poniedziałek, 1 czerwca 2020

Trochę małych zmartwień

Od dłuższego czasu nie  mam siły na napisanie czegoś sensownego. O tylu rzeczach  chciałabym Wam powiedzieć,  a nie mogę  się  za to zabrać.
Chyba znowu moje hormony odwalają fiksum-dyndum, bo nie dość,  że  senna  jetem, to i płaczliwa i jeszcze  trądzik  różowaty mi wywaliło na policzkach, taki jak wtedy gdy endometrioza osiągnęła apogeum.

Zacznę od sprawy, która w tej chwili  najbardziej  mnie martwi  i spędza sen z powiek:
Papierologia w Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej.

Przed wybuchem  epidemii w Polsce,  syn miał spotkanie z pedagogiem w sprawie badania gotowości  szkolnej.  Zostaliśmy wówczas  poinformowani, że po wydaniu przez poradnię opinii  będziemy mogli złożyć  wniosek o wydanie orzeczenia  na nowy etap kształcenia i umówiono nas na kolejny termin, tym razem do psychologa w celu kontynuacji badania. Niestety  już nie zdążyliśmy go odbyć. Poradnia miała kontaktować się  ze mną po Świętach  Wielkanocnych, ale tak się nie stało,  dlatego sama zadzwoniłam, a dodzwonienie się  tam okazało się wielkim wyczynem, ponieważ  dyżury przy telefonach  pełnione były tylko w godzinach 9:00-12:00 i numery wiecznie zajęte. Ok. Rozumiem.  Teleporady i te sprawy, ale czas nam ucieka. Nie zakończyliśmy  jeszcze  pierwszego badania, a gdzie jeszcze  do wydania  orzeczenia o potrzebie kształcenia  specjalnego o które ciągle dopytuje się  szkoła? Syn od września  zaczyna  I klasę.

Gdy w końcu udało mi się skontaktować z poradnią, dowiedziałam się, że Pani prowadząca naszą sprawę jest na opiece na dziecko do 4.05. Pytam o drugą Panią, z którą byliśmy  umówieni na drugie spotkanie.  Także jest na opiece.
Dzwonię w maju. Panie są nadal na opiece. Mam dzwonić  w drugiej  połowie  miesiąca. 
Zadzwoniłam 25.05 i nadal to samo. Zapytałam czy ktoś  może przejąć naszą  sprawę, w końcu  stoimy w miejscu  od lutego. Poradnia  przecież  pracuje  zdalnie,  wydaje  opinie i orzeczenia również  zdalnie. Możemy  badanie przeprowadzić na Skypie. Zostałam poinformowana, że przekierują dokumentację Maćka do innej Pani i jeszcze  dzisiaj do mnie oddzwonią. Ani 25.05 ani 26.05 nikt się z nami nie skontaktował. 
Dzwonię w  czwartek. Dowiedziałam się,  że Pani  psycholog wraca 1.06 i wtedy mam dzwonić. 
Dzwonię dzisiaj  i krew mnie  zalewa, bo Pani jeszcze nie ma. Doradzono mi żebym złożyła wiosek  o orzeczenie mimo nie zakończenia badania. Nie można było miesiąc temu tak powiedzieć?  Przynajmniej  już  by wniosek  ktoś  rozpatrywał.
Dzwonię drugi raz w południe. Jest! Pani psycholog wróciła. Już prawie  pod sufit skaczę ze szczęścia,  jednak euforia  nie trwa długo. Okazuje się,  że  całą dokumentację ma Pani pedagog. Psycholog ma tylko przeprowadzić badanie psychologiczne.  No to się pytam czy możemy to zdalnie  przeprowadzić.  Nie, nie możemy. Wszystkie inne badania tak, psychologiczne nie. Pytam czy może nam zaproponować jakiś termin i przyjedziemy osobiście.  Na razie nie, ponieważ dzisiaj jest pierwszy dzień i zajmuje się sprawami ze stycznia. Będzie się kontaktować z nami. A naszą  sprawą zajmuje się Pani pedagog,  więc i tak musimy czekać aż wróci z opieki. Pytam, a jeśli nie wróci? To dokumentacja zostanie przekazana innemu pedagogowi.
Wrrr...
Jestem już  tym załamana. Czekajmy dłużej,  najlepiej  jak wybuchnie u nas ognisko epidemiologiczne,  wtedy  na pewno pojedziemy do poradni. Brrr...


Zaczęliśmy trochę spacerować,  trochę robić sobie małe wycieczki.  Oczywiście wszystko  z zachowaniem szczególnej ostrożności.  Znaleźliśmy fajną miejscówkę na piknik.


Gdy pogoda się  poprawi, na pewno pojedziemy  tam kolejny raz. 

Ja nie mogę zrzucić tych nieszczęsnych 5ciu kilogramów,  które dostałam niestety  w pakiecie do kwarantanny.  Przez co i samopoczucie mam nie najlepsze i znów nie mogę patrzeć na swoje zdjęcia.  

Gdy wprowadzono opiekę w przedszkolach, my zadecydowaliśmy, że dzieci nie puszczamy. Raz, że to tylko opieka i zajęcia  i tak będziemy  kontynuować zdalnie. Dwa, że nie chcemy zajmować miejsca naprawdę potrzebującym. No i trzy, mamy taką możliwość. 
Zadzwoniła do mnie mama najlepszej przyjaciółki naszej Faustynki. Opowiadała, że mąż stracił pracę przez tego wirusa,  a pracował w gastronomii. Lokal niestety zamknięto i on teraz  siedzi w domu.  Córki (2 i 5 lat) odwiozła dwa tygodnie temu do swoich rodziców i jutro po nie pojedzie,  bo otwierają przedszkole i zapytała czy moje dzieci też ida do przedszkola. 
Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że nie, bo skoro  mamy taką możliwość,  to będę  z nimi w domu. Zaczęła mi doradzać, że trzeba  było dzieci wpisać na listę, to by się dziewczynki bawiły, a jej córka tęskni za moją Faustynką. Wytłumaczyłam, że Faustynka także  tęskni, ale rozumie, że  nie chcemy się  narażać. W końcu w przypadku mojej ewentualnej hospitalizacji nikt nam przy dzieciach nie pomoże, bo niestety  nie mamy nikogo do opieki.  I ona tu tak luzacko chlapnęła, jakby bez namysłu, że ona też.  No i powiem szczerze,  że  mnie trochę przytkało, bo dopiero co mówiła , że  dzieci już dwa tygodnie u jej rodziców siedzą 60 km stąd. Nie pamięta co mówiła  dwa zdania  temu czy serio jej się wydaje, że nie ma pomocy? Ludzie kompletnie nie doceniają, a nawet nie widzą tego co mają. Nawet nie miałam  ochoty tego komentować.


Refleksjami o zdalnym nauczaniu mam nieziemską ochotę się z Wami podzielić, ale to już  może następnym razem się zmobilizuję.



3 komentarze:

  1. Ja nie mam siły na to co dzieje się w tym kraju

    OdpowiedzUsuń
  2. Koniecznie napiszbjak tam u Was to zdalne bo u nas masakra😲 najlepsze jest to ze wszyscy w kolo pracuja a urzedy wszyskie kurde na l4. No porażka totalna

    OdpowiedzUsuń
  3. Boszsz, mnie też szlag by trafił! Mam nadzieję, że szybko ogarną ten burdel. Trzymam kciuki.
    My też nie zdecydowaliśmy się posłać Tamalugę do przedszkola, z tych samych powodów. Jeśli nie ma musu, bez sensu ryzykować. A znajomej faktycznie nie ma co komentować. Niektórzy już tak mają. :/

    OdpowiedzUsuń