sobota, 1 marca 2014

Do porodu coraz bliżej - to już 36 tydzień dobiega końca. Tydzień temu byłam u mojego ginekologa. Dziecko rozwija się prawidłowo, wszystko jest w porządku. Ja mam niestety anemię, więc lekarz zwiększył mi dawkę żelaza. Następną wizytę wyznaczył na 14-go marca. Nie mogę się doczekać rozwiązania, chciałabym już mieć to wszystko za sobą. Czuję się... jak wielka ciężarówka. Nie utyłam dużo, bo 9-10 kg, ale wszystkie odłożyły się na brzuchu. Ciężko mi chodzić, siedzieć też niewygodnie, już nie wspomnę o bezsenności spowodowanej kopniakami, trudnościami z oddychaniem, brakiem możliwości znalezienia komfortowej pozycji do snu. Jestem ciągle zmęczona, a tu brak pomocy od kogokolwiek. Nie mam rodzeństwa, nie mam rodziców, znajomych. Jestem sama, oprócz męża nie mam nikogo, ale jego też wiecznie nie ma w domu. Dopiero co babcia była w szpitalu, to codziennie do niej jeździł, a teraz dziadek od strony teścia ma problemy ze zdrowiem i oczywiście mój mąż go zawoził dziś rano do szpitala i jeszcze nie wrócił. Mój mąż swoją rodziną opiekuje się bardziej niż mną. Może to moja wina, może powinnam zacząć narzekać, skarżyć się na dolegliwości ciążowe i brak pomocy. Może by zauważył że go potrzebuję, albo raczej zaczęły by się niepotrzebne kłótnie, bo narzekam bez powodu a przecież nic nie robię (no bo jak kobieta nie pracuje to przecież tylko leży w domu całymi dnami, a wszystko się robi samo). Każdemu się wydaje, że jestem niezniszczalna, że nic mi nie jest, mnie to nic nigdy nie boli. A ja po prostu nie mówię, bo skoro się ktoś nie pyta jak się czuję, to widocznie go to nie obchodzi, więc po co mam go zadręczać. Jeszcze mam taki charakter, że nie lubię okazywać słabości i chcę sobie sama ze wszystkim poradzić. Męża tyle razy proszę, żeby wracał po pracy prosto do domu, bo jest mi ciężko, ale to teściowa ma na to większy wpływ ode mnie, bo przecież to ona ma zachcianki. Tym czasem ja nie mogę w spokoju zrobić i zjeść śniadania, bo cały czas biegam za niesfornym synem. Najgorsze jest to, że mi nikt nie zerknie na niego ani 5 minut, tylko w jednej ręce jego ze schodów znoszę w drugiej kosz z ciuchami do prania. Szlag mnie trafia, bo siostry męża na tabletach tylko siedzą, teściowa na laptopie i jak parę razy, którąś poprosiłam żeby zerknęła na M. bo idę się wysikać, to po dosłownie 2 minutach wracam, no i - "gdzie dziecko?" pytam, - "a nie wiem, dopiero tu był". A M już skacze po stole w salonie, albo świeczniki jakieś tłucze, albo grzebie w psiej misce, gaz wyodkręca w kuchni, albo w skarpetach na dwór wyjdzie. I w rezultacie się nie ruszam bez niego nigdzie. Obiad też mi ciężko ugotować, bo praktycznie cały czas biegam po domu za dzieckiem, a na dole nie ma warunków dobrych na szaleństwa dwulatka. Ciekawe jak to będzie po porodzie wyglądać. Pewnie będę siedzieć z dziećmi w pokoju i ryczeć, bo nie będę miała siły z dwójką na rękach zejść po schodach.

Nie mogę sobie wyobrazić co będzie z M gdy ja pojadę rodzić. Kto się tym dzieckiem zajmie. Mąż nie chce brać urlopu, bo mówi że cztery baby w domu będą to niech się zajmą, a ja nie chcę ani myśleć o tym, bo wiem, że dziecka w jednym kawałku po powrocie nie zastanę. A też nie chcę syna narażać na szprycowanie go środkami uspokajającymi. Boje się, że będą go faszerowały relanium czy czymś żeby mieć spokój.

Teściowa powiedziała, że najlepiej by było jakbym sobie M wzięła do szpitala, bo on tu beze mnie nie będzie. A przed ostatnią wizytą to zaczęła w ogóle histeryzować, żebym torbę już brała i w szpitalu została, bo jak zacznę w domu rodzić, to ona mnie nie zawiezie (też jej tak kiedyś powiem, jak na starość będzie chciała żeby ją do lekarza zawieźć). W pierwszej ciąży ostatnie dni przed porodem spędzałam na uczelni, bo wiedziałam, że z domu mnie nikt nie zawiezie, a tam przynajmniej był postój taksówek pod nosem. Z jednej strony teściowa by chciała, żebym już w szpitalu leżała, ale z drugiej moim synkiem się nie zajmie w tym czasie. Lamentuje tylko, że jak pojadę rodzić to one sobie z nim rady nie dadzą. Ja jej raz na to powiedziałam -"to ja sama w ciąży sobie radzę, a wy we cztery sobie nie poradzicie?", to ją trochę zatkało.

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Już się nie będę rozpisywać na temat tego jak było po świętach i po powrocie babci ze szpitala. Napiszę tylko, że siostra babci z daleka, bo mieszkająca ponad 500 km stąd miała przyjechać w odwiedziny, bo się martwiła. Kobieta ma około 70 lat i miała z mężem wsiąść w pociąg i przyjechać do szpitala, a moja teściowa kilkanaście km nie pojechała do rodzonej matki. Babcia 8 stycznia wyszła ze szpitala i wróciła do domu, ale nie wiem czy to przypadkiem nie było na jej odpowiedzialność, bo nadal jest jakaś taka żółta i bardzo dużo śpi, ale nauczyciele zaczęli robić problemy, że C nie ma od miesiąca zajęć, że ma niesamowite zaległości i jej nie sklasyfikują jak nauczanie nie będzie kontynuowane. W ogóle babcia miała się następnego dnia zgłosić na badania i do tej pory nie pojechała. Mój mąż ją każdego dnia namawia, proponuje, że zawiezie, ale teściowa jej nie chce puścić. Martwię się bardzo o babcię i nie rozumiem, że ona sama nie próbuje zadbać o siebie tylko tak córki słucha i jej usługuje. Przecież nawet był problem z wykupieniem leków, bo jak jechała do szpitala to córce na przechowanie dała pieniądze, a po powrocie już kasy nie odzyskała, musiała czekać tydzień, aż przyjdą pieniążki z emerytury.

Teraz sytuacja w domu wygląda tak, że i teściowa i babcia leżą i jedna przed drugą udaje bardziej chorą z nadzieją, że ta druga się ruszy. Wiadomo, jest jak dawniej - babcia wszystko musi zrobić. Może przez pierwszy tydzień mała trochę luzu, ale od nowa się zaczęło.
http://gifyagusi.pl/wp-content/uploads/2013/09/linie_snieg.gif



A już szkoda słów na to wszystko. Przejdę do przyjemniejszych rzeczy.

Dzisiaj nasz Mały M kończy dwa latka!!! Z tej okazji zabraliśmy go na weekendzie po raz pierwszy do Fantazji. Nie spodziewałam się, że będzie się tak ładnie bawił, bo jest obecnie na takim etapie, że boi się obcych i jest w stosunku do nich bardzo nieufny, a tu? Proszę. Dziecko zapomniało o wszystkich swoich lękach. Bawił się ładnie z innymi dziećmi, nawet tymi dużo od niego starszymi. Szalał w kolorowych kulkach, skakał na trampolinie i co najbardziej mu do gustu przypadło, jeździł w autkach z których mógłby nie wysiadać cały dzień. Całą sobotę spędziliśmy na zakupowych szaleństwach z naszym syneczkiem, a wczoraj wybraliśmy się na sanki, co też się M bardzo podobało.

g3ld1th5439f8qzrcp9

STO LAT SYNECZKU!!!

Kontur z motywem kwiatowym szczegóły w ksztaÅ‚cie serca  Zdjęcie Seryjne - 7404234

czwartek, 16 stycznia 2014

Babcia w szpitalu c.d.

Skończyłam ostatnio na tym, że A bała się spać na górze, jednak została do tego przymuszona. Nagle nie było, że rachunki za prąd są za wysokie, tylko u A w pokoju się świeciło, w przedpokoju się świeciło i na schodach też się musiało świecić całą noc. Chodziłam i średnio co godzinę gasiłam w przedpokoju i na klatce schodowej, która jest na przeciw naszego pokoju, bo M jest nauczony spać po ciemku i się po prostu budzi jak się gdzieś świeci, chce sprawdzać czy ktoś jest w korytarzu, nie może zasnąć, a i ja muszę mieć pogaszone do spania. Jednak co zgasiłam to przychodził teść i znowu świecił. Szlag mnie trafiał, bo jak spałam po 4 godziny na dobę tak teraz nie wiem czy było 3.

Na weekendzie pojechaliśmy z M do szpitala odwiedzić babcię. To był weekend przed świętami, więc w sobotę przy okazji się wyspowiadaliśmy, a w niedzielę byliśmy na mszy. W niedzielę nie czułam się zbyt dobrze, w ogóle widzę, że od miesiąca jazda samochodem mi nie służy, dlatego nie włóczyliśmy się długo po sklepach. Z resztą M też był w tym dniu jakiś taki niesforny, więc tylko zaliczyliśmy szpital, kościół i do domu. Już byliśmy w drodze powrotnej kiedy teściowa dzwoni do mojego męża, że się zasilacz od laptopa zepsuł i musimy się koniecznie wrócić kupić nowy. Mąż był nawet chętny, ale ja mu mówię, że mnie brzuch strasznie boli i że ja nie dam rady, więc jej odmówił. To znowu teść zaczął dzwonić o ten zasilacz. Mąż się dzieckiem zastawił, że M płacze i nie chce już po sklepach chodzić, że się jutro kupi. No ale ona musi mieć dzisiaj, bo bez laptopa to jak bez powietrza. Wysłała teścia po zasilacz. Nagle nie było, że sama w domu zostanie, bo nas jeszcze nie ma, ale jak chodzi o laptopa to się może poświęcić. Mąż mówi ojcu że najpóźniej za 30 minut dojedziemy do domu to zerknie czy to aby na pewno zasilacz się spalił i żeby ten jeszcze poczekał. Przyjechaliśmy do domu i się okazało, że to nie zasilacz i teść by tylko na darmo pojechał. Następnego dnia w poniedziałek jeździli po pracy za nowym laptopem i nagle była kasa jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, bo teściowa bez laptopa nie przeżyje doby.

Święta niestety spędziliśmy bez babci, a może i stety, bo teściowa by ją zaraz zagoniła do roboty, do garów. Choć tyle sobie babcia mogła odpocząć i faktycznie odpoczęła, bo mojemu mężowi opowiadała, że się teraz wyśpi, nie denerwuje się, nikt się z nią nie kłóci, zje sobie powolutku, na spokojnie jakieś dobre rzeczy. Mogła zadbać o siebie, wykąpać się, pokremować. Żyć nie umierać. A w domu to by jej się nawet nikt umyć nie dał, żeby wody nie marnowała. Mówiła też, że teraz się to wszystko zmieni, że już robić nie będzie, nadawała na córkę swoją, że się roboty nie chyci tylko cały dzień internet, ale jak ta do matki zadzwoniła, to już było w drugą stronę - "Córunia zadzwoniła, słabuje, biedna jest, musicie jej pomóc". Wielka córunia bo zadzwoniła, ale nie raczyła ani razu do matki do szpitala przyjechać.

Wigilia wyglądała ciekawie. Teściowa ugotowała barszcz biały Winiary z torebki i barszcz czerwony z kartonu Hortex. Teść zajął się rybami, a teściowa dzwoniła do matki zapytać się jak się pierogi gotuje. Kobieta 50 lat i nigdy w życiu nie gotowała pierogów, już nie wspomnę o samodzielnym przygotowaniu ciasta i ulepieniu ruskich czy z kapustą. Pierogi były gotowe, bo ruskie kupił teść, a te z kapustą zrobiła babcia jeszcze przed pójściem do szpitala i je zamroziła. Najśmieszniejsze było to, że teściowa siedziała na krześle przed kuchenką wpatrzona w te pierogi i dzwoniła co kilka minut do babci z tekstami "No, wrzuciłam", "No unoszą mi się już troszkę i co teraz?", "No wypływają i co?". Normalnie uwierzyć nie mogłam.

Po wigilii mąż zbierał się na pasterkę i jak już miał wychodzić to go matka zawołała do sypialni żeby jej hasło ustawił do laptopa i kazała wpisać jakieś "paintinger", "pantininger", jeszcze z jakimś numerkiem na końcu i mój mąż się jej pyta czy będzie pamiętać - ona że będzie. To ok. Wszystko działało, ale rano cyrk. Teściowa nie pamięta hasła! Mój mąż ani tyle. Co go obchodzi jakieś tam hasło, poza tym się speszył do kościoła, to nawet się nad tym nie zastanawiał, ustawił szybko takie jak chciała i pojechał. Zepsuli nam cały pierwszy dzień świąt. Teściowie zamęczali mojego męża żeby to hasło sobie przypomniał, no to pół dnia siedział w sypialni i próbował różne kombinacje, no ale ileż można. Powiedział matce żeby sobie na kartce spisała co by tam mogło być i po kolei wklepywała. No ale jej się przecież nie chce. Lepiej leżeć pod kołdrą. To potem było na mojego męża, że specjalnie założył takie hasło żeby ona nie wiedziała. No Boże Kochany! Ja wymiękam przy tych ludziach. A tyle razy już mężowi mówiłam, "Nie rób nic, nie pomagaj, bo potem i tak jest tylko na Ciebie". To potem teść odłączył internet, bo jak Niunia nie ma to nikt nie będzie miał i po zabawie. Mąż musiał cały wieczór i pół nocy spędzić nad hasłem, ale to i tak były nasze pierwsze od ślubu razem spędzone święta, bo mój mąż zawsze zawoził ojca do jego rodziców i tam siedzieli, teść się spił i go trzeba było przywieźć. A teraz teściowa go nie puściła, to i ja miałam swojego przy sobie. W drugi dzień świąt teść chodził obrażony, w ogóle się do nas nie odzywał. A po świętach jak gdyby nigdy nic zapakował się do samochodu i mój mąż go odwiózł do pracy. Jeszcze w święta teściowa nas chciała do babci wysłać, ale ja nie miałam siły, źle się czułam, to kazała żeby sam mój mąż pojechał, on powiedział, żeby się sama ruszyła, on codziennie jeździł od dwóch tygodni i by chciał choć jeden dzień odpocząć i że sam nie pojedzie, a mnie brzuch boli to zostajemy. A ona z tekstem "Jej to nie boli jak trzeba po sklepach chodzić". Bo ja to jestem z kamienia, mnie nie ma prawa nigdy nic boleć. Teściowa jest zawsze biedna, poszkodowana, słaba, ale ja to normalnie jestem maszyną ze stali. Nawet jak miałam wirus żołądkowy i przy tym 39 stopni gorączki i M (miał wtedy 9-10 miesięcy) i mojego męża dopadło to samo, to musiałam się sama zająć dzieckiem. Choć ledwo żyłam, to po schodach na kolanach wyłaziłam, ze łzami w oczach, wręcz się czołgałam żeby przynieść z dołu choć wodę do czajnika, żeby dziecko napoić. Nikt mi nie pomógł, nawet nie zapytał jak się czuję i czy w ogóle żyjemy jeszcze na górze. Każdy wyzamykany, teściowa żarła tylko kleik ryżowy za wczasu żeby biegunki nie mieć. Hipochondryczka. A przed ślubem mnie co niektórzy ostrzegali. Ale co? Zakochana, młoda. Myślałam - przecież z teściową żyć nie będę, poza tym trudno było uwierzyć, myślałam, że ludzie przesadzają. Przekonałam się niestety dopiero na własnej skórze.

piątek, 10 stycznia 2014

Trudny listopad. W grudniu babcia trafia do szpitala.

Długo mnie tu nie było, ale kompletnie nie mam czasu na prowadzenie bloga. A do napisania mam naprawdę sporo. Postaram się ostatnie dwa miesiące streścić w kilkunastu zdaniach.

Na przełomie października i listopada zaczęłam dostawać dziwne, anonimowe smsy na temat mojej teściowej i jej matki, o tym że są złodziejkami, że ukradły coś w jakimś sklepie, że mają sprawę na policji, że teściowa w liceum zaszłą w ciążę i usunęła i tym podobne teksty. Domyślam się że to moja matka komuś kazała takie rzeczy przysyłać, albo sobie kupiła komórkę i sama pisze. Mówiąc szczerze, mnie to nie obchodzi  co robi czy co robiła moja teściowa, to jest jej sprawa, przecież ja się za nią wstydzić nie będę. Mam swoje życie, swoje sprawy i swoje zmartwienia.

Później zaczęły się telefony od ojca, a myślałam, że po tej akcji z odsyłaniem moich rzeczy już sobie dali spokój.

Teściowa była chwilę spokojna jak dowiedziała się, że jestem w ciąży, ale długo to nie trwało, bo na początku listopada pojechaliśmy z mężem i M na zakupy i kupiłam sobie kozaki na zimę. Nie jakieś wypasione, ani drogie, bo kosztowały 30 zł na wyprzedaży, ale to wystarczyło żeby doprowadzić ją do białej gorączki. Ona jest zazdrosna o takie głupoty, błahe sprawy i przez swoją złośliwość daje mi to odczuć. Potem była wielce obrażona bo sobie skróciłam spodnie u krawcowej. Miałam 4 pary spodni do skrócenia, po prostu przez ostatnie 2 lata kupiłam sobie te 4 pary i teściowa zadeklarowała dawno temu (jak kupiłam pierwszą parę jeszcze w poprzedniej ciąży), że mi te spodnie skróci, po czym ja sobie je obcięłam i tak sobie czekały na obszycie przez 2 lata. Znalazłam je przez przypadek upchnięte z jakimiś ich rzeczami, pewnie z nadzieją, że zapomnę i spodnie zostaną na A albo C. Wkurzyłam się, zabrałam je i 3 inne pary, po czym pojechałam z nimi do krawcowej. Teściowa się do nas z 2 tygodnie nie odzywała i babcie też nastawiała przeciwko.

Któregoś dnia teściowa wyjechała do mojego męża z tekstem: "Skarbuje bo jest kasa" - od kiedy pamiętam mówię do mojego męża "Skarbie" i nie ma to związku z pieniędzmi, bo ja nie jestem taka jak ona. No ale cóż, człowiek mierzy drugiego swoją miarą.

Teściowie byli na balu andrzejkowym i po powrocie dowiedziałam się, że mój M nie chodzi i nie mówi. Ponoć moja matka takie ploty rozsiewa po całej miejscowości.

Na początku grudnia dostałam bardzo silnego bólu brzucha, normalnie zwijałam się w przedpokoju na górze i nawet nikt nie słyszał jak wołałam o pomoc, bo tak byli na dole zajęci awanturami. Przeleżałam tak zapłakana kilkanaście minut i dopiero jak A wychodziła na górę, to krzyknęłam żeby szybko pobiegła po mojego męża. Gdy przyszedł pomógł mi wstać i zaprowadził do pokoju. Mieliśmy jechać do szpitala, ale ból był tak silny że nie byłam w stanie się ruszyć, więc tak przeleżałam, aż trochę minął. Nie było plamienia, ruchy dziecka czułam dobrze, więc nigdzie nie jechaliśmy wtedy. Następnego dnia miałam wizytę u ginekologa i wszystko było ok.

Okazuje się, że babcia ma żółtaczkę. Ma intensywnie żółte zabarwienie skóry, normalnie jakby ją ktoś pomalował farbą. Mój mąż  na to, że ją trzeba zawieźć do szpitala. Teściowa zaczęła rozradzać, bo może przejdzie i strasznie nie chciała dopuścić do tego żeby babcia pojechała, bo by służącą straciła. Mój mąż nie dał za wygraną, bo widział, że z babcią jest źle. Kazał jej się przygotować, wziąć jakieś ubrania na zmianę i najpotrzebniejsze rzeczy, bo na pewno ją w szpitalu na kilka dni zostawią. Co się jeszcze okazało - babcia sikała na czarno już od prawie trzech tygodni i od trzech dni już była żółta, ale nikt nic nie powiedział, bo teściowa nie zostanie bez niej w domu. W szpitalu lekarze ochrzanili babcię, że tyle czasu zwlekała i się powinna cieszyć, że w ogóle żyje, albo nie zapadła w śpiączkę. Porobili jej badania i chcieli zostawić na oddziale, ale ona nie była przekonana. Lekarz się jej pyta czy zostanie, ona na to że nie wie, on że musi odpowiedzieć tak albo nie, a ona że dalej nie wie, że się boi zabiegu. Lekarz na nią nakrzyczał, że zabiegu się boi, a śmierci się nie boi. Ona na to że jak musi to zostanie, a lekarz, że nie musi, że to jest jej decyzja i musi zdecydować sama. A ona że ona musi do córki zadzwonić się zapytać.No ludzie drodzy, głupota! Ona się będzie pytać córki czy zostać w szpitalu i się poddać leczeniu, czy wrócić do domu, bo sobie córcia bez niej nie poradzi i być może nie przeżyć najbliższej nocy. W końcu w szpitalu została, ale teściowa ją nastraszyła zabiegiem, że się może nie wybudzić. I tak się okazało, że zabiegu nie było, ale teściowa udawała że się zamartwia i jest słaba strasznie przez to. Teścia do pracy nie puściła, musiał w poniedziałek brać urlop. Ona cały dzień leżała. Jak do niej zajrzałam, bo pobiegłam za M do sypialni to zaczęła gadać jak to się martwi, bo by się babcia z zabiegu mogła nie wybudzić, a ja na to że tak głupio myśleć nie można i sobie dała spokój z takimi gadkami. Miałam ochotę jej wygarnąć, że jakby się o matkę martwiła, to by ją już dawno osobiście do szpitala zawiozła, albo chociaż do lekarza jak tylko babcia na czarno sikać zaczęła. A ona jej tylko wmawiała że samo przejdzie. Poza tym jakby się martwiła to by w ciągu tego weekendu co babcia w szpitalu leżała i na zabieg czekała, choć raz do matki przyjechała, a ona przeleżała w łóżku z laptopem na kolanach twierdząc, że "słabuje".

Babcia w szpitalu spędziła miesiąc. Jaka nagle synowa w tym czacie się  okazała dobra i do rany przyłóż, bo teść musiał w końcu wrócić do pracy i nie miał kto herbaty do sypialni przynieść. Już teściowa nie cwaniakowała. Odmówiła wszystkich nauczycieli do C, bo kto drzwi im otworzy jak babci nie ma? Teściowa do ganku nie wejdzie, bo by zapalenia płuc przecież dostała, poza tym ona się musi do 11 wyspać a nie do nauczycieli wstawać rano, albo nie daj Boże coś sprzątnąć. Teść jak nigdy do domu musiał wracać o 14 mimo że pracuje do 15 i w czasie pracy też musiał przyjeżdżać do domu służbowym samochodem (13 km), bo przecież Niunia się źle czuje i trzeba jej śniadanie zrobić, herbatę przynieść, psa wyprowadzić, w piecu napalić... Teść nagle musiał przejąć obowiązki babci, ale i tak nie wszystkie, bo dziewczyny myły na zmianę naczynia, C kilka razy ziemniaki oskrobała, a teściowa palcem nie ruszyła przez ten czas. Wstyd! Przez cały miesiąc ani razu matki w szpitalu nie odwiedziła. Jeszcze większy wstyd! Mój mąż jeździł codziennie po pracy do babci, pytał co jej potrzeba, kupował wodę jakieś tam ciastka, jechał drugi raz i do domu wracał dopiero o 19-20. Wkurzało mnie to przez pierwszy tydzień (później się przyzwyczaiłam), bo to nienormalne żeby wnuk jeździł codziennie i tak dbał, a córka w domu leży. To nawet ja z M potrafiłam się zebrać i do babci pojechać 4 razy.

Straszny problem był z A, bo spała zawsze z babcią w pokoju obok naszego, a teraz ją strach obleciał i się bała spać na górze. Co noc uciekała do sypialni, niemiłosiernie się przy tym tłukąc o 1-2 w nocy. Spała z rodzicami, ale do czasu, bo któregoś dnia zwymiotowała (jakieś zatrucie albo wirus żołądkowy) i wyleciała na zbity pysk. Musiała się przenieść na górę, bo się teściowa przestraszyła, że się zarazi i się wyzamykała na dole a teść A przeprowadził na górę, dał jej wiadro na sikanie,  bo miała zakaz nawet do ubikacji zejść. Zastanawiam się co by było jakby A miała 3 lata a nie 13. Zamknęli by ją na klucz na górze samą bez opieki? Jak była babcia to się zawsze ona w takiej sytuacji zajęła, ale co gdyby jej nie było? Teściowa by malutkie dziecko zostawiła na pastwę losu.
--------------------------------------------------------------------------------------------

 Widzę, że tego naprawdę dużo, więc podzielę na części.

CDN

wtorek, 19 listopada 2013

22 tydzień ciąży

Obecnie jestem w 22 tygodniu ciąży. Czuję się niezbyt dobrze, ciągle jestem zmęczona, osłabiona. Wiem już co jest tego przyczyną. Na weekendzie robiłam sobie morfologie krwi i wyniki wyszły bardzo kiepskie. Zmieniłam dietę na o wiele bogatszą w żelazo. Ginekolog z pewnością przepisze mi też żelazo w tabletkach. Za tydzień powtórzę badania. Mam  nadzieję, że wyniki się poprawią, jeśli nie to pewnie lekarz zostawi mnie w szpitalu. Z jednej strony wakacje by mi się przydały, ale z drugiej - co z Małym M? Wczoraj z mężem wyszliśmy tylko na godzinę na zakupy, a M został w domu pod opieką babci męża, jego matki i siostry. Jak wróciliśmy to teściowa zaczęła w progu, że się strasznie napłakał i chyba chciała powiedzieć, że przez to że ja poszłam, ale C - siostra męża się wygadała, że bardzo mocno uderzył się głową o meble. Winę zwaliły na babcie, że niby był z nią wtedy, ale przecież wszystkie trzy w domu siedziały, nic nie robiły i przez godzinę nie potrafiły dziecka upilnować. Dobrze, że sobie dziecko nie rozcięło głowy. Dziś ma na czole siniec, a ja wiem, że już nigdy go z nimi nie zostawię. Zawsze M zabieram ze sobą, ale akurat wczoraj tak wyszło, że się nie spodziewałam, że wyjdziemy i zrobiłam wcześniej duże pranie i M miał wszystkie spodnie mokre, a na cienkie dreski w których biegał w domu było za zimno. Już nigdy bez niego z domu nie wyjdę. Teściowa to jest wielką babcią w gębie na mieście, a w rzeczywistości, to wnuka nawet na ręce nie weźmie.

Mój błąd. Mogłam zostać w domu.

poniedziałek, 28 października 2013

Bądź silna i cierpliwa...

Z góry przepraszam, że się tak rozpiszę, ale wiele mi leży na sercu i po prostu muszę o tym opowiedzieć.

Nie mogę, nie potrafię tego wszystkiego wytrzymać. Tak bardzo bym chciała się wyprowadzić. Wynająć choćby mały pokoik gdzieś w mieście gdzie pracuje mój mąż. Przecież moglibyśmy tam na jakiś czas zamieszkać. Wynajęcie pokoju to nie jest jakiś kosmiczny wydatek. Poza tym mąż zaoszczędziłby na paliwie, a i ja mogłabym zarobić na drobne wydatki udzielając korepetycji jak dawniej. Wiadomo, w ciąży nikt mnie do pracy nie przyjmie, choć bardzo bym chciała, bo dodatkowa kasa bardzo by się przydała, więc chociaż udzielając lekcji zarobiłabym sobie, jak to się mówi, na waciki i nie musiałabym prosić męża o pare groszy na to czy tamto, a nie ukrywam, nie czuję się z tym dobrze. Jest to dla mnie bardzo krępujące, więc nie chodzę na zakupy, a jeśli coś sobie kupuję, to bardzo rzadko i staram się aby było to w miarę tanie. Żałuję teraz, że nie podjęłam pracy jak M skończył rok. Trzeba było zapisać go do żłobka i znaleźć pracę. Jakąkolwiek pracę, nie mam wymagań odnośnie tego, żeby to była praca w zawodzie. Skończyłam studia wyższe i mam tytuł magistra, ale jeśli nie było by w danym czasie nic lepszego, to i w sklepie mogłabym sprzedawać. No takie czasy, że o pracę ciężko, choć wydaje mi się że jak się bardzo chce, to się pracę znajdzie. Myślałam wtedy "M jest jeszcze za mały", "Nikt nie zajmie się moim dzieckiem tak dobrze jak ja", "Skończy 2 latka to pójdę do pracy". Na przełomie czerwca i lipca, kiedy M kończył półtora roku stwierdziłam, że jest na tyle samodzielny i lubi bardzo dzieci, że jesteśmy gotowi na żłobek. Byłam zdecydowana, że od września poślę synka do żłobka i jeżeli będzie do niego z chęcią uczęszczał, to sama pójdę do pracy. Końcem lipca zaczęłam się spóźniać, myślałam że to stres związany z trzydniówką M, kiedy to nie mogłam zbić gorączki i ta ciągle przekraczała 40 stopni. Jednak po wszystkim okresu nadal nie dostałam. Spodziewałam się różnych przedziwnych chorób, bo przecież się zabezpieczaliśmy. Zrobiłam test, okazało się że jestem w ciąży. Widać, nie zawsze jedna metoda antykoncepcji wystarczy. Na początku był to dla mnie szok, bo jeszcze jedno dziecko nie wyrosło z pieluch, a tu następne w drodze. Widocznie tak miało być. Szkoda tylko, że przed ciążą nie podjęłam jakiejś pracy. Póki co pracowałabym, a później myślę że udało by mi się uzyskać płatny urlop macierzyński. No tu zawaliłam. Po prostu nie spodziewałam się że "wpadnę". Wpadka chyba nie jest odpowiednim słowem, bo w końcu jesteśmy po ślubie, ale ciąża okazała się zaskoczeniem. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło: M będzie miał rodzeństwo, będzie się na pewno bardzo cieszył. Obecnie jestem w 19 tygodniu ciąży, tylko bardzo się boję, bo nie wiem jak poradzę sobie z dwójką dzieci. A M jest dość niesfornym i niesamowicie aktywnym chłopcem, za którym ciężko nadążyć, bo nie potrafi spokojnie chodzić, ciągle tylko biega i skacze, a ja non stop za nim, bo się boje, że jak się potknie to jeszcze głowę sobie o coś rozbije. Może jestem przewrażliwiona, już nie wiem sama. Może to przez to, że M jest moim pierwszym dzieckiem, tak się boję o niego. A może po prostu go tak mocno kocham. Trzeba mieć przy nim oczy dookoła głowy i nie spuszczać go z oczu ani na sekundę, bo ma 100 pomysłów na minutę, a w miejscu nie usiedzi dłużej niż 5 minut. No, ale dzieci takie są. Tylko moja teściowa nie rozumie dlaczego M ciągle biega, co chwile płacze, twierdzi że on jest niedobry, a ja oczywiście jestem złą matką, bo jej dzieci, faszerowane lekami uspokajającymi od urodzenia, siedziały cały czas w miejscu i się potrafiły jedną zabawką zająć na 2 godziny, poza tym ciągle spały po tych lekach, więc ona miała święty spokój. Już nie wspomnę że w wieku 3 lat nie potrafiły się sprawnie poruszać, tylko ciągle nogi się im plątały i się przewracały, no ale w końcu nie ma się co dziwić skoro pierwsze 2 lata życia spędziły w chodziku, wózku lub kojcu. Mały M chce być po prostu samodzielny, wszystko chce sam. Kiedy próbuję go złapać i wziąć na ręce wyrywa się, kładzie na podłodze, zaczyna płakać, krzyczeć, tupać nóżkami, gdy uda mi się go podnieść, gryzie mnie, szczypie i bije. On ma dopiero 21 miesięcy a ja już miałam 5 razy przez niego oko podbite. Teściowej przeszkadza że on jest głośno, za głośno się bawi, za głośno się śmieje, za głośno tupie, itp. itd. A on ma po prostu tak dużo energii, że musi się wybiegać. Poza tym jak czegoś chce to będzie krzyczał i płakał póki tego nie osiągnie, a ja żeby teściowa nie gadała jaką to złą matką jestem robię lub daję mu to co chce, żeby nie płakał. Wiem że robię duży błąd, ale póki mieszkamy u teściów nie bardzo mogę inaczej, albo raczej nie mam siły, bo teściowa jak mi dziecko zapłacze to tylko chodzi i gada do wszystkich, że mi pewnie wypadł, albo nie pilnowałam i spadł z  czegoś i że zamiast go wziąć na ręce to ja leżę, a on ryczy. A to wszystko nie prawda. Jak M tylko zaczyna płakać, to go uspokajam, noszę na rękach, próbuję zabawić, odwrócić uwagę, a gdy wszystko zawodzi, to mu daję to co chce, a sama dostaję palpitacji serca, bo tak bardzo się boję teściowej i tego co ona znowu wymyśli. Była niedawno taka sytuacja, że M zaczęła wychodzić piątka. Nie wiem czy już wspominałam, że on bardzo boleśnie ząbkuje, być może się powtórzę. Wychodzenie każdego ząbka było straszne, zawsze dużo płaczu i gorączka, teraz nie było inaczej. Wybudził się o północy z wielkim płaczem, nosiłam, tuliłam, uspokajałam, nawet mąż go wziął na ręce i próbował uspokoić, babcia mojego męża przybiegła i też starała się pomóc. Podaliśmy Ibum i nosiłam dziecko aż ból minął. Oka nie zmrużyłam tylko czuwałam całą noc przy nim, bo ja nie potrafię zasnąć jak się coś mojemu dziecku dzieje. A rano jak mój mąż ojca swojego do pracy odwoził, to teść z pretensjami czego żeśmy dziecka nie wzięli i nie bawili tylko się tak darło pół nocy, bo już mu teściowa nawciskała bzdur. Jak mi to mąż opowiadał to miałam ochotę wziąć tłuczek do mięsa i pójść teściową walnąć nim w łeb, a później ją wziąć na ręce i nosić i jej zabawki pokazywać i bym się zapytała czy przestało boleć jak ją wzięłam na ręce. M nie ma bardzo możliwości wyszaleć się w domu, więc jak najczęściej wychodzimy na spacery. Ostatnio tak mnie przegonił, że jak wróciliśmy do domu to ja miałam język na brodzie, a M nadal skakał i się cieszył, mimo że całą drogę przeszedł na własnych nóżkach :) Niestety nie zawsze pogoda dopisuje na takie szaleństwa, a wtedy teściowa się czepia i nas ucisza, bo np u najmłodszej siostry mojego męża - C jest nauczycielka (nauczanie indywidualne) i wtedy synek nie może się bawić autkiem czy grać ze mną w piłkę, co tak uwielbia, no bo się tłucze, nie może chodzić, bo tupie, a ja już nie mam pomysłu na zabawę, która by teściowej nie przeszkadzała, bo telewizor mojego M nie interesuje w ogóle, chyba że lecą reklamy i dobrze, bo najgorzej to jak nie można dziecka odciągnąć od telewizora czy komputera. Jak C ma lekcje to o zejściu na dół nie mam nawet co marzyć, więc jak nie zdążę przed przyjazdem nauczycieli, to nie mogę zejść np, zrobić śniadania, czy dziecku umyć rączek. Choć nie wiem co by przeszkadzało wejście do kuchni czy łazienki jak lekcja odbywa się w pokoju i tak siedzimy w naszym pokoju na górze jak w więzieniu. Wczoraj jeszcze teściowi odwaliło, bo on ma to szkolenie i za tydzień ma mieć egzamin, a od zdania tego egzaminu zależy czy będzie od nowego roku nadal pracował w danym miejscu i się wczoraj wieczorem zaczął uczyć (ma oczywiście w razie czego możliwość kolejnego podejścia w razie niezdania, co dwa tygodnie do końca stycznia są terminy). Mały M bawił się piłką, przyszła do nas prababcia i się zaczęła też z M bawić, otworzyła duży pokój, żeby dziecko miało więcej miejsca i za chwile przybiegł teść z pyskiem, że ma być spokój, bo on się uczy, a jak mały skacze, to się na dole lampy trzęsą. A potem zamknął ten pokój na klucz i piłka M tam została. Dzisiaj się nie mogę od rana doprosić, żeby nam tą piłkę oddali. Przykro mi, bo to jakby nie było, ulubiona zabawka mojego dziecka. Nie dziwię się,  że mój synek nie akceptuje swojego dziadka i na jego widok reaguje płaczem, jak on tylko potrafi się wydzierać na nas. A to że się uczy... No ludzie, ja studia w nie takich warunkach kończyłam. Tutaj się wszyscy awanturują ze wszystkimi od 6 rano do północy. Kiedy byłam w pierwszej ciąży i mieszkaliśmy już u teściów, to akurat byłam na ostatnim, piątym roku i nawet nie miałam żadnej poprawki, wszystko w terminie i nawet jak już dziecko na świat przyszło i na prawdę było mi ciężko, bo nikt mi nie przypilnował syna ani 5 minut żebym się mogła pouczyć, czy pracę pisać, a M jak nie spał musiał być cały czas na rękach, bo inaczej płakał, to jakoś sobie poradziłam i pracę obroniłam. No ale ja zawsze byłam ambitna i uczyłam się systematycznie, poza tym dużo pamiętałam z wykładów, a że studia wybrałam związane z moimi pasjami i zainteresowaniami, to nie było trudne nie mieć nigdy poprawki i wszystko zaliczać przez wszystkie lata studiów w terminie. Kiedy zamieszkaliśmy u teściów, nie było że ja się uczę i że ma być cisza. Z resztą nawet by mi do głowy nie przyszło kogoś uciszać. Siostry mojego męża się kłóciły i biły każdego dnia, z resztą do dzisiaj tak jest, chyba nigdy z tego nie wyrosną. Do tego pyskują strasznie do swojego ojca i każdy każdego wyzywa od rana do nocy. Tak każdy dzień. A teść żeby odreagować to się wyżywa tylko na synu swoim czyli moim mężu i na mnie, bo wie że my mu nie napyskujemy i może nami podłogę pozamiatać, a najbardziej to dziecko cierpi jak słyszy to wszystko. Do nas to cwaniakuje, a swojej żony to się boi jak ognia. Ciągle ją do mojego męża obgaduje, ale do niej to się zwraca "Niunia". Swoją drogą to mnie mdli jak to słyszę, żeby do kobiety w tym wieku się tak zwracać, przecież to nie dziecko, no i gabaryty też nie pasują do takiej nazwy, ale niech im będzie. A jeszcze co mi się bardzo nie spodobało po tej sytuacji jak teść wpadł mi dziecko uciszać, to mój mąż przypadkiem usłyszał jak jego ojciec gada do matki: "Leży z nim na dywanie" "- z kim? Z B? (w sensie że ze mną)", "-nie", "- z A?(siostra męża-średnia)", "-nie", "- to z kim?", "- z tą lochą (na swoją teściową)". Ja tak sobie w duchu pomyślałam: "Jakby nie ta locha to ty byś zdechł z głodu". Bo jakby nie było, to matka mojej teściowej gotuje im obiady. Moja teściowa jest prawie 30 lat po ślubie, ale nigdy nic nie ugotowała. Powinni być wdzięczni tej starszej kobiecie, że im tak pomaga, gotuje, sprząta, pierze, psa wyprowadza, wnuki odchowała, śniadania, kolacje, wszystko ona robi, wyprawia rano A do szkoły. Szkoda mi często tej kobiety, ale i ona potrafi na złość zrobić i tak coś powiedzieć że w pięty pójdzie (oczywiście nie swojej córce, bo moja teściowa jest nietykalna i się jej wszyscy boją).

Nie potrafię męża nakłonić do podjęcia takiej decyzji związanej z przeprowadzką. Tyle razy próbowałam i zaczynałam ten temat, ale jemu jest dobrze tak jak jest. Niby ma dosyć swoich rodziców, tych awantur i tej atmosfery tutaj, niby ich nie znosi, ale jednak wciąż trwamy w tej chorej sytuacji i nadal mieszkamy u teściów. Tak, rozumiem argumenty mojego męża. Nie wydając pieniędzy na wynajem szybciej wyprowadzimy się do własnego domu. Liczę, że w sierpniu, a najpóźniej wrześniu będziemy na swoim i zdaję sobie sprawę, że wynajmując mieszkanie czy pokój termin wprowadzenia się we własne mury wydłuży się o być może rok. Ale czy nie warto było by się nad tym jeszcze raz zastanowić, bo może lepiej było by żyć w dobrej atmosferze naszej trójce, niedługo czwórce wynajmując coś przez 2 lata niż żyć u teściów, którzy nas chyba tak na prawdę nienawidzą i męczyć się tutaj, cierpieć tak przez najbliższy rok. Ja żyję w ciągłym stresie, jestem podenerwowana, zmęczona, niewyspana, jest mi tu naprawdę bardzo źle. Czy mój mąż tego nie widzi? Słabo mi się robi na samą myśl, że będę drugi raz przechodzić przez teściową to co po urodzeniu M. Boje się, że znowu się będzie wtrącać w karmienie, pępek, ubieranie dziecka czy wychodzenie z nim na dwór. Nie wiem czy dam radę to znieść. A może w końcu wybuchnę i dam jej przez łeb, wtedy wszystko rozwiąże się samo. Teść nas na pewno wygoni za pobicie mu Niuni, a ja będę w końcu spokojna i znowu zacznę się uśmiechać. Szkoda tylko że to ja wyjdę na tą złą.

Chyba wylałam wszystkie swoje żale i być może zostanę przez to skrytykowana. Ktoś napisze, żeby się wyprowadzić od teściów, że sama jestem sobie winna, że trzeba było od razu liczyć na siebie, a nie się zwalać komuś na głowę, że teściowie nie mieli obowiązku nas przyjąć, że nie trzeba było rodziny zakładać jak się nie ma warunków, że trzeba było iść do pracy a nie się pchać w pieluchy i wiele wiele innych tekstów.

Ja to wszystko wiem i dzisiaj jestem mądrzejsza o moje doświadczenia. Po prostu nie zdawałam sobie wcześniej sprawy jaki świat potrafi być okrutny, a ludzie wredni. Myślałam że rodzina to rzecz święta i mamusia i tatuś to najwspanialsi ludzie, którzy kochają swoje dzieci i są zawsze chętni aby im pomóc. Myślałam że najpierw rodzice wychowują dzieci i im pomagają, a kiedy oni się odkują to pomagają rodzicom i opiekują się nimi do śmierci. Ale powiem Wam że tak jest w wielu rodzinach, tylko my jakoś tak pechowo trafiliśmy. Moi rodzice mnie nie kochali, nie zaakceptowali mojego wybranka i w rezultacie nie mamy z nimi kontaktu, a teściowie też nie zachowują się jak rodzice mojego męża. Teściowa nie musi mnie lubić, często tak jest że teściowe i synowe się nie cierpią, różnie to bywa, czasami z winy jednej, czasami drugiej, a często i z winy ich obu. Zazwyczaj to z miłości matki do syna, teściowa nie potrafi zaakceptować drugiej ważnej kobiety w życiu jej oczka w głowie i zawsze będzie uważała, że żona jej syna nie jest dla niego wystarczająco dobra, ale tu jest inaczej. Moja teściowa własnemu synowi potrafiłaby wbić nóż w plecy. Smutne, ale prawdziwe. Mój mąż wychowany był przez swoją babcie, więc jego własna matka była raczej jak rodzeństwo i po prostu nie ma między nimi tej więzi jaka być powinna. Tylko nie potrafię zrozumieć jeszcze jednej rzeczy. Skoro teściowa tak nas nie znosi i co za tym idzie na pewno by chciała żebyśmy się stąd wynieśli, to jednak za wszelką cenę próbuje nam utrudnić  i opóźnić budowę domu, żebyśmy się jeszcze jednak nie wyprowadzali. Jaki w tym cel? Wiem że teściowie mają pewnego rodzaju korzyści z tego że u nich mieszkamy, ale nie na taką skalę, żeby mimo nienawiści do nas nie chcieć abyśmy się wyprowadzili.

Ja tu nie chciałam powtarzać sytuacji już wcześniej przeze mnie opisanych, ale chciałam poprosić osoby, które nie znają mojego bloga, żeby nie napadały na mnie tak od razu nie czytając poprzednich wpisów.

środa, 2 października 2013

Dziewczyny, ja to wszystko wiem. Rozmawiałam z mężem nie raz. Obiecywał, że wróci wcześniej, że spędzimy razem trochę czasu, a i tak zawsze wychodzi na to samo. Już mam dosyć tego zabiegania o byle  minutę tylko dla nas. Jestem już znerwicowana i sfrustrowana. Pod jednym dachem z teściową wariatką, siostrą męża idącą w ślady matki, bez wsparcia i pomocy i to w chwilach w jakich tego najbardziej potrzebuję. Ta ciąża to dla mnie na prawdę bardzo trudny okres i bardzo potrzebuję teraz męża, a jednak jestem ciągle sama. Jestem przemęczona i wiecznie niewyspana. Sypiam nie więcej niż 4 godziny na dobę. Mam, domyślam się że to właśnie przez to, silne bóle głowy. Jestem osłabiona, ale nie ma się co dziwić, jak przez cały pierwszy trymestr ciąży wymiotowałam. Bardzo brakuje mi wsparcia bliskiej osoby. Choćby chwili rozmowy. A domyślam się, że jak urodzi sie nasze drugie dzieciątko, to będzie jeszcze gorzej. Mąż wiecznie zastawia się pracą, budową domu, a próby rozmowy traktuje jako atak na swoją osobę. Ja nie chcę się z nim kłócić, ja tylko chcę żeby był przy mnie w swoim wolnym czasie.

Ostatnio zaczynam też wątpić w to że za rok będziemy na swoim. Od kilku tygodni mąż nie zaglądał na budowę, a przecież teraz to ostatni dzwonek na zrobienie jeszcze czegoś przed zimą. Okna mieliśmy zamówić końcem wakacji. Nie rozumiem dlaczego mąż to tak odklada. Do tej pory były by już wstawione.

Magda pisze bym mężem wstrząsnęła i jak wróci z zakupów to dała mu na ręce syna i wyszła do koleżanki. Ja oczywiście mogę tak zrobić, ale po pierwsze, to mąż odniesie Małego M swojej babce bo sam musi zrobić niby to niby tamto, a po drugie to ja wyjdę na tą złą ku uciesze teściowej. Bo przecież mam wszystko, to co jeszcze chcę.

Napiszę Wam jeszcze o ostatniej sobocie. Teść zaczął jakieś szkolenie, ktore m.in. obejmuje soboty od 8 do 15. Mój mąż już w piątek coś zaczął planować, że może byśmy z ojcem pojechali. Ja się pytam czy sie mu będzie chciało rano wstać tym bardziej że druga jego siostra organizowała piżamowe party. A poza tym przecież miał coś w naszym domu robić. Temat się uciął, ale w sobotę przed poludniem mąż się uparł, że jedziemy i ojca ze szkolenia odbierzemy. No to zebrałam szybko siebie i małego, ale teściowa zaczęła chisteryzować, że mamy dziecko zostawić, bo zmarznie, rozchoruje się (ale oczywiście one się nim nie zajmą, więc ja też muszę zostać). Nie puści go i już. Mąż jednak jej nie słuchał i wsadził M. do samochodu. Pojechaliśmy, pochodzilismy po sklepach, oglądaliśmy sprzęty AGD, kupiłam sobie bluzę, a M kupiliśmy buty. Później pojechaliśmy po teścia, ale mąż musiał jeszcze coś załatwić, więc teść poszedł do galerii robić jakieś zakupy. Wróciliśmy po niego o 17 i on zaczął marudzić, że chce do domu, że od rana jest na nogach, że glodny, a mój mąż chciał jechać do Auchan. Nie mogli się dogadać, ale w końcu pojechaliśmy do hipermarketu. Zrobiliśmy zakupy i mieliśmy wracać autostradą prosto do domu, co by zajęło z tego miejsca raptem 10 minut. Zadzwoniła teściowa za szpulkami do maszyny, bo ona będzie szyć i sie zesra jak nie będzie miała. Mój mąż się wkurzył, bo te szpulki muszą być z Praktikera, a żeby się tam dostać trzeba się wrócić przez całe miasto wojewódzkie, a była już prawie 19 godzina. Już teść nagle nie był ani zmęczony, ani głodny. Muszą być szpulki i już. Pojechaliśmy. Potem ona jeszcze dzwoniła i stawaliśmy przy niemal każdym sklepie i nagle nie było że M zmarznie, że też już jest zmęczony. Już się wnukiem nie przejmowała, bo ona tu jest najważniejsza. Wróciliśmy do domu po 21. I tak to właśnie z moją teściową wygląda. Ja tylko jednego zrozumieć nie potrafię. Ma prawko, ma swój samochód, to czemu sobie nie podjedzie do sklepu za swoimi pierdołami. Ja za bluzą pojechałam, a jak ona chciała spodnie to teść chodził i jak kupił i przymierzyła w domu, to trzeba było następnego dnia je oddać bo były za ciasne. O takich sytuacjach można by pisać i pisać.