środa, 3 czerwca 2020

Nauczanie zdalne. Kontynuacja poprzedniego wpisu.

Jak zapowiedziałam, tak postaram się opisać jak sytuacja z nauczaniem wygląda u nas.

Sytuacja  jest trudna  dla wszystkich.  Zarówno dla nauczycieli,  rodziców,  jak  i uczniów.
Nie podoba mi się ta cała nagonka i narzekanie na nauczycieli, ale i w drugą  stronę, na rodziców  i  uczniów.

Nie o to w tym wszystkim  chodzi, żeby obrzucać się  wzajemnie błotem! 

Nauczyciele są różni i rodzice są różni.  Uczniowie  też. Tak jak każdy człowiek jest inny. Nie można wszystkich wrzucać do jednego worka.

Wszyscy musieliśmy się dostosować i nie można się licytować kto ma gorzej. Bo i nauczyciele i rodzice i uczniowie  musieli nauczyć się pracy w takich warunkach,  podszkolić się z rzeczy komputerowych, ogarnąć te "całe Internety", nauczanie online, zadbać o lepszy sprzęt, więc ja już nawet nie będę  komentować tych wszystkich afer i awantur "jak to mamy źle", "kto ma gorzej" i "kto jest leniem".
Po prostu napiszę jak to wygląda u nas.


Jakoś specjalnie  mi obecna sytuacja nie uwiera. Z dziećmi dobrze  się  bawimy wykonując zadania jakie otrzymujemy z przedszkoli. No i też muszę to dokumentować, robić zdjęcia, nagrywać filmiki. Potem to wszystko obrabiać na komputerze i wysyłać mailem. Bardzo fajne doświadczenie. Szczególnie spodobało mi się tworzenie, łączenie, obrabianie i opisywanie filmów. Podejrzewam,  że  jestem jednym z nielicznych rodziców,  który się tak zaangażował. Wiem, że  dostarczamy najwięcej  zdjęć z pracy w domu, a jeśli o filmy chodzi, to ku radości niektórych rodziców, nie przechodzą mailem z powodu rozmiaru, dlatego robią tylko zdjęcia. Dałam radę i z tym, dlatego nauczyciele,   a w szczególności terapeuci mogą ocenić obiektywnie naszą pracę. Na czym bardzo mi zależy, w szczególności jeśli  chodzi o  zajęcia z Wczesnego Wspomagania Rozwoju.

Rozumiem,  że  nie każdy  rodzic ma na to czas. Przecież  wielu z nich pracuje.  

Jest niestety grupa rodziców, gdzie przynajmniej jedno nie pracuje lub jest w tej chwili na zasiłku opiekuńczym i przebywa z dzieckiem w domu, ale nie angażuje się zastawiając się brakiem sprzętu czy internetu, choć wiemy, że to nieprawda. Nie chcę tu nikogo obrażać, nie piszę ogólnie o wszystkich rodzicach, tylko o kilku jednostkach. 
Na grupę 26 dzieci w przedszkolu prywatnym pracuje tylko 9! Panie wstawiają nasze zdjęcia na stronę i  widać kto realizuje program. W kółko te same twarze, z których i tak połowa ma zdjęcia ze spacerów, jazdy na rowerze  czy łowienia ryb. To chyba nie tak powinno  wyglądać. 

Jeszcze jedną sprawę chciałam poruszyć, gdy mowa o rodzicach. 
Po co u licha,  niektórzy wykonują prace za dziecko?  Można pomóc, nawet trzeba w przypadku dzieci przedszkolnych czy nawet szkolnych, ale wyręczać? To przegięcie! Nie o to chodzi żeby praca MOJEGO dziecka była najpiękniejsza. A Niestety na stronie, na której panie umieszczają nasze zdjęcia,  gołym okiem widać, która praca jest samodzielna.  Samodzielna dziecka, czy samodzielna rodzica.


Temat pracy: Jak dbasz o Ziemię?


A no tak.
Samodzielna praca mojego syna.
I jestem z niego dumna!




Niektórzy nauczyciele  naprawdę się starają przygotowując zajęcia, nagrywają własne filmy i przygotowują materiały oraz zadania  i ja to szanuję. Wtedy dużo bardziej się staramy, żeby w domu te zajęcia przeprowadzić.

Niestety są też tacy, którzy  wrzucają gotowce ściągnięte z netu i każą zrobić to samo. Czyli wrzucić  gotowca z netu? Może powinniśmy tak zacząć robić? 

Znajomy (jest woźnym w szkole) opowiadał mojemu mężowi:
Nauczycielka plastyki wychodzi w czasie pracy ze szkoły.
- Gdzie to Pani idzie o tej porze? 
- Idę na zakupy po palmę.
- Na co Pani  palma? W tym roku świąt nie będzie. 
- A to dzieciom zdjęcie zrobię, żeby takie w domu zrobiły.

No to ja na miejscu dzieci poszłabym po palmę i zrobiła jej zdjęcie perfidnie w sklepie, a  później  wysłałabym do nauczycielki. 

U nas niestety też wiele gotowców jest wrzucane i to z zagranicznych stron. Niekiedy to bardzo zabawnie wygląda. Np. gdy należy połączyć obrazek zwierzątka z pierwszą literą i tak koń, jest na "h", a  nie są to materiały do zajęć  z  języka angielskiego.


Nauczyciel nauczycielowi nie jest równy. Jeden się stara inny nie. Akceptuję to. Rodzice też są różni. 


Jednak to czego nie mogę tu podarować,  to to, że jeśli wysyłam e-mail, to oczekuję jakiejś odpowiedzi, chociażby krytyki, co jest źle, co musimy poprawić. A właściwie to  szczególnie tej krytyki, bo ja nie jestem terapeutą, ani pedagogiem specjalnym i potrzebuję wiedzieć gdzie popełniamy błędy, nad czym powinniśmy popracować więcej, może jakieś konkretne ćwiczenie by się przydało,  bardziej  pod Maćka zindywidualizowane.  Szczególnie w przypadku zajęć  WWR (psycholog, pedagog, logopeda, SI). A Panie milczą. Po tygodniu wysyłam mail z pytaniem czy poprzedni w ogóle doszedł. Dostaję odpowiedź od psychologa "Tak , tak, oczywiście że  doszedł.  Wszystkie zdjęcia dochodzą  na skrzynkę.  Pięknie pracujecie". I tak  za każdym razem.

Zdaję sobie sprawę,  że  teraz tych  maili naprawdę mają  multum, no ale tak teraz wygląda praca.  
Ja przecież mogę powiedzieć,  że  nie jestem terapeutą  i olać po całości te zajęcia,  ale jednak  staram się, bo to dla mnie ważne. 

Wracając do  WWR, myślałam,  że  program terapeutyczny powinien być indywidualnie  dostosowany do każdego dziecka z orzeczeniem z osobna, a  tu to inaczej wygląda.  A jest tak, że terapeuta wrzuca materiały na platformę i wszystkie dzieci, niezależnie od swoich dysfunkcji, mają to zrobić. Tylko że  dla jednych to będzie  za trudne, a dla innych za proste.  Bez sensu.

Już nie wspomnę,  że  na samym początku epidemi zarzucono nas dziesięcioma folderami z kilkoma-kilkunastoma podfolderami z kartami pracy z czego każda liczyła po 20-27 stron. Czy ktoś to w ogóle drukował? Tych kart pracy  jest w folderach łącznie ponad 2000 stron. 



Podsumowując,  jestem ogólnie  zadowolona z pracy nauczycieli w przedszkolach moich dzieci. Muszę bardzo pochwalić zaangażowanie wychowawczyni Faustynki, z którą mamy regularny kontakt mailowy i nie jest on w ogóle z mojej strony wymuszony. Często sama pisze do nas z pytaniem "Co u nas słychać?", "Jak się czujemy?" Czuć tu to ciepło i zainteresowanie, którego zabrakło w przedszkolu integracyjnym u Maćka, ale i tam większość nauczycieli się stara i nawet organizują spotkania online dla lepszego podtrzymania kontaktu. 

Jeszcze raz dla wyjaśnienia,  nie chodzi  mi o obrażenie kogokolwiek. Bardziej zależy mi na zwróceniu uwagi na różnorodność podejścia do sytuacji różnych osób. I nie piszę ogólnie, tylko o tym jak zdalne nauczanie wygląda u nas oraz o moich osobistych odczuciach.



Odnośnie sprawy z Poradnią Psychologiczno-Pedagogiczną, chyba coś ruszyło.
Wysłałam skany wniosku o orzeczenie kształcenia specjalnego oraz inne dokumenty,  które  mogłyby być potrzebne i już dzisiaj dostałam odpowiedź,  że zostały przekazane Pani psycholog. Coś się dzieje. Z tym, że ta Pani psycholog miała dzisiaj do mnie dzwonić z terminem badania psychologicznego Maćka i nie zadzwoniła.

Potrzebne jest też zaświadczenie lekarskie od psychiatry, że  dziecko ma autyzm. Rok temu takie dostarczaliśmy, ale takie nie wystarczy. Musi być aktualne,  jakby z autyzmu można było się wyleczyć.
Wizytę mieliśmy umówioną na kwiecień.
Problem w tym, że nasza psychiatra wyparowała i nie wiadomo kiedy wróci.  W ogóle poinformowano mie, że w czasie epidemii w  Poradni  Zdrowia  Psychicznego  nie ma wizyt, a naszej lekarki musimy szukać w gabinecie prywatnym. Gdzie? W mieście X, a może Y...
I tak  sobie dzwoniłam tam co tydzień i dopytywałam o naszą panią  doktor i nic.
Szkoda tylko, że panie w rejestracji  zapomniały dodać, że inni lekarze u nich przeprowadzają wizyty zdalnie przez telefon. Sama dzisiaj zapytałam, czy jest możliwość umówienia Maćka do jakiegokolwiek innego psychiatry, bo chodzi tylko o zaświadczenie  o autyzmie. Pani powiedziała,  że  trzeba by się zapytać lekarza. No to ja się domyślam,  że trzeba  i zapytałam jak się mogę z lekarzem skontaktować.  No to ona, że trzeba zadzwonić. I cisza. No to pytam pod jaki numer. I dopiero mi podała. Jakaś dziwna ta kobieta.
Pani doktor, która odebrała telefon okazała się bardzo sympatyczna i kazała nam się umówić na wizytę zdalną już na jutro.

Gdyby to nie wypaliło, to pewnie nie byłoby  wyjścia jak jechać ponad 80 km na wizytę prywatną, która ograniczałaby by się do odebrania zaświadczenia, a kosztowałaby 200 zł.


Wszędzie jeden wielki bałagan, ale powoli się spod niego wygrzebujemy, więc  jestem dobrej myśli.


poniedziałek, 1 czerwca 2020

Trochę małych zmartwień

Od dłuższego czasu nie  mam siły na napisanie czegoś sensownego. O tylu rzeczach  chciałabym Wam powiedzieć,  a nie mogę  się  za to zabrać.
Chyba znowu moje hormony odwalają fiksum-dyndum, bo nie dość,  że  senna  jetem, to i płaczliwa i jeszcze  trądzik  różowaty mi wywaliło na policzkach, taki jak wtedy gdy endometrioza osiągnęła apogeum.

Zacznę od sprawy, która w tej chwili  najbardziej  mnie martwi  i spędza sen z powiek:
Papierologia w Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej.

Przed wybuchem  epidemii w Polsce,  syn miał spotkanie z pedagogiem w sprawie badania gotowości  szkolnej.  Zostaliśmy wówczas  poinformowani, że po wydaniu przez poradnię opinii  będziemy mogli złożyć  wniosek o wydanie orzeczenia  na nowy etap kształcenia i umówiono nas na kolejny termin, tym razem do psychologa w celu kontynuacji badania. Niestety  już nie zdążyliśmy go odbyć. Poradnia miała kontaktować się  ze mną po Świętach  Wielkanocnych, ale tak się nie stało,  dlatego sama zadzwoniłam, a dodzwonienie się  tam okazało się wielkim wyczynem, ponieważ  dyżury przy telefonach  pełnione były tylko w godzinach 9:00-12:00 i numery wiecznie zajęte. Ok. Rozumiem.  Teleporady i te sprawy, ale czas nam ucieka. Nie zakończyliśmy  jeszcze  pierwszego badania, a gdzie jeszcze  do wydania  orzeczenia o potrzebie kształcenia  specjalnego o które ciągle dopytuje się  szkoła? Syn od września  zaczyna  I klasę.

Gdy w końcu udało mi się skontaktować z poradnią, dowiedziałam się, że Pani prowadząca naszą sprawę jest na opiece na dziecko do 4.05. Pytam o drugą Panią, z którą byliśmy  umówieni na drugie spotkanie.  Także jest na opiece.
Dzwonię w maju. Panie są nadal na opiece. Mam dzwonić  w drugiej  połowie  miesiąca. 
Zadzwoniłam 25.05 i nadal to samo. Zapytałam czy ktoś  może przejąć naszą  sprawę, w końcu  stoimy w miejscu  od lutego. Poradnia  przecież  pracuje  zdalnie,  wydaje  opinie i orzeczenia również  zdalnie. Możemy  badanie przeprowadzić na Skypie. Zostałam poinformowana, że przekierują dokumentację Maćka do innej Pani i jeszcze  dzisiaj do mnie oddzwonią. Ani 25.05 ani 26.05 nikt się z nami nie skontaktował. 
Dzwonię w  czwartek. Dowiedziałam się,  że Pani  psycholog wraca 1.06 i wtedy mam dzwonić. 
Dzwonię dzisiaj  i krew mnie  zalewa, bo Pani jeszcze nie ma. Doradzono mi żebym złożyła wiosek  o orzeczenie mimo nie zakończenia badania. Nie można było miesiąc temu tak powiedzieć?  Przynajmniej  już  by wniosek  ktoś  rozpatrywał.
Dzwonię drugi raz w południe. Jest! Pani psycholog wróciła. Już prawie  pod sufit skaczę ze szczęścia,  jednak euforia  nie trwa długo. Okazuje się,  że  całą dokumentację ma Pani pedagog. Psycholog ma tylko przeprowadzić badanie psychologiczne.  No to się pytam czy możemy to zdalnie  przeprowadzić.  Nie, nie możemy. Wszystkie inne badania tak, psychologiczne nie. Pytam czy może nam zaproponować jakiś termin i przyjedziemy osobiście.  Na razie nie, ponieważ dzisiaj jest pierwszy dzień i zajmuje się sprawami ze stycznia. Będzie się kontaktować z nami. A naszą  sprawą zajmuje się Pani pedagog,  więc i tak musimy czekać aż wróci z opieki. Pytam, a jeśli nie wróci? To dokumentacja zostanie przekazana innemu pedagogowi.
Wrrr...
Jestem już  tym załamana. Czekajmy dłużej,  najlepiej  jak wybuchnie u nas ognisko epidemiologiczne,  wtedy  na pewno pojedziemy do poradni. Brrr...


Zaczęliśmy trochę spacerować,  trochę robić sobie małe wycieczki.  Oczywiście wszystko  z zachowaniem szczególnej ostrożności.  Znaleźliśmy fajną miejscówkę na piknik.


Gdy pogoda się  poprawi, na pewno pojedziemy  tam kolejny raz. 

Ja nie mogę zrzucić tych nieszczęsnych 5ciu kilogramów,  które dostałam niestety  w pakiecie do kwarantanny.  Przez co i samopoczucie mam nie najlepsze i znów nie mogę patrzeć na swoje zdjęcia.  

Gdy wprowadzono opiekę w przedszkolach, my zadecydowaliśmy, że dzieci nie puszczamy. Raz, że to tylko opieka i zajęcia  i tak będziemy  kontynuować zdalnie. Dwa, że nie chcemy zajmować miejsca naprawdę potrzebującym. No i trzy, mamy taką możliwość. 
Zadzwoniła do mnie mama najlepszej przyjaciółki naszej Faustynki. Opowiadała, że mąż stracił pracę przez tego wirusa,  a pracował w gastronomii. Lokal niestety zamknięto i on teraz  siedzi w domu.  Córki (2 i 5 lat) odwiozła dwa tygodnie temu do swoich rodziców i jutro po nie pojedzie,  bo otwierają przedszkole i zapytała czy moje dzieci też ida do przedszkola. 
Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że nie, bo skoro  mamy taką możliwość,  to będę  z nimi w domu. Zaczęła mi doradzać, że trzeba  było dzieci wpisać na listę, to by się dziewczynki bawiły, a jej córka tęskni za moją Faustynką. Wytłumaczyłam, że Faustynka także  tęskni, ale rozumie, że  nie chcemy się  narażać. W końcu w przypadku mojej ewentualnej hospitalizacji nikt nam przy dzieciach nie pomoże, bo niestety  nie mamy nikogo do opieki.  I ona tu tak luzacko chlapnęła, jakby bez namysłu, że ona też.  No i powiem szczerze,  że  mnie trochę przytkało, bo dopiero co mówiła , że  dzieci już dwa tygodnie u jej rodziców siedzą 60 km stąd. Nie pamięta co mówiła  dwa zdania  temu czy serio jej się wydaje, że nie ma pomocy? Ludzie kompletnie nie doceniają, a nawet nie widzą tego co mają. Nawet nie miałam  ochoty tego komentować.


Refleksjami o zdalnym nauczaniu mam nieziemską ochotę się z Wami podzielić, ale to już  może następnym razem się zmobilizuję.



czwartek, 28 maja 2020

Z ostatniej chwili :D

Wpada córka do kuchni i pyta:
- z kim rozmawiasz?
- z lodówką


Dajcie spokój, tak źle jeszcze nie było :P

piątek, 22 maja 2020

Pancakes

Dzieci nazwały je "placuchy" 😆








Składniki:
  • pełna szklanka mąki pszennej - około 200 g
  • szklanka mleka - 250 ml
  • 3 średnie jajka
  • 3 łyżki jogurtu naturalnego
  • 2 łyżki cukru
  • pół łyżeczki sody oczyszczonej
  • 3 łyżki oleju roślinnego

Dokładny przepis znajdziecie tutaj:

Z tym że ja oddzieliłam białka i na końcu ubite domieszałam do ciasta, żeby "placuchy" były puszyste w środku.

czwartek, 21 maja 2020

No co jest z tymi zębami?

Byłam na dzisiaj umówiona na drugą wizytę do dentysty,  jednak musiałam ten termin odstąpić synowi. We wtorek wieczorem rozbolała go górna piątka.  Dwie noce nie spaliśmy. Podawanie leków przeciwbólowych jest utrudnione przez autyzm. To wiecie. Nacierpiał się strasznie. Czopek coraz trudniej zaaplikować. To już duży silny chłopak. 140 cm wzrostu. Walczy.
Dentyści jak na złość terminy mają dopiero na przyszły tydzień.  Niby pacjenci z bólem mają pierwszeństwo.  Nie widzę  tego. Nie działają słowa, że to dziecko i że ma autyzm, że już nie może z bólu wytrzymać, że nie połknie leku.
Zadzwoniłam do swojego dentysty i powiedziałam, że skoro nie ma terminów,  to odstąpię  synowi swój, bo on już dłużej nie wytrzyma.

Oby tylko wizyta się udała. Oby dał sobie wyleczyć ten ząb.

No co jest z tymi zębami?
Syn myje przecież codziennie.  Przekonał się nawet do szczoteczki elektrycznej mimo nadwrażliwości dźwiękowej. Autyzm nie pozwoli mu zasnąć jak nie umyje ząbków i nie posprząta zabawek.
A tu takie jaja z zębami.
Tak dla równowagi Faustynka ma wszystkie zdrowe mimo, że ciężko ją nagonić do mycia.

Trzymajcie kciuki za godzinę.

wtorek, 5 maja 2020

Co za ulga!

Jak mi dobrze.  Wracam do żywych.
Minął tydzień  wyjęty z życiorysu.
Byłam dziś u stomatologa  i dzięki Bogu i Pani dentyście pomogło!
Okazało się  że cała kufa mi napier***ała przez górną siódemkę.
Na szczęście  nie  trzeba było  ząbka usuwać. Wystarczy kanałowe leczenie.
Ale nie powiem, byłam w weekend tak zdesperowana,  że prawie się dałam zawieźć mężowi na pogotowie na wyrywanie.
Tydzień się męczyłam na Ibuprofenie, bo to jeszcze  długi weekend  był. Żołądek niestety ucierpiał i w sobotę już czułam, że jest coś nie tak, więc zmniejszałam dawki. Paracetamol niestety nie  działał wcale.
Utworzyła się zgorzel i ropień, który nie pozwolił na domknięcie pyszczka. Spałam autentycznie z językiem włożonym pomiędzy górną a dolną szczękę.
Ibuprom jako lek przeciwzapalny bardzo tu pomógł. Ropień zszedł i można było przeprowadzić leczenie.
Za dwa tygodnie kolejna wizyta, chyba wypełnienie kanałów.
Jezu, jak ja się cieszę.  Już mnie nie boli!

Jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyłam, aż takiego bólu zęba jak w ostatnim czasie, więc jestem prze szczęśliwa 😁

Gabinet i załoga spisały się na medal. Procedury sanitarne zachowane.
Najbardziej się bałam, że Pani stomatolog przed komputerem postuka w klawiaturę i mimo że zmieniła po poprzednim kliencie rękawiczki, to przeniesie mi jego ślinę z klawiatury do paszczy.
Nic z takich rzeczy. Tym razem to asystentka sprawdzała wszystko na komputerze,  a dentysta była cały czas przy mnie.
Strasznie im współczuję.
My narzekamy, że w maseczkach nam niewygodnie,  gorąco, pocimy się. A co oni, biedni, mają powiedzieć? W kombinezonach, maseczkach i parujących goglach.

Nie ma tego złego, bo w ciągu ostatniego tygodnia zrzuciłam 2 kg. Choć to i tak nic biorąc pod uwagę, że przytyłam 5! Rok temu waga pokazywała 54 kg, a przed tym bólem zęba było już 59,5!
No i chyba trzeba będzie dietkę zmienić na miększą i orzechy zastąpić masłem orzechowym,  bo niestety,  to już nie to co 10 lat temu.  Kiedyś miałam takie zajebiste, zdrowe, mocne zęby. Pierwsze kanałowe leczenie miałam już po urodzeniu Faustynki, czyli w wieku 26 lat.
No cóż,  zjeb***m sobie zęby na własne życzenie, przy tej cholernej depresji i są tego konsekwencje. Choć trzecie kanałowe w życiu to jeszcze nie tragedia.
Ósemki będę musiała usunąć chirurgicznie, bo się zatrzymały w dziąsłach i nie mają miejsca w szczęce.


Póki co, pozdrawiam wszystkich pełną gębą 😁😘