poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Żyj i daj żyć innym

Dziś moja matka nasłała na nas pomoc społeczną.
Wszystko byłoby dobrze gdyby nie pierwsze pytanie - "Czy utrzymuje Pani kontakty z mamą?". Od kiedy pomoc społeczna pyta się o takie rzeczy? Jestem przecież dorosła. Mam 24 lata, męża i dziecko.
Normalnie szczęka mi opadła jak ta Pani zaczęła twierdzić, że mojej mamie na pewno jest przykro, itp. itd.
Nie mogłam uwierzyć własnym uszom.
To chyba nie dzieje się na prawdę.
Próbowałam wytłumaczyć tej Pani, że przecież to rodzice nie utrzymują ze mną kontaktu, to oni mnie wyrzucili z domu i nigdy się nie interesowali ani mną ani wnukiem. A matka jeżeli dzwoniła lub pisała to tylko po to aby mnie obrażać lub mi grozić, więc przestałam odbierać.
A Pani dalej swoje, że moja matka na pewno tęskni, że chce wnuka zobaczyć.
Totalna masakra. Zrobiła z siebie ofiarę, aby uprzykrzyć mi życie.
Wiem po co to robi. Boi się. Zaczęła zdawać sobie sprawę, że jest coraz starsza. Potrzebuje darmowej służącej.
Pani z Pomocy była bardzo dobrze poinformowana, ponieważ wiedziała jakie pytania zadać.
"Mąż pracuje?"
"A gdzie?"
"A co Pani robi?"
" Aha, skończyła Pani szkołę"
"A kiedy?"
"A jaką?"
"Dziecko choruje?"

Dzięki tym pytaniom wiem jakich bzdur moja matka im nagadała.
Chciała udowodnić, że nie mamy warunków dla dziecka, dlatego nakłamała, że mój mąż nie pracuje, że ja nie skończyłam szkoły, że nie ma tu miejsca dla nas, że dziecko choruje i pewnie nie mamy pieniędzy na leczenie.
Bzdury wyssane z palca.
Nie wyszło jej.

piątek, 6 lipca 2012

Pani magister

Miałam chwilę załamania. Tak wiem, nie powinnam była tego pisać, ani nawet myśleć. Mam przecież wspaniałego męża, cudownego synka, kilka dni temu obroniłam tytuł magistra  (choć jeszcze 2 miesiące temu wydawało mi się to nieosiągalne). Powinnam się cieszyć, jednak czasami jestem wykończona, jest mi ciężko, ale przecież nikt nie mówił, że będzie łatwo.
Ostatni miesiąc był naprawdę męczący.
Mały M budzi się często w nocy, a tu sesja. Chodziłam ledwo żywa. Do tego każdy wykładowca chciał udowodnić, że czegoś nie wiem, nie umiem, że nie zaliczę, bo przecież niemal nie chodziłam na zajęcia. Nie dałam się, ale tylko ja wiem ile pracy musiałam włożyć w to aby osiągnąć te wyniki jakie mam.

środa, 4 lipca 2012

sobota, 24 marca 2012

Coś co mnie dobiło,a zapomniałam napisać.

Odnośnie karmienia małego M:
Przestałam karmić piersią za przyczyną mojej teściowej.
Ale kiedy mały M się zakrztusił herbatką (przy mleku modyfikowanym trzeba dziecko dopajać), babcia mojego męża powiedziała, że gdybym karmiła piersią to by takich problemów nie było.
Myślałam, że eksploduję ze złości.
Jeszcze dodała "No ale trudno, jak nie było mleka to trzeba butelką karmić" czy jakoś tak.
Nie wytrzymałam i się odezwałam, że jak nie było mleka jak było, a butelką karmię bo przecież to właśnie one histeryzowały że dziecko ma  sraczki po moim mleku i zabroniły karmić.

Ciągle męczą mnie wyrzuty sumienia przez to , że go nie karmię. Nie czuję się przez to dobrą matką. Często płaczę z tego powodu.

piątek, 23 marca 2012

„Ciocia Dobra Rada”

Piszę, bo jestem tak podenerwowana, że mimo iż dziecko sobie śpi to ja zasnąć nie mogę. Teściowa... albo jej matka. Choć w zasadzie to pewnie obie.
Od kiedy mały M jest z nami wtrącają się. Pewnie chcą dobrze, tylko im nie nie zawsze to wychodzi.
Owszem doceniam każdą pomoc z ich strony i nie ukrywam, czasami jej potrzebuje. Tylko właśnie wtedy kiedy potrzebuję, to jej nie dostaję lub dostaję z niechęcią. Ja to tak odczuwam. Ale swoje dobre rady muszą mi wciskać non stop. Żeby jeszcze tylko były dobre.
Dziś się zdenerwowałam, bo kiedy mąż zbierał się o 6 do pracy, jego babcia zaczęła do niego truć, że nam się nie chciało wozić dziecka do szczepienia i dlatego kazaliśmy zrobić 5 w 1. Mały M był przedwczoraj na standardowym szczepieniu. Wybraliśmy szczepionkę skojarzoną 5 w 1 aby miał tylko 2 wkłucia zamiast 3. No a one, że nam się jeździć nie chciało dlatego wybraliśmy tak dużo i się nie da przetłumaczyć, że teraz tak się szczepi, że to są obowiązkowe szczepienia. No bo ich dzieci tak nie miały. Mały M jakieś 6 godzin po szczepieniu strasznie płakał i teraz one zaczęły, że chcemy dziecko wykończyć, bo się nam nie chce jeździć częściej na szczepionki. Ale czasy się przecież zmieniają, szczepionki są coraz nowsze, mam nadzieję, że i coraz lepsze. Mój mąż tam się na nie trochę powydzierał.
Skoro się nie znają to po co się odzywają. Najpierw niech trochę poczytają na ten temat, a nie takie głupoty gadać i to nie pierwszy raz. Teściowa siedzi na necie i tylko nasza-klasa, pudelek i inne pierdoły. Jak już nie robi nic poza tym to niech przynajmniej poczyta coś stosownego.
Jeszcze w momencie gdy mały M płakał, starałam się go uspokoić, robiłam co mogłam, nosiłam, przytulałam, bujałam, ale pech chciał, że teściowa przyszła w momencie gdy usiadłam z małym na łóżko i chciałam podać smoczka. Ona wtedy do mnie w nerwach "No, ponoś go!". Ja zdenerwowana, bo dziecko od 15 minut płacze, podniesionym tonem "No przecież noszę". Pobiegła na skargę do babki, że ona tylko, żebym ponosiła,a ja do niej podniesionym tonem. Między słowami jeszcze było słychać jakieś "Kurwy". Dziwie się bo babka powiedziała "No, przecież bawi". Myślałam, że będą obie do mnie skakać. Fakt przesadziłam z tym tonem, ale przynajmniej potrafię się do tego przyznać. Ale ona już nie musiała biec na skargę do mamusi i to jeszcze z przekleństwami pod moim adresem.
Teściowa jest straszna pod tym względem, wolno jej kogoś zjeździć, zwyzywać, wyklinać, ale jej nawet uwagi zwrócić nie wolno bo wielka obraza.
Karmię dziecko butelką. Mam o to do teściowej ogromny żal. Jaka ja głupia jestem że jej posłuchałam, ale teraz już wiem, żeby jej nie słuchać. No tak, tylko spróbuj nie zrobić tego co ona ci każe... W pierwszych dobach po porodzie nie miałam pokarmu. Piłam herbatki na laktację, a gdy piersi napęczniały mąż kupił mi laktator - wiadomo rzecz nie tania. Odciągałam, odciągałam, odciągałam, dziecko przystawiałam non stop do piersi. Ruszyło. Najpierw 10 ml, potem 20 ml, 30 ml. Dziecko dokarmiałam Bebikiem. Cieszyłam się strasznie że zaczęłam produkować nareszcie mleko. Kiedy wreszcie po jakichś dwóch tygodniach udawało mi się jednorazowo "udoić" 60 ml - porcja jaką mały M potrzebował wówczas aby się najeść, zaczął robić luźniejsze kupki o kolorze i konsystencji musztardy. Było ich około 7 na dobę. Teściowa zaczęła histeryzować, że dziecko ma biegunki i muszę natychmiast przestać karmić, bo jej wykończę wnuka. Przestraszyłam się, bo faktycznie nagle ilość kupek wzrosła razy 2 i były jakieś luźniejsze. Płakałam bardzo z tego powodu, nie chciałam przestawać karmić piersią. Teściowa do mnie, żebym przestała bo się nabawię depresji poporodowej. Tak, jeśli depresja to na pewno nie poporodowa. Pomyślałam sobie, ze przecież teściowa odchowała troje dzieci to chyba wie co i jak. Przestałam karmić. Tak na jakiś czas. Miałam po dwóch tygodniach do karmienia wrócić. Ale po tym czasie już nie miałam mleka. Boże, jaka ja głupia jestem, że jej posłuchałam. Zaczęłam czytać na ten temat i się dowiedziałam, że pierwsze mleko matki - siara, może mieć działanie przeczyszczające i to jest jak najbardziej prawidłowe.
Próbowałam przystawiać jeszcze małego M do piersi z nadzieją, że coś wypłynie, ale już nawet nie potrafił złapać sutka.
To o karmieniu piersią to tylko jedna przytoczona przeze mnie sytuacja, było tych raz trochę więcej, ale już nie mam siły o tym pisać. Może kiedyś.

piątek, 24 lutego 2012

Zainteresowanie rodziców po 7 mieiącach ciszy.

Ostatnio wiele się u nas działo, niestety nie bardzo miałam czas żeby o tym pisać. Wiadomo jak to jest przy małym dziecku. Korzystając z okazji, że nasz mały M. śpi sobie smacznie, opiszę choć troszkę co u nas słychać.

Kiedy byłam w ciąży dbaliśmy z mężem i z teściami żeby nikt nie wiedział, w którym miesiącu ciąży jestem i na kiedy jest termin. Gdy ktoś pytał udzielaliśmy wymijających odpowiedzi. Nie chcieliśmy aby doszło to do moich rodziców. Również kiedy już urodziłam nie chwaliliśmy się tym. Jednak długo się nie dało tego ukryć, bo już kiedy mąż pojechał zapisać małego M. do ośrodka zdrowia wieści o dziecku rozeszły się jak świeże bułeczki. Podejrzewam że to jedna z pielęgniarek zadzwoniła do mojej matki z tą informacją, bo już godzinę po powrocie męża miałam od matki telefony. Nie odbierałam ich. Przecież nie mamy o czym rozmawiać. Wyrzucili mnie w końcu z domu. Czego teraz chcą?
Sytuacja się zaogniła, gdy moi rodzice zaczęli obdzwaniać rodzinę mojego męża i to nie tą najbliższą, bo teściowie nie odbierali. Matka skombinowała numer do dziadków mojego męża z całkiem innej miejscowości i tam wydzwaniała, aby się wybielić i oczernić jak zwykle nas. Wygadywała bzdury jakie nigdy nie miały miejsca. Że mój mąż i ja byliśmy strasznie źle w stosunku do nich nastawieni, że pyskowaliśmy, wyzywaliśmy im, nie chcieliśmy w niczym pomóc, żyliśmy na ich koszt, wyrzucaliśmy ich z pokoju, wyklinaliśmy, że mój mąż mnie buntował...itp.itd. Coś takiego nigdy nie miało miejsca, ale oczywiście dziadkowie im uwierzyli. A chodziło o to głównie że nie odbieramy telefonów. Dziadkowie przegadali do mojego teścia, że się musimy z moimi pogodzić, przeprosić, bo tam jest dom duży i szkoda takiej chaty, a tu przecież nie ma miejsca. A my zanim znajdziemy coś własnego to minie 15 lat i tyle będziemy siedzieć teściom na głowie. I teść odebrał jak mój ojciec zadzwonił i naobiecywał, że z nami porozmawia. Stwierdziliśmy z mężem, że trzeba to raz na zawsze zakończyć. odbiorę i powiem im jasno, że po tym co mi zrobili nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Tak też zrobiłam. Spokojnie bez wulgaryzmów wyjaśniłam ojcu co zrobili, bo jak się okazało to nie wiedział. Zaczął się na mnie drzeć, że tak być nie może, że nie odbieram telefonów i się obrażam. mówiąc prościej - mam się dać gnoić i jeszcze ich lizać za to po dupach. Jak zwykle zaczął mnie wyzywać. Powiedziałam, że chcę aby mi dali święty spokój, bo im nigdy nie wybaczę. Ojciec kazał tylko pozabierać resztę swoich rzeczy bo lokatorzy mają przyjść mieszkać. Nie pytał jak się czuję, nie pytał o wnuka. A ja głupia myślałam, ze dzwonią, bo chcą dziecko widzieć albo żebyśmy wracali. Głupia naiwna. Potem dzwonił do męża - usłyszał to samo. Myśleliśmy że to już koniec, jednak się przeliczyliśmy.
Ojciec z matką zaczęli terroryzować telefonami dziadków mojego męża, a rodziców teścia. Wygadywali że bram ki piątej klepki, że postradałam rozum.
Mam już tego wszystkiego dosyć.

czwartek, 2 lutego 2012

27 styczeń 2012 - narodziny naszego synka.

  
Urodziłam 27 stycznia 2012, około tydzień przed terminem.
        3160g
        56cm
Porodu opisywać nie będę, aby nikogo nie zniechęcać, czy stresować.
Powiem tylko, że we czwartek około godziny 20 dopadły mnie nieregularne skurcze i uregulowały się o 2 w nocy. O 5 rano mąż zawiózł mnie do szpitala. Urodziłam dopiero o 22:50. Rodziłam razem z mężem, ale poród zakończył się cięciem cesarskim.
Najważniejsze, że mam już moje maleństwo przy sobie. Jestem szczęśliwa.
A jaki tatuś jest dumny ze swojego synka, no i żony.

Udało mi się zaliczyć sesję. We czwartek 26 stycznia miałam jeszcze dwa egzaminy, a następnego dnia leżałam już na porodówce. Hardcore. W tym tygodniu miałam mieć jeszcze jeden, już ostatni egzamin, ale miałam 5 na zaliczeniu i gostek powiedział, że jeżeli nie będę mogła być na egzaminie to mi przepisze ocenę, bo to przecież nie moja wina.
 
Jestem najszczęśliwszą mamą, żoną i kobietą na świecie.

sobota, 14 stycznia 2012

Już niedługo.

Właśnie zaczynam 37 tydzień ciąży.
Co jakiś czas odczuwam skurcze przepowiadające i boli mnie brzuch jak przed miesiączką. Póki co jest to delikatny ból, miesiączkowy był o wiele gorszy. Brzuch boli mnie raczej od wiercenia się naszego Szkraba.
Już nie mogę się doczekać porodu. Na razie się nie boję, ale pewnie wpadnę w histerię gdy zaczną się porodowe skurcze lub odejdą mi wody.
Jestem ciut mniej spokojna, ale to dlatego że teściowa i jej matka opowiadają mi od wczoraj non stop mrożące krew w żyłach historie na temat porodu. Denerwuje mnie to, nie chcę tego słuchać i się niepotrzebnie stresować.
Ja z góry zakładam, że wszystko będzie dobrze. Kobiety rodziły od początku świata to i jak urodzę.
Chciałabym rodzić naturalnie.
Jedyną rzeczą jaka mnie w tej chwili przeraża, to to, że zacznę rodzić przed terminem - w sesji. Na szczęście trzy przedmioty już mam zaliczone, ale zostało jeszcze 9, w tym 4 egzaminy. Dwa egzaminy mam w dniu 2 lutego, a termin porodu 3 dni później. Chyba powinnam na wszelki wypadek napisać podanie o przedłużenie sesji.
Mąż sugeruje, że w ogóle już powinnam zostać w domu i czekać w spokoju na poród. Pewnie ma rację. Ale ja się jeszcze dobrze czuję, więc chciałabym jak najwięcej rzeczy zaliczyć jeszcze przed porodem. Wiadomo z resztą, że od razu po porodzie się na uczelni nie pojawię.
Przytyłam od początku ciąży 10 kg. Rozstępów póki co nie mam w ogóle. Ale nie nastawiam się, że ich nie będzie. Ponoć najczęściej pojawiają się pod koniec ciąży. Nawet tydzień, dwa przed porodem.
Wczoraj byliśmy z mężem u ginekologa. Z naszym Skarbem wszystko w porządku. Lekarz stwierdził, że ciąża jest już donoszona, ilość wód płodowych prawidłowa, łożysko jeszcze nie w pełni dojrzałe, ale to kwestia tygodnia, szyjka skrócona.
Za dwa tygodnie kolejna, już chyba ostatnia wizyta :)
Po wczorajszej wizycie zrobiliśmy drobne zakupy i kupiliśmy trochę ciuszków. Nie mogę się nacieszyć.
Spakowałam również torbę do szpitala. Mam już chyba wszystko co potrzebne - ręczniki, koszule nocne, szlafrok, pantofle, klapki pod prysznic, potrzebne kosmetyki i przybory toaletowe, wkładki laktacyjne, kubek. Chyba to wszystko jak dla mnie. Dla dzieciątka w szpitalu wszystko dają. Jak coś to tylko wezmę oliwkę, chusteczki do pielęgnacji, krem i rękawiczki niedrapki. Jeśli jeszcze coś okaże się niezbędne to zawsze dowieźć może mi mąż.
A dziś rano babcia męża przyniosła nam duży worek z prawie nowymi ubrankami. Aż się mi łezka w oku zakręciła. To dla nas ogromna pomoc, bo odkładamy pieniądze na mieszkanie i ważny jest teraz każdy grosz.