niedziela, 14 listopada 2021

No szpital w domu

Faustynce przeszło, jeszcze został suchy kaszel.

Natomiast ból ucha pojawił się w piątek  u Maćka. Dziś doszło mu zapalenie spojówek. Co to za dziadostwo?

Dzisiaj  ja mam gorączkę, silny ból gardła, głowy oraz uszu. Jeszcze mąż został na chodzie. 


U nas w ogóle jakaś inwazja. Wszystkie dzieci łapią zapalenie spojówek! 

‐-----------------------------------

Dopisek:

Męża rozłożyło w poniedziałek. 

piątek, 5 listopada 2021

Urodziny udane. Zapalenie ucha.

Wygląda na to, że oczko Faustynki się zaleczyło. Ufff... Co za ulga.

Niestety żeby nie było tak pięknie, to dwa dni po moim ostatnim wpisie na blogu, przeczołgała nas jelitówka.  Tak się zastanawiam teraz czy to nie przypadkiem ta sławna Delta, bo podobno objawia się często dolegliwościami od strony układu pokarmowego. No ale nic, jakoś to przetrwaliśmy.

Gdy się już wydawało, że najgorsze mamy za sobą, Faustynka wróciła do szkoły i o ile się zaczęło dużymi stresami, tak  każdy kolejny dzień był lepszy, to dziś w nocy obudziła się z silnym bólem ucha i podwyższoną temperaturą. Na szczęście szybko udało się ją umówić do lekarza. Pani doktor przepisała Amotax. Ktoś to jeszcze wypisuje? Byłam w trzech aptekach i nie mieli. W końcu zadzwoniłam do lekarza i zapytałam czy może coś innego wypisać, ponieważ nie ma Amotaxu w aptekach. Ona się mnie pyta: "A co mają?". Może Amoksiklav? Przepisała. Oby pomogło. 

Biedne dziecko się tyle nacierpi w tym roku. Ciągle coś.

Przynajmniej urodziny u koleżanki udane. Byłyśmy w niedzielę i się córcia wybawiła z dziewczynkami. Zadowolona, że hoho.

Prezent trafiony. Na szczęście solenizantka jeszcze nie miała Lego Friends Salon Fryzjerski. Od innych osób dostała gry: 5 sekund, Scrabble i lalkę Barbie oraz słodycze od wszystkich.  

Jednego nie rozumiem i co mi się nie podobało. Dzieciaki dostały do zabawy te świecące bransoletki Glow Stick, a nie sądzę, żeby to się nadawało dla 6-letnich dzieci. Dowiedziałam się o tym dopiero (dzieci bawiły się w innym pokoju) gdy mama solenizantki powiedziała, że jej córce jedna pękła i się jej wylała na bluzkę i hahaha, hihihi, bo sobie rozsmarowała i jej się koszulka teraz świeci w ciemności... 

A ja się pytam: "Ale jak to? To nie jest szkodliwe?", 

w odpowiedzi usłyszałam: "Nie nie, wszystko ok. Może jakby zjadły to by im co było, ale tak to nie".

Ja na to: "No właśnie przecież tam jedzą, wydotykały rękami substancję chemiczną i biorą teraz ciastka. Każ im chociaż ręce umyć". 

"A no tak masz rację".


Sorry, ale ja nie rozumiem jak można dać do zabawy coś co świeci bez baterii. Ale nawet jak z bateriami, to trzeba uważać z jakimi. No nie rozumiem. Chociaż rodzice są różni. Już dawno temu mój mąż widział na własne oczy jak jakieś małe dziecko tłukło młotkiem matrycę od starego laptopa i obok matka siedziała i nic na to. A później dziecko wymiotowało i miało biegunki, aż do szpitala trafiło. 


niedziela, 17 października 2021

Zmiana planów

Być może zostałam źle zrozumiana ostatnio, więc chciałam się zreflektować. Z tymi wycieczkami, chodziło mi o wyjścia w szkole, nie w przedszkolu. Dzieciaczki w wieku przedszkolnym oczywiście jak najbardziej powinny spędzać dużo czasu na powietrzu, ale ja pisałam o swoich dzieciach, które są już szkolne. Faustynka zaczęła w tym roku pierwszą klasę. Nie chodziło mi o  to że wszyscy powinni nie wychylać nosa z domu. Miałam na myśli to, że w szkole jest plan zajęć, program do zrealizowania i że odbieranie jednego dnia z pięciu w tygodniu na wycieczkę to spora przesada. Do tego u córki ta gradówka o którą drżę aby się nie zaziębiła.  Gdyby to było przedszkole to pewnie bym i na miesiąc młodą w domu zostawiła, ale w szkole za 50% frekwencji może nie zostać sklasyfikowana i jeśli nie ma przeciwskazań, to nie powinnam jej trzymać w domu. Jeśli o aktywność fizyczną chodzi, to jestem jak najbardziej za. W szkole są na to przeznaczone 3 godziny wf-u. Poza tym młoda uczęszcza dwa razy w tygodniu na tańce. 


Co do urodzin koleżanki. Solenizantka się bardzo pochorowała. Dziewczynka dostała już drugi antybiotyk. Urodziny są przełożone na 31 października.

Prezent już kupiłam. Wybraliśmy zestaw Lego Friends. Właściwie to Faustynka wybrała twierdząc, że ta koleżanka o tym konkretnym zestawie marzy. Mam nadzieję, że go jeszcze nie dostała, bo będzie mieć dwa. Do tego wykonamy własnoręcznie kartkę urodzinową i pewnie jakieś słodycze (wiem że jej rodzice nie zabraniają, po prostu nie dadzą młodej zjeść wszystkiego na raz). Z mamą tej dziewczynki znam się długo, bo jeszcze ze szkoły artystycznej. W ostatnich latach gdy się okazało, że nasze pociechy są w tym samym przedszkolu, odnowiłyśmy kontakt. I takim sposobem i mamy i córki zadowolone.  

Prezent co prawda wykracza za te standardowe 50 zł, ale to trochę dlatego, że mam wrażenie, iż ta rodzina próbuje się za wszelką cenę wpisać w klasę wyższą. To nie jest moja sprawa i ja nie zamierzam oceniać, ale domyślam się, że inne prezenty mogą być bardziej wypasione i obawiałam się czy nie poczują się urażeni, a że dziewczynki się lubią, to chciałabym aby tę przyjaźń kontynuowały. Pisałam wcześniej, że od mamy tej dziewczynki wiem, że każdy kto do nich przyjdzie przynosi zestaw PlayDoh, a z tego co się orientuję, to te zestawy stoją po 70-80 zł. 

----------------------------------------------------------

Dopisane wieczorem:

Nie napisałam przedtem o pewnej ważnej sprawie.

Wczoraj babcia męża zadzwoniła do niego z płaczem, że Agnieszka, jego młodsza siostra ją pobiła i są w domu wojny o nas. I znowu nas w coś wmieszali. Teściowa podpuściła swoją córkę Agnieszkę, że babcia nam dała 2 tys na łóżko,  co oczywiście nie jest prawdą, ale Aga teraz wojuje do babki, że też jej ma dać pieniądze na nowe łóżko,  bo nam niby dała. Tylko że babcia jej dała dopiero 500 zł na czesne na uczelni i się zobowiązała, że jej będzie co miesiąc płacić i nie ma teraz takiej kasy na łóżko. To Aga ją pobiła bo się chce wprowadzać z nowym chłopakiem i chcą robić remont. No super, chcą robić remont, ale czyimiś pieniędzmi. 

W ogóle mój teść to już ledwo żyje, żeby to wszystko uciągnąć. Teściowa nadal z domu nie wychodzi i nikogo nie wpuszcza. Siedzi sama wyzamykana przed pandemią. Cały parter zapuściła, zagrzybiła, bo od początku pandemii nawet nie wietrzy, żeby wirus nie wleciał. 

W ogóle to mam tyle zaległości w tych sprawach. Chciałabym Wam opowiedzieć  co tam i jak tam, ale czasami nie mam na to wszystko siły. To co się tam wyprawia przechodzi ludzkie pojęcie. Przejmuję się strasznie, choć wiem że nie powinnam, bo ciągle pamiętam co sama w tamtym domu przeszłam. Jednak nie potrafię mieć tego gdzieś. 

Nie zdziwię się jeśli jutro babcia zapuka do naszych drzwi. 


poniedziałek, 11 października 2021

Najbliższy weekend zapowiada się imprezowo.

Powieka u Faustynki się już prawie zaleczyła. W czwartek miała kontrolę w okulisty. Pani doktor poleciła nie spieszyć się z zabiegiem wycinania.  Przepisała znów Dexamytrex, ale póki co robimy Młodej przerwę, bo ile można smarować oko antybiotykami. W końcu od lipca ciągle czymś smarujemy. Bardzo uważamy, żeby nie przeziębić powieki, tylko że Faustynka wróciła do szkoły, no i tam już nie mam za bardzo wpływu na to. Jak się będą włóczyć na spacerki, to znów może pojawić się stan zapalny.  A włóczą się intensywnie niemal każdego dnia, zarówno u córki w szkole jak i u syna. Nie rozumiem po co. U Maćka nie było jeszcze tygodnia, żeby nie jechali na jakąś wycieczkę, czy do kina, czy schroniska dla zwierząt. No fajnie. Dzieci się cieszą, ale wolałabym jednak żeby realizowali program nauczania, a wycieczki zostawili na czerwiec. 

Faustynka została zaproszona na urodziny do rok młodszej koleżanki. Dziewczynka kończy 6 lat. Jak myślicie? Jaki prezent będzie odpowiedni i w jakim przedziale cenowym? Pierwszy raz idziemy na urodziny i kompletnie nie mam pojęcia co się dzisiaj kupuje i jaką kwotę na to przeznaczyć. Czy prezent do 100 zł jest ok? 

No lalki są oklepane, poza tym domyślam się, że dziewczynka ma ich aż nadto. W końcu ma dwie babcie, które ją zasypują prezentami. Raz mama dziewczynki mi mówiła jak to każdy kto przyjdzie przynosi zestaw PlayDoh i nie mają już tego gdzie trzymać, więc to też odpada.  Boję się też że kupię coś co już ma.

Macie jakiś pomysł?


piątek, 1 października 2021

Jak nie urok, to... gradówka

Dzisiaj trochę z naszej codzienności.

Dzieciaki dosłownie tydzień pochodziły do szkoły i się pochorowały.  Choć pochorowały, to może za duże słowo. Przeziębiły się. Lekko podwyższona temperaturka i duży katar. A że w obecnych czasach z katarem się siedzi w domu, to siedzieliśmy. Na szczęście po kilku dniach przeszło.

Za to powrót do szkoły dla Faustynki okazał się trudny, mimo iż początek roku zaczęła w rewelacyjnym nastroju i nawet po kilku dniach twierdziła, że jest lepiej niż w przedszkolu, chociaż może trochę nudno na lekcjach. Kurczę, radość nie trwała długo, bo gdy trzeba było po przeziębieniu wrócić do szkoły, pojawił się stres. Biedulka, znowu płacz i ból brzuszka. Na szczęście z każdym dniem mniejszy, ale...

Od połowy lipca leczymy gradówkę. 

Pierwsza maść od lekarza rodzinnego nietrafiona. Totalny niewypał.

Do okulisty termin na 7 października! 

Pod koniec sierpnia powieka Faustynki spuchła. Dzwoniłam do okulisty czy nie zwolnił się jakiś wcześniejszy termin. Pani w rejestracji powiedziała, że choćby się zwolnił, to będzie nasza pierwsza wizyta i nie może zostać przyspieszona, bo pierwszeństwo mają stali pacjenci, ale doradziła żeby przyjść następnego dnia pomiędzy godziną 9 a 12 i zapytać Pani doktor czy przyjmie. 

W sumie to jednego nie rozumiem, bo jak się potem okazało, siedzą tam obydwie obok siebie w gabinecie, więc mogła się jej od razu zapytać, ale dobra.

Następnego dnia wyruszyłam z dziećmi do przychodni. Przed godziną 11 zajęłam miejsce w mega kolejce do Pani okulistki. Nie chciałam się tak wbijać, że to tylko po receptę, bo i tak by mnie pewnie inni pacjenci zjedli. Wyczekaliśmy się, że hoho. Gdy nadeszła nasza kolej (no nasza-nie nasza) i weszliśmy do gabinetu, zapytałam grzecznie czy nas Pani doktor przyjmie i nawet nie dała mi dokończyć, tylko w połowie zdania zaczęła się drzeć i tak się darła, że mnie nie przyjmie, że ona jest po urlopie, dopiero wróciła, ma zaległości, nie ma czasu  i tak przez 10 minut się na mnie darła. Gdy wreszcie udało mi się wtrącić, że to nie chodzi o mnie, tylko o receptę dla dziecka, bo ma gradówkę, to ona jeszcze ze złością: "Jaką receptę?!", "Jaką gradówkę?!". Powtarzam spokojnie, że córka ma gradówkę na powiece i jej teraz ta powieka spuchła, a maść od lekarza rodzinnego nic nie pomogła, a jesteśmy tu umówieni dopiero na październik. Spojrzała na Faustynę: "No faktycznie, ma gradówkę" i wypisała maść Dexamytrex i kazała moczyć rumiankiem, co nie trwało dłużej niż 30 sekund. Powiedziała też, że jak nie pomoże to trzeba będzie zrobić zabieg. 

Nie bardzo rozumiem po co było się tak drzeć, szargać zdrowie swoje, no i moje. Mogła normalnie powiedzieć, że nas nie przyjmie, ale pewnie gdyby od razu dała mi dokończyć zdanie, to byśmy wyszli stamtąd 10 minut wcześniej z tą receptą.

I tak widzę plus w tej sytuacji. Kilka lat temu bym pewnie wyszła stamtąd z płaczem, a teraz widzę, że mam coraz bardziej wyjebane na takich szajbusów, o przepraszam, choleryków. 


Dexamytrex pomagał. Było widać sporą poprawę, ale jakby nie do końca, bo ciągle ta grudka, choć malutka, była na powiece.  Tydzień temu w piątek powieka znowu spuchła! Zjeździliśmy kilku okulistów, ale nigdzie nie chcieli przyjąć Faustynki. W końcu w szpitalu się zlitował jeden okulista,  popatrzył i od razu umówił zabieg wycięcia gradówki w znieczuleniu ogólnym na za tydzień, bo wg niego nie ma ujścia z kanalików i tu już nic nie pomoże. 

Teraz to mi się wydaje, że po prostu nie mają pacjentów na tego typu zabiegi (a co za tym idzie kasy) skoro tak szybko znalazł się termin. 

W sobotę pojechaliśmy do Ambulatorium Okulistycznego aby skonsultować to z innym okulistą, tym bardziej, że ta nabrzmiała powieka córkę bolała. Wyczekaliśmy się pół dnia, ale było warto, bo w końcu zeszłą do nas młoda Pani doktor, wybadała DOKŁADNIE Faustynę, wysłuchała jakie leczenie do tej pory zastosowaliśmy i powiedziała, że musimy wygrzewać, masować, cisnąć mocno gradówkę, bo jest ujście JEST UJŚCIE z kanalików i trzeba mocno ściskać, a wydzielina będzie wypływać. NIE ROBIĆ MOKRYCH OKŁADÓW! Wygrzewać za pomocą ciepłej łyżki lub przykładać buteleczkę z gorącą wodą. Przepisała całkiem inną maść, do tego krople i jeszcze specjalistyczne chusteczki do higieny powiek. 

Cały weekend znęcaliśmy się intensywnie nad powieką, która była spuchnięta, aż fioletowa. Zaczęła wyciekać ta ropka ciupinkę. Czyli jednak ujście jest. 

Młoda od tygodnia nie chodzi do szkoły, żeby nie zaziębić powieki. Wygrzewamy non stop i masujemy. 4x dzienie maść, 4x dziennie krople, rano i wieczorem chusteczki. Biedne dziecko.  I tak że ona daje sobie wciskać tą maść pod powiekę i te krople zakrapiać, bo gdyby to Maćka spotkało, to ja sobie nie wyobrażam... 

Rano powieka wygląda na zupełnie zdrową. Może jest po nocy wygrzana? W kąciku ma też zebraną ropkę, co widocznie w nocy lepiej schodzi. Natomiast w ciągu dnia tą grudkę pod powieką wybija mimo tych wszystkich zabiegów. Aż się boję, że trzeba będzie to w szpitalu usunąć, co wcale nie daje gwarancji, że po wyłyżeczkowaniu za chwile znów się w tym miejscu nie pojawi gradówka, więc jaki w tym sens? 


Macie jakieś doświadczenia z gradówką? Co pomogło?

Ja raz w życiu, na studiach, miałam gradówkę i niespecjalnie się nią przejmowałam. Trochę masowałam złotą obrączką, ale z tego co wiem, to z tym złotem zabobon, chodzi o masaż po prostu. Trzy miesiące żyłyśmy tak sobie w symbiozie zanim trafiłam do okulisty. Pani doktor też wtedy mówiła, że tylko zabieg, bo to za długo się utrzymuje, ale zapisała jakąś maść i krople, których nazwy nie pamiętam i pomogło jak ręką odjął. 


Z moją insulinoopornością zastój na razie. Nie robiłam dodatkowych badań, nie wybrałam się jeszcze do endokrynologa. Na razie na tapecie gradówka. Choć powiem Wam, że testuję takie "czary-mary". Łykam tabletki z morwą białą. Początkowo bardzo ostrożnie po jednej dziennie, bo opinie czytałam różne, ale już wiem dlaczego są takie rozbieżne. Dużo osób kupuje ją na odchudzanie, ale nie biorą pod uwagę tego, że morwa obniża cukier i jak ktoś mimo nadwagi ma poziom glukozy w normie, to może czuć się po tych tabletkach słabo i mieć zawroty głowy. Ja czuję się bardzo dobrze, powiedziałabym nawet, że rewelacyjnie. Mam dużo więcej energii. I UWAGA UWAGA! Zaczęłam więcej jeść. A waga ciągle stoi w tym samym miejscu, aż się nadziwić nie mogę. Ja mam ciągle 50,9 - 51 kg. Nawet teraz siedząc z córką cały czas w domu, a już tydzień minął.  30 miut przed posiłkiem połykam tą tabletkę. Zobaczymy. Za jakiś czas wybiorę się na badania. Jeśli glukoza mi nie podskoczyła mimo, właściwie normalnego jedzenia, to znaczy, że to działa. 



wtorek, 7 września 2021

Chyba czas zmienić lekarza rodzinnego

Miałam kontynuować o wysyłaniu z kwitkiem,

zatem...

30 maja podjęłam kolejną próbę odchudzania gdyż waga znowu zaczęła rosnąć i dobiła do 59,5 kg. Wprowadziłam sprawdzone już na obie restrykcje, czyli zero glutenu, zero cukru, zero mięsa. Dopiero takie połączenie sprawia, że waga u mnie powoli leci w dół. Początek był najtrudniejszy, męczyłam się strasznie, bo bardzo lubię pieczywo, ale trzymałam się dzielnie. Mój jadłospis wyglądał zazwyczaj tak:

- rano kawusia z roślinnym mlekiem, np. migdałowym,

- przed południem koktajl owocowo - warzywny z wykluczeniem owoców z wysokim IG, takich jak np. banan, 

- koktajlu zazwyczaj wychodziło mi ok. 500-600 ml, więc dzieliłam na dwa razy i zamiast obiadu wypijałam drugą porcję,

- jako kolacja wypijałam kefir lub jogurt naturalny,

Ot, cała moja dieta tak wyglądała przez dwa miesiące. Waga w tym czasie spadła o 6 kg i ważyłam 53 kg. Jednak byłam bardzo zmęczona i senna. Nie miałam za grosz siły aby zabrać się za ćwiczenia. Postanowiłam wykonać badania myśląc, że pewnie anemia się przyplątała czy coś. Pani doktor wypisała mi skierowanie na badania podstawowe (morfologia, mocz, glukoza). Wykonałam je, dodając prywatnie do tego żelazo. I co się okazało? Anemia? Nie. Wyniki badań wręcz idealne z jednym wyjątkiem - cukier powyżej normy. 

No coś tu nie halo z tą glukozą. Po takiej diecie,  a ja mam na czczo 104 mg/dl, gdzie norma to 70-99.

Odwiedziłam Panią doktor, licząc na jej zainteresowanie. Opowiedziałam o swoich dolegliwościach, które mogłyby zasugerować stan przedcukrzycowy, ale Pani doktor stwierdziła, że jestem zdrowa, badania w normie, nic mi nie jest. Pytam o ten podwyższony cukier, a ona wręcz zbulwersowana stwierdziła, że jest w normie. Widocznie ma jakieś nieaktualne normy.

Swoją drogą to ciekawe jaką glukozę miałam przy wadze 60 kg?! Szkoda, że nie wykonałam badań przed dietą, bo może było 120. Ciekawe czy wówczas twierdziłaby, że to norma.

Tłumaczę jej, właściwie powtarzam, że jestem od dwóch miesięcy na diecie, jem niemal same warzywa, schudłam 6 kg i że taki wynik nie jest w tej sytuacji normalny. A ta w zaparte, że "To w zależności ile pani słodzi". No szkurde! "No przecież mówię, że jestem na diecie i nie słodzę". A ta się pyta na jakiej diecie. Ja, że się odchudzam, a ona: "To wcale pani nie słodzi? W ogóle?". Trzy lata nie słodzę, a od dwóch miesięcy nie jem glutenu, żadnego pieczywa, makaronów, kaszy,... No powtarzam wszystko od początku. Mówię, że mąż je wszystko i nawet słodycze, pizze i ma 80 jednostek glukozy na czczo, a nawet po posiłku miał 93. A ona, że to nie można się do kogoś porównywać i dalej swoje, że mam cukier w normie.

A to że jestem senna, zmęczona, stwierdziła, że pewnie jestem przemęczona. 

Kurde, już z 8 lat jestem w takim razie przemęczona.

Liczyłam, że wypisze mi jakieś skierowanie na dodatkowe badania lub chociaż skierowanie do endokrynologa. Tym bardziej, że wspominałam, że przed pandemią kontrolowałam regularnie badania tarczycowe, które wskazywały na początkową fazę Hashimoto,  a ona nic.  Wg niej jestem zdrowa.

I tak oto zostałam odesłana z kwitkiem. 

Skoro nie mogłam liczyć na pomoc lekarza, zaczęłam kombinować na własną rękę. Zmodyfikowałam dietę. Wykluczyłam całkowicie owoce. Wprowadziłam tłuszcze  - ryby i jajka. Po swojej dwumiesięcznej diecie cholesterol miałam poniżej normy, więc jakby, któraś z was miała zbyt wysoki poziom cholesterolu, to polecam zajadać warzywa na zmianę z  kefirem. 

Odczekałam miesiąc i powtórzyłam badania. Waga spadła na 51,5 kg. Oprócz glukozy zbadałam poziom insuliny na czczo, tsh, ft3, ft4. Trochę mnie to kosztowało, ale tarczycowe mam w normie. Z tym że powinnam jeszcze zbadać anty tpo i anty tg, bo to z tym miałam jakieś problemy dawniej, ale to już następnym razem. 

No i co się okazało po wyliczeniu wskaźnika HOMA?!

Insulinooporność jak byk! 

Aby pozbyć się insulinooporności powinnam zejść z poziomem glukozy do 84.  Teraz mam 100! Odchudzać się dalej? To ile ja mam ważyć? 45 kg? Było by jeszcze niby w normie przy moim wzroście, ale ja tego nie chcę. 

A w ogóle to mam chyba alergię na gluten, bo gdy przez trzy miesiące go nie spożywałam miałam bardzo ładną cerę, a gdy ostatnio sobie zrobiłam taką jakby nagrodę po odchudzaniu i zjadłam warzywa w tortilli pszennej, to mnie tak wypryszczyło, że przez trzy ni mnie morda aż piekła, wręcz paliła i byłam bordowa na twarzy łącznie z dekoltem i uszami. 

Także tego. 

Zostało mi chyba do końca życia jeść same warzywa i to te o najniższym indeksie glikemicznym.  


Dziewczyny,

Tu taki zwrot do Was,

Jeśli macie wrażenie, że tyjecie z niczego, że macie problemy z utrzymaniem wagi albo odchudzacie się a waga nie spada - BADAJCIE SIĘ! Nie dajcie sobie wmówić, że to dlatego, że żrecie nieposkromienie. Sprawdźcie poziom insuliny, wskaźnik homa, a nuż to insulinooporność.  Podobno wiele osób się z tym zmaga o tym nie wiedząc. 

Ja objawy mam właściwie od dziecka. Chociażby otyłość brzuszną. Jednak jakoś żaden lekarz się tym nie zainteresował. 

To tak jak od zawsze mdlałam z bólu w czasie miesiączki, to przez kilkanaście lat słyszałam, że to normalne, najpierw od matki, potem że widocznie taka moja uroda - z ust ginekologów. A co się okazało? Endometrioza. Dopiero w wieku 28 lat trafiłam na lekarza, który się mną zainteresował i wdrożył odpowiednie leczenie, po którym mogę normalnie funkcjonować nie patrząc na to w którym jestem dniu cyklu.  



czwartek, 19 sierpnia 2021

Lekarka, która sama potrzebuje pilnie psychiatry

Jeśli piszę chaotycznie i nieskładnie, to wybaczcie, ale jeszcze nie doszłam do siebie. Limit wkurwów na ten tydzień już wyczerpany. 


19 lutego 2021 napisałam na blogu: "Ale to i tak nic w porównaniu do tego na jaką lekarkę od rehabilitacji dla Maćka trafiliśmy ostatnio, ale to temat na kolejny post. Mówię Wam, padniecie 🤣"

Jednak zaniechałam i nie opisałam, a szkoda, bo będzie kontynuacja i tym razem mi wcale nie do śmiechu.

Mąż miał rację - człowiek od tej kobiety wychodzi chory.


Może powrócę do lutego, bo to warto opisać. Wówczas nie mogłam pojechać z Maćkiem na to spotkanie z Panią doktor w sprawie rehabilitacji. Faustynka miała w tym samym czasie tańce, a jej samopoczucie i lęki nie pozwalały na pójście do DK z tatą, dlatego też z synem pojechał mąż. 

Gdy wrócił był w takim stanie... Nigdy wcześniej go takiego nie widziałam. Po pierwsze to w ogóle musiał usiąść i posiedzieć. Po jakimś czasie wydukał z siebie tylko: "Więcej tam nie pójdę", nastąpiła długa pauza i  "Ona jest pojebana".  Dzisiaj mam dokładnie to samo. 

Nie mogłam się nadziwić gdy mi opowiadał jak przebiegała wizyta. A było tak:

Najpierw stwierdziła, że ją strasznie podnieca jak z dzieckiem przychodzi tatuś. I że współpraca się będzie świetnie układać, bo tatusiowie są zajebiści, a matki beznadziejne. No, Boże, jak ją to podnieca... Rozkraczyła się na fotelu (powtarzam to co mi mąż powiedział) i taki tekst dosłownie: "Sorry, że się tak rozjebałam na fotelu, ale ja w domu też taka rozjebana siedzę".  Może sobie leki pomyliła czy co? No nie wiem. I nie na "Pan" tylko wszystko na "Ty", np. "Jakie masz oczekiwania?" Mąż próbował potłumaczyć, że dziecko jest nadwrażliwe na dotyk, potrzebuje zajęć SI, że mogły by pomóc spotkania z psychologiem czy logopedą, żeby pomógł się troszkę dziecku przystosować do społeczeństwa, coś pomóc w przystosowaniu się do norm społecznych, żeby Maciek radził sobie trochę w życiu, żeby wiedział chociażby takie rzeczy, że np. w sklepie musi zapłacić za zakupy. A ona się uczepiła tych zakupów: "Powiedz - Mój syn jest złodziejem, masz kartkę i napisz teraz: Mój syn jest złodziejem, weź tą kartkę, schowaj pod poduszkę i z nią śpij, pogódź się z tym, że twój syn jest złodziejem. Musisz to zaakceptować" 🤦

Na tę chwilę tyle z tego pamiętam, bo już kilka miesięcy minęło. Może jeszcze dopytam później mężą i uzupełnię, ale normalnie szok.

Myślałam, że ta kobieta się popisuje przed tatuśkiem, a do mnie na kolejnej wizycie będzie normalna. No i dzisiaj nastał ten dzień. Minęło te 30 godzin rehabilitacji, które wówczas wypisała i aby móc kontynuować musieliśmy się stawić do tej Pani doktor. Podniecona nie była, najwidoczniej nie ta orientacja. Pytała czy widzę poprawę, więc odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że tak, głównie o poprawie w utrzymaniu równowagi. Wszystko fajnie. Powiedziałam, że zależy nam aby kontynuować te zajęcia, a ona się pyta czy Maćkowi się podoba i jak pracuje i zwróciła się z tym pytaniem do fizjoterapeutki, która też była obecna. No i trochę niefajnie wyszło, bo owszem na początku super pracował a na ostatnich dosłownie dwóch zajęciach mu się trochę nie chciało i narzekał. Wytłumaczyłam go, że to pewnie przez to że teraz są wakacje, ale od września się to zmieni. Pani doktor zaproponowała przerwę. Wymyśliła, że chłopak pomiędzy 9 a 14 rokiem życia nie powinien mieć kontaktu z kobietami. Serio? Wow... No to społeczeństwo ma wielki problem. W szkole Panie nauczycielki, w poradniach psychologiczno-pedagogicznych też Panie psycholog czy jak kto woli psycholożki, pedagożki, logopedki(?). Jak dla mnie Panie psycholog/pedagog... ale nie o tym.

I co? Wszyscy chłopcy są niesforni i zawsze na 'nie' przez kobiety? A co najlepsze wg tej Pani doktor trzeba im pozwolić na to co chcą.

Jakieś dziwne podejście obserwuję obecnie u psychologów czy lekarzy. O Faustynce też psycholog kiedyśtam powiedziała "Jak nie chce chodzić do przedszkola to niech nie chodzi", "Jak chce nową zabawkę, to trzeba jej ją kupić", ...itp, itd...  Rozumiem, że jak syn będzie chciał mi kiedyś uciąć łeb, to mam nie protestować tylko mu na to pozwolić. No brawo! Będzie chciał siedzieć cały dzień przed komputerem, baaa, dzień... tydzień, niech siedzi. Tak? Będzie chciał jeść tylko słodycze, niech je słodycze. Super! Czyli jak nie chce spać, to niech nie śpi. Jak się nie chce wypróżniać, to niech się nie wypróżnia. Niech mu co dwa tygodnie robią w szpitalu lewatywę i to pewnie w znieczuleniu ogólnym, bo na żywca się nie da. 

W ogóle mi jakieś wywody prawiła jak to rodzice chcą mieć idealne dziecko...bla bla bla. Niech mówi o sobie i swoim dziecku, a nie wypowiada się za wszystkich innych rodziców. Jeśli ma takie problemy, to niech się sama uda do specjalisty, a nie na mnie przelewa własne frustracje. 

W każdym bądź razie Pani doktor zarządziła dwa miesiące przerwy i kazała przyjść po tym czasie z nowym skierowaniem (czy oni biorą jakąś ekstra kasę z NFZu za skierowanie?). Ja na to, że owszem możemy zrobić przerwę, ale co najwyżej dwa tygodnie, nie miesiące i o nowym skierowaniu mowy nie ma, bo nikt mi teraz nie wypisze takiego skierowania jak było pół roku temu wypisane i jest jak najbardziej aktualne. A na przerwę do lutego się nie zgadzam. 

Specjalnie się z dwójką dzieci tłukłam autobusem w największych korkach, żeby mnie odesłała z kwitkiem? Jakbym nie chciała kontynuować rehabilitacji Maćka, to bym do niej się nie umówiła i spędziła bym dzisiejszy, jakże piękny dzień z dziećmi na hulajnogach w parku, a nie czekała do niej godzinę w kolejce, bo miała opóźnienie! Uhhh...

Wypisała nam te zajęcia z zaleceniem miesiąca przerwy w rehabilitacji. Na wrzesień i tak już mało terminów zostało, więc brałam co było. Życie... 


W ogóle chyba ostatnio odsyłanie z kwitkiem jest w modzie, bo ... c.d.n...