niedziela, 2 czerwca 2019

Nadrabiam zaległości ;)

Dawno nie pisałam co u nas słychać, dlatego właśnie teraz zamierzam to nadrobić.

Myślałam, że sezon chorobowy już mamy za sobą. Cały maj nie chorowaliśmy. Cały maj! I już się cieszyłam, bo gdy dzieciaki chorują, to ja chodzę wkoło nich jak zombi, bo stres, bo niewsyspanie... Kto ma dzieci, wie o czym mówię. 

Jednak byłoby zbyt pięknie. 
W piątek Faustynka wróciła z przedszkola ze stanem podgorączkowym, ale jeszcze mnie ubłagała, żebyśmy poszły na piknik rodzinny organizowany przez przedszkole. Obiecała, że nie będzie szaleć i mnie w końcu urobiła. Mała cwaniara. Takie to kochane jak coś chce. Te oczy... Jak ten Kot w Butach na Shreku. Ociągałam się jak mogłam, żeby wyjść  jak najpóźniej, bo wiedziałam, że jak już pójdziemy, to nieprędko Młoda da się  namówić na powrót do domu. Na imprezie pojawiłyśmy się kwadrans przed końcem - okropna jestem, wiem. Posiedziałyśmy chwilkę na ławeczce, przyglądałyśmy się dzieciakom i rodzicom, którzy brali udział w rozmaitych konkurencjach. Ja oczywiście bokiem, bokiem i do tyłu, żeby mnie nikt do niczego nie zgarnął, a Faustynka zero jakichkolwiek oporów, Alleluja i do przodu. Odważna ta moja dziewczyna. Brała udział w konkurencji na nierozlanie mleka z łyżki w czasie slalomu między pachołkami. Żeby jeszcze była bardziej wyrafinowana i waleczna, to bym była o nią spokojniejsza. Jednak niestety jest wrażliwa, grzeczna  i spokojna jak ja. Tak wiem, to piękne cechy, ale ja przez nie wiele w życiu wycierpiałam. Chciałabym żeby moja córeczka nie dała sobie w kaszę dmuchać, a tak to znowu się żali, że Lena ją popycha i bije. Trafiła się taka z patologicznej rodziny i fika  do każdego.  Tłumaczę Młodej, żeby ją walnęła  z pięści w nos, albo zasadziła kopa w du... pupę, ale ona mi na to, że "nie wolno bić". 
Wracając do pikniku, w pewnym momencie podszedł do nas i przywitał się tata Stasia. Stasiu to narzeczony mojej córki, gwoli przypomnienia. Dzieci się razem pobawiły, ale Staś był jakiś markotny, może zmęczony, a może się jakaś infekcja też rozwijała w jego organizmie. Szybciutko się zmyli do domu, a Faustynka się pobawiła jeszcze na placu zabaw z małą Madzią, która przyszła na imprezę z babcią. Piknik się skończył, a Młodą i tak ciężko było namówić na powrót do domu, bo jeszcze ta zjeżdżalnia, a ta huśtawka, a jeszcze tamta. W końcu wróciłyśmy. 

W nocy temperaturka urosła do ponad 38 stopni, ale dzielne dziewczę nie chciało się przyznać co ją boli. W nocy ból gardła zdradził kaszel. No i bidula jest chora. Gorączkuje już drugą dobę do 39 stopni. Katar ma straszny. Dzisiaj już tak szybko gorączka nie rośnie, podejrzewam, że jutro da sobie spokój. Problem w tym, że  córka nie chce nawet słyszeć, że jutro nie może pójść do przedszkola. Chyba jakiś strajk muszę wymyśleć :P

We środę  Faustynka pojechała na wycieczkę z przedszkolem. Pierwszy wyjazd bez mamusi. Byłam bardziej zestresowana od niej. Niepotrzebnie, bo dziewczę bawiło się przednio. Jeździła nawet po raz pierwszy na koniu! Moja Mała Księżniczka już jest taka samodzielna. Po powrocie była niesamowicie podekscytowana i zmęczona, ale szczęśliwa. Podejrzewam, że dawała tam równo czadu i pewnie z tego podniecenia zdarła gardło okrzykami radości, dlatego ta gorączka w końcu się pojawiła, ale jako że chciała wziąć udział w pikniku, to udawała, że wszystko jest ok i nic jej nie boli. 

Wczorajszy Dzień Dziecka obchodziliśmy zatem w domu. Maciuś z tatusiem pojechali po prezenty. Rano trochę posmutniałam, bo gdy chłopcy wyszli usłyszałam dzwonienie kluczy na klatce, więc wyjrzałam  przez wizjer i zobaczyłam sąsiadkę z naprzeciwka z dwiema wielkimi torbami z Pepco wypchanymi po brzegi, jak zamykała drzwi i schodziła na dół. Wybrała się do wnuków z prezentami. Bardzo miły gest ze strony babci. Dlaczego więc posmutniałam? Bo co rusz widzę gdzieś zaintetesowanie dziadków swoimi wnukami. Spacerki rodzinne, wycieczki, zakupy, imprezy, uroczystości rodzinne... W sklepach często mijam obcych dziadków zachwycających się czy to rowerami czy ubrankami, bo "by dla wnusia było". Dziadkowie często uczestniczą w życiu swoich wnuków. Nie wylewam  tu żali dlatego, że moje dzieci nie dostają od dziadków prezentów. Nie, to nie o to chodzi. Nie liczę na to, że coś mogły by dostać, bo nigdy nawet lizaka nie dostały. Ale chodzi mi tu o brak wsparcia, przytulania, dobrego słowa i poczucia u dzieciaków, że mają na kogo liczyć. Nasze dzieci mają tylko nas. Gdyby coś nam się stało, nasze dzieci zostają na tym paskudnym  świecie całkiem same. Wiecie co mnie trzymało przy życiu oprócz strachu przed śmiercią w momencie gdy już ten nóż przystawiałam do nadgarstka? To że mój mąż sam sobie nie poradzi. Że moje dzieci czekałby okropny los. Szczególnie bałam się o Maciusia. Nikt nie ma do niego tyle cierpliwości co ja. Tak więc mnie wzięło na przemyślenia i nastrój nieco opadł. U nas babcie nawet nie pomyślą o tym żeby zadzwonić z życzeniami. Mało tego, one nawet nie pamiętają dat urodzenia wnuków. 

Faustynka od dawna marzyła o Kubusiu Puchatku jej wielkości, więc tata się w końcu zdecydował na zakup kolejnego kudłacza, zbierającego kurze. W sklepie się okazało, że misiek ma brudną... zadek, a został ostatni, dlatego chłopaki kupili wielkiego, zielonego smoka, w którym Młoda się od pierwszego wejrzenia zakochała i nie wypuszcza go z rąk. Koniec końców, smok okazał się o wiele poręczniejszy od grubego Kubusia Puchatka i bez problemów mieści się z córą w łóżku. 
Maciuś na swój prezent wybrał sobie tor z garażami dla samochodów i ma taką radochę, że myślałam, że wczoraj już nie zaśnie. Do nocy przesiedział przy nowym nabytku i przemachał  z radości skrzydłami. Synuś gdy się cieszy, jak na autystę przystało macha intensywnie rączkami i się oklepuje. Wiem, widok niecodzienny i dziwny, ale dla matki autysty bardzo wzruszający. 

W końcu ruszyła sprawa SUO. W lutym wnioskowaliśmy o przyznanie synowi 10 godzin tygodniowo pracy z terapeutą w domu. Cała biurokracja i papierologia porwała do końca maja. Pani pracownik socjalny była u nas w tym czasie 3 razy, ale w końcu przyznano Maciusiowi 4 godziny tygodniowo. Dobre i 4 godziny, zważając na to że w MOPsie brakuje terapeutów. Już w najbliższym tygodniu mamy pierwsze spotkanie. 

28 komentarzy:

  1. Dziadkowie to jest temat rzeka chyba w wielu domach... Z jednej strony widzimy tych, którzy wyczekiwali wnuków i teraz przychyliliby im nieba, z drugiej znieczulicę, nawet jeśli czasami się tymi wnukami zajmują. Ja pamiętam z własnego dzieciństwa przepychanki mojej mamy z babciami, z których jedna wszystko (aż nad to niekiedy), a druga... Też wszystko, byle z daleka. Czasem obcy ludzie, te przyszywane ciocie, są dzieciom bliższe niż rodzina.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. Czasami obcy ludzie mają więcej serca niż najbliższa rodzina.

      Usuń
    2. Czasem rodziną stają się "obcy" ludzie. Zdecydowanie to nie więzy krwi świadczą o bliskości.

      Usuń
  2. Zdrówka, zdrówka, zdrówka :)

    U nas... Sytuacja dziadkowo-rodzinna jest bardzo pokomplikowana... Moja matka wytrzymała miesiąc, my prawie nie rozmawiamy ale kupuje wszystko dla małego. OK, kupuje nie potrzebne rzeczy, nie adekwatne do wieku... Widziała go dwa razy w życiu na pół roku... I uważa się chyba za super babcie. Co z tego, że ma dojazd... I wolałabym by po prostu była babcią no ale cóż.... Teście za to choć mają bardzo blisko to nie widują małego, nic nie kupują... Totalne zero. A jak raz się odezwałam czy by nie podjechał z mężem do sklepu bo chcieliśmy kupić krzesełko to powiedział byśmy sobie przez neta zamówili... Zawiodłam się bo zazwyczaj jako tako można było na takową pomoc liczyć. Zostaliśmy totalnie sami. Mamy tylko super chrzestną... I tyle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Różnie się w życiu układa.
      Moi rodzice nigdy nie widzieli moich dzieci i już tak zostanie. A Maciuś ma już 7 lat. Nie mamy z nimi kontaktu - sami do tego doprowadzili.

      Dobtze że przynajmniej macie fajną chrzestną. Nasza, tzn. Maciusia przepadła jak kamień w wodę.

      Mój teść kilka razy pomógł nam coś wnieść do nowego mieszkania, ale musieliśmy mu za to normalnie zapłacić.

      Usuń
    2. Kontakt z moimi bedzie bardzo mocno ograniczony. Moja matka jest strasznie zlosliwa.

      Tesciowa raz sie zaoferowala, ze przyjdzie i pomoze jak ja leze w lozku w ciazy z zagrozeniem ciazy... ale nie za darmo. Maz powiedzial, ze woli obcym zaplacic ;p

      Usuń
    3. Masz mądrego męża ;)

      Usuń
    4. Ona się wtedy oburzyła :P ale mi to tam.... Jest mi żal jakoś, bo jak pomyślę o świętach w przedszkolu typu "dzień babci i dziadka" to wiem, że mojemu będzie przykro, że nikt nie przychodzi.... A może on to przetrawi i wcale nie będzie tak źle?

      Usuń
    5. Wiem o czym mówisz. U nas syn akurat Niewiele rozumiał ze święta dziadków - ot jakaś impreza, występ, rodzice są to już ok. W tym roku córa miała swój pierwszy występ i właśnie liczyła na obecność babci, tzn prababci, czyli babci mojego męża. I jak to dziecku wytłumaczyć? Dlaczego przyszła tylko mama skoro do wszystkich dzieci przyszli dziadkowie?

      Usuń
    6. Właśnie ciężko powiedzieć " babcia i dziadek mają cię w d..." :(

      Usuń
  3. U nas też z dziadkami krucho. Z całej czwórki jest tylko moja mama, ale tak daleko, że widuje Tamalugę na Skypie. :-(
    Zamówiłam online i odebrałam w Smyku, dwie zabawki: grę edukacyjną, w której się dopasowuje obrazki i wtedy świeci, oraz mebelki do domku dla lalek, konkretnie - łazienkę. Tamaluga otwiera grę a ta nie działa! Nic gorszego niż takie rozczarowanie na twarzy dziecka, w dniu na który czekała od miesiąca. Całe szczęście, że był też drugi prezent, i zajęła się umeblowaniem domku.
    Dużo zdrowia dla Twojej Malutkiej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurczę! Co za pech z tą grą.

      A czy będę zbyt wścibska jeśli zapytam jak się ma sytuacja z rodzicami T.?

      Usuń
    2. Jego mama zmarła dawno temu, nie zdążyłam jej poznać. Ojca nie znam, on sam się odciął od syna, także...
      Zresztą potem ci napiszę w e-mailu.

      Usuń
  4. Zdrówka do Was.
    Fajnie ze prezenty dla dzieciaków trafione. Temat dziadków jest dość ryzykowny. Ja mam to szczęście ze moją mama by za wnuki oddała wszystko. Z drugiej strony niby jest ok zawsze czekają jakieś lakowcie. Ale nie ma takiej więzi. Ale w sumie nie ma co narzekać inni maja gorzej.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie bez powodu się mówi, że z rodziną najlepiej na zdjęciach.
    Fantastycznie, że udało się z zajęciami dla Maciusia. Oby dogadywali się z terapeutą, bo wtedy będą efekty ich pracy ;)
    Dużo zdrowia dla Faustynki i siły do opieki nad zielonym gigantem ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzisiaj mieliśmy pierwsze spotkanie z terapeutą. Pierwsze wrażenie nie najlepsze, ale po jednym razie nie ocenię obiektywnie, więc na razie nie komentuję. Liczę że będzie lepiej ;)

      Dziękujemy.

      Usuń
  6. Dobrze, że chociaż tyle godzin, bo każda chwila spędzona z terapeutą to ważna sprawa :)
    U mnie też chorobowo, zdrówka życzę !!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zależy od terapeuty. Wczoraj Pani u nas była i pierwsze wrażenie... :/
      Mam nadzieję że się mylę. Zobaczymy co będzie dalej.

      Również zdrówka!

      Usuń
    2. A to prawda. Wiele zależy od terapeuty, ale myślałam, że w tej kwestii wiele się zmieniło i nie zatrudniają już byle kogo kto tylko przychodzi do pracy odbębnić godziny :( oby w waszym przypadku tak nie było, a jeśli będzie zawsze możesz zgłosić, że liczyłaś na kogoś bardziej przygotowanego do swojej pracy.

      Usuń
    3. Na razie jestem przerażona. Ta Pani a raczej Dziewczyna jest po licencjackie- pracownik socjalny. A ja naiwnie myślałam że może logopedę albo oligofrenopedagoga nam przydzielą... Miał być terapeuta!

      Po trzecich zajęciach jestem załamana. Młody w ogóle nie chce z nią pracować. Jestem w szoku przez jego zachowaniem przy niej. Strasznie się rozwydrzył w ostatnich dniach. Nie spodziewałam się że tak to może wyglądać.
      Lepiej pracuje ze mną, tzn w ogóle w tedy pracuje. Szkoda kasy wydawać na taką terapię gdzie i tak ja muszę siedzieć i podsówać pomysły jak z Maciusiem pracować.

      Gdybym miała odpowiedzieć na pytanie "jak zepsuć dziecko w jeden dzień?" Dzisiaj powiedziałabym żartobliwie - "zatrudnić terapeutę, wystarczy 30 minut".

      Mam nadzieję że następnym razem będzie lepiej. Na razie Młody ma zakaz na komputer i telewizor to następnych zajęć. Jak to nie pomoże to poprosimy o inną Panią. Chyba że to wszystkie takie tam są. Przecież to nie agencja opiekunek do dziecka tylko Ośrodek z poważnymi terapeutami... tak przynajmniej mi się wydawało. Do znajomej mamy też autysty przychodzi w ramach SUO logopeda i bardzo sobie chwalą.

      Usuń
    4. Nie chcę podważać kompetencji tej pani. Sama terapeutą nie jestem. Ale uważam że źle zaczęła :/
      I teraz są tego konsekwencje.

      Usuń
  7. Rodzina to czasem bardzo obce słowo...

    OdpowiedzUsuń
  8. Trafiłam tu niedawno. Teraz kiedy nadrobiłam posty od początku (żeby lepiej poznać i zrozumieć bohaterów, pozs tym dobrej książki nie czyta się od 40 rozdziału..) jeszcze bardziej rozumiem co masz na myśli pisząc o rodzinie.. Jest to smutne i bolesne, ale czasem nie mieć dziadków niż mieć złych. Nie utrzymywać kontaktu, niż mieć toksyczne relacje..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem.
      Przerobiliśmy wszystko - złych rodziców, dziadków dla naszych dzieci, toksyczne relacje. Łatwo Nie było. Teraz jest dobrze. Nie utrzymujemy z nimi kontaktu. Jednak ból i żal pozostał. No bo dlaczego ja? Dlaczego my? Nie zasłużyłam na to...

      Bardzo mi miło, że wszystko przeczytałaś. Trochę tego było ;)

      Usuń