czwartek, 22 kwietnia 2021

Powrót do przedszkola.

 Emocje opadły, oddycham.

Nie byłabym sobą gdybym nie wspomniała dziś o Faustynce.

Wiecie co? W poniedziałek miała mega ogromny stres i wcale jej się nie dziwię zważając na to, że to był powrót po kilkutygodniowej przerwie. Do wyjścia przekonało ją wyłącznie to, że miała wrócić do nich Pani Babcia, którą tak uwielbiała, gdy zaczynała przedszkole. Niestety później nauczycielki się zmieniały i w ciągu ostatniego roku z hakiem przewinęło ich się 6. Kosmos.

Z każdym dniem stres jest mniejszy. Faustynka jest taka radosna. Jak ja się cieszę. 

A dzisiaj po raz pierwszy od września nie miała rano przed wyjściem biegunki. 

Codziennie opowiada o tym co działo się na zajęciach, co robiła, co jadła, z kim się bawiła, co nowego poznali i robi to z takim entuzjazmem, że aż się nadziwić nie mogę. 

Oby tak dalej! :D

-----------------------------------------------

Dopisane 23.04:

Dzisiaj Faustynka szła do przedszkola w podskokach i sama mi powiedziała, że ma zero stresu. Tak bardzo się cieszę. 


Kupiliśmy samochód i  odczulamy Młodą na jazdę. Przez kilka miesięcy nie mieliśmy auta, ale już wcześniej był duży problem. Faustynka miała taką nerwicę, że nie była w stanie przejechać 2 km. Powolutku zwiększamy dystanse. 

Gdy zamknięto przedszkola,  córa musiała towarzyszyć mi i Maćkowi w drodze do fizjoterapeuty SI. Gdy wprowadzono zdalne dla I-III udało mi się wcisnąć syna na rehabilitację oraz do logopedy. Zaklepałam wszystkie możliwe około południowe terminy i realizowałam mu "intensywną" terapię, korzystając z  czasu jaki zyskaliśmy dzięki zamknięcia szkół. Pierwszy wyjazd z Faustynką był i dla mnie bardzo stresujący. Już na przystanku rozbolał ją brzuch, głowa, chciała siku. W autobusie łezki zaczęły lecieć, ale to tylko 3 przystanki, więc szybko znaleźliśmy się na miejscu. Tam zobaczyła,  że jest toaleta, mogła skorzystać. Był stolik dziecięcy z krzesełkami w poczekalni, co bardzo  jej się spodobało  i zapowiedziała sobie, że następnym razem weźmie kolorowanki i kredki. Tak też następnym razem zrobiła. Z każdym kolejnym wyjazdem na zajęcia Maćka było lepiej i przyzwyczaiła się.

Mąż raz Faustynkę zabrał wbrew mojej woli i wbrew zaleceniom psychologa do jego rodzinnego domu,  a gdy się wkurzyłam, to usłyszałam, że ON dziecko z depresji wyciąga, a to ja ją wpędzam w nerwicę i że to ja powinnam się leczyć. 

Boże, mam dość... 

Każdego dnia walczę ze stresem Faustyny. Trwa to od września. Rozmawiam z nią tłumaczę, a  nagle słyszę coś takiego i to od najbliższej osoby. 

Tak, wkurzyłam się na męża,  bo w sprawie gdy powinniśmy decydować wspólnie postawił mnie przed faktem dokonanym. Wręcz oszukał mnie gdy się nie zgodziłam, a potem jeszcze wyszydził moją złość. 

Cholernie mi przykro. Widzę,  że  on i tak zawsze zrobi swoje, a ja nie mam nic do gadania. 

Mieliśmy następnego dnia pogadankę, niby zrozumiał o co mi chodzi... zobaczymy jak długo będzie pamiętał. Ja mu powiedziałam, że  nie mam już siły na kolejne takie akcje. 

Długo nie minęło, gdy się okazało,  że on nie czuje, że przyczynił się do mojej depresji lata temu. Pewnie nigdy tego nie zrozumie. Robi ze mnie wariata zaklinając rzeczywistość. Dobrze że  mam bloga i mogę sobie przeczytać co i jak było, bo by mi wmówił, że było inaczej.

9 komentarzy:

  1. Ach nie wiem co napisać... Nie znam Twojego męża osobiście. Wiesz czasem dopiero po latach widać, że z człowiekiem z którym żyjemy życie jest inne niż zakładaliśmy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślałam, że najgorszy okres mamy już dawno za sobą :(
      Coś długo było chyba za dobrze, musiało się spier... .

      Usuń
  2. Faceci... Jakoś tak trudno im zrozumieć pewne rzeczy a my jak zwykle jesteśmy za dobre, i ciągle odpuszczamy a potem znowu nas zawodzą... Trzymaj się 😘

    OdpowiedzUsuń
  3. Karinko. Przede wszystkim masz prawo być wkurzona. Na wiele rzeczy można przymknąć oko, że gdzieś się spóźnił, czegoś nie zrobił... Ale to nie jest tego typu sytuacja, bo dotyczy córki. Waszej wspólnej córki i wszelkie, dotyczące jej decyzje muszą być przez was konsultowane. Poza tym, to nie jest też sytuacja typu: "Chodźmy na lody, nie powiemy mamie", tylko dużo poważniejsza. Spotkanie z "babcią" może mieć przykre konsekwencje dla, i tak już kruchej, psychiki Faustynki. Co najsmutniejsze - twój mąż nie był mężem na odległość, który tylko od ciebie dowiadywał się, co się dzieje. On był na miejscu, przeżywał to wszystko z wami, widział jak bardzo jest źle, i ile kosztowało was przerwanie tej męki. Nikt mu nie zabrania kontaktów z rodziną, sam może przecież ich odwiedzać. Tyle, że dzieci, niestety, są najważniejsze, ich zdrowie, uczucia, emocje itd. Zupełnie tego nie rozumiem. Stwierdzenia, że to wszystko twoja wina, nawet nie skomentuję. Musisz mu chyba dosypać do herbaty jakieś tabletki na pamięć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, to nie jest pierdoła. Nie kłócimy się o pierdoły. Żebym się wkurzyła, musi stać się coś naprawdę poważnego i tu uważam się stało.
      On oczywiście później dogadywał, że "to teraz się mamy pytać czy możemy wyjść na spacer". Nie jest głupi, na pewno zrozumiał o co chodzi, a te teksty to wredne uszczypliwości i robienie że mnie potwora.
      Zawiodłam się strasznie.
      Ja jemu tam jeździć nie bronię. Mało tego, nie mam nic przeciwko, żeby męża babcia odwiedziła nas, czy też jego ojciec/siostry. Ja tylko mojej teściowej widzieć nie chcę (na szczęście przez pandemię nie wychodzi z domu), ale sama nie pojadę i nie chcę żeby nasze dzieci jechały w miejsce moich największych traum.
      Zastanawia mnie czy on serio nie pamięta, czy próbuje ze mnie zrobić idiotkę.
      A już dobrze było :(

      Usuń
  4. Odpowiedzi
    1. Odbyliśmy oczyszczającą rozmowę, mam nadzieję, że ostatnią dotyczącą przeszłości i raz na zawsze zamknęliśmy tamten przykry etap naszego życia.

      Usuń
  5. Tak mi przykro, że nie masz wsparcia i zrozumienia w osobie, która powinna rozumieć Cię bez słów. Mam ogromną nadzieję, że po rozmowach i tłumaczeniach wyjdziecie z tego silniejsi i RAZEM!

    OdpowiedzUsuń