Od dłuższego czasu nie mam siły na napisanie czegoś sensownego. O tylu rzeczach chciałabym Wam powiedzieć, a nie mogę się za to zabrać.
Chyba znowu moje hormony odwalają fiksum-dyndum, bo nie dość, że senna jetem, to i płaczliwa i jeszcze trądzik różowaty mi wywaliło na policzkach, taki jak wtedy gdy endometrioza osiągnęła apogeum.
Zacznę od sprawy, która w tej chwili najbardziej mnie martwi i spędza sen z powiek:
Papierologia w Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej.
Przed wybuchem epidemii w Polsce, syn miał spotkanie z pedagogiem w sprawie badania gotowości szkolnej. Zostaliśmy wówczas poinformowani, że po wydaniu przez poradnię opinii będziemy mogli złożyć wniosek o wydanie orzeczenia na nowy etap kształcenia i umówiono nas na kolejny termin, tym razem do psychologa w celu kontynuacji badania. Niestety już nie zdążyliśmy go odbyć. Poradnia miała kontaktować się ze mną po Świętach Wielkanocnych, ale tak się nie stało, dlatego sama zadzwoniłam, a dodzwonienie się tam okazało się wielkim wyczynem, ponieważ dyżury przy telefonach pełnione były tylko w godzinach 9:00-12:00 i numery wiecznie zajęte. Ok. Rozumiem. Teleporady i te sprawy, ale czas nam ucieka. Nie zakończyliśmy jeszcze pierwszego badania, a gdzie jeszcze do wydania orzeczenia o potrzebie kształcenia specjalnego o które ciągle dopytuje się szkoła? Syn od września zaczyna I klasę.
Gdy w końcu udało mi się skontaktować z poradnią, dowiedziałam się, że Pani prowadząca naszą sprawę jest na opiece na dziecko do 4.05. Pytam o drugą Panią, z którą byliśmy umówieni na drugie spotkanie. Także jest na opiece.
Dzwonię w maju. Panie są nadal na opiece. Mam dzwonić w drugiej połowie miesiąca.
Zadzwoniłam 25.05 i nadal to samo. Zapytałam czy ktoś może przejąć naszą sprawę, w końcu stoimy w miejscu od lutego. Poradnia przecież pracuje zdalnie, wydaje opinie i orzeczenia również zdalnie. Możemy badanie przeprowadzić na Skypie. Zostałam poinformowana, że przekierują dokumentację Maćka do innej Pani i jeszcze dzisiaj do mnie oddzwonią. Ani 25.05 ani 26.05 nikt się z nami nie skontaktował.
Dzwonię w czwartek. Dowiedziałam się, że Pani psycholog wraca 1.06 i wtedy mam dzwonić.
Dzwonię dzisiaj i krew mnie zalewa, bo Pani jeszcze nie ma. Doradzono mi żebym złożyła wiosek o orzeczenie mimo nie zakończenia badania. Nie można było miesiąc temu tak powiedzieć? Przynajmniej już by wniosek ktoś rozpatrywał.
Dzwonię drugi raz w południe. Jest! Pani psycholog wróciła. Już prawie pod sufit skaczę ze szczęścia, jednak euforia nie trwa długo. Okazuje się, że całą dokumentację ma Pani pedagog. Psycholog ma tylko przeprowadzić badanie psychologiczne. No to się pytam czy możemy to zdalnie przeprowadzić. Nie, nie możemy. Wszystkie inne badania tak, psychologiczne nie. Pytam czy może nam zaproponować jakiś termin i przyjedziemy osobiście. Na razie nie, ponieważ dzisiaj jest pierwszy dzień i zajmuje się sprawami ze stycznia. Będzie się kontaktować z nami. A naszą sprawą zajmuje się Pani pedagog, więc i tak musimy czekać aż wróci z opieki. Pytam, a jeśli nie wróci? To dokumentacja zostanie przekazana innemu pedagogowi.
Wrrr...
Jestem już tym załamana. Czekajmy dłużej, najlepiej jak wybuchnie u nas ognisko epidemiologiczne, wtedy na pewno pojedziemy do poradni. Brrr...
Zaczęliśmy trochę spacerować, trochę robić sobie małe wycieczki. Oczywiście wszystko z zachowaniem szczególnej ostrożności. Znaleźliśmy fajną miejscówkę na piknik.
Gdy pogoda się poprawi, na pewno pojedziemy tam kolejny raz.
Ja nie mogę zrzucić tych nieszczęsnych 5ciu kilogramów, które dostałam niestety w pakiecie do kwarantanny. Przez co i samopoczucie mam nie najlepsze i znów nie mogę patrzeć na swoje zdjęcia.
Gdy wprowadzono opiekę w przedszkolach, my zadecydowaliśmy, że dzieci nie puszczamy. Raz, że to tylko opieka i zajęcia i tak będziemy kontynuować zdalnie. Dwa, że nie chcemy zajmować miejsca naprawdę potrzebującym. No i trzy, mamy taką możliwość.
Zadzwoniła do mnie mama najlepszej przyjaciółki naszej Faustynki. Opowiadała, że mąż stracił pracę przez tego wirusa, a pracował w gastronomii. Lokal niestety zamknięto i on teraz siedzi w domu. Córki (2 i 5 lat) odwiozła dwa tygodnie temu do swoich rodziców i jutro po nie pojedzie, bo otwierają przedszkole i zapytała czy moje dzieci też ida do przedszkola.
Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że nie, bo skoro mamy taką możliwość, to będę z nimi w domu. Zaczęła mi doradzać, że trzeba było dzieci wpisać na listę, to by się dziewczynki bawiły, a jej córka tęskni za moją Faustynką. Wytłumaczyłam, że Faustynka także tęskni, ale rozumie, że nie chcemy się narażać. W końcu w przypadku mojej ewentualnej hospitalizacji nikt nam przy dzieciach nie pomoże, bo niestety nie mamy nikogo do opieki. I ona tu tak luzacko chlapnęła, jakby bez namysłu, że ona też. No i powiem szczerze, że mnie trochę przytkało, bo dopiero co mówiła , że dzieci już dwa tygodnie u jej rodziców siedzą 60 km stąd. Nie pamięta co mówiła dwa zdania temu czy serio jej się wydaje, że nie ma pomocy? Ludzie kompletnie nie doceniają, a nawet nie widzą tego co mają. Nawet nie miałam ochoty tego komentować.
Refleksjami o zdalnym nauczaniu mam nieziemską ochotę się z Wami podzielić, ale to już może następnym razem się zmobilizuję.
Ja nie mam siły na to co dzieje się w tym kraju
OdpowiedzUsuńKoniecznie napiszbjak tam u Was to zdalne bo u nas masakra😲 najlepsze jest to ze wszyscy w kolo pracuja a urzedy wszyskie kurde na l4. No porażka totalna
OdpowiedzUsuńBoszsz, mnie też szlag by trafił! Mam nadzieję, że szybko ogarną ten burdel. Trzymam kciuki.
OdpowiedzUsuńMy też nie zdecydowaliśmy się posłać Tamalugę do przedszkola, z tych samych powodów. Jeśli nie ma musu, bez sensu ryzykować. A znajomej faktycznie nie ma co komentować. Niektórzy już tak mają. :/