka zaczęła, że to nie trzmielina tylko jarzębina, ale mąż włączył neta i pokazuje zdjęcia, nikt mu nie wciśnie że to jarzębina, bo każdy wie jak jarzębina wygląda. Teściowa oczywiście zaczęła się bronić, że jej dzieci się jakoś wychowały. Gdybym przy tym była to bym powiedziała, że się na Hydroxyzynum wychowały i na Relanium, a w wieku Maciusia nie potrafiły jeszcze chodzić i nawet w zerówce Pani zwracała na to rodzicom uwagę, że dzieciom się nogi plątają i nie potrafią równowagi utrzymać na prostej drodze. Tam na pewno były teksty, że jak Ruda se narobiła to niech se teraz bachorów pilnuje, ale mąż już mi nie powtórzy wszystkiego, żebym się nie denerwowała i nie biadoliła o wyprowadzce, ale ja i tak mu mówię, że trzeba się jak najszybciej wyprowadzić, że musimy coś wynająć, bo przed wiosną nasz dom się nie sprzeda na pewno. I się pytam - A jakby się coś stało? Młoda wpieprza rodzynki, żurawinę M&Msy to i to by zjadła, a o Maćku już nie wspomnę, bo on co prawda nie zjada, ale może do ust włożyć aby obadać, polizać. Zresztą by wystarczyło, że pomacają, a jeśli nie umyją rąk bo ja nie zauważę, to się będziemy potem zastanawiać skąd sraczkę mają. Mąż powiedział, że by starą zabił jakby się coś stało i że jej to samo powiedział. No to się wyprowadźmy w końcu i nie będzie takich cyrków. Ja już mam wrażenie, że specjalnie detergenty na podłodze w łazience stoją, czy jakieś krzaczury są nadarte do domu, a leki w zasięgu małych rączek.

Oczywiście nie chciały tych gałęzi powyrzucać, no bo przecież co ich wnuki obchodzą, przecież te dzieci są obce... ale w nocy teściowie się chlali i w końcu mój teść, jeszcze jedyny trzeźwo myślący z tych na dole, nie naćpany Lorafenem, pozbierał tą trzmielinę  i uciekł z nią do kotłowni wrzucić ją do pieca.

A teraz kilka informacji:

        "Wszystkie części trzmieliny pospolitej są silnie trujące. Zatrucie objawia się osłabieniem, wymiotami, biegunką, a także dreszczami i zaburzeniami w pracy serca. Może prowadzić do paraliżu, a w konsekwencji nawet do śmierci. Za śmiertelną dla dorosłego człowieka dawkę uważa się 35 owoców".

                                           - ze strony https://www.wlin.pl

Trzmielina pospolita - ilustracja (autor: Otto Wilhelm Thomé, źródło: Wikipedia, licencja: domena publiczna)https://www.wlin.pl

środa, 15 listopada 2017

Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem, ale...

Młodzieży, wstyd mi za Was.

Nie pisałabym tego tekstu gdyby taka sytuacja miała miejsce 2-3 razy, ale zdarza się niestety nagminnie, a ostatnio nawet codziennie.
Jadę komunikacją miejską z dwójką dzieci - stoimy. Jedną ręką trzymam jedno dziecko, drugą drugie i brak mi już trzeciej ręki. Staram się jakimś cudem utrzymać równowagę siłą napiętych wszystkich swoich mięśni. Pocę się przy tym jak diabli i modlę abyśmy się nie przewrócili, a jeśli nawet to aby dzieciom nie stała się przez to krzywda. Wierzcie mi, że nie chodzi tu o to, że jestem jakąś lalunią z porcelany i chcę posadzić dupsko. Nie! Chodzi o dzieci. Gdyby choć Młoda mogła usiąść mogłabym się czegoś złapać i trzymać Maciusia żeby on się nie przewrócił. Sorry, ale nie trzeba być specjalistą, żeby się zorientować, że mój syn jest dzieckiem wymagającym. Wystarczy zerknąć i posłuchać, bo nie zachowuje się jak normalne zdrowe dziecko. A najbardziej mnie jedna sytuacja rozwaliła - gramolę się z dziećmi w stronę jedynego wolnego miejsca, a pewien młodzieniec, rozpychając się potwornie, wyprzedził mnie i w podskokach udał się na owe siedzonko. Thanks... Niestety ta sytuacja przytrafia się nam bardzo często.

W przed Dzień Nauczyciela, kiedy to jechałam z dziećmi obładowana (+ 2 plecaki, + moja torba), bo jeszcze z upominkiem dla Pani terapeutki w torbie prezentowej, nikomu do głowy nie przyszło, żeby nam ustąpić. Dopiero gdy jedno miejsce się zwolniło usiadł na nim syn, a gdy zwolniło się kolejne miejsce (niestety po przekątnej), chciałam posadzić na nim córkę w odległości 2 metry od syna i stałam tak pomiędzy z rozpostartymi rękami, żeby żadne nie poleciało na twarz. Syn dostał szału i zeskoczył ze swojego miejsca, bo on nie będzie tak daleko siedział. Autobus oczywiście wypchany jak zawsze w godzinach porannych. Łzy cisną mi się do oczu. A Panowie około trzydziestki siedzą sobie elegancko swoimi szanownymi kuprami, a było ich sześciu w bliskiej odległości od nas. W końcu nie wytrzymałam i poprosiłam delikatnie jednego z Panów, żeby się zamienił z moim synem na miejsca. Ustąpił. Podziękowałam.

Wczoraj miałam ogromną ochotę zrobić zdjęcie i to takie z flashem, niestety wszystkie ręce miałam zajęte. A obraz był mniej więcej taki: Tył autobusu - 9 młodych osób w przedziale wiekowym od 17 do 25 lat, siedzą z nosem w swoim smartphonie każdy z nich. No ok. Pewnie nie widzą, ale cisza jest jak makiem zasiał i słychać, że dzieci wsiadły do autobusu i widać jak się w tym autobusie poniewieramy.

Coraz częściej się zastanawiam - jak to jest? Ja ustępowałam zawsze miejsca osobom starszym, matkom z dziećmi czy osobom niepełnosprawnym. Przecież to jest normalne, przecież tak się robi! Dzisiaj młodzież tego nie wie? W lesie się wychowują czy o co come on? Z roku na rok jest coraz gorzej. Większość swojego życia przejeździłam autobusami i to jest jakaś masakra. Wsiada do autobusu stara babcia i kto jej ustępuje? Ja z dwójką dzieci, jeśli udało mi się w ogóle zająć jakieś miejsce. W zaawansowanej ciąży byłam i nikt mi nie ustąpił, a jeździłam prawie codziennie, bo studiowałam.

Ludzie! Pomagajmy sobie na wzajem!!!

wtorek, 7 listopada 2017

Tak głupie, że aż śmieszne.

Wczorajsze popołudnie.

Gotuję obiad, czekając na powrót męża z pracy.  Teściowa kręci się po kuchni. Schodzę na dół  sprawdzić jak ziemniaki. Są sztućce, naczynia, ścierki... Sprawdzam łyżką - jeszcze nie, odkładam ją na talerzyk i idę na górę do dzieci. Za chwilę schodzę - nie ma tej łyżki. W ogóle nie ma sztućców, ani naczyń. Wracam na górę po swoją łyżeczkę. Schodzę... Ok, chcę odcedzić ziemniaki - NIE MA ŚCIERKI, a dopiero były trzy. Idę na górę po swój ręcznik. Wracam z myślą "na pewno już zabrała tłuczek", ale nie zabrała, bo nie zdążyła.

Dokuczliwe babsko.

czwartek, 2 listopada 2017

Prosta zupa z ciecierzycy

Składniki:

250 g suchej ciecierzycy

2 marchewki

4 ziemniaki

por

bulion

ziele angielski

liść laurowy

mielona ostra papryka

sól

pieprz

majeranek

natka pietruszki

przecier pomidorowy

mąka



Przepis:

Ciecierzycę należy namoczyć w zimnej wodzie i odstawić na noc. Po tym czasie gotujemy ją około godziny i odcedzamy. Ziemniaki i marchew obieramy, myjemy, kroimy w grubą kostkę. Pora myjemy i kroimy na plastry, które jeszcze płuczemy przed dodaniem ich do zupy. Warzywa wrzucamy do garnka i zalewamy wcześniej przygotowanym bulionem. Dodajemy 2 ziarenka ziela angielskiego, 2 listki laurowe i łyżeczkę ostrej mielonej papryki. Gotujemy około godzinę do miękkości warzyw. 2 łyżeczki przecieru pomidorowego mieszamy z odrobiną zupy w oddzielnym naczyniu, następnie wlewamy ten przecier do gotującej się zupy. Doprawiamy według uznania solą i pieprzem. Zagęszczamy odrobiną rozmieszanej w zimnej wodzie mąki. Możemy dodać majeranek i  natkę pietruszki lub co kto lubi. Zagotowujemy.

Smacznego!

Zielono-żółta sałatka z ciecierzycą.

Składniki:

200-250 g suchej ciecierzycy

1/2 żółtej papryki

1/2 zielonej papryki

kukurydza w puszce

groszek zielony w puszce

4 kwaszone ogórki

2 pory

sól

pieprz

czerwona mielona papryka ostra

majonez

śmietana

natka pietruszki



Przepis:
Ciecierzycę należy namoczyć w zimnej wodzie i odstawić na ok. 8 godzin (lub nawet 12). Można od czasu do czasu zmienić wodę. Po tym czasie należy gotować ją ok. na opakowaniu pisze - godzinę, do miękkości. U mnie trwało to ponad dwie, dlatego następnym razem postawię na ciecierzycę w puszce. Pod koniec gotowania posolić. Połówki papryk umyć i pokroić w kostkę. Kukurydzę i groszek odsączyć. Ogórki drobno pokroić. Pory pokroić i opłukać, a następnie podgotować kilka minut. Wszystkie wyżej przygotowane składniki połączyć, dodać posiekaną natkę pietruszki, pół łyżeczki soli, odrobinę pieprzu. Następnie połączyć majonez ze śmietaną lub jogurtem naturalnym w proporcji 2:1 i takim sosem majonezowym polać sałatkę. Po wierzchu posypać odrobiną ostrej papryki mielonej i udekorować resztą natki.

Smacznego!

wtorek, 31 października 2017

Ciecierzyca w roli głównej.

Długo tu nie zaglądałam. W przedszkolu u syna odbyło się pasowanie na przedszkolaka. Syn jest już starszakiem, ale z racji że został utworzony nowy budynek, zostało przyjętych dwunastu nowych chłopców z autyzmem. Wcześniej mieliśmy tu bardzo kameralne warunki, bo dzieciaczków było tylko ośmioro. Niestety po przedstawieniu zdarzył się wypadek. Młodszy braciszek jednego z chłopców oblał się gorącą kawą. Wezwano pogotowie i chłopiec pojechał wraz z rodzicami do szpitala.

Troszkę się przeziębiliśmy i kilka kolejnych dni spędziliśmy w domu. Ja nie wiem czemu odchorowałam najbardziej z potwornym bólem gardła i nieposkromionym katarem. Później czekał nas intensywny tydzień w przedszkolu. Nie miałam ani czasu ani siły na pisanie. Nie miałam nawet siły na ćwiczenia. Wracam do diety i ćwiczeń bo dobiłam  do prawie 65 kg! Znowu! Dziś jestem z dziećmi w domu, bo w przedszkolu syn ma wolne. Fiksum-dyndum straszne. Nadpobudliwość Maciusia nie daje mu usiąść na 5 minut. Cały czas wymahuje wszystkimi kończynami, każdą w innym kierunku, strącając przy tym różne przedmioty i obijając  się o meble. Nawet gdy siedzi i je, jego nogi wciąż idą, tłuką się o krzesła i stół. I tak oto między 6 a 10 rano zdążyłam już 3 razy pozcierać  rozlaną herbatę, rozsypany  cukier, posprzątać podarte papiery, chusteczki i papier toaletowy, rozsypane chrupki. A ile razy musiałam przerywać kłótnie i bójki to nie zliczę.  Ale udało mi się zrobić coś jeszcze.

Jako że kupiłam sobie pół kg suchej ciecierzycy, postanowiłam zrobić z niej sałatkę oraz zupę. Wyszło wyśmienicie! Jednak następnym razem postawię na ciecierzycę z puszki.

W kolejnym wpisie dodam przepisy, a dziś już uciekam, bo Młody rozniesie zaraz pokój w drobny mak.

Pa!

niedziela, 15 października 2017

Obłuda?

Kilka dni temu miałam okazję spędzić trochę czasu z jedną mamą innego chłopca z autyzmem z przedszkola mojego syna i... zraziłam się do niej. Albo ja jestem jakaś aspołeczna, albo trafiam w swoim życiu na nieodpowiednie osoby.

Kobieta niemal przez cały czas nagadywała na inne matki, nie przebierając w słowach. Mówiła np. "ta głupia Cipa...". Obgadała chyba wszystkie matki oraz Panie terapeutki, nie mając uważam do tego powodu. Pomyślałam wtedy, że skoro tak wszystkich do mnie obsmarowuje, to tak samo na mnie na pewno gada do wszystkich. Dzięki za taką koleżankę. W przerwach kiedy nie obgadywała narzekała,  że jest gruba, że ma 82 kg, a 6 lat temu miała 68. Pytała się mnie ile ważę, to się przyznałam że jakieś 62-63, że schudłam 5-6 kg, ale przytyłam znów 2. Dopytywała jak mi się to udało. Czy chodzę na fitness albo do dietetyka. No jakoś nie stać mnie na takie przyjemności, poza tym mam córkę przyklejoną do nogi 24h/dobę. Mówię jej: "ćwicz w domu". No to ona nie ma motywacji. Próbowała mnie namówić na siłownię i fitness (już nie pierwszy raz). Nie powiem, że bym nie chciała, ale nie mam na to ani kasy ani możliwości. Wolę ćwiczyć w domu. Nie da się? Da się. Wstawałam przed 5, ćwiczyłam na początku codziennie po 30 minut, gdy się wprawiłam, to nawet 50 minut co drugi dzień. Brałam prysznic. Budziłam dzieci. Robiłam sobie warzywno-owocowy koktajl z odżywką białkową i to było moje śniadanko. Później sałatka ze świeżych warzyw i jajko na twardo albo sardynki w sosie paprykowym i kromeczka pieczywa. Na obiad gotowałam sobie jaką bądź lekką zupę. Na podwieczorek jogurt o wysokiej zawartości białka, a na kolację biały ser rozgnieciony z jogurtem naturalnym, posiekanym  szczypiorkiem, koperkiem, natką pietruszki i pokrojoną rzodkiewką.  Ograniczyłam słodycze i pieczywo. Zrezygnowałam z makaronów.  Waga spadała bardzo wolno, ale spadała.  Dopytywała, więc jej tłumaczyłam, a ona dalej narzekała upychając drożdżówkę do gardła. Nie rozumiem jej. Ona naprawdę ma możliwość żeby ćwiczyć. Ma tylko jedno dziecko, które oddaje na 6 godzin do przedszkola i ma te 6 godzin wyłącznie dla siebie. Ma swój samochód - może pojechać do domu, ćwiczyć nawet 2 godziny, odświeżyć się i jeszcze zdąży ugotować obiad zanim będzie musiała pojechać po młodego. Jednak lepiej siedzieć pod hipermarketem i pochłaniać drożdżówki.

Ja nie ćwiczę już tak często jak kilka miesięcy temu, ale te 2 razy w tygodniu po prostu muszę. Choćby dla poprawy samopoczucia. Oczywiście, że mam kompleksy. Kto ich nie ma?

Do szczęścia brakuje mi własnego mieszkania, własnej kuchni. Kocham gotować, gotowanie to moja pasja. Brakuje mi oddzielnego pokoju dla syna, bo cisnąć się w czwórkę w jednym, małym, to masakra jakaś. A agresja syna w stosunku do jego młodszej siostry jest nie do opanowania. Nasz autystyczny chłopiec potrzebuje własnej przestrzeni, gdzie nikt nie będzie go denerwował.

Jestem zmęczona, a jakże? Staram się nie narzekać na trudy macierzyństwa, ale tak - padam modą na pysk i wychodzę z siebie, a i na zawał padam kilka razy dziennie. Ten kto ma zdrowe dzieci nie zrozumie, przez co każdego dnia przechodzę. Jak mi ciężko.

Wracając do "koleżanki" - na początku naszej znajomości strasznie narzekała na słabe zdrowie. Bardzo jej współczułam. Mówiła, że ma problemy z żołądkiem,  wątrobą. Nie może się napić kawy, nic nie może zjeść. Po wszystkim wymiotuje. Biedna. Ja nawet na swoje zdrowie nie narzekałam i na swoje choroby, stwierdzając,  że każdy niesie swój krzyż i nie będę narzekać, bo inni mają gorzej. Ostatnio zobaczyłam, że to chyba nie do końca prawda z tymi jej zdrowotnymi problemami, bo w 2 minuty zjadła kebaba i nic jej nie było, a te 82 kg też raczej nie z powietrza się wzięły.
Po tym spotkaniu wiem jedno - więcej się z nią nie umówię.

piątek, 6 października 2017

Karma?

Już pisałam, że mąż dał ojcu naszą betoniarkę. Miało być zamiast kasy na rachunki, ale za parę dni kasę też dał. Z babką i matką nie rozmawiał. Damy wielce obrażone niewiadomo dlaczego. Przecież osiągnęły swój cel. Ja się nie awanturowałam ani nie wtrącałam, w ogóle w kłótniach nie brałam udziału, żeby mnie nie obsmarowały na całe miasto że do nich pyskuję. Wolę się nie wtrącać, bo to gówno daje, a ja tylko sobie nerwy niepotrzebnie szargam, a one zadowolone. A to oscentacyjne wychodzenie babki z kuchni gdy ja wchodziłam, to mnie rozwaliło.

I co? "I przyszła koza do woza". Babka tydzień po awanturze  zaczęła za moim mężem łazić, żeby jej ratę opłacił  za lodówkę i kuchenkę, bo jak da stówkę zięciowi (mojemu teściowi) to on kasę przepierdoli na głupoty, a raty nie zapłaci. Chciała dać mojemu mężowi tą kasę na zapłacenie raty, ale on powiedział że nie, bo potem mu wypomina,  że mu daje stówkę co miesiąc. A babka: "No bo Ci daje".  Mąż wkurzony: "To przecież mi nie dajesz tylko na Twoją własną ratę dajesz, a nie mi na moje zachcianki, to co mi potem wypominasz, jak ja tego sobie nie biorę tylko Tobie płacę" i poszedł. Babka za nim łaziła i ględziła, to wziął kasę żeby jej zapłacić <no głupi>. A babka będzie gadać że nam kasy nawaliła.

I co jeszcze? Ostatniej nocy trzeba było do babki karetkę wzywać, bo bólu w mostku dostała. Jej jedyna córusia najdroższa, oczko w głowie uciekła do sypialni i się kołdrą nakryła - powiedziała, że nie będzie dzwonić na pogotowie, bo słabuje. Mój mąż ją opierdzielił. Powiedział że jakby się na górze co stało (w sensie mi) , to by też spierdoliła zamiast ratować. Jak mi to powiedział, to się tylko zaśmiałam - co on się dopiero teraz zorientował? Jak Faustynkę miałam rodzić, tzn termin się zbliżał, to mi teściowa powiedziała, żebym, już do szpitala pojechała, bo jak zacznę w domu rodzić, to ona mnie nie zawiezie i żebym Maciusia  koniecznie zabrała ze sobą, bo one sobie z nim nie dadzą rady (jeszcze nie miał diagnozy, nie wiedziała, że jest chory, a już go odrzucała i oglądać nie chciała). Ja się wtedy zapytałam: "To we cztery sobie nie poradzicie (stara, babka, Aga i Claudia, a jeszcze mój mąż i teść)? Miałam dość. Nie wiedziałam co z synem robić. Ciągnąć go na porodówkę, czy ki ch**? Ile było innych akcji jak miałam 40 stopni gorączki i nikogo do pomocy? A jak miałam 41 i mnie babka przyszła opierdolić, że obiadu dzieciom nie gotuję, jak powiedziałam ile mam gorączki, to uciekła, aż się kurzyło, żeby się nie zarazić, a ja leżałam niemal nieprzytomna, dzieci skakały mi po łbie. Ile razy mi się w głowie zakręciło i pierdykłam i ani nikt nie wie. Raz na dole w korytarzu pod drzwiami Claudii. Babka z kuchni ani nie wyjżała, tak samo Claudia. Ocknęłam się, podniosłam,  porozglądałam i poszłam po schodach na górę do dzieci.

Ten mój mąż jest strasznie naiwny skoro jeszcze myślał, że jego mamusia, by mi w czymkolwiek pomogła.

W końcu teść po karetkę zadzwonił - przyjechali ratownicy z pania doktor, zawału nie stwierdzili, ale babkę na obserwację zabrali. Moja teściowa miała czelność pobiec za lekarką i prosić, żeby jej Lorafen i Relanium przepisał, bo ona słabuje, a lekarka przepisała uzależnionej  wariatce  leki nie wiedząc że robi jej krzywdę. Z babką nikt nie pojechał. Rano zadzwoniła do mojego męża, żeby po nią przyjechał, bo już ją ze szpitala wygraniaja. Co? Córcia ma wyłączony telefon i śpi w najlepsze? Do obcego trzeba było dzwonić? Mąż był już w pracy, więc nie mógł jej odebrać. Powiedział jej, że stary wziął urlop, to pewnie po nią pojedzie.

Ja odwiozłam syna na terapię i nie wracam z córką do domu. Nie chcę brać udziału w tej parodii. Koczujemy w aucie.

A jeszcze Aguśka do szkoły nie poszła, bo jak babka w szpitalu to jej nie miał kto obudzić.

wtorek, 26 września 2017

O szczepieniach kilka słów.

To jest tylko moje zdanie na temat szczepień i nie chcę nikomu go narzucać ani nikogo urazić. Tak jak ja szanuję podejście innych rodziców do szczepień, tak samo proszę o uszanowanie mojego.

Czy szczepię swoje dzieci? Tak.

Czy robię to chętnie i bez obaw? Nie.
Syna, moje pierwsze dziecko szczepiłam zgodnie z kalendarzem szczepień. Córkę już nie tak całkiem zgodnie. Wczoraj byliśmy z Małą na zaległym szczepieniu - przeciw śwince, odrze i różyczce. Odwlekaliśmy to szczepienie tak długo jak się dało. Bardzo baliśmy się tej szczepionki. Syn cierpi na autyzm i tak naprawdę nie mamy pewności czy któreś ze szczepień go nie spowodowało czy nie ujawniło. Łatwo powiedzieć komuś kto nie ma dziecka z autyzmem, że szczepienia nie wywołują tej choroby (Jednak na ulotkach szczepionek pisze, że mogą one wywoływać zaburzenia neurologiczne. A czymże jest autyzm jak nie chorobą neurologiczną właśnie). Tak naprawdę nie ma na to dowodów tak samo jak nie ma dowodów na to, że wywołują. Były prowadzone badania, owszem. Jednak były prowadzone w taki sposób aby niczego nie dowiodły.

Wielu rodziców dzieci z autyzmem, twierdzi, wręcz jest pewna, że stan zdrowia ich dzieci się pogorszył właśnie po którymś ze szczepień. W naszym przypadku bardziej podejrzewamy uszkodzenia w czasie porodu, ale jest masa rodziców która obwinia właśnie szczepienia, a najczęściej MMRII podawane rocznym dzieciom. Dlatego właśnie zależało nam bardzo na tym, aby tą szczepionkę odwlec co najmniej do trzecich urodzin naszej córki. Zadecydowały również o tym słowa pani psychiatry naszego syna, która powiedziała nam, że szczepienia są tu na czarnej liście. Oczywiście pani pediatra zapewniała, że tak nie jest. Jednak jeżeli zaszczepilibyśmy małą na roczek i okazałoby się później, że cierpi na autyzm. Diagnoza w okolicy drugich-trzecich urodzin. Lekarze powiedzieliby, że taka się urodziła, tylko przed ukończeniem pierwszego roku życia ciężko to stwierdzić, a szczepienia autyzmu nie powodują. Woleliśmy zaczekać, aby mieć pewność, że autyzmu u niej nie ma. Że jest dzieckiem zdrowym. Dokumentowaliśmy jej zachowania i rozwój. Tak wiem, jeśli do pogorszenia zdrowia by doszło po szczepieniu, to czasu nie cofniemy. Z koncernami farmaceutycznymi też nie łatwo wygrać. Ale wystrzelałabym chyba wszystkich, którzy brali w tym udział!

Szczepienia u córki opóźniam, ponieważ w innych krajach są one podawane później lub w ogóle nie są obowiązkowe. Uważam, że szczepienia nie powinny być obowiązkowe. Według mnie to rodzice powinni decydować czy będą szczepić czy nie swoje dziecko i jeśli tak to w jakim czasie.

Po wczorajszym szczepieniu, córę bacznie obserwuję. Wczoraj bardzo bolała ją rączka. W nocy nie mogła zasnąć, płakała, narzekała na silny ból. Dziś wszystko wydaje się być w porządku, chociaż jest bardziej drażliwa i nerwowa niż zwykle. Prawdopodobnie przez to, że się nie wyspała.

          Polecam (m.in.) trochę filmów: "Cicha epidemia" (silent epidemic), serię "szczepionkowy eksperyment", "Vaxxed" (Wyszczepieni od TUSZOWANIA faktów do KATASTROFY), "Śladowe ilości", "Dr Hubert Czerniak - lekarz chorób wewnętrznych na temat ciemnej strony szczepień", "Kontrowersje wokół szczepionek – Agnieszka Kutyłowska ze STOP NOP kontra dr Paweł Grzesiowski ", "Neurobiolog prof. Maria Czajkowska-Majewska o szkodliwym wpływie szczepionek", "Prof. Majewska - &Szczepionki - skrywana prawda", " Hear the Silence (2003) - Usłyszeć ciszę", "Dr Humphries - Aluminium i Nerki" !!!, "Choroby Na Sprzedaż" Dokument, "Nieszczepione dzieci są zdrowsze - teraz jest to oficjalnie potwierdzone" wg danych z Niemieckiego instytutu Kocha, "wpływ rtęci na komórki mózgowe", film duński o HPV, ", prezentacje Przemysława Cuske na youtubie,
"Lekarz obnaża szczepionkową propagandę na antenie TVP", "SZEPTEM odc. 5 - Szczepionki". Usunięty z TVP i ocenzurowany! Itd itp.

Czy jestem przeciwniczką szczepień? Nie. Uważam, że szczepienia są potrzebne. Powinny być skuteczne i mile widziane nie wywoływanie przez nie NOP-ów. Może kiedyś to zostanie jeszcze dopracowane.

Czy jeżeli urodziłabym niedługo trzecie dziecko, szczepiłabym je? Szczepienia, to jeden z kilku powodów przez, które raczej się na trzecie dziecko nie zdecyduję. W kwestii szczepień chciałabym mieć wybór i nie chodzi mi nawet o obowiązek czy jego brak, tylko o wybór w jakim czasie. A nie, że przychodzę z dzieckiem z zapaleniem ucha, a pediatra każde szczepić twierdząc, że dziecko jest zdrowe, tylko dlatego, że go terminy gonią. Nie chcę być straszona, zastraszana, zmuszana, czy wyzywana od wyrodnych matek, bo nie dostosowuję się do kalendarza szczepień, który uważam, POWINIEN BYĆ INDYWIDUALNIE DOSTOSOWANY DO KAŻDEGO DZIECKA.

Nie namawiam do nieszczepienia, ani do szczepienia swoich pociech. Namawiam do dokładnego przeanalizowania wszystkich "za" i "przeciw" i podjęcia własnej, niewymuszonej przez nikogo decyzji i do kierowania się zdrowym rozsądkiem.

Tyle w temacie.

Dziękuję za uwagę i zrozumienie.

sobota, 23 września 2017

I w końcu zamiast tej stówki mąż dał ojcu naszą betoniarkę. A i po stówkę na pewno przyjdzie - pewnie w poniedziałek zrobi wojnę.

piątek, 22 września 2017

Zdołowana jak diabli

Co za pech z tą chatą. Gdyby pierwsi kupcy dostali kredyt, to my bylibyśmy właśnie w trakcie wyboru,  a może nawet kupna mieszkania. A tak musimy się nadal użerać z tymi wariatami.

Wczoraj w nocy znowu była zaje***ta wojna o kasę. Zaczęło się od tekstu z ust mojego teścia: "Masz ostatni dzień żeby mi przywieźć betoniarkę!"- że to niby miała być prośba o pożycznie  naszej betoniarki. Pochlali się z moim mężem... Ja pierdziele! Przysypiałam i się rozbudziłam roztrzęsiona. Ciągle mnie jeszcze ściska w żołądku i w gardle. Mam dziś biegunki, pewnie nerwowe, albo leki hormonalne przestają działać - obstawiam to pierwsze. Mam dość!

To taka była awantura o pieniądze, takie wypominanie... Jeszcze nie widziałam  swojego męża tak wkur***nego. Teść chciał znowu kasę na rachunki, dlatego chciał przywłaszczyć sobie najpierw naszą betoniarkę, bo wie że jak zawoła najpierw kasę to betoniarki nie dostanie, a jak odwrotnie to kasę wysępi.

A babka jak dopingowała i wtórowała w tym wszystkim. Tak... Ta babka, którą opiekowaliśmy w szpitalu, której we wszystkim pomagaliśmy. Ona najwięcej darła ryja żebyśmy się wnieśli, bo jesteśmy obcy. Już nie chcę przytaczac  wszystkich niecenzuralnych słów jakie padły.

Teść nie miał co wypomnieć, to wypomniał że komputer mojemu mężowi w gimnazjum kupił (za pieniądze ciotki, które mojemu mężowi przysłała na jakieś urodziny tak apropos). Mąż mu dopierdzielił prawdą, której oczywiście nikt nie pamięta, to stary że na studiach laptopa kupił, a mój mąż go wyśmiał bo przecież dał mu kasę ze swojego studenckiego stypendium. Za to mój mąż im pięknie nawyliczał, to niemal do rękoczynów tam doszło, bo tego to oczywiście nie pamiętają.

Tak w ogóle to by się przydało podliczyć ile od nas dostali. Ja sobie to policzę później, bo coś mi sie wydaje, że w chu* i jeszcze trochę.

Miałam nadzieję, że jak już teść kazał się wynosić, to namówię męża na wynajem. A gdzie! Dał ojcu stówkę...

Ciekawe na ile dni będzie spokój - 2-3?

sobota, 16 września 2017

No cyrk... Cyrk na kółkach!

Babka, czyli matka mojej teściowej powiedziała, że musi pójść na wesele, bo jak to będzie wyglądać przed całą rodziną. Za mąż wychodzi pierworodna wnuczka jej brata. Powiedziała, że im nie wytnie takiego świństwa, żeby zapłacili za 7 osób, które się nie pojawią. Zaczęła namawiać Agnieszkę i Claudię, żeby też poszły, bo teściowa za żadne skarby nie pójdzie. Agnieszka powiedziała, że pójdzie jak jej babka kupi telefon za 1600 zł i laptop za 2300 zł, no i oczywiście strój na wesele, buty, torebka, fryzjer, kosmetyczka. I co? I wczoraj teść zawiózł babkę z Agnieszką do EuroRtv i babka kupiła sprzęt. A że na raty, to doliczyli jeszcze 700 zł ubezpieczenia. To jest pewnie i tak tylko 50% o których wiem - na pewno Claudia też miała jakieś życzenia. Poza tym do koperty babka każdej musi dać, bo mój teść jak zwykle twierdzi że nie ma ani złotówki. On też miał ochotę iść na to wesele, skoro babka sponsoruje, ale moja teściowa mu zabroniła, bo ona słabuje i on musi być przy niej. Zwyzywała go od "skurwysynów" i innych tym podobnych. Powiedziała, że jak pójdzie to ma nie wracać, ona go do domu nie wpuści. Wymyśliła sobie, że ma endometriozę! Mnie nie oszuka, bo sama się z tym dziadostwem zmagam i wiem na ten temat bardzo dużo. Pewnie jak powiem, że mam Hashimoto to ona na drugi dzień też będzie miała.

Awanturują się dzisiaj wszyscy! Przesłuchać tego nie można. Babka przyszła żebym ją uczesała - córka jej nie chce uczesać? Aaa... Obraziła się że służąca-mamusia postanowiła się Królowej Elżbiecie przeciwstawić. Tylko że ja nie jestem fryzjerką, zaraz będzie że źle ją uczesałam i to na pewno specjalnie. Ślub za 40 minut a Agnieszka się drze do babki żeby jej włosy wysuszyła, a teściowa wojuje że musi mieć teraz natychmiast jakie$ leki z apteki. Teść głupi dla świętego spokoju właśnie pojechał, choć i tak wie że jego żonka po przeczytaniu ulotki leku nie weźmie bo skutki uboczne.

Spóźnią się albo w ogóle nie pójdą.

Sorry za braki interpunkcyjne - pisałam na szybko z telefonu.

----------------------------------------------------------------------------

Dodane 17 września:

Na ślub w końcu dotarły, ale nie teść ich zawiózł jak było ustalone, bo nie zdążył wrócić z apteki. Zawiózł je kuzyn - starszy brat osoby towarzyszącej Claudii, bo akurat młodego tutaj przywiózł. Spóźnili się ciut.

A jaka akcja w nocy  była. Mój mąż się pytał swoich rodziców o godzinie 21 czy trzeba będzie babkę przywieźć z wesela, to powiedzieli, że nie, bo miał bus gości rozwozić o 1 w nocy i mieli wszyscy tym busem wrócić. No to ok. Mąż walnął sobie piwko i siedział na kompie. Ja padłam już chyba o 22 w kimono, bo jak codziennie o 4:30 wstaję, to dłużej nie nasiedzę. A o 23 aż podskoczyłam, bo teść włączył maszynkę do mielenia mięsa i mieli jakąś pokrzywę w kuchni, bo mu Niunia (moja teściowa) kazała - ubzdurała sobie że ma anemię i musi jeść pokrzywy mielone. Otóż anemii nie ma i nigdy nie miała - wyniki badań ma jak zwykle idealne. Wszystko idealnie po środku norm - nawet nie przy granicy, ale ona ma anemię i strasznie słabuje. No dobra... wrrr... Przysnęłam znów. Po 1 w nocy cyrk, bo babka nie wsiadła do busa. Dziewczyny zorganizowały sobie transport. Miał jakiś kolega przyjechać i zabrać panny z osobami towarzyszącymi, ale dla babki już miejsca brak. Teść przylazł do nas i kazał po babkę jechać - mąż mówi, że jak jak przecież piwo wypił, a przecież pytał się wcześniej co i jak. Wiecznie wszystko niezorganizowane, wszystko na ostatnią chwilę. Teść się wkurzył, darł się coś. Oczywiście obudziłam się. Stary się darł, że się nie może nawet wysrać, że się wykąpać nie może bo musi po babkę jechać. Nie może na nikogo liczyć. Nam się dostało, że nic nie pomagamy, że tylko w jedną stronę to działa, że oni wszystko, a my nic! Ehm, ehm... Sorry, ale dzień wcześniej babka dała im 6 tysięcy albo więcej, bo taki był koszt sprzętu i ubrania Agnieszki + kasa do kopert dla dziewczyn, a on śmie mieść pretensje, że musi po swoją teściową pojechać? Taka teściowa to złoto - skarb wielki. Za to wszystko co ona tu robi, co daje, to on powinien ją nawet na rękach przynieść z tego wesela, a nie jeszcze pyskować. Zanim po babkę pojechał, to się chyba z godzinę napyskował. W końcu mogłam znowu zasnąć i pospać do tej 6.

poniedziałek, 11 września 2017

Rzyg.

Chcę sprzedać SWÓJ skuter który kupiłam po maturze (3 lata przed ślubem). Mam kupca - dziś ma przyjechać oglądać. A co mój teść do mojego męża powiedział? Żebyśmy nie sprzedawali, bo się może jeszcze komu przyda (w domyśle pewnie Agnieszce albo by sam po piwo do sklepu jeździł), a tu może przecież stać w garażu, bo nie przeszkadza. No pewnie że nie przeszkadza, bo ponad 1000 zł drogą nie chodzi. Mąż do niego powiedział, że to musi gadać ze mną. Jak da 1500 zł to zostawimy, a że jest kupiec to nie będziemy na gruszki na wierzbie czekać.

Co on chce od mojego skutera?! Moimi rzeczami teść się już rządzi?

A co teściowa nawyprawiała w sprawie wesela. Kuzynka mojego męża wychodzi za mąż. Dwa miesiące temu przyjechali z zaproszeniami i prosili o potwierdzenie do połowy sierpnia. Początkowo mieliśmy ochotę z mężem iść, jednak biorąc pod uwagę zachowanie naszego autystycznego syna, to nie miałoby sensu. Odmówiliśmy więc. Za to moja teściowa, która nie wychodzi przecież z domu żeby jej nie zawiało, zadzwoniła do przyszłej panny młodej i zgłosiła 7 osób! Wiadomo że tyle nie pójdzie, z resztą biorąc pod uwagę jej zryty łeb, ona sama nie pójdzie. Zgłosiła siebie z mężem, babcię, Agnieszkę z chłopakiem i Claudię z kuzynem. Tydzień później próbowali nas wkręcić zamiast siebie, bo my, jak to powiedzieli "mamy pieniądze, a oni nie", bo wyciągnęli od babki ponad 1000 zł na remont klatki schodowej i babka powiedziała, że więcej kasy nie da, bo nie ma i na wesele też nie pójdzie, bo każdy by szedł, ale jak ona zasponsoruje. Padła nawet idea, że nam z dziećmi zostaną... Hahaha... Się uśmiałam! Pojęcia nie mają co oznacza pilnowanie autysty! Myślą pewnie, że mu relanium podadzą i będzie siedział śnięty do wieczora - otóż nie podadzą mu nic, boon nic z leków nie przyjmie! Syropu na gardło nie wypije, antybiotyku w zawiesinie, tabletkach... Nic nic nic. Nawet jak mu coś siłą wleją do gardła (wiem że się to nie uda) to on to zwróci celowo ze strachu. Tak działa jego instynkt samozachowawczy. Mąż powiedział, że dzieci z nimi nie zostawi (i to na pół doby), bo by nie przeżyły i powiedział, że trzeba było tylu ludzi nie zgłaszać i niech jak najszybciej dzwonią i odwołują, bo młodzi zapłacą za nich w lokalu ponad tysiąca! Teściowa powiedziała że dzwonić nie będzie i się obraziła. Wesele odbędzie się w najbliższą sobotę, a teściowie wciąż nie odwołali. Teściowa wymyśliła że uda chorobę i zadzwoni w piątek dzień przed weselem, że nie przyjdą bo ona jest w szpitalu! Wariatka!

piątek, 18 sierpnia 2017

Czyżby za 2 miesiące miało byćpo wszystkim?

Młode małżeństwo z dzieckiem chce kupić nasz dom. Muszą tylko wziąć kredyt. Twierdzą że są zdecydowani. Wygląda to całkiem dobrze. Może za miesiąc będziemy mieli pieniążki na koncie i co za tym idzie - możliwości. Z tego co się orientuję to na kredyt czeka się 6 tygodni, ale to pewnie zależy od banku. Dołożymy swoje oszczędności i kupimy może 3-pokojowe mieszkanie. Tylko że to nie wcześniej niż w październiku. Tfu tfu... Jak się będę nastawiać, to za chwile znów wszystko szlag trafi i np. okaże się że nie dostaną kredytu.

Na teściów już patrzeć nie mogę. Ta ich obłuda, ta chytrość i zaborczość.

Teść chce 1000 zł na rachunki oprócz oczywiście betoniarki, taczki i wszystkich narzędzi z naszej budowy.

Zaznaczam że on o nic nie prosi tylko rząda. W ogóle to szantażuje. Gdyby to ode mnie zależało to na ten najbliższy miesiąc bym wynajęła kawalerkę.

Maciuś 7.08. rozpoczął nowy rok w przedszkolu po miesięcznej przerwie wakacyjnej. Było bardzo źle, a nawet gorzej. Płacz i zgrzytanie zębów, krzyk, ryk i wymioty. Dopiero wczoraj obyło się bez płaczu i scen, ale za to Faustynka potknęła się i otarła kolanko. Nawet krwi nie było, ale dama się przejęła jakby jej conajmniej nogę urwało i do wieczora wisiała na mnie. Dziś zostaliśmy w domu, bo wczoraj tak dostałam w dupę przy upale z Małą cały czas na rękach lub jednej ręce, bo w drugiej prowadziłam wyrywającego się i szarpiącego Maciusia. Syn przyprawia mnie o zawał szczególnie na przejściach dla pieszych, bo nie rozumie że trzeba poczekać. Po wczorajszym dniu miałam dość i dziś zostaliśmy w domu bo upał jeszcze większy.

piątek, 11 sierpnia 2017

Śmiać się czy płakać?

Teść nie daje za wygraną. Kolejny dzień domaga się naszej betoniarki, ale to nie wszystko. Co jeszcze uknuli z moją teściową? Teść przyszedł po pieniądze na rachunki. Mój mąż się go pyta jakie rachunki, miał brać betoniarkę. Teść że betoniarkę i taczki też, ale rachunki są dwa razy większe w tym miesiącu i musimy dać 400 zł za wodę. Mąż mu napukał do łba i mówi żeby się zdecydował. Betoniarka albo rachunki, a teść mówi że i tak musimy rachunki zapłacić NA PÓŁ ROKU DO PRZODU! Mój mąż się wkurzył i się pyta: "Co Ty sobie wyobrażasz?!" I się postawił, że mowy nie ma na coś takiego i kazał ojcu wybrać. Bo betoniarka 700 zł, taczki 150, za obecny rachunek za wodę chcą 400 zł. To już jest 1250 zł - wynajęlibyśmy za to mieszkanie na miesiąc, choćby kawalerkę na wrzesień. Jak mi mąż to opowiedział co ojciec sobie zażyczył, to płakałam, błagałam go żebyśmy na miesiąc wynajęli, bo to się na tym nie skończy jak sobie jeszcze liczą kasę w przód jak nas nie będzie. Mąż mówi że nic ojcu nie da, bo to "sku*****n". Że jak tak się rządzi naszymi pieniędzmi, to nic nie dostanie i argumentował wydarzeniami z przeszłości: że takie wielkie dziadki, a wnukom nic nigdy na urodziny nie kupiły, święta, chrzciny, nawet czekolady, na kolana wnuków nigdy nie wzięły. Jak młodego ochrzciliśmy i imprezę wydaliśmy (stara tylko tort upiekła, tzn. babka tak na prawdę, mimo że męża prosiłam, że nie bo będą wypominać i chciałam zamówić, no ale ja przecież nie mam nic do gadania. A racje miałam - stara wypominała jeszcze bardzo długo ten tort, że dała 200 zł na składniki, ale wszystko co z chrzcin zostało to rozkradła, wszystkie nasze szynki, sałatkę, strogonowa, owoce, placki które kupiliśmy, ciastka i tort, który zrobiła, wsadziła do sypialni - tort się zepsuł na cieple. Dzień po chrzcinach jechaliśmy na zakupy, bo nic do jedzenia nie zostało) wszystko kupiliśmy i przygotowaliśmy sami, a ona potrafiła tak jeszcze ponabierać, bo ona ma dzieci. Argumentów jest dużo bo po pieniądze regularnie przychodzą i pomoc mieli przez cały czas we wszystkim. Moim zdaniem wstydu nie mają! Jeszcze nam nie oddali 3 tys za piec centralny, ani pieniędzy za tamten samochód. A ile było drobnych pożyczek po 50, 100, 200 zł. Nitk nigdy tego nie oddał, tylko zawsze łapę po wszystko wyciągali.

Teraz mąż twierdzi że we wrześniu się przeprowadzimy. Jasne... Może w sierpniu? Przecież jesze nie sprzedaliśmy naszego domu.

środa, 9 sierpnia 2017

Ile udało mi się zrealizować z postanowień na rok 2017?

Końcem 2016 roku postanowiłam sobie zrealizować 3 punkty w nowym roku:

1) Zdać egzamin na prawo jazdy.

2) Schudnąć 6 kg.

3) Kupić mieszkanie.



Co z tego wyszło? Ile udało mi się do tej pory zrealizować?

Mam prawo jazdy - egzamin zdałam już za pierwszym razem na początku lutego 2017. Czy schudłam? Jeszcze nie 6, ale już 5 kg, więc do końca roku powinnam spokojnie zdążyć. Zaznaczam, że z moimi zaburzeniami hormonalnymi odchudzanie nie jest łatwe, więc i tak jestem z siebie bardzo dumna. Katuję się ćwiczeniami od początku kwietnia i staram się zdrowo odżywiać, czyli dokładnie piąty miesiąc trwa moje odchudzanie. Najważniejsze że obwody się zmniejszają.

Mieszkanie... znowu ruszyło coś do przodu, ale boje się cokolwiek pisać, żeby nie zapeszyć. Mąż twierdz, że w październiku się przeprowadzimy. Nie rozumiem tylko po co się rodzicom opowiada i ze wszystkiego spowiada. Trąbił o kupowaniu mieszkania, teraz o sprzedawaniu naszego domu, którego budowa jest nie zakończona, to teściowie się zaczęli dopierdzielać do pieniędzy. Od kilku dni byli do rany przyłóż. Jak się nie odzywałyśmy i nie schodziłam na dół prawie 3 tygodnie, tak nagle z dnia na dzień babka i teściowa zaczęły się podlizywać i normalnie rozmawiać. Od razu czuć w powietrzu podstęp. I co się okazało? Przestraszyły się - kto będzie Agniesię do szkoły woził? Od września zaczyna szkołę średnią 16 km od domu i było gadane, że ja mam po drodze to ją będę codziennie odwozić. Już postanowione, zaklepane. Nikt się nawet nie zapytał.

[Nie wiadomo co jeszcze z tą szkołą wyjdzie, bo składała do trzech i się nigdzie nie dostała z uwagi na bardzo słabo zdany egzamin gimnazjalny, to tatuś załatwiał Ekonomik, bo tam jakieś znajomości były i ją wepchnęli do technikum. Jednak Aga stwierdziła, że sobie nie poradzi z przedmiotów zawodowych, to ją tatuś przerobił na liceum. A teraz jest problem, bo jak się Ruda wyprowadzi to kto Agniesię zawiezie? Myślą o przepisaniu jej do liceum w tutejszej miejscowości 2 km od domu z nadzieją, że pójdzie na nogach. Do gimnazjum miała tą samą drogę i nie chodziła, to i teraz ją trzeba będzie wozić i teściowa na pewno rano nie wstanie żeby to robić, tylko teść będzie się musiał do pracy spóźniać].

Co jeszcze? Teść się dopierdzielił do naszej betoniarki. NASZEJ. Kupionej za nasze pieniądze. Bo on chce sobie wziąć tą betoniarkę. Mamy mu dać i już. I wczoraj już się zaczynały awantury o tą betoniarkę. Teraz tylko czekać kiedy powiedzą, że jak sprzedamy dom to chcą 50% kasy. Dlaczego? Bo tak! Bo im się wszystko należy.

Po co mąż im wszystko mówi? Siedziałby cicho, dopóki by się sami nie domyślili. Sprzedalibyśmy w spokoju i się szybko wynieśli. A tak to nas czeka miesiąc albo dłużej bojów o wszystko. Będzie znowu wyliczanka w rodzaju: "Ja ci łyżki dałam" (no normalnie jedna łyżka 15 tysięcy kosztuje, a właściwie jej wypożyczenie? Bo przecież ja tu nic nikomu nie zabieram). Teściowa już tak nie raz wyliczała, a najśmieszniejsze, że wyliczała  rzeczy, które kupowaliśmy sobie sami za swoje pieniądze. Przecież meble w naszym pokoju są nasze, ale jej się wydaje, że jej. Telewizor NASZ już dawno temu przydzieliła, że będzie miała Claudusia. Jak sobie pomyślę, że w końcu będę miała to swoje mieszkanie, to właściwie spływa to ich gadanie po mnie. Przeraża mnie jednak, że mąż im da betoniarkę i jeszcze pieniądze. Tyle było różnych wojen, mąż się stawiał, ale koniec końców im dał - czy to pieniądze, czy nasz samochód. A... i jeszcze samochód, tym razem się doczepili do naszego aktualnego samochodu. Bo jak się wyprowadzimy, to mamy teściowej samochód zostawić, no bo wg niej nam nie będzie potrzebny samochód w większym mieście. Boję się, że dla świętego spokoju im odda samochód, betoniarkę i pieniądze. Nie ufam mu już. Po prostu mu nie ufam. Pokłóciliśmy się nawet o to wczoraj. Tak to się nie kłócimy. Spięcia zdarzają się tylko i wyłącznie przez jego rodziców. Czy on tego nie widzi, że ci ludzie nam małżeństwo niszczą?

wtorek, 25 lipca 2017

No i wielka afera z niczego

Na początku chcę zaznaczyć, że ostatni tekst był pisany w złości na świeżo i bardzo przepraszam za jego nerwowy ton oraz przekleństwa. Ja upust emocjom daję właśnie  na blogu po to by nie zwariować. Jeśli kogoś zniesmaczyłam, zgorszyłam czy uraziłam, to przepraszam. Dawniej nie przeklinałam. Obiecuję będę nad tym pracować, bo ja nie jestem przecież taka.

Moje dzieci czują gdy jestem podenerwowana. Tak nie może być. Nie chcę żeby ta nerwowość w domu, ta atmosfera odbijały się na nich. Córka i tak już przejęła wiele złych zachowań od rodziny mojego męża. Dużo z nią rozmawiam, dużo tłumaczę, ale najwięcej pomogło by tu całkowite odcięcie jej od tej nienormalnej rodziny. Czasami mam wrażenie, że syn mnie nienawidzi. On nie rozumie, że na dole go nie chcą. Wyganiają go, wypychają, nawet do niego klną, a on nie rozumie, że go nie chcą. Nudzi mu się najzwyczajniej w naszym niewielkim pokoju, więc ucieka na dół gdy tylko nadarzy się okazja. Jest dzieckiem nadpobudliwym i chorym. Bronię mu żeby tam chodził, bo chcę oszczędzić mu cierpienia, bo teściowa ma muchy w nosie i się obraża, wg niej ja dzieci nie pilnuję lub pewnie specjalnie wysyłam na dół żeby im przeszkadzały. A ja naprawdę robię wszystko żeby dzieci zainteresować, co rusz wymyślam nowe, ciche zabawy, bo teściowej nawet tupanie przeszkadza. Staram się dzieci z oczu nie spuszczać, żeby się nie pozabijały. Nie jest mi łatwo. Maciuś w swojej chorobie jest bardzo agresywny, szczególnie w stosunku do Faustynki. A w ostatnich miesiącach się to bardzo nasiliło. W pokoju nie mamy nic czym dzieci mogłyby sobie zrobić krzywdę. Bardzo się boje, że coś mogłoby się złego stać, dlatego dbam o bezpieczeństwo dzieci najlepiej jak umiem. Ktoś powie, że jestem nadopiekuńcza. Nazywajcie to jak chcecie. Ja po prostu wiem, że gdyby moim dzieciom się coś stało, nie miałabym po co żyć. Nigdy bym sobie nie wybaczyła, że nie dopilnowałam.

Ludzka nieodpowiedzialność nie zna granic. Wiele wypadków z udziałem dzieci ma miejsce w domu przez nieuwagę rodziców/opiekunów. Kuzynka mojego męża napiła się rozpuszczalnika, bo ojciec zostawił w garażu przelany do butelki po oranżadzie. W butelce po oranżadzie? Chyba ten człowiek nie ma wyobraźni. W butelce po oranżadzie i to w miejscu dostępnym dla dziecka. Poza tym - co małe dziecko robiło bez opieki w garażu? Ja rozumiem, że zdarzają się sytuacje niezależne od nas. Dziecko się potknie, rozbije kolano, nabije sobie guza. To są wypadki standardowe. Jednak jak dziecko obleje się wrzątkiem - ja wiem, że to są sekundy. Uważam jednak, że można tego uniknąć. Sama gotowałam zawsze z dziećmi na rękach, bo nie miał mi ich kto przypilnować. Jak gotuję to nie odchodzę od kuchenki, a już na pewno nie zostawiam dzieci samych w kuchni. Syn ma od jakiegoś czasu manię robienia sobie herbaty samemu, więc tym bardziej jestem na niego wyczulona.

Dziecko u sąsiadów wypiło roztwór nadmanganianu potasu. Znajomy w dzieciństwie wpadł rękami do dużego garnka z wrzątkiem, córka koleżanki pociągnęła na siebie z kuchenki garnek z gotującą się wodą, mój wujek przebił sobie krtań drewienkami na opał. Niedawno było głośno o matce, która pod wpływem alkoholu chciała wykąpać córkę i przez przypadek włożyła ją do zbyt gorącej wody.

Takich wypadków można by wymieniać bez końca.

APEL DO RODZICÓW: MIEJMY OCZY DOOKOŁA GŁOWY.

Wczoraj miałam taką sytuację: Wyszłam do toalety. Nie zamknęłam dzieci w pokoju, aby w razie czego Mała miała możliwość ucieczki. Gdybym wzięła ze sobą syna do toalety a córkę zostawiła w pokoju to by się, przepraszam za wyrażenie, darła. Gdybym zrobiła odwrotnie i zamknęłabym w pokoju syna, w złości wybiłby w drzwiach szybę, możliwe nawet że i swoją głową, bo jako dziecko z autyzmem nie czuje zagrożeń. Mogłam wziąć obydwoje do toalety i nas zamknąć od środka na klucz, ale mnie przyćmiło i nie zrobiłam tego. Dzieci oglądały akurat bajkę i były jak mało kiedy spokojne. Nic złego się nie stało, ale mogło. Pod moją nieobecność syn uciekł na dół, a zaraz za nim córka. Po wyjściu z toalety pobiegłam za nimi na dół, zerknęłam do kuchni, ale dzieci tam nie było, słyszę jak wariują w salonie. Faustynka skacze na fotelu, na którym ktoś bezmyślnie zostawił duże lustro, a Maciuś biega wokół stołu, trącając trującą dracenę, to cud że się jej nie nażarł, bo ma skłonności do dotykania, obwąchiwania i brania do buzi roślin. W tym czasie w kuchni siedzi przy stole moja teściowa i je śniadanie, bo właśnie wstała o 11, a na sofie siedzi babka z Agnieszką i masuje wnuczce nogi. Żadna nawet tyłka nie podniosła, żeby za dziećmi zerknąć co robią same w salonie bez opieki. Jednego nie rozumiem - moja teściowa jak śpi, to zamyka aż dwie pary drzwi na klucz, swoje od sypialni i następne od salonu, żeby jej ktoś przypadkiem nie obudził, a jak wyjdzie to już nie ma tego w głowie żeby zamknąć za sobą. Uważam, że powinna skoro wie, że tam nie jest dla dzieci bezpiecznie, bo lustro stoi byle jak na fotelu, bo na stole stoi maszyna do szycia oraz ostry nóż, na podłodze rozłożona jest masa kabli, przy oknie stoją trujące kwiatki, w komodzie przed telewizorem leżą niezabezpieczone leki oraz alkohole, szklanki, kieliszki, no i przede wszystkim powinna sobie zdawać sprawę z tego że jedno z jej wnuków nie jest dzieckiem zdrowym, a że jest z tej dwójki starsze, to i silniejsze i może młodszemu zrobić krzywdę.

Zabrałam dzieci z salonu, wyprowadziłam do kuchni i tłumaczę dzieciom przy wszystkich, że nie mogą być same w salonie jak nikogo tam nie ma, bo mogą sobie zrobić krzywdę. Mówię że mogą rozbić lustro i się pokaleczyć. Mała zaczęła oczywiście płaczem wymuszać, bo ona chce się bawić w salonie, no to mówię krótko i wyraźnie "Nie możesz, bo tam nikogo nie ma". Nie chciała zrozumieć. Myślała, że jak się uprze i będzie krzyczeć, to jej pozwolę. Wzięłam ją pod pachę, a Młodego za rękę i poszliśmy na górę. Gdy się uspokoiła jeszcze raz jej wszystko wytłumaczyłam, ale co ja słyszę. Z dołu mnie piękne teksty na mój temat dochodzą. Tak mnie głośno obgadywały, jakby chciały żebym słyszała, albo chciały żebym się o to coś odezwała i żeby wywiązała się dyskusja. Miałyby okazję opowiadać, jaka ta ruda suka jest zła, wredna i kłótliwa, a one takie biedne i wielce poszkodowane. Podkreślam, że w kuchni nie zwróciłam nikomu uwagi i nie miałam o nic pretensji do nikogo. Po prostu ja bym nie potrafiła tak robić jak one. Kiedyś obce dziecko złapałam w szkole, bo się na schodach potknęło i zareagowałam, uważam że naturalnie -  matka, która szła za tym dzieckiem nie miała już możliwości go złapać. Przecież nie będę w takiej sytuacji patrzeć i się zastanawiać czy go mama złapie. Patrzeć obojętnie jak dziecko ze schodów leci i rozbija buzię o każdy stopień? Moja teściowa by nie zareagowała nawet jakby stała przy oknie z którego dziecko by wyskoczyło. Ona zawsze pozostaje niewzruszona, dlatego nie chcemy żeby dzieci się na dole plątały.

Na dole nie chcą, żeby moje dzieci tam chodziły, więc robię co mogę, żeby tam nie szły. Jednak wczoraj było w drugą stronę. Kilkanaście razy było, że z nas nie ma żadnego pożytku. Babka w ogóle w kółko, że ją ignorujemy. Tak jakby chciały, żebym do nich skoczyła, że za dziećmi nie poszły. Nie rozumiem tego w ogóle. I w kółko "Ruda kurwa...", a "tylko do lodówki przychodzi", a "przenosi...". Stara w ogóle babkę buntowała, że ja niby gadam, ze babka do południa śpi, a to nie prawda, bo ja na babkę nic nie gadam, tym bardziej, że ona tyle nie śpi. O 9 wstaje, czasami nawet o 8, ale widocznie chciała nas skłócić. Jak się mąż coś pyta jak np. zadzwoni, to mówię jak jest (a teściowa śpi do południa, to przecież nie będę ściemniać, że haruje od rana, jak tak nie jest). A to że mój mąż jeszcze do ojca powtarza, to co mi do tego. Z mężem rozmawiamy dużo i o wszystkim. Jesteśmy sobie swego rodzaju psychologami. Właśnie strasznie było, że ja strasznie przenoszę, że do starego co one robią. Mój mąż miał ostatnio prawie trzy tygodnie urlopu, to się sam naoglądał jak to wszystko wygląda w domu, ani mu mówić nic nie muszę. Już wie jak jest.

I tak wszystkiego nie słyszałam co gadały. Coś było o jakimś "gównie", że "strasznie zły człowiek ze mnie", że niby "łeb daję w drugą stronę", "dupuję" i że "jestem wredna kurwa, bo się dzieci cieszą, skaczą, a ja je zabrałam". Jakbym nie zabrała, to by było że "Ruda kurwa leży, a dzieci się po chałupie poniewierają" pewnie jeszcze "specjalnie żeby one się nie wyspały". Obgadywały mnie długo, mnie, mojego męża. Córkę na drzemkę zdążyłam położyć, a one w kółko to samo i to tak bez skrępowania na cały głos.

Najbardziej zdenerwowało mnie to że z nas "nie ma pożytku", bo wiem jak jest i wiem, że nie mają za grosz racji. Szczególnie babki tu nie rozumiem, bo jak była kilkakrotnie w szpitalu, to tylko my ją odwiedzaliśmy, pomagaliśmy, kupowaliśmy potrzebne rzeczy. My się nią opiekowaliśmy. Ona już nie pamięta jak ją córeczka, zięć i wnusie olały na całej linii. Ani raz jej nikt nie odwiedził tylko my. Do lekarza kto ją wozi? Tylko mój mąż. A w domu kto pomaga? Ile razy sprzątałam ich brudy? Tego to nie widać? Prysznic/wanna/kuchenka/podłoga - wszystko się samo myje, normalnie system samoczyszczenia. O nie! Nigdy więcej! Jaką ludzie mają krótką pamięć. Nie życzę jej źle, ale ciekawe kto ją następnym razem odwiedzi.

No i też bardzo nie podoba mi się to, że w stosunku do mojej osoby używają określenia "kurwa", "ruda kurwa", "ruda suka z góry" itp. Może powinnam im tym samym odpłacać? Tak łatwo jest kogoś wyzwać od najgorszych?

W ogóle teściowa się uparła, że mamy jej dać nasz samochód, który mąż rok temu kupił. Tak, bo tak. Dlaczego im się wydaje, że im się wszystko należy? Ostatnio znajomy dał mojemu mężowi kasę, żeby mu kupił porządnego laptopa, bo mój mąż się na tym zna i jak przywiózł go do domu, to się tu uparli, że to będzie Agnieszce. Prawdopodobnie przez to jest gadane, że z nas nie ma pożytku. Mąż mi powiedział, że już od dłuższego czasu gadają o naszym aucie i się pytają kiedy im go "sprzeda". Tak... sprzeda. Tak jak tamten miał sprzedać, że kasy do dzisiaj nie widzieliśmy.

Swoją drogą strasznie im się  nudzi z tego co widzę. Niech te wakacje się już skończą. Albo niech nam się trafi w końcu fajne mieszkanie.

niedziela, 23 lipca 2017

Czuję się jak ścierwo, a nawet nie brałam udziału w imprezie.

Agusia urządziła sobie imprezkę, która trwała do 4 nad ranem. Myślałam, że kurwica mnie weźmie. Jeszcze nam o 1 w nocy do pokoju wparował pijany młodzian, bo pomylił sobie pokoje. Puścił zdziwko i wyszedł - nawet nie przeprosił. Ja nie wierzę, że rodzice pozwalają na coś takiego. Muza na full do rana, a ja dzieci uśpić nie mogłam. Mąż zwrócił matce na to uwagę i w końcu zażartował, że jej Faustynkę do sypialni na dół przyniesie, żeby się dziecko wyspało - Ooo! Kij w mrowisko włożył! Od razu było inaczej, bo ona tam żadnego bachora nie potrzebuje. Od razu do Agi zadzwoniła, żeby przyciszyła na chwile muzę, bo się Ruda wkurwia. Agniesia ma wakacje to robi imprezy po 3 razy w tygodniu, a jakoś inni jej na imprezy nie zapraszają, więc jak to jest? U innych imprezować nie wolno? Zaczynam rozumieć, że w całym mieście aż huczy, że tu jest dom publiczny i co lepsze dziewczęta mają zabronione kontakty z Agnieszką. Schodzi się tu najgorszy chłam z miasteczka i okolicznych wiosek. Przecieram oczy ze zdziwieniem. To jest dla mnie niepojęte. Za mojej gimnazjalnej "młodości", była jedna taka latawica, która już w pierwszej klasie była w ciąży i że było wstyd to szkołę chyba rzuciła, a może miała tok indywidualny. Jest w moim wieku i ma pięcioro dzieci - każde ma innego tatusia, ona partnera nie ma. Jest samotną matką, a odkąd pamiętam wieczorami wystrojona wychodziła na przystanek i jechała, wersja oficjalna - na jakieś wieczorowe zajęcia, ale strój wskazywał raczej na imprezę i to nie taką zwykłą dyskotekę dla nastolatków. Zalatywało tu raczej o sponsoring czy prostytucję. Spaceruje sobie taka z tymi dzieciakami po mieście,  pracować nie musi, bo ma 5x500+ -żyć nie umierać. A i o Agnieszce już się niechlubnie ludzie wypowiadają - że pusta latawica - pewnie teściowa powie, że to nasza wina, bo się "wygryźliśmy" z moimi rodzicami. Ona zawsze wszystko pod to podciąga. "Na nią się wszyscy krzywo patrzą", "Jej wszyscy nienawidzą", "Jej każdy chce na źle", "Wszyscy chcą ją zabić". Ale to już było jak się z moim mężem nawet nie znaliśmy, bo wariatką ona była od zawsze, tylko przede mną przed ślubem udawała. Teraz tak próbuje złapać męża dla Agusi. Agniesia ma nowego narzeczonego z samochodem, ponoć z zamożnej rodziny. Ma 19 lat, pracuje i zarabia 3 tysiące miesięcznie. Teściowa wczoraj powiedziała, że ich chętnie sama do łóżka włoży, żeby tylko wpadli i  żeby on został, bo te 3 tysiące niby zarabia. Biedny chłopak. To pewnie dlatego nam gumki giną ostatnio - pewnie teściowa nam kradnie, przebija i im daje. Udaje taką nowoczesną mamuśkę, co to na seks i na imprezy przyzwala. Łoże małżeńskie im ścielą jak on przyjeżdża, babka pokój Agniesi sprząta jak on ma być. Moja teściowa go przytula, ściska, udaje równą babkę, podlizuje się, nawet placki piecze! Mój mąż mamuśkę wyśmiał, żeby Michałka sama przeleciała. Wszystko do czasu. Będzie ślub i nie będzie odwrotu. Chłopak się utopi tak jak ja. Wydaje się porządny, nie śpi tu. O północy zawsze wraca do domu. Pewnie jego rodzice tego wymagają. A po ślubie się skończy udawanie równej mamuśki, a zacznie się wyciąganie łapy po tysiąc złotych lub więcej co miesiąc. Ona dobrze pod siebie kombinuje. My mówimy o przeprowadzce, to na gwałt zięcia szuka, żeby dalej ktoś kasę sypał jak my pójdziemy.

Biedny ten Michałek, ja ciągle liczę, że tu przyjdzie jakiś osiłek z blokowisk, co to teściowej mordę obije, a nie będzie do dupy właził.

piątek, 21 lipca 2017

Ach... życie

Krótko, bo mi wcięło tekst zamiast opublikować:

Ta kobieta jest bardziej uszczypliwa od mojej rodzonej matki.

Tu Ci dotnie... ale niby żartem... ale niby ha ha.

Ktoś jej kiedyś jęzor za te uszczypliwości odetnie.

Zapalenie pęcherza

No i dopadło mnie. Piecze jak diabli.

czwartek, 20 lipca 2017

Ogień i woda

Syn ostatnio daje czadu - coraz częściej wstaje o 4:30, a przecież mamy wakacje. Mógłby spać dwie godziny dłużej. Miałam o 5 poćwiczyć zanim dzieci wstaną i dupa. Młody mnie ubiegł, a ja jestem ledwie żywa, bo nie dość że ciężko nakłonić go do zaśnięcia, siostry męża kłócą się przez pół nocy, to jeszcze zaczął tak wcześnie wstawać. Swoją drogą dziwię się że 5cio-latkowi wystarcza jedynie 6-7 godzin snu. Córa najchętniej by przespała 11 godzin mimo godzinki drzemki w południe. Syn w jej wieku już od ponad roku nie drzemał w ciągu dnia. U Maciusia od urodzenia były problemy ze snem. Dużo płaczu, 20 minut drzemki i znowu płacz. Pamiętam jak pisałam pracę magisterską z Młodym na rękach i jak wyliśmy razem. Całe noce się go nieraz onosiłam - nie tylko w okresie noworodkowym i niemowlęcym. Oj mój biedny kręgosłup. A jak się Młoda urodziła to już całkiem był cyrk na kółkach, tak przeżywał obecność "nowego domownika". Faustynka za to po skończeniu roczku zaczęła przesypiać całe noce, więc częściej wstawałam do syna niż do niej.

A Wy jakie macie doświadczenia ze snem Waszych pociech?

środa, 19 lipca 2017

Ćwiczenia

No i nażarłam się wczoraj pizzy!

No nic, mówi się trudno.

Na wadze 1 kg więcej niż kilka dni temu.

Dziś z samego rana dałam sobie wycisk na orbitreku.

Jeszcze 4 kg do zrzucenia i będę SuperLaską :D Wiadomo że nie jak Chodakowska czy Lewandowska, ale zacznijmy od tego że wcale do tego nie dążę, bo mi się jakoś specjalnie nie podobają. Lubię gdy kobieta ma kształty, a nie jest od stóp do głów prostą rurką. Każdy ma swoje upodobania.

Bardzo cieszę się z tego w jakim stanie mam teraz nogi. Nie mam cellulitu. Skóra jest napięta i jędrna. Przydałoby się to samo zrobić z pośladkami i ramionami, więc do aerobów dokładam ćwiczenia siłowe (przysiady z obciążeniem, unoszenie bioder, ćwiczenia z hantlami na mięśnie ramion).

Na youtubie znalazłam fajne filmiki, gdzie gostek sensownie tłumaczy jakie ćwiczenia wykonywać na ładne, kształtne pośladki.

Podaję linki:

- Fajny tyłek

- Brazylijskie poślady

Polecam filmiki gorąco.

sobota, 15 lipca 2017

Dziękuję za szczere komentarze

Dziękuję za wsparcie, za słowa otuchy i za szczere komentarze, nawet jeśli do słodkich nie należą. Zdaję sobie sprawę, że wiele z Was ma rację. Wiem też, że wiele z Was nie potrafi postawić się w mojej sytuacji. Pewnie większość z Was miała kochających rodziców albo przynajmniej jednego. Babcię, ciocię, brata, siostrę... Ja nie miałam nikogo takiego, niestety. Żyłam w rodzinie patologicznej, nie zdając sobie z tego sprawy. Nie było tam morza alkoholu i bicia. Z punktu widzenia osób trzecich - porządna rodzina, a ja panienka z dobrego domu. Nikt jednak nie próbował się w to zagłębić, ani ze mną o tym porozmawiać. Nikt też nie uświadomił mnie, że prawdziwe życie rodzinne wygląda całkiem inaczej. To jak byłam wychowywana przyjęłam za normę. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że metody wychowawcze mojej matki to przemoc psychiczna. Mało tego - ja się obwiniałam za wszystko. Robiłam co mogłam żeby moją matkę zadowolić. Jej się nie da zadowolić, zawsze jej malo, więc obwiniałam się i dawałam, robiłam więcej. Ta kobieta nigdy mnie nie kochała i nie kryła tego. Ja jako dziecko myślałam, że to moja wina, myślałam że muszę na tę miłość zasłużyć. Bylam idealną córką. Starałam się bardziej i bardziej. Nigdy nikt mnie nie docenił. Byłam poniżana i wyzywana. Zawsze byłam tą złą. Byłam "gównem". I czułam się jak gówno. Teraz wiem, że matka nie miała ani powodu, ani prawa mnie tak nazywać. Najgorsze jest to że nie szukałam pomocy, nie wiedziałam że mogę. Wolałabym być bita, katowana. Słowa bolą bardziej. Słów nie widać. Gdyby na moim ciele znajdowała się masa sińców, ktoś może by się zainteresował, może by mi pomógł. A tak? Zostałam całkiem sama. Marzyłam o tym aby mieć starszego brata, który by mnie obronił, przytulił, pozwolił wypłakać się w rękaw. Marzyłam o rozwodzie rodziców, o tym żeby ojciec znalazł inną kobietę i żeby zabrali mnie do siebie. Marzyłam nawet o tym żeby trafić do domu dziecka. W wieku dwunastu lat zaplanowałam ucieczkę z domu, ale bałam się ją zrealizować. Marzyłam o tym żeby umrzeć. Nie znałam innego życia - tylko strach.

To zabawne, patrzę na koleżanki z dawnych lat, które imprezowały, piły, paliły, nie stroniły od facetów i doświadczeń seksualnych, rozbijały kilkakrotnie samochód rodziców i nikt nic im za to nie robił, nie powiedział. Zachodziły w ciążę nie będąc pewną, kto jest ojcem dziecka. Rodzice to wszystko akceptowali, przyjmowali za normalne. One mają teraz swoje rodziny i udają wzorowe matki, a ja pamiętam jak robiły chłopaków w bambuko. Facet pracował w anglii, żeby na pierścionek zaręczynowy zarobić, a taka lizała się na imprezach z obcymi gośćmi, chlała do nieprzytomności, a jak doszło do czegoś więcej, to czuła się rozgrzeszona, bo przecież była pijana. Matury nie zdała. Pracuje w sklepie rodziców i jest szczęśliwą żoną i matką.

Jak kiedyś napisałam na blogu, że przed 18stką nie znałam smaku alkoholu i że nigdy w życiu nie byłam pijana, ani nie miałam w ustach papierosa, to zostałam zjechana w komentarzach, że to ściema i że to niemożliwe że ja taka porządna jestem. Nie uważałam się nigdy za porządną. Dla mnie to było normalne. Myślałam że tak ma być. Byłam bardzo wierząca. Byłam, bo nie wiem czy wciąż jestem. Gdy patrzę na ten cały świat. Te niesprawiedliwości. Nie widzę dziś sensu w tym, że chciałam być dobrym człowiekiem. Inni nie chcieli, a ja cierpiałam. Wkurza mnie, że jakiś pedofil się wyspowiada i ma odpuszczone. I co? Pójdzie do nieba? A ja? Pójdę do piekła bo mam zawahania w wierze? Jak to w końcu jest?

Tyle dziewczyn w ciąży piło, paliło. Sama moja matka się przyznaje do palenia w ciąży, bo niby "wszystkie baby w ciąży paliły". A to ja mam dziecko z autyzmem. Nie zrozumcie mnie tu źle. Nie mam żalu że syn jest chory. Kocham go takiego jakim jest. Nie życzę też nikomu żeby miał niepełnosprawne dziecko.

Myślałam, że po przeprowadzce do teściów, uwolnię się od katów. A tu wpadłam z deszczu pod rynnę. Gdybym lepiej ich poznała to bym tu w życiu nie przyszła. Pewnie do ślubu by nawet nie doszło. Sama jestem sobie winna. Żyłam pięknymi historiami o miłości i baśniami. Byłam głupia i naiwna. Dzisiaj każdej młodej dziewczynie doradzałabym zamieszkanie z facetem przed ślubem. Najlepiej u jego mamusi. A jak coś jest nie tak, to pakować się i nie oglądać za siebie. Teściowe potrafią zniszczyć życie. Nie można do tego dopuścić. A najlepiej w ogóle za mąż nie wychodzić. Wydaje mi się, że ludzie żyjący na tak zwaną "kocią łapę" starają się bardziej, bardziej dbają o związek i prawidłowe relacje, bo nie mają poczucia że to drugie tak łatwo nie odejdzie.

Jestem zakompleksiona o niskim poczuciu własnej wartości. To prawda. Staram się to zmienić. Jestem silniejsza niż kiedyś, bogatsza o wiele doświadcześ. Może nawet zbyt bogata o doświadczenia jak na ten wiek. Buduję swoją pewność oraz poczucie wartości. Robię to powolutku i dokładnie, żeby nikomu nie udało się już tego zburzyć. Wierzę że mi się uda i że będę kiedyś szczęśliwa. Wierzę że kiedyś tu Wam napiszę: "Tak, jestem szczęśliwa" i dodam zdjęcia z szerokim uśmiechem nie obawiając się że stracę anonimowość.

sobota, 8 lipca 2017

Syf, syfek, syfunio... Sorry Lala, ale w końcu musiałam to z siebiewyrzucić.

Pod naszą wczorajszą nieobecność moja teściowa przegrzebała nasz kosz na śmieci, który stoi w przedpokoju i znalazła kawałek skórki z chleba. Kiedy wróciliśmy, to zwróciła się do mojego męża z tekstem żeby jedzenie powyciągać z kosza bo śmierdzi. Jak mi to mąż powtórzył, to parsknęłam śmiechem, bo w kuchni na dole stoją trzy wiadra z pomyjami i resztkami jedzenia: Jedno mniejsze, brudne i śmierdzące wiaderko (ja kosz na śmieci myję co jakiś czas i codziennie zakładam nowy worek) przeznaczone na resztki dla kur, stojące UWAGA UWAGA na blacie kuchennym obok garów! Drugie duże wiadro stoi obok kosza na śmieci koło kuchenki, przeznaczone na resztki do kompostownika (gdy miałam mdłości w ciąży, nie dałam rady wejść do kuchni przez to wiadro) i na coś o czym nie napiszę na blogu, bo czuję że nie powinnam, ale jedzie równo, nie trzeba do kuchni wchodzić, żeby poczuć. Trzecie wiadro jest przeznaczone na obierki z ziemniaków. Co do kosza na śmieci, to także jeden wielki (bo kosz jest ogromny), śmierdzący syf i siedlisko bakterii, ponieważ nikt nie zakłada do niego worka, śmieci wrzucane są luzem. A teściowa będzie opowiadać, że na górze śmierdzi z małego, opróżnianego regularnie kosza.

Swoją drogą, kim trzeba być, żeby cudze śmieci przeglądać? Czego ona tam szukała pod naszą nieobecność?

Powiem więcej - meble kuchenne są pokaźnych rozmiarów, ale na blacie nie ma miejsca na postawienie talerza,  jest tak wszystkim zawalony, bo nikomu się nie chce do szafki sięgnąć po garnek czy blender. A w szafkach wiszą pajęczyny z kilku lat. A ja głupia będąc w pierwszej ciąży to wszystko sprzątałam, ale co z tego jak nikt tego nie potrafił poszanować i następnego dnia było zasrane. W końcu dałam sobie spokój. Widocznie niektórzy lubią żyć w brudzie, takie ich naturalne środowisko. Podłoga w kuchni nie jest myta, mimo że chodzą po niej w nieprzebranych butach (nawet moje małe dzieci wiedzą, że pierwsze co robimy po wejściu do domu to przebieramy buty na pantofle,  następnie myjemy ręce). Babka tylko od czasu do czasu miotłą pozmiata piach i okruchy.

Jeszcze kilka słów o łazience. Jak się tu wprowadziłam, to oniemiałam w jakim stanie jest wanna, na szczęście był w miarę nowy prysznic. Ja z mojego rodzinnego domu wyniosłam, że wannę po każdym skorzystaniu trzeba umyć. Tak robiła moja matka, tak robił mój ojciec i tak robiłam ja. Nikt mi nigdy nie mówił, że mam po sobie posprzątać. To było naturalne. Tak byłam wychowana i tak też postępowałam u teściów jako jedyna z domowników. O ile gdy brałam prysznic raz w tygodniu a nawet nie, mycie prysznica nie było uciążliwe, tak gdy zaczęłam korzystać z niego częściej (bo przecież i tak połowę rachunków płacimy my), to mnie wkurwia, że sprzątam po nich co drugi dzień! Wróciłam więc do mycia się w misce, którą wstawiam do wanny. Ostatnio prysznic umyłam w poniedziałek i od tamtej pory z niego nie korzystałam. Dzisiaj sobota, a brodzik jest prawie czarny! Ja umyłam się w misce. Niech mi tylko ktoś powie, że prysznic jest brudny.

Tak było z kuchenką - myłam codziennie po ugotowaniu obiadu, więc kuchenka była czyściutka. Zaczęliśmy jeść częściej poza domem, to kuchenkę od czasu do czasu umyje babka (raz na dwa tygodnie, jak już jest cała zalana i zaschnięta). Jaki był problem, gdy miał przyjść pan naprawiać wyświetlacz w kuchence, bo nie miał kto umyć. No to niech Ruda umyje. Mąż powiedział, że my mamy karnet na obiady i nie gotujemy w domu, to w końcu teść kuchenkę umył. Jak babka lodówkę odmrażała, to też wojna była, kto lodówkę umyje. To niech Ruda umyje. Ja dwie półki z których korzystamy myję regularnie i my mamy czysto, więc powiedziałam żeby umyły swoje.

Dla mnie to wszystko jest niepojęte. Moja matka miała świra na punkcie sprzątania (to też nie jest dobre przeginać w drugą stronę), więc i ja byłam nauczona porządku. Tam z kolei głupie było to, że dekoracje stały jak od linijki, dywany były co drugi dzień odkurzane, a podłogi zmywane, ale w domu śmierdziało PAPIEROCHAMI jak w ruskim kasynie.

NIENAWIDZĘ PAPIEROSÓW! NIGDY W ŻYCIU NIE MIAŁAM PAPIEROSA W USTACH, A MAM NIESPEŁNA 30 LAT. RODZICE SWOIM NAŁOGIEM ZNISZCZYLI MI ZDROWIE.

Sorry jak są jakieś literówki i braki interpunkcyjne w tekście - pisałam na szybko z telefonu.

piątek, 23 czerwca 2017

W poniedziałek syn miał pobierany materiał (krew) do badań genetycznych.

To było straszne! Tak bardzo się bronił. Pogryzł i skopał pielęgniarkę. Tak przeraźliwie krzyczał! Łzy cisnęły mi się do oczu. Faustynka blada i przerażona wszystko widziała, bo mąż nie dostał urlopu i musiałam dać sobie radę sama. Swoją drogą - kiepsko u pań pielęgniarek z umiejętnością pobierania krwi. Tu i tak nie było jeszcze najgorzej, bo za drugim wkłóciem krew zaczęła lecieć, ale jak kiedyś robiliśmy badania tarczycowe Maciusiowi to panie nie mogły sobie dać rady a trzymałyśmy go we trzy, czwarta pobierała (kilka razy się wkłówała). Ja poinformowałam panie pielęgniarki, że łatwo nie będzie, bo to dziecko z autyzmem, a mimo to ta najstarsza zaczęła się na Młodego drzeć. Żałuję że nie złożyłam wtedy nanią skargi. Chciałam to zrobić, ale mąż mi to wybił z głowy. Zdaję sobie sprawę, że dzieciom nie jest łatwo pobrać krwi, ale jak mężczyzna raz w szpitalu Maciusiowi pobierał to zrobił to bardzo sprawnie i za pierwszym razem. Ja przecież się nie kręce gdy mam pobieraną krew a coniektóre panie też nie mogły mi pobrać, tylko kilka razy się wkłówały po czym zostawały mi piękne krwiaki 10x10 cm.

środa, 21 czerwca 2017

O szczycie bezczelności już pisałam...

Teść znowu skacze o kasę na rachunki i przedstawia mojemu mężowi świstki że prąd jest niepłacony od stycznia i że musimy już dać teraz kasę, bo prąd zostanie odcięty. Hola, hola... Jakto niepłacone? Przecież dajemy teściom kasę na rachunki. To co oni z tymi pieniędzmi zrobili? Przyłażą do nas po pieniądze a potem je przesrywają na pierdoły zamiast rachunki zapłacić? To może jeszcze mamy zapłacić za całe pół roku za które już regularnie płaciliśmy? Jak się potem okazało to wojował o pieniądze bo potrzebował 200 zł na fryzjera dla Claudusi bo się chciała na blond strzelić i jej kupił farbę ale jej nie wyszło bo 2 tygodnie wcześniej farbnęła się na czarno i tym rozjaśniaczem co z tatusiem kupiła rozjaśnił jej się odrost na biało, dalej trochę na żółto a reszta w ciepłym brązie. Farbę nałożyła nierównomiernie i strasznie jej to źle wyszło. Żeby poratować sytuacje umówili ją do fryzjera, ale babka nie chciała dać im kasy, to stary wojował że jak on da to nie będą jadły przez miesiąc, bo on nic nie kupi, więc stara zarządziła, że my mamy dać. Koniec końców, babka dała te 2 stówy i stary zawiózł Claudie do fryzjera i ma teraz blond.

A jaka była wojna o to że się Claudia sama pofarbowała na blond (teściowa nienawidzi blondynek). Oczywiście to MOJA WINA! Bo ja ponoć daję zły przykład.

Po 1. Ja nie farbuję się na blond. Od prawie 3 lat jestem ruda (różne odcienie rudości i czerwieni). Wcześniej przez 3-4 lata miałam na głowie ciemne brązy, od czasu do czasu kasztan (zawsze kolory zmywalne, bo nie chciałam mieć widocznego odrostu i nie chciałam niszczyć włosów).

Po 2. Stary jej kupił farbę a nie ja.

Po 3. Ja jej tego na głowę nie nałożyłam. Gdzie była matka? Powinna pojechać z nią do sklepu coś doradzić i pomóc przy farbowaniu, a nie do mnie ma pretensje.

Po 4. Ja w jej wieku się nie farbowałam! Ona ma dopiero 15 lat! Ja eksperymenty z pasemkami robiłam na STUDNIÓWKĘ a nie w gimnazjum i to szamponami koloryzującymi a nie stałymi farbami i mój mąż to mamusi powiedział. I to że ja mam prawie 30 lat a nie 15 i co ona w ogóle się mnie czepia. Później w obecności mojego męża zwróciła się do Claudii - "Widzisz co z włosami narobiłaś? Teraz masz takie sztuczne jak Faustynka". Już się małpa nie miała czego chycić, to się naszego dziecka czepiła. Mąż powinien powiedzieć żeby tylko trwałej ondulacji nie robiła, bo jej kłaki wylezą jak mamusi i też będzie wszystkich obwiniać że jej wylazły. Wrrr... Co ona chce od naszej małej w ogóle. Pani fryzjerka, do której z córą chodzimy zawsze bardzo chwali jej włosy. A innym razem coś jeszcze gadała, bą mój mąż się Claudii zapytał czemu akurat blond, bo na blond (wg niego) pustaki lekkich obyczajów się robią. A stara wyskoczyła -"Kurwy to są rude!" A moj mąż -"No właśnie nie, bo rude nie każdemu pasują, a blond się każdemu podoba".

piątek, 16 czerwca 2017

Nie ma tego złego...

Chyba przesadziłam wczoraj z ćwiczeniami, bo dziś mam potworne zakwasy. Uda mnie tak strasznie bolą, że ledwie chodzę, ale są mocne jak skała i bez cellulitu :D

środa, 14 czerwca 2017

Takie teksty to między bajki, a nie do mnie.

Nie pojechaliśmy dzisiaj z synem na terapię, bo większe pół nocy nie spał. Miał straszny katar i coś przeżywał. Nie miał gorączki, a jakby majaczył. Zostaliśmy w domu, więc pomyślałam, że zrobię z rana pranie, zanim Claudia będzie miała lekcje.

Babka do mnie rano skoczyła z tekstem czy wypiorę do 9 i to takim wnerwionym tonem. W ogóle od wczoraj jest strasznie uszczypliwa.

Ja wkładając pranie do pralki mówię, że tak (był dopiero kwadrans po 7). A ona "Bo się potem panie nerwują" (Niby na lekcji u Claudii. Tylko że: A. Claudia jeszcze śpi i przewraca się dopiero na drugi bok. B. Do 9 jest bardzo dużo czasu, więc w ogóle nie rozumiem skąd to pytanie. C. Pralka stoi w końcu domu, w kącie w kuchni, za zamkniętymi drzwiami. A żeby dotrzeć do pokoju Claudii, który jest umieszczony przy drzwiach wejściowych trzeba pokonać dwa przedpokoje i kolejne drzwi od pokoju. Wiem, że pralki tam nie słychać, bo już w przedpokoju jej nie słychać. D. W życiu nie uwierzę, że któraś Pani powiedziała, że jej pralka przeszkadza, bo po pierwsze teściowa mi jak coś wydziera kabel z gniazdka zanim Pani wejdzie do domu, nawet jeśli do końca prania zostało tylko 10 minut, więc się nigdy nie zdarzyło żebym prała przy nauczycielce. Po drugie: ja też jestem taką Panią i też u uczennic bywałam i nigdy nie robiłam problemów, nawet ucząc dziewczynę w salonie z aneksem kuchennym, w którym prała pralka czy zmywarka. Domownicy zachowywali się naturalnie. Matka gotowała obiad 2 metry od nas w tym samym pomieszczeniu. Nigdy mi to nie przeszkadzało i nigdy by mi do głowy nie przyszło się o to rzucać. Po trzecie: jak babka robi pranie przy Paniach to Paniom wtedy nie przeszkadza).

To że się moja teściowa tak zachowuje to już dawno zaakceptowałam, ale że babka do mnie startuje w złości o coś takiego, to już nie potrafię zrozumieć. A dopiero wczoraj była pożyczyć ode mnie pieniądze, bo Agnieszka nie miała 15 zł na ognisko klasowe. Teść powiedział, że nie ma (zawsze tak gada i zawsze daje babka), a babka nie chciała jej dać całej stówy, bo by reszta nie wróciła (jak zawsze). I dzisiaj tak samo. Najpierw się rzuca, a za chwilę przyszła ze swoim telefonem do mnie żeby jej tam do kogoś numer wybrać, bo ona jeszcze nie wie jak. A potem jeszcze do mnie przychodzi, że nie może Claudusi na Panią dobudzić. Dochodzi 9 a Claudusia, ani nie myśli wstać. Zapukałam do niej, wchodzę i pytam czy wstanie na Panią. Powiedziała, że wstanie, więc wyszłam. Temat zamknięty. Ona zawsze wstaje w ostatniej chwili, więc nie ma się co denerwować. Wie, że ma wstać. Już setki razy tak było, że nie wstawała do ostatniej chwili. Teściowa dzwoniła do nauczycielki 10 minut przed lekcją z jakąś ściemą, że Claudia się źle czuje. Odwoływała lekcje, a się okazywało, że Claudia jest już na nogach, gotowa do lekcji. Tu bym się wkurzała na miejscu Pani, że mi dzwonią jak jestem w drodze, a jadę np. 20 km na tą lekcję.

Z resztą co się tu dziwić, że Claudia nie może wstać o 9 rano, jak się kładzie o 4-5 nad ranem dopiero, bo siedzi całą noc na necie. Ja wstaję codziennie przed 5, więc widzę, ze ona nie śpi. W pokoju świeci się duże światło, a ona się huśta na łóżku do rytmu muzyki. I tam o prąd to się nie ma kto odezwać. Tylko do nas po pieniądze się przychodzi. Jak kiedyś w trosce o nią zwróciłam na dole uwagę, że ona nie śpi całe noce to usłyszałam od babki: "A bidne dziecko, nie może spać, a te Panie ją tak męczą i nachodzą". Nie żadne bidne dziecko, bo jakby miała problemy ze snem i cierpiała na bezsenność, to i w dzień by nie spała. A w weekendy potrafi spać do 18. Nikt jej nie budzi, bo tak każdemu wygodnie. Ma tylko przestawiony zegar biologiczny i wystarczy raz ją zedrzeć o 7 i nie dać spać do wieczora. Ale czyja to wina? Moja teściowa sama tego chciała, sama do tego doprowadziła faszerując dzieci lekami uspokajającymi i nasennymi od urodzenia, żeby tylko spały, bo jej się nie chciało zająć. Babka i moja teściowa nie wiedzą, że dzieci (nawet noworodki) się w nocy budzą, że mogą coś chcieć. Od urodzenia spały od 21 do 9 rano i po przebudzeniu dostawały po łyżce Hydroxyzyny, żeby siedziały jak lalki w kojcach i się nie ruszały. Normalne dziecko w okolicy roczku bez problemu potrafi z łóżeczka wyskoczyć, a siostry mojego męża do 4 roku życia tak przesiedziały. Do szkoły się ich nie chciało wozić, bo moja teściowa o 7 nie wstanie. To siedziały wszystkie w domu i spały. Od czasu do czasu je zawiozła jak już musiała, bo się Panie złościły, że dziewczyny mają ponad 50% nieobecności. A i tak mój mąż je odwoził wiele razy jak byliśmy przed ślubem, a on jeszcze studiował. Claudusi się spodobało spanie do południa i do szkoły ani nie myślała chodzić. Więc załatwili tok indywidualny z powodu, że dziecko cierpi na nerwicę. I tak jedzie na tej wymyślonej chorobie już kilka lat. Co chwilę zmieniają szkołę, bo panie złe przyjeżdżają, za dużo wymagają (30% tego co dzieci w szkole się uczą), lekcję są stresujące, bo w cztery oczy (to chyba lepiej się tak uczyć, to tak jakby miała korepetycje za darmo). Rok szkolny się już kończy więc i nerwice się kończy. W weekendy Claudia jeździ na koncerty. Wieczorami z ojcem do McDonalda czy pizzerii. Ale żeby pójść do szkoły to ma nerwicę. Kasę od babki codziennie dostaje na zakupy w Rossmannie, H&Mie, na fryzjera, na paznokcie. Żyć nie umierać. A co potem? Liceum i studia też tak zrobi? Ona nic się nie uczy, nie wie nic. Ostatnio ksiądz się wkurzał, że dzieci do bierzmowania już dawno pytania pozdawały a Claudia nie wie nic. Nic nie umie. Jak poszedł to się tylko z moją teściową pośmiały z księdza i luz.

A o Agnieszce już nawet nie wspomnę, co ta dziewczyna wyprawia. W ogóle jej w domu nie ma.

Swoją drogą: kogut, który pieje pod oknem Claudii i szczekający pies nie przeszkadzają Paniom, tylko pralka której nie słychać. Śmieszne...

poniedziałek, 12 czerwca 2017

Postępy

Dwa miesiące temu nie byłam w stanie zrobić 10 przysiadów. Teraz trzaskam przysiady z córką na plecach   :lol:

sobota, 10 czerwca 2017

środa, 7 czerwca 2017

Kiepskie samopoczucie. Efekty w odchudzaniu. Odżywianie.

W nocy miałam ponad 38 stopni gorączki. Od wczoraj strasznie boli mnie gardło. Pewnie jakiś wirus, bo w weekend Maciuś miał gorączkę i bolało go gardło i brzuch. Łeb mi mało nie eksploduje.

Teściowa od wczoraj próbuje się pokłócić, ale ja nie daję się sprowokować.

Pocieszam się że już niedługo.

Od dwóch miesięcy staram się zdrowo odżywiać i ćwiczyć 3x w tygodniu po 30 minut. Opłaciło się. Na wadze ubyło mi 4 kg, a w obwodzie w pasie ubyło 5 cm. Nogi mam mocne i umięśnione, pośladki zadarte. W obwodzie bioder przybyły mi 4 cm (należę do tych niebiodrzastych więc dobrze, właściwie to pewnie te pośladki bo biodra szersze nie są). Jakiś miesiąc temu bardzo bolały mnie piersi przez jakiś okres czasu. Okazało się że w biuście przybyło mi 8cm! Zapewne za sprawą tabletek hormonalnych, które muszę stosować (nie jako antykoncepcję, uważam że jeśli naturalne hormony są w organizmie w porządku to nie powinno się stosować tego typu leków, bo po co sobie zaburzyć coś co działa dobrze. Ja niestety miałam podwyższony poziom hormonów, co objawiało się strasznie i zmieniło moje życie w koszmar, bo nie mogłam wytrzymać z bólu, a leki przeciwbólowe sobie już nie radziły), niestety za sprawą tych tabletek też pojawił się cellulit na udach i pośladkach i to taki całkiem spory. Jednak udało mi się z nim w miarę uporać. Teraz mam uda w lepszym stanie niż jak urodziłam drugie dziecko, ale jeszcze ciut brakuje do tych ud po pierwszym porodzie. Właściwie cellulit został niewielki na wewnętrznej stronie ud i trochę pod pośladkami. Mam fajną napiętą skórę. Już nie jestem taka galaretowato-flakowata jak 3-4 miesiące temu. Boczki zniknęły. Nic się ze spodni nie wylewa. Nadwagę mam nadal - jakieś 4 kg do zrzucenia, ale wyglądam lepiej i o niebo lepiej się czuję. Ciągle mam problem z piciem większej ilości wody. Zawsze przyjmowałam mało płynów, nie potrzebowałam, nie miałam czasu na więcej. Mimo iż staram się wypić 2 litry czystej wody dziennie, to nadal łapię się na tym że np. przez 4-5 godzin nic nie piłam. Przy dzieciach nie mam czasu skorzystać z toalety, a co dopiero pamiętać o piciu wody czy racjonalnej diecie. Zapuściłam się bo zamiast przygotowywać sobie posiłki, łapałam to co było pod ręką, np. czekoladę. No i oczywiście rozregulowane hormony mi tu nie pomogły w utrzymywaniu stałej wagi. A kiedy podejmowałam próby odchudzania i po miesiącu-dwóch jedzenia samych liści nie było żadnych efektów - poddawałam się. Dopiero przy stosowaniu leków hormonalnych zauważyłam że mogę jeść normalnie i nie tyć.



Kilka słów o odżywianiu.

W Polsce ludzie odżywiają się fatalnie. Nie wszyscy - wiadomo. Na szczęście świadomość ludzka wzrasta w różnych dziedzinach życia i coraz częściej zwracamy uwagę na składy, czytamy etykiety. My np. od dawna nie kupujemy produktów, które w składzie mają karagen. W naszym kraju nie jest łatwo się dobrze i zdrowo odżywiać. Nie wszystkie ryby, jakie do nas dotrą nadają się do jedzenia. Zachęcam do czytania składów i np. u ryb sprawdzania miejsca ich połowu, gdyż niektóre pochodzą z wód zanieczyszczonych (np. mintaj).

Poczytałam trochę o białku w diecie - myślałam do tej pory że przyjmuję go wystarczająco. A gdzie tam. Myślę, że wielu ludzi spożywa za mało białka. Człowiek nie wykonujący aktywności fizycznej powinien przyjmować 1g białka na kg masy ciała. Osoba aktywna fizycznie 2-2,5g na kilogram, a osoba ćwicząca intensywnie około 3g (w niektórych źródłach pisze, że nawet 4g na kilogram masy ciała). Nie można też przesadzać z białkiem bo nadmiar szkodzi nerkom, dlatego należy bardzo dużo pić czystej wody.

Przeliczając: osoba o wadze 60 kg o średniej aktywności fizycznej powinna spożywać 120g białka dziennie. Jedno jajko ma 6g białka i jest jednym z produktów najbardziej w białko bogatych. Chyba zacznę się posiłkować białkiem w proszku (np. Fundamic - jeśli ktoś ma doświadczenie, to proszę o opinię), bo jeśli ja zjadam 1 jajko dziennie i powiedzmy 200g twarogu, kawałek fileta z kurczaka i np. szklankę mleka to stanowczo za mało białka, bo to dopiero jakieś 60g. Reszta w mojej diecie to warzywa, owoce i trochę pieczywa, kasza, ryż. Sporo białka ma jogurt typu greckiego (ale uwaga! nie każdy). Chyba zacznę go dodawać do koktajli zamiast mleka i do sałatek zamiast jogurtu naturalnego.
Mocno zachęcam wszystkich do ćwiczeń - jakiejkolwiek aktywności fizycznej. Ponoć 30 minut aktywności dziennie przedłuża życie o 10 lat!

Ja mam powód żeby żyć jak najdłużej w zdrowiu - mój chory syn.

A Ty? Masz powód?

Na pewno też.

czwartek, 25 maja 2017

Zielony koktajl z ogórkiem

20170524_182736

- małe jabłko

- nieduży świeży ogórek lub połowa większego

- garść szpinaku

- woda (100-200 ml w zależności jaką gęstość chcemy uzyskać)

Przygotowanie: obrane jabłko i ogórka pokroć, wrzucić do blendera kielichowego (koktajlera), dodać garść szpinaku, wlać wodę i zmiksować. Można dosłodzić łyżeczką miodu jeśli ktoś ma ochotę. Ja mam zwykły ręczny blender i też się sprawdza.

środa, 10 maja 2017

Ciężki dzień

Maciuś miał wczoraj gorszy dzień. Towarzyszyły mu napady histerii i złości nie do opanowania. Serce mi pęka w takich sytuacjach. Dla obcego człowieka patrzącego z boku byłby dzieckiem opętanym. Rzucał się po ziemi, szarpał, krzyczał przeraźliwie i płakał bez powodu. Powód na pewno jakiś miał, ale nie potrafił powiedzieć ani pokazać jaki. Co dzieci z autyzmem mają w głowie i co przeżywają nie wie nikt. Myślałam, ze ten etap już mamy za sobą. A tu jednak ciągle wraca. Cała sytuacja miała miejsce gdy wybierałam synka z przedszkola. Czy coś się tam stało, ze wywołało takie wybuchy agresji i autoagresji? A może to zazdrość o młodszą siostrę Maciusia, która musi mi towarzyszyć przy wybieraniu Młodego z terapii. Przedwczoraj było ok, a wczoraj takie ataki.

Denerwują mnie ludzie, którzy twierdzą, że nie ma czegoś takiego jak autyzm i że to tylko wymysł rodziców, żeby zatuszować błędy wychowawcze - otóż kto nie doświadczył, nie wie na ten temat nic. Autyzm to straszna choroba. Okrutna dla człowieka, który musi się z nią zmagać. JEŚLI CHCESZ CHOĆ TROCHĘ ZROZUMIEĆ TĘ CHOROBĘ, WYOBRAŹ SOBIE, ŻE CHODZISZ CIĄGLE STOPAMI PO ROZŻARZONYCH WĘGLACH, ŻE KAŻDA WIBRACJA CZY DŹWIĘK WYWOŁUJE BÓL JAKBY KTOŚ WIERCIŁ CI WIERTARKĄ DZIURĘ W GŁOWIE. I WYOBRAŹ SOBIE, ŻE MÓWISZ, ALE Z TWOICH UST WYDOBYWAJĄ SIĘ DŹWIĘKI NIE DO OKREŚLENIA - KRZYKI I PISKI, KTÓRYCH NIKT NIE ROZUMIE I NIKT NIE WIE JAK CI POMÓC. Dziecko z autyzmem przeżywa koszmar - więc jeśli nie doświadczyłeś - nie oceniaj!

Taki mały apel z mojej strony.

czwartek, 4 maja 2017

Jak się pozbyć cellulitu

Po miesiącu ćwiczeń i diety waga stoi na 65 kg. Jest owszem ponad 2 kg mniej niż na starcie, ale mogło być więcej. Miałam niestety chwile słabości i podjadałam to czego nie powinnam. Czasami i na ćwiczenia nie miałam czasu lub byłam zbyt zmęczona. Niemniej jednak  staram się ćwiczyć 4-5 razy w tygodniu po 30-40 minut i z dumą mogę stwierdzić, że cellulit z ud znika. Cellulitu nienawidzę, ponieważ byłam jedną z tych co go nie mają (ale kiedy to było, jakieś 6 lat temu). Po pierwszej ciąży pojawił się niewielki z tyłu ud. Właściwie nie było się czym przejmować, bo często nastolatki miały uda w gorszym stanie. Może to geny? Ja miałam szczęście. Jednak nie mogło ono trwać wiecznie i po drugiej ciąży to paskudztwo objęło całe moje uda (po porodzie zamiast chudnąć, zaczęłam przybierać na wadze). Czułam się z tym fatalnie i kompletnie nie miałam siły żeby cokolwiek z tym zrobić. Byłam wiecznie zmęczona, miałam migreny, biegunki, ciągle mnie wszystko bolało. Dopiero gdy zaczęłam się leczyć tabletkami hormonalnymi, które przepisał mi ginekolog dolegliwości zaczęły ustępować, a ja odzyskałam siły. Zrobiłam prawo jazdy, przestałam się tak bardzo przejmować teściową i w końcu zaczęłam ćwiczyć. Po miesiącu ćwiczeń i diety oraz stosowania kosmetyków:
  Znalezione obrazy dla zapytania Eveline złoty balsam wyszczuplający           Znalezione obrazy dla zapytania Eveline złoty peeling balsam pod prysznic

i masowania masażerem (trochę tworzyły mi się siniaki): Znalezione obrazy dla zapytania masażer z wypustkami

cellulitu z przedniej strony ud nie widać gołym okiem. Jeszcze żeby tak się go z tyłu pozbyć można by w gorące letnie dni bez skrępowania zakładać szorty.

Jednak nadal największą zmorą mojego wyglądu jest mój brzuch - wielki jak balon, ale boczki się ujędrniły i się już tak nie wylewają jak dawniej. Ogólnie skóra stała się bardziej nawilżona i sprężysta.

Przede mną jeszcze jakieś 7 kg do zrzucenia. Mam nadzieję że się uda. Myślę że w maju uda mi się schudnąć kolejne 2 kg, a może nawet 3 :)