piątek, 30 grudnia 2016

Sylwester się zbliża...niestety

Dlaczego niestety? Dlatego, że Agnieszka znowu robi imprezę jak w ubiegłym roku. Tylko tym razem podobno na 40 osób. W ogóle kazała się nam wynieść na dół, bo będzie potrzebowała więcej pokoi, bo się w dwóch nie zmieszczą. Mój mąż ją wyśmiał i kazał sobie wybić to z głowy, bo nie zostawimy swoich rzeczy, sprzętu małolatom. Dzisiaj aby uniknąć awantur, gdy mąż wróci z pracy jedziemy całą czwórką na zakupy. Pranie zrobiłam już o 7 rano. Posprzątałam przedpokój, umyłam okna, powycierałam kurze i nie zamierzam uczestniczyć w ich szopce. Niech sobie sami sprzątają swoje pokoje na tą imprezę. Poza tym obiecałam znajomej, że pomogę w czymś jej nastoletniej córce i umówiłyśmy się na dzisiaj. Pozwolę sobie przypomnieć wpis z ubiegłego roku (31 grudzień 2015) - nie chcę tego przeżywać kolejny raz. Najchętniej wynajęłabym pokój w hotelu na ten czas.

"Wczorajszego dnia nie uniosłam.
Rano, tzn. o 9, bo dla nas rano to 6-7, poszłam z dziećmi na śniadanie, ale że w kuchni śpi Agnieszka z babcią (bo w swoim pokoju się dzidziuś 15letni boi), to się zaczęła wściekać, że ją obudziliśmy. Jeszcze syn zaświecił światło, to się zaczęła drzeć żeby go zabrać. Mówię do niej: „Aga, Ty też będziesz miała kiedyś dzieci”. Zrobiłam szybko śniadanie i poszłam z dziećmi na górę. Nawet jak schodzimy po 10 to jej nie pasuje. Zawsze się czepia i pyskuje. Jak mamusia. Jak po 12 położyłam Faustynkę na drzemkę w pokoju obok i zeszłam na dół po coś z synem, to Agnieszka przyszła i normalnie gadała przez telefon w pokoju w którym śpi dziecko, jak to zobaczyłam, to córkę przełożyłam do wózka w przedpokoju. Wieczorem mąż piekł pizze w piekarniku i nastawił pranie, to teściowa do mnie z wrednością w głosie „Kiedy skończysz to piec?!” Bo jej trzeba było gniazdko, ale oprócz tego w kuchni jest jeszcze trzy, to czemu akurat to jej potrzebne.  Do Maciusia klęła, bo zgasił w kuchni światło „No kurwa zaświeć!!!” Tylko 2 minuty jeszcze się piekło, a ona i tak jeszcze z 15 minut z gniazdka nie skorzystała. Jeszcze kazała mi suszarkę na ubrania wynieść, bo nie może stać. Ja mówię, że nic na górze już nie ma. I faktycznie, bo powynosiłam już dzień wcześniej krzesła, suszarkę poskładałam, mąż nawet orbitreka wyniósł. Mogłam dodać, że jak chce to mogę jej szafę wyrzucić jeszcze jak jej przeszkadza, ale jakoś nie potrafię być wredna. Poszłam kłaść dzieci na górę i słyszałam jak się teść drze, że schodów nie posprzątaliśmy. A oni rąk nie mają? Dlaczego zawsze ja mam sprzątać, co posprzątam, to teściowa robi na schodach nowy magazyn. Ja tylko robię miejsce na jej następne śmieci. Darł się jak głupi, a co dopiero mój mąż sprzątał z Agnieszką JEJ pokój i pokój TEŚCIA bo w nich ma młodzież imprezować. Teściowa tylko pyskowała, że my najwięcej mordą robimy, a nic nie robimy, a przecież nikt nic nie gadał, tylko mój mąż Agnieszkę wołał, żeby sobie pokój odkurzyła, a i tak głupi odkurzył za nią, bo ona powiedziała, że nie będzie. Nie mogłam Młodej uśpić, bo teść szalał jak głupi. W końcu zasnęła, mąż rozłożył suszarkę w przedpokoju i poszedł na dół po pranie. Kładłam Maciusia, który się jak zwykle rozbierał gdy go ubrałam. Słyszę jakieś awantury. Mąż się darł, bo mu matka pralkę odłączyła, a teść za ten czas wyrzucił naszą suszarkę na strych. Kłócili się wszyscy strasznie. Mąż długo nie wracał, bo chciał dokończyć pranie. Starej suszarka przeszkadzała i skakała jak diabeł, teść oczywiście po jej stronie, a przecież do rana ubrania wyschną. Na imprezę się mają schodzić dopiero o 21 godzinie, to prawie doba. Ja wyjrzałam z pokoju, suszarki nie ma, na dole się żrą, rozpłakałam się, zamknęłam drzwi od  pokoju. Pamiętam, że Maciuś stał golutki obok łóżka i tyle. Później pamiętam dopiero jak mąż coś do mnie mówi, spojrzałam na syna, stał w swetrze, a ja leżałam w szkle. Pamiętam, że babcia trzymała mi nogi do góry, nie czułam rąk. Słyszałam jak mąż coś krzyczy, ale byłam tak oszołomiona, że nic nie rozumiałam. Było mi strasznie zimno i zaczęłam wymiotować. Oni dalej się kłócili. Teść krzyczał, że najlepiej zemdleć i że ja histeryzuję. Zemdlałam, bo organizm już nie wytrzymał tego wszystkiego. Mam okropnego guza na czole, bo musiałam mdlejąc uderzyć o coś. W ogóle w meble jakoś wjechałam, że mi szklanka z szafy (mąż przed dziećmi odstawił wysoko) niemal na łeb spadła. Dzięki Bogu, że się syn nie pokaleczył, bo jeszcze nie spał".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz